Wydanie: PRESS 07/2006
W zatoce wyżu
Wygrał Pan w tym roku w plebiscycie „Gazety Wyborczej” na Złotą Dwunastkę Srebrnego Ekranu w kategorii prezenterów pogody, po raz kolejny był nominowany do Wiktora…
…i to po raz kolejny w tej samej kategorii: odkrycie roku. Tymczasem w lipcu mijają cztery lata mojej pracy jako prezentera pogody. Jeśli więc w przyszłym roku znowu będę traktowany jako odkrycie, trudno będzie to uznać za sukces. Ale zwycięstwo w plebiscycie „Gazety” jest nim bez wątpienia.
Tomasz Zubilewicz, który był drugi w plebiscycie „Wyborczej”, stwierdził, że to bez znaczenia, bo wśród prezenterów pogody nie ma konkurencji.
Telewizję włączam sporadycznie. Nie mam więc zbyt wielu okazji do oglądania moich koleżanek i kolegów. Poznałem Marka Horczyczaka i Tomasza Zubilewicza podczas wspólnego występu w programie Ewy Drzyzgi i zrobili na mnie jak najlepsze wrażenie. Tomaszowi Zubilewiczowi zazdroszczę, że ma swój kanał telewizyjny! A swoją drogą dobrze by było pomyśleć o podobnym przedsięwzięciu w telewizji publicznej.
A gdyby pojawiła się propozycja z innej telewizji?
Kamil Durczok powiedział niedawno w jednym z wywiadów, do czego i ja się skłaniam, że w tej chwili nie ma podziału na gorszą i lepszą telewizję. Teraz ze stacjami telewizyjnymi jest tak jak z klubami piłkarskimi. Są mocne kluby, które chcą najlepszych i sobie ich kupują. Stacje komercyjne mają tego świadomość, włodarze telewizji publicznej też zaczynają ją mieć.
Prezenter „Teleexpressu”, autor programu podróżniczego w TVP 3, redaktor „National Geographic”, a dziś prezenter pogody. Czy to nie degradacja?
Prognoza pogody jest ważnym i wyczekiwanym elementem programu informacyjnego. Gdy w TVP część informacyjną, czyli na przykład główne „Wiadomości”, ogląda średnio pięć milionów widzów, to emitowaną po nich prognozę pogody ogląda średnio pięć i pół miliona. Gdy zaproponowano mi tę pracę, priorytetem był dla mnie profesjonalizm – to, że w tworzeniu tak skrótowego przekazu informacyjnego mogę skorzystać z mojego dziennikarskiego doświadczenia. W końcu nie jest to jedynie skakanie po mapie i pokazywanie palcem chmurek, ale przekazywanie informacji.
Tylko że prognoza pogody jest od zawsze dodatkiem do serwisu informacyjnego.
Nie od zawsze. Kiedy zaczynałem karierę dziennikarską jako reporter i prezenter w stacji Nowa Telewizja Warszawa w 1992 roku, szef programu „Wiadomości Warszawskie”, który korzystał z doświadczeń w telewizji amerykańskiej, zdecydował, że należy zaczynać właśnie od prognozy pogody. Dla wielu było to dość kontrowersyjne, ale świeże.
Każda telewizja korzysta z innego źródła informacji meteorologicznych: TVP z naszego instytutu meteorologii, TVN z amerykańskiego Meteorological, a Polsat z danych wojskowych. Porównuje Pan dane konkurencji, zanim przekaże swoje w TVP?
TVP ma kupione tak zwane modele niemieckie. Mówiąc przystępnym językiem: informacje pogodowe przetwarzane są w potężnych komputerach meteorologicznych. Różnica jest jedynie taka, że jeden komputer stoi u Niemców, drugi u Amerykanów, a trzeci w wojsku. Analizują jednak te same dane. Wyniki są podobne. Problem zawęża się do tego, jak dany komunikat zostanie przedstawiony. Nawet z jednej prognozy przygotowanej przez jednego meteorologa i jednego synoptyka można zrobić dwa różne komunikaty – zależy, na co prezenter położy nacisk. Nad prognozą przedstawianą w TVP 1, TVP 2 i w TVP 3 sprawuje pieczę jeden meteorolog – synoptyk.
Nie myślał Pan o podyplomowych studiach meteorologicznych?
Nie są mi potrzebne. Dziennikarze sportowi też nie muszą być dyplomowanymi sportowcami.
Jakie dane otrzymuje Pan od meteorologa?
Mapy i komunikaty. Wydrukowane plansze i zdjęcia satelitarne, z układem wyżów, niżów, frontów. Dostaję też kasetę, na której są już przygotowane plansze do prezentacji.
I prezenterzy tylko odczytują taki komunikat meteorologiczny na antenie?
Nie wiem, jak przygotowują się do programu koleżanki i koledzy. Ja siadam z meteorologiem i proszę go, by mi wytłumaczył, o co chodzi. W odpowiedzi słyszę: „Wytworzyło się siodło baryczne, tu z jednej strony mamy zatokę niżową, tu z drugiej jeszcze wyż”. Mówi hermetycznym językiem, ja słucham i później spisuję to, co wywnioskowałem. Meteorolog sprawdza mój tekst pod względem merytorycznym, czasami coś dopowiada, a ja znów tłumaczę to na polski i dopisuję. Teraz, po latach pracy, wystarczy mi rzut oka na planszę i już wiem, co mogę powiedzieć.
Na początku miał Pan chyba problemy ze słownictwem meteorologicznym?
Miałem, ale pytałem. Nasi meteorolodzy są przyzwyczajeni do języka branżowego. Nie mogą zrozumieć, że ludzie nie wiedzą, co niesie wyż, a co niż. „Nie bierz ludzi za idiotów” – mówili do mnie niektórzy. Kiedyś Jacek Fedorowicz w jednym ze swoich felietonów w „Gazecie Telewizyjnej” podziękował mi za wytłumaczenie znaczenia słów „wyż” i „niż”. Chodzi o to, żeby mówić jak najprościej i jak najprzystępniej. Nawet gdy wytłumaczę w sposób akademicki, co to jest wyż, a co to niż, to i tak po jakimś czasie widz nie będzie o tym pamiętać, bo dla niego najważniejsze jest, czy będzie słońce, czy deszcz, zimno czy ciepło. Dlatego w mojej prezentacji prognozy pogody uciekam od meteorologicznych pojęć. Najważniejsze, by rozumieli mnie widzowie, a nie tylko meteorolodzy.
Fedorowicz napisał też: „Nie macha rękami, nie krzyczy i nie robi min, a przyciąga uwagę”. Jaką rolę odgrywają u Pana gesty?
Gdy mieszkałem przez dłuższy czas na Bliskim Wschodzie, a później w Azji, zrozumiałem, że gestykulacja jest istotnym elementem w porozumiewaniu się. I doszedłem do wniosku, że komunikat telewizyjny nie może być czysto werbalny, muszę podkreślić go gestem, ale za bardzo nie przejaskrawić. Dlatego każdy mój gest jest starannie przeze mnie wyreżyserowany. Nie macham ręką tylko po to, by wprowadzić dynamikę.
Inny autor „Wyborczej” ocenił jednak, że stosuje Pan „nazbyt jaskrawą przewagę gimnastyki nad słowem”.
Nie wiem, czy jest to jaskrawa gimnastyka, natomiast owszem – gimnastykuję się nad słowem. Wielu widzów najpierw ogląda program informacyjny w Polsacie, później w TVN-ie i w końcu „Wiadomości”. Powstaje ogromny szum informacyjny. Widzowie mają już w pamięci kilkadziesiąt trupów na kilku wojnach, kilkunastu skłóconych polityków, porażkę reprezentacji Polski i tym podobne obrazy… – jeśli nie pomogę sobie pewnym przejaskrawieniem informacji o pogodzie, nie wybiję się z tła.
Niecodzienny strój też pomaga się wybić?
Kiedyś opowiadałem o tym, jak Arabowie znoszą upały. Założyłem piękny arabski strój, szerokie spodnie szarawary, długą galabiję i lambę – taki osobliwy płaszcz – a do tego buty z czubem. Właściwie nie byłoby w tym nic szczególnego, nie pierwszy raz ktoś ubiera się w telewizji w egzotyczne stroje, ale ja, nie zwracając dużej uwagi na strój, na końcu pogody zwróciłem uwagę telewidzów właśnie na te buty. Chodzi o to, żeby zainteresować czymś niespodziewanym.
Tego, że tak zwanym grepsem można edukować, nauczyłem się w liceum. Chodziłem do klasy z rozszerzonym niemieckim. Można zamęczyć uczniów taką dawką języka. Ja miałem to szczęście, że spotkałem profesora, który w latach 80. przywiózł z Niemiec książkę ze zdjęciami graffiti i napisów z niemieckich szaletów. Zainteresował nas tak bardzo, że wszyscy chcieliśmy poznać jej treść. Profesor w ten sposób przyciągał nas na swoje lekcje i uczył słówek. Dzięki temu zrozumiałem, jak ważne jest, by znaleźć sposób na zaciekawienie tym, co się chce przekazać.
Do tego odgrywa Pan scenki...
Podam przykład. Denerwuje mnie, gdy mając na skrzyżowaniu zieloną strzałkę, skręcam w prawo i ni stąd, ni zowąd wjeżdża na pasy rozpędzony rowerzysta. By uczulić na to rowerzystów, przynoszę do studia na plan prognozy pogody dla kierowców rozwalony rower z urwaną kierownicą i powyginanymi kołami i mówię: „Pozwolą Państwo, że użyję parafrazy słynnego dialogu filmowego: – Co to jest? – To jest rower. – To był rower, rower rowerzysty, który przejechał wczoraj zebrę. Nie, nie zwierzę. On przejechał pasy”. W ten sposób mam nadzieję trafić do wyobraźni kierowców i rowerzystów.
Innym razem do studia „Wiadomości” przyniosłem worek śmieci i wysypałem je na środku, mówiąc, że zebrałem je po roztopach na wiosnę w ciągu pięciu minut. Tak kierowcy niszczą nasze lasy. Po kilku tygodniach, podczas dnia otwartego w telewizji, wiele osób, wspominając to zdarzenie, gratulowało mi.
W telewizyjnej Trójce razem z Beatą Pawlikowską tworzyliście parę prezenterów, którzy prognozę pogody ubarwiali ciekawostkami podróżniczymi.
Prognoza w TVP 3 była pomysłem redaktor Zofii Ratajczak. Widziała mnie w piaskowej koszuli i w hełmie korkowym jako faceta, który będzie mówił latem o pogodzie w Polsce, a przy okazji doda, czym ona się różni od saharyjskiej. Miałem tam pięciominutowy program: mogłem się przebierać, tarzać po podłodze, pokazywać własne filmiki. Zastrzegłem sobie, że nikt nie będzie mieć wpływu na to, jak się zachowuję i jak ubieram.
W TVP 1 występuje Pan grzecznie w marynarce – tutaj nie da się tak poszaleć?
Prognoza po „Wiadomościach” trwa dwie minuty, muszę więc ograniczyć się do zwięzłego komunikatu. Poza tym mam dwa mikrofony z nadajnikami i słuchawkę z odbiornikiem, gdybym nie przykrył ich marynarką, wyglądałbym jak robot z plątaniną kabli na plecach.
Podobno myśli Pan o cyklicznym programie podróżniczym „Planeta Kreta”.
Taką propozycję złożyłem poprzedniej dyrekcji Jedynki. Goście w studiu, reportaże, filmy podróżnicze. To byłby program popularnonaukowy z elementami wiedzy o świecie, wpisujący się w misję telewizji.
Odcina Pan kupony od popularności?
Dostaję mnóstwo listów i dowodów sympatii. Sprawia mi to wielką przyjemność. Mam też świadomość, że moja popularność przyczyniła się do wydawniczego sukcesu moich książek.
Książka „Kret na pogodę” to nie było zagranie pod publiczkę?
„Kret na pogodę” to miała być lekko napisana książeczka do poczytania w tramwaju. Zmieściłem tam mnóstwo przysłów, ciekawostek, powiedzeń dotyczących pogody, które zbierałem przez lata, zarówno w kraju, jak i podczas podróży po świecie. Miałem je wszystkie spisane na kartkach, do opublikowania namówiła mnie Agata Młynarska. Ale potem wydałem album fotograficzny „Moja Ziemia Święta”. Gdy pracowałem w „National Geographic”, zaprzyjaźniłem się z fotografem Tomaszem Tomaszewskim. To on uświadomił mi, że fotografia może być dla mnie narzędziem do opisania i komentowania rzeczywistości.
Nie obawia się Pan, że jednak łatka „pana od pogody” za bardzo przylgnie?
Nie obawiam się. Stworzenie wyrazistego wizerunku uważam za swój sukces. Skoro moje prezentacje pogody są zauważane, to cieszy mnie to tak samo jak to, że ludzie zauważają zdjęcia, które robię, i potrafią skojarzyć je ze mną. Jestem niespokojnym duchem. Prognoza pogody daje mi satysfakcję tworzenia czegoś, czego efekt widzę natychmiast, i to mnie cieszy. Pozwala mi też na spokojną koncentrację przy projektach rozciągniętych w czasie. Oczywiście, że wciąż chcę się rozwijać. Bycie „panem od pogody” traktuję jako nieustanne wyzwanie. Planuję też kontynuację albumu „Moja Ziemia Święta”, w której pokażę ucieczkę Świętej Rodziny do Egiptu. Kończę książkę o Madagaskarze.
Większość widzów na pewno myśli, że robi Pan majątek, tymczasem – jak się dowiedziałem – z pracy w TVP ma Pan niecałe cztery tysiące złotych.
Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach.
Czy zaangażował się Pan w kampanię reklamową „Nowego Dnia” dla pieniędzy?
Nie zaangażowałem się. Nagrałem tylko – za darmo – krótki spot, który zachęcał do czytania moich felietonów w tym tytule. To naturalne, że skoro piszę, to chcę, by mnie czytano. Sprawa stanęła nawet na posiedzeniu Komisji Etyki TVP. Wyjaśniłem, o co chodziło, choć de facto nie jestem etatowym pracownikiem TVP. Te oskarżenia są o tyle bezpodstawne, że wcześniej odmówiłem udziału w ogromnej kampanii reklamowej Actimela, w której później wystąpił Tomasz Zubilewicz.
Często odrzuca Pan podobne propozycje?
Do tej pory miałem ich pięć, odrzuciłem wszystkie. Lecz nie dziwię się, że niektórzy się na to decydują.
Co Pana wciąż zaskakuje w zawodzie prezentera pogody?
Że ludzie myślą, iż mamy wpływ na pogodę. Podchodzą i pytają, jaka będzie pogoda za parę tygodni czy miesięcy, zimą czy latem – jakby nie zdawali sobie sprawy, że to nie zależy ode mnie.
Rozmawiał Przemysław Dziubłowski, „Życie Warszawy”
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter