Nawet Watergate była za słaba. Kapituła Pulitzerów trzyma się zasad, ale są kontrowersje
W ponadstuletniej historii Pulitzerów nie brakuje kontrowersji wokół zasadności przyznania nagród (screen: YouTube/The Pulitzer Prizes)
Bob Woodward i Carl Bernstein dostali Pulitzery, choć sami uważali, że ich teksty zawierały błędy. Kapituła tych słynnych nagród trzyma się zasad, ale wpadek, awantur i pretensji nie sposób uniknąć.
Tegoroczne obrady kapituły zbiegły się z falą antyizraelskich protestów na amerykańskich uczelniach. Jak donosi Instytut Poyntera, członkowie tego prestiżowego gremium zebrali się wyjątkowo w nowojorskim biurze należącym do agencji Associated Press. Morningside Heights, główny kampus Uniwersytetu Columbia, gdzie obradują co roku, był zamknięty. Zaledwie dwa dni wcześniej na uczelnię wtargnęła policja i rozpędziła grupę okupującą jeden z budynków. Aresztowano ok. 100 protestujących.
W dniu obrad, 2 maja, kapituła wydała oświadczenie, w którym uhonorowała dziennikarzy studentów relacjonujących protesty w całym kraju, w tym także na Uniwersytecie Columbia. „Studenci działający w duchu wolności prasy opisywali ważne wydarzenia w skali krajowej, bez względu na trudne warunki i ryzyko aresztowania” – napisała kapituła.
NAJLEPSI Z POMOCĄ AI
Tegoroczna – już 108. – edycja Nagród Pulitzera była nietypowa także z kilku innych powodów. Po pierwsze, na listę finalistów trafiło więcej dziennikarzy serwisów internetowych niż gazet (12 vs. 8), co jest precedensem od 2009 roku, gdy dopuszczono do konkursu redakcje wydające wyłącznie online. W tegorocznej edycji było 21 finalistów piszących do gazet, z czego większość, bo aż 14, opublikowała swoje materiały w „The New York Times” lub „The Washington Post”. Reszta to autorzy lokalnych tytułów: „The Los Angeles Times”, „The Chattanooga Times Free Press”, „Miami Herald”, „Pittsburgh Post-Gazette”, „The Tennessean” oraz „The Villages Daily Sun”.
Wśród finalistów i zwycięzców coraz wyraźniej widać lokalne serwisy online. Na tegorocznej liście znalazły się m.in. redakcje z Alabamy, Mississippi, Hawajów czy Santa Cruz w Kalifornii. Wreszcie – do Nagród Pulitzera wkradła się sztuczna inteligencja. Kapituła po raz pierwszy wprowadziła wymóg podania informacji, czy na którymś z etapów powstawania materiałów wykorzystano AI. Nowa zasada dotyczy jedynie kategorii dziennikarskich. W rozmowie z serwisem Nieman Lab administratorka nagrody Marjorie Miller powiedziała, że kapituła nie rozważała zakazania użycia AI, uznając, że to mogłoby zniechęcić redakcje do „korzystania z innowacyjnych technologii”.
W tegorocznej edycji aż trzech finalistów i dwóch zwycięzców wspomagało się sztuczną inteligencją. Laureatki w kategorii dziennikarstwo lokalne sięgnęły po AI, by przejrzeć tysiące dokumentów w poszukiwaniu nieprawidłowości w śledztwach, które chicagowska policja prowadziła w sprawie zaginionych czarnoskórych kobiet. Z kolei dziennikarze „NYT”, nagrodzeni w kategorii dziennikarstwo międzynarodowe, tak wytrenowali algorytm, by na zdjęciach satelitarnych ze Strefy Gazy – a dokładnie z rejonów teoretycznie bezpiecznych dla cywilów – szybciej namierzać leje po izraelskich bombach. Jak tłumaczył potem w rozmowie z Nieman Lab jeden z dziennikarzy, Ishaan Jhaveri, sztuczna inteligencja może także posłużyć do przeczesania wielu godzin nagrań w poszukiwaniu głosu osoby, której dotyczy śledztwo. „AI może pomóc dziennikarzom śledczym znaleźć igłę w stogu siana” – podsumował Jhaveri.
PRACOWITY FUNDATOR
Na rynku medialnym próbującym nadążyć za błyskawicznie zmieniającymi się realiami Pulitzery są pewnym i stałym punktem. Ufundowane w 1917 roku zgodnie z wolą Josepha Pulitzera, amerykańskiego magnata prasowego, przyznawane są dziś w 23 kategoriach: 15 w dziedzinie dziennikarstwa i ośmiu w dziedzinie literatury, dramatu i muzyki. Jak mówi magazynowi „Press” Roy J. Harris Jr., były reporter „The Wall Street Journal” i autor książki „Pulitzer’s Gold: A Century of Public Service Journalism”, przez ponad 100 lat nagrody przebyły długą drogę. W początkowych latach finalistów i zwycięzców wybierało to samo grono wydawców oraz profesorów Uniwersytetu Columbia, nagrody zaś przyznawane były w zaledwie kilku kategoriach. W kapitule pierwszej edycji w 1917 roku zasiadał m.in. rektor Uniwersytetu Columbia Nicholas Murray Butler, syn fundatora nagrody i wydawca „The New York World” Ralph Pulitzer oraz dziennikarz tego tytułu John Langdon Heaton. Nieistniejący już dziennik, kupiony przez Josepha Pulitzera w 1883 roku, był dziełem jego życia, podobnie jak „St. Louis Post-Dispatch”, w których jako wydawca harował od świtu do nocy. Swój pracoholizm Joseph Pulitzer przypłacił zdrowiem: wskutek odwarstwienia siatkówki zaczął tracić wzrok już w wieku 43 lat i zrezygnował z bezpośredniego kierowania „The New York World”. Ale nie porzucił pasji do dziennikarstwa. W 1904 roku, siedem lat przed śmiercią, spisał testament, w którym przekazał 2 mln dol. na utworzenie szkoły dziennikarstwa na Uniwersytecie Columbia, ufundowanie stypendiów oraz nagród dla dziennikarzy i pisarzy.
Wybór zwycięzców Nagrody Pulitzera od ponad wieku przebiega według ściśle ustalonego kalendarza: zanim kapituła spotka się na początku maja na dwudniowe obrady i wybierze najlepszych (ogłoszenie wyników odbywa się zawsze w poniedziałek o godz. 15), mrówczą pracę wykonują jurorzy odpowiedzialni za wskazanie trójki finalistów w danej kategorii. Jurorzy oceniający prace dziennikarskie na przełomie lutego i marca spotykają się w sali World Room na wydziale dziennikarstwa Uniwersytetu Columbia, gdzie dyskutują na temat zgłoszeń i dokonują ich selekcji w drodze głosowania większościowego. Nazwiska finalistów spisane w porządku alfabetycznym trafiają potem pod obrady kapituły. Jak mówi cytowana przez Instytut Poyntera Kelly McBride, wielokrotna jurorka, każda rekomendowana praca musi być opatrzona streszczeniem i uzasadnieniem, dlaczego właśnie ona zasługuje na nagrodę.
„Te dwa paragrafy są kluczowe, bo mogą stać się decydującym punktem odniesienia dla członków kapituły. Ale to najbardziej spontaniczny i przypadkowy etap pracy jurorów. Gdy przychodzi na to pora, jurorzy są już wyczerpani, ich mózgi przegrzane, a wielu z nich myśli głównie o locie powrotnym do domu” – mówi Kelly McBride, która w tegorocznej edycji była szefową jury w kategorii Dziennikarstwo wyjaśniające (Explanatory journalism).
Z kolei Cynthia Tucker, była redaktorka dziennika „The Atlanta Journal-Constitution”, tak wspomina swoją pracę jurorki przed laty, w 2009 roku: „Musimy szybko czytać zgłoszone materiały, ale trzeba być przy tym sprawiedliwym. Z doświadczenia (…) wiem, że większe dzienniki, jak »The Wall Street Journal«, »The Washington Post«, »The New York Times« czy »The Los Angeles Times«, zawsze będą oceniane z dokładnością. Dlatego starałam się zwracać szczególną uwagę na mniej znane tytuły” – mówiła po latach cytowana przez Instytut Poyntera Cynthia Tucker.
Najwięcej pracy mają jurorzy w kategoriach z dziedziny literatury, którzy w ciągu kilku miesięcy muszą przeczytać kilkaset książek. Jako jedyni – oprócz jurorów w dziedzinie muzyki i dramatu – dostają za swoją pracę niewielkie wynagrodzenie. Ani jurorzy oceniający materiały dziennikarskie, ani członkowie kapituły nie zarabiają na tym nawet centa. Ich zapłatą jest prestiż: do grona oceniających zapraszani są uznani akademicy, pisarze, redaktorzy i wydawcy. Jurorów zatwierdza kapituła, która wcześniej dostaje propozycje kandydatów od administratora nagrody.
Z kolei, jak donosi Instytut Poyntera, nowi członkowie kapituły rekomendowani są przez specjalny komitet, a następnie ich kandydatura zatwierdzana jest w głosowaniu. Zasiadać w kapitule można maksymalnie przez trzy trzyletnie kadencje. Do grona najlepszych w 2021 roku dołączyła Anne Applebaum, dziennikarka „The Atlantic”, sama nagrodzona przed laty w kategorii literatura faktu za książkę „Gułag”. Oprócz niej w prestiżowym gremium zasiadają inni prominentni dziennikarze, wydawcy, pięciu akademików i ludzi sztuki oraz (bez prawa do głosowania) dziekan wydziału dziennikarstwa na Uniwersytecie Columbia i administrator nagrody.
„KOMPLETNY NONSENS”
Członkowie kapituły spotykają się dwa razy w roku. Po pierwszym zebraniu mają kilka tygodni na zapoznanie się z materiałami finalistów: ponad 40 artykułami prasowymi i wskazanymi przez jurorów książkami. Podczas drugiego, dwudniowego spotkania – na początku maja – odbywa się głosowanie. Jak mówił w 2018 roku studentom Indiana University Bloomington Paul Tash, który zasiadał w kapitule przez dziewięć lat, obrady zazwyczaj kończą się zażartą dyskusją. Były dyrektor generalny dziennika „Tampa Bay Times Tash” wspomniał, że przez lata toczył spory m.in. z Thomasem Friedmanem, felietonistą „NYT”, i Paulem Gigotem, redaktorem i wiceprezesem „The Wall Street Journal”. Kapitułę obowiązuje żelazna zasada: jeśli z jakichś względów występuje konflikt interesów, np. wśród finalistów jest redakcja, w której pracuje jeden z członków gremium, wówczas musi on opuścić salę obrad. Tak było w 2019 roku, gdy wybierano zwycięzcę w kategorii literatura faktu. Steve Coll, ówczesny dziekan wydziału dziennikarstwa na Uniwersytecie Columbia, wycofał się z dyskusji, bo jedną z kandydatek była jego żona – Eliza Griswold, autorka książki „Amity and Prosperity: One Family and the Fracturing of America” – która zresztą została nagrodzona. Gdy posypały się wtedy oskarżenia, że o przyznaniu Pulitzerów decydują układy, ówczesna administratorka nagrody Dana Canedy wypaliła w e-mailu do mediów, że to „kompletny nonsens”.
Wracając do zasad: zwycięzcy wyłaniani są w głosowaniu większościowym. Jeśli kapituła uzna, że nie jest w stanie wskazać faworyta wśród rekomendowanych finalistów, może większością trzech czwartych głosów wybrać własnego kandydata lub przesunąć finalistę do innej kategorii. Zdarza się również, że kapituła nie przyznaje nagrody w danej kategorii, np. jeśli żadna praca nie uzyska większości głosów – czy to ze względów merytorycznych, czy wobec braku zgody między członkami. Tak było w 2012 roku, gdy kapituła nie wyłoniła zwycięzcy w kategorii fikcji literackiej. Z kolei w ub.r. wyróżniła aż dwie książki, czego nie zabrania regulamin: na podium stanęli Hernan Diaz, autor „Zaufania”, i Barbara Kingsolver, autorka „Demona Copperheada”.
Jak mówi mi Roy J. Harris Jr., w przypadku nagrody za służbę publiczną – czyli informowania o wyjątkowo istotnych sprawach dla społeczeństwa – nigdy nie zdarzyło się, by nie wskazano zwycięzcy. Czasem było ich nawet więcej. Harris sięga pamięcią do 2006 roku, gdy za materiały o skutkach huraganu Katrina nagrodzono ex aequo dwa lokalne dzienniki „Sun Herald” i „The Times-Picayune”.
PULITZER LAST MINUTE
Ale to nie oznacza, że proces wyłaniania zwycięzców w kategorii służby publicznej – najbardziej prestiżowej, w której nagrodą jest złoty medal, a nie jak w innych kategoriach czek w wysokości 15 tys. dolarów – obywa się bez turbulencji. Harris opisuje w swojej książce głośny przypadek redakcji „The New York Times”, która o mały włos nie otrzymała w 1972 roku nagrody za ujawnienie tajnego raportu dotyczącego politycznego i wojskowego zaangażowania USA w Wietnamie, znanego jako Pentagon Papers. Choć zarówno jurorzy, jak i kapituła jednomyślnie rekomendowali do nagrody ten nowojorski dziennik, wątpliwości zgłosiła rada powiernicza Uniwersytetu Columbia. Jej członkowie deliberowali, czy można przyznać nagrodę za artykuły oparte na tajnych dokumentach rządowych. Ostatecznie, po początkowym zablokowaniu nagrody dla „NYT”, rada dała zielone światło. Przekonał ją do tego sam rektor uczelni William McGill. Trzy lata później pozbawiono członków uczelnianej rady powierniczej prawa weta. Wielkim poszkodowanym tej procedury był jednak Neil Sheehan, reporter „The New York Times”, który dotarł do tajnego raportu „Pentagon Papers”. Choć dziennikarz rekomendowany był przez zarówno jurorów, jak i kapitułę, nie otrzymał złotego medalu, bo ten przyznawany jest tylko redakcjom, a nie pojedynczym autorom. Jak ujawnił już po jego śmierci „The New York Times”, dziennikarz przyznał się, że skopiował 7 tys. stron dokumentów bez zgody swojego informatora. Daniel Ellsberg, analityk wojskowy z Pentagonu, chciał mu jedynie udostępnić materiały do przeczytania w mieszkaniu w Cambridge w stanie Massachusetts. Sheehan cichaczem zabrał je do lokalnego punktu ksero.
Jak mówi „Press” Roy J. Harris Jr., innym fascynującym przykładem jest seria artykułów „The Washington Post”, które ujawniły aferę Watergate, czyli próbę założenia podsłuchu w biurze Partii Demokratycznej na zlecenie sztabu walczącego o reelekcję Richarda Nixona.
– Materiały dziennikarzy śledczych Boba Woodwarda i Carla Bernsteina nie były postrzegane przez jurorów w kategorii kandydatów do ścisłej czołówki – mówi mi Harris. – Na początku 1973 roku tuż po miażdżącym zwycięstwie Nixona nad senatorem George’em McGovernem wielu dziennikarzy było sceptycznych wobec tekstów tej dwójki reporterów. Sporo waszyngtońskich korespondentów ostatnie miesiące spędziło na opisywaniu kampanii, a nie wydarzeń okrzykniętych potem aferą Watergate – wspomina Harris, dodając, że w całej tej historii kluczowa okazała się sekwencja zdarzeń. Do obrad kapituły, która podjęła ostateczną decyzję, doszło już po poznaniu przez opinię publiczną kolejnych informacji potwierdzających zarzuty wobec Nixona. Kapituła dokonała wtedy rewizji i przyznała nagrodę za służbę publiczną właśnie dziennikowi „The Washington Post”.
– Doceniono to, że tylko reporterzy tego dziennika śledzili z bliska proces włamywaczy, którzy wtargnęli do siedziby Partii Demokratycznej. Wykonali tytaniczną pracę śledczą dotyczącą Watergate, co ich dziennikowi zagwarantowało złoty medal – mówi Harris. Dziennikarz dodaje, że sam Bob Woodward, z którym rozmawiał, zbierając materiał do książki, twierdził ponoć, że materiały śledcze napisane z Bernsteinem nie były idealne. Według niego teksty zawierały niekiedy błędy i były napisane zbyt rzeczowo, w stylu typowym dla newsowych depesz. „Nie pisaliśmy, że doszło do oburzającego naruszenia konstytucji, tylko stwierdziliśmy sucho, że coś się wydarzyło” – powiedział Woodward mojemu rozmówcy, który przytacza tę konwersację w swojej książce.
„NIE MOŻEMY WYGUMKOWAĆ HISTORII”
W ponadstuletniej historii Pulitzerów nie brakuje także kontrowersji wokół zasadności przyznania nagród. Tak było w przypadku wyróżnionego w 1932 roku Waltera Duranty’ego, korespondenta „The New York Times” w Moskwie. Dziennikarz nagrodzony za serię reportaży z Rosji znany był z obrony działań Stalina i bagatelizowania wielkiego głodu w Ukrainie. W sierpniu 1933 roku pisał na łamach nowojorskiego dziennika, że doniesienia na temat tej katastrofy to „przesada i złośliwa propaganda”. Sam w swych tekstach wolał używać terminu „niedożywienie” niż głód.
Pół wieku później brytyjski reporter Malcolm Muggeridge, który w latach 30. przeprowadził dziennikarskie śledztwo na temat ukraińskiej klęski głodu, twierdził, że Duranty był „najbardziej kłamliwym dziennikarzem, jakiego kiedykolwiek spotkał”, i że w 1933 roku wiedza na temat głodu w Ukrainie wśród jego rozmówców była powszechna. „Nawet w Moskwie brakowało wówczas żywności” – twierdził w 1982 roku w rozmowie z twórcami dokumentu „Harvest of Despair”. Pod wpływem presji opinii publicznej „The New York Times” i kapituła Nagród Pulitzera w 2003 roku dokonała rewizji nagrodzonych prac Duranty’ego. Nie doszukano się „przekonujących” dowodów na to, że dziennikarz celowo kłamał i wprowadził czytelników w błąd, z kolei ówczesny wydawca nowojorskiego dziennika Arthur Sulzberger Jr. stwierdził, że odebranie Duranty’emu po śmierci nagrody byłoby „wygumkowaniem historii”, a dokładnie „stalinowskiego podejścia” dziennikarza. Atak Rosji na Ukrainę rozniecił na nowo dyskusję wokół Pulitzera dla Duranty’ego. Marjorie Miller, obecna administratorka, w rozmowie z amerykańskim radiem publicznym NPR, podtrzymuje stanowisko kapituły i twierdzi, że po latach „wiele nagrodzonych prac ich autorów można by zobaczyć w innym świetle”.
Nie jest jednak tak, że kapituła nigdy nie rewiduje swoich decyzji. W 1981 roku odebrała nagrodę reporterce „The Washington Post” Janet Cooke, która przyznała się przełożonym, że wymyśliła głównego bohatera swojego reportażu – uzależnionego od heroiny ośmiolatka. Podejrzeń co do jej uczciwości nabrano po tym, gdy jej były pracodawca – lokalny dziennik „Blade” – wychwycił, że informacje w biogramie zgłoszonym organizatorowi Nagród Pulitzera różnią się od tych, które wcześniej podawała. Twierdziła np., że skończyła Vassar College w stanie Nowy Jork, choć chodziła tam tylko na zajęcia na pierwszym roku.
Inny głośny przypadek pochodzi z 2020 roku, gdy na wniosek „The New York Times” kapituła wykreśliła z listy finalistów podcast „Caliphate”. Okazało się bowiem, że główny bohater serii – młody Kanadyjczyk, który ponoć pojechał do Syrii i zostałem katem na zlecenie ISIS – koloryzował i nie jest wiarygodny. Nowojorski dziennik zwrócił wtedy także zdobytą w 2019 roku prestiżową Peabody Award.
Jak mówi mi Roy J. Harris Jr., szczególnie przypadek z 1981 roku sprawił, że organizatorzy Nagród Pulitzera dokładają wyjątkowej staranności w sprawdzaniu kandydatów i zgłaszanych prac.
PRZEPIS NA OKŁADKĘ
Istnieją jednak sprawy, których organizatorzy nie są w stanie zweryfikować. Serwis Huff Post już w 2011 roku rozpisywał się, że niektórzy pisarze kłamią i chwalą się na okładkach swoich książek, że ich dzieła były nominowane do Pulitzerów. Z formalnego punktu widzenia w tym konkursie jest się jednak albo finalistą – nominowanym przez jurorów – albo zwycięzcą. Jak zauważa autor artykułu Steve Lehto, by sięgnąć po ten zabieg marketingowy, wystarczyć zgłosić pracę na konkurs, co nie jest skomplikowane. Trzeba tylko uiścić opłatę 75 dolarów – jak w każdej kategorii – a wzmianka o rzekomej nominacji zrobi swoje.
Tymczasem organizatorzy Nagród Pulitzera idą z duchem czasu. Od tej wiosny do kolejnej edycji w 2025 roku w dziedzinie literatury, muzyki i dramatu zgłaszać mogą się już nie tylko obywatele USA, lecz także stali rezydenci, a nawet twórcy ze środowisk migranckich. „To właściwa aktualizacja zasad, zgodna z celami, jakie przyświecały Josephowi Pulitzerowi przy ustanawianiu nagród” – napisała kapituła w oświadczeniu. Na pewno posypie się więcej zgłoszeń.
***
Ten tekst Marty Zdzieborskiej pochodzi z magazynu "Press" – wydanie nr 07-08/2024. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy „Press” – Katarzyna Kasia, Solorz, odejścia szefów RMF, a także TVP PiS Bis
Marta Zdzieborska