Wydanie: PRESS 01/2012
Nie-Boski prezes
Juliusz Braun miał zreformować TVP, a na razie jego prezesura przyniosła tylko rozczarowanie. Niezadowoleni są nie tylko pracownicy, ale i widzowie. Oglądalność spada.
Pokładaliśmy w nim wielkie nadzieje – to zdanie powtarza się dziś w rozmowach z pracownikami telewizji publicznej różnego szczebla. Dotyczy Juliusza Brauna, nowego prezesa, który miał odzyskać zaufanie widzów do TVP i zapewnić komfort pracy pracownikom. Telewizja publiczna miała wreszcie być normalną firmą.
Po 10 miesiącach jego rządów rzeczywiście jest normalnie. To znaczy: stanowiska jak zwykle obejmują ludzie z polecenia towarzysko-politycznego; w decyzjach o programie widać niekompetencję; oszczędza się na pensjach dziennikarzy, a nie dyrektorów. Przed świętami w telewizyjnym barze Kaprys odprawiano wigilię za wigilią i wszyscy robili dobrą minę do złej gry. Lecz gdy prezes przyszedł na Gwiazdkę do dziennikarzy „Wiadomości”, oznajmił, że finansowo jest źle, a może być jeszcze gorzej. Pytany, jak po kolejnych oszczędnościach ograniczających dostęp do kamer, wozów satelitarnych i korespondencji mają robić lepszy program od konkurencji – prezes się uśmiechał. Uśmiech – przyznają dziennikarze – ma miły.
– Właściwie powinienem pójść z flaszką do prezesa Orła i go przeprosić. Teraz wcale nie jest lepiej – stwierdza wieloletni pracownik TVP. Romuald Orzeł, związany z PiS poprzednik Brauna, był jednym z symboli politycznego serwilizmu telewizji publicznej. – Braun, mimo pozorów dobroduszności, nie różni się od dotychczasowych prezesów – mówi z goryczą inny pracownik stacji.
Gorycz wydaje się uzasadniona, bo w licznych wywiadach Juliusz Braun naobiecywał na starcie jeszcze więcej niż poprzednicy. A i oni obiecywali sporo.
Więcej w styczniowym numerze "Press" - kup teraz e-wydanie
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter