Dziennikarze krytycznie o systemie raportowania COVID-19
Ministerstwo Zdrowia skupia się na prezentacji danych dotyczących koronawirusa, a nie na ich wiarygodności (fot. Jakub Kaminski/East News)
Nowy system raportowania danych o koronawirusie, wdrożony przez Ministerstwo Zdrowia, utrudnia pracę dziennikarzom i statystykom, którzy zajmują się opisywaniem przebiegu pandemii w Polsce. Resort podaje teraz dużo mniej danych niż do tej pory i nikt nie wie dlaczego.
Ministerstwo Zdrowia zmieniło w tym tygodniu system raportowania danych na temat zachorowań na koronawirusa. We wtorek wieczorem pojawiła się nowa wersja strony ze statystykami, na której jednak nie było danych historycznych (resort zapewnia, że wkrótce się pojawią) ani danych dotyczących kwarantanny, hospitalizacji czy ognisk zakażeń w odniesieniu do powiatów.
Jak zaznacza Medonet.pl, wcześniej takie raporty publikowała Państwowa Inspekcja Sanitarna (sanepid), ale już nie może tego robić. Brak danych z sanepidu uniemożliwi gromadzenie danych przez wolontariuszy - takich jak np. 19-letni Michał Rogalski, który hobbystycznie publikował dane, wykorzystywane później m.in. przez instytucje naukowe. Wykazał błędy w podawanych statystykach.
Teraz już na pewno nikt żadnych nieprawidłowości nie znajdzie, bo wszystkie stacje sanitarne przestały podawać szczegółowe dane powiatowe.
— Michał Rogalski? (@micalrg) November 24, 2020
Po 225 dniach codziennego zbierania ich w arkuszu, od dziś jesteśmy zmuszeni przerwać naszą pracę...
- On przez ponad pół roku odwalał kawał roboty za instytucje państwowe, które powinny te dane i porównania same opracowywać - komentuje Paweł Walewski, lekarz i publicysta działu naukowego "Polityki". I dodaje: - Nigdy nie jest dobrze, kiedy państwo odcina obywateli od danych, uniemożliwiając ich kontrolę i weryfikację.
"To, co zrobiło Ministerstwo Zdrowia, jest żenujące. Sorry, ale nie ma na to innego słowa. Wczoraj byłam nawet skłonna bronić, ale dziś zobaczyłam, że rząd udostępnia nie bazę danych o #COVID19, a karykaturę: nie da się porównać historycznie, nie widać wieku, płci. Jestem rozczarowana" - napisała wczoraj na Twitterze Klara Klinger z "Dziennika Gazety Prawnej".
To, co zrobiło @MZ jest żenujące. Sorry, ale nie ma na to innego słowa. Wczoraj byłam nawet skłonna bronić, ale dziś zobaczyłam, że rząd udostępnia nie bazę danych o #COVID19, a karykaturę: nie da się porównać historycznie, nie widać wieku, płci.Jestem rozczarowana @a_niedzielski
— Klara Klinger (@KlaraKlinger) November 25, 2020
Agata Szczepańska, kierowniczka działów Samorząd i Administracja, Kadry i Płace "DGP", zaznacza, że dla dziennikarzy najważniejsze jest, by informacje były wiarygodne i kompletne.
- Nie byłoby ich bez danych z lokalnych sanepidów, bo to, co podawał dotąd resort zdrowia, trudno uznać za wyczerpujące informacje. Nie mam nic przeciwko temu, by były one gromadzone i udostępniane centralnie, tak powinno być od początku, ale nie wyklucza to publikacji na szczeblu lokalnym. Gdy zakazuje się podawania jakichś danych, zawsze pojawia się pytanie: Dlaczego? Rząd już dawno odebrał sobie wiarygodność, jeśli chodzi o strategię zarządzania informacjami o pandemii, dlatego kolejne tego rodzaju posunięcia przyjmowane są z rezerwą – mówi Szczepańska. - Gdyby baza na poziomie centralnym była kompletna i przejrzysta, pewnie równie chętnie korzystaliby z niej dziennikarze lokalni i ci piszący w mediach ogólnopolskich. Jeśli jednak będzie wyglądać tak jak obecnie, to niewiele osób z niej skorzysta, a tym, którzy potrzebują przekrojowych informacji o konkretnym regionie, bardzo utrudni to pracę – dodaje Szczepańska.
Judyta Watoła, dziennikarka "Gazety Wyborczej", dostrzega jednak pewną pozytywną zmianę. - Dane są w jednym miejscu, nie trzeba ich szukać po powiatowych stacjach. Są wszystkie dane, tylko nie mamy z czym ich porównać. Do tej pory dane wojewódzkich sanepidów mogliśmy odnieść do zsumowanych danych ze stacji powiatowych. Wychodziły rozbieżności, bo wojewódzki sanepid sprawdzał, czy na przykład jeden chory nie został zgłoszony podwójnie: przez laboratorium i przez szpital. Teraz powiaty nie publikują danych. Nie będziemy mieli dowodów na niewydolność sanepidu – mówi Watoła.
Z resztą już piątek pokazał rozbieżności w danych między tymi, które podaje Ministerstwo Zdrowia na swoim Twitterze, a tymi, które zostały udostępnione na stronie rządowej.
Raport MZ: 16310
— Michał Rogalski? (@micalrg) November 27, 2020
Nowa strona MZ: 17060
? pic.twitter.com/Nbs0avcpnO
- Ta strona jest rozczarowaniem. Ministerstwo Zdrowia skupia się na prezentacji danych, a nie próbuje zaradzić problemom, które ma z ich zbieraniem – ocenia Karolina Kowalska, dziennikarka działu Prawo "Rzeczpospolitej", zajmująca się systemem ochrony zdrowia.
- Zamiast dbać o właściwą sprawozdawczość, resort koncentruje się na sporze z nastolatkiem i własnym PR. Ministerstwo nie powinno się koncentrować na tym, czy ktoś je ośmieszył, czy nie. Zamiast skupiać się na działaniach PR-owych, resort zdrowia powinien przyłożyć się do poszukiwań zaginionych zakażeń i urealnić legislację. Lekarze, a za nimi media, od tygodni alarmują, że Polacy nie zgłaszają się z objawami COVID-19 w strachu przez izolacją i nawet trzytygodniową kwarantanną dla całej rodziny. Może pora zmienić restrykcyjne przepisy tak, by pacjenci przestali utożsamiać diagnozę COVID-19 z utratą pracy? Diagności laboratoryjni podają w wątpliwość, czy szpitalne oddziały ratunkowe i izby przyjęć na pewno sprawozdają wyniki testów antygenowych. Od początku listopada definicję zakażenia resort rozszerzył na potwierdzoną pozytywnym wynikiem testu antygenowego. Tyle że liczba wyników testów antygenowych sprawozdawanych przez szpitale jest kilka razy mniejsza niż spodziewana: mamy około 700 szpitali, SOR-y i izby przyjęć przyjmują 50-100 osób dziennie i u każdej wykonują test, a we wtorek 24 listopada sprawozdano tylko 7 tysięcy wyników testów antygenowych - zaznacza Kowalska.
Sylwia Czubkowska, redaktorka prowadząca magazynu Spider’s Web+, zarządzanie cyfryzacją i analizę danych przez państwo określa jako "żenujące".
- Tu nie chodzi o technologię, a logiczne myślenie. Trzeba wyodrębnić to, co chcemy, zanalizować te dane i zacząć je regularnie wdrażać. Od wielu lat sygnalizuje się, że cyfryzacja w Polsce jest źle prowadzona: tworzy się drogie, nikomu niepotrzebne systemy, są zagrania PR-owe. Siedem miesięcy zajęło scentralizowanie i zbudowanie prokonsumenckiej strony internetowej dla Głównego Inspektora Sanitarnego. Michał Rogalski już w marcu tworzył otwartą bazę danych, na której podstawie analizy robiły instytucje naukowe i rządowe. Ni z tego, ni z owego takich ludzi odcięto od danych – komentuje Czubkowska.
(JSX, 27.11.2020)