Wydanie: PRESS 03/2010
Free, ale zależny
Najgorsza jest samotność. W redakcji ludzie się nawzajem napędzają i inspirują. A ja jestem sam jak wilk na pustyni – mówi Ryszard Holzer, który freelancerem został nagle pod koniec 2008 roku. Już wie, jak to jest organizować sobie samemu pracę, nie mieć pewnych pieniędzy na koncie co miesiąc, ale też nie tracić czasu na rozmowy przy kawie z kolegami w redakcji.
Ostatnio był wicenaczelnym „Pulsu Biznesu”, wcześniej redaktorem w „Gazecie Wyborczej”. Podobnie jak wielu dziennikarzy i redaktorów stracił pracę w wyniku wprowadzanych przez redakcję oszczędności. Pytany, co było najtrudniejsze w przejściu na freelancing, odpowiada: – Narzucenie sobie samemu dyscypliny i rytmu dnia. Jeśli ktoś mi mówi, że nie miał z tym problemu, nie wierzę mu.
W piżamie stukam w klawiaturę
Sylwia Gołecka jest freelancerką z wyboru. Pisze m.in. dla „Na żywo” i „Życia na Gorąco”. Rok temu zrezygnowała z etatu redaktorskiego w jednym z tygodników Wydawnictwa Bauer i założyła agencję prasową BogoBogo. – W codziennym zorganizowaniu pomaga mi świadomość, że redakcje czekają na moje teksty i jeśli nie napiszę czegoś na czas, będzie megaafera. Bo w efekcie mogę stracić klienta i pójść z torbami – opowiada.
Funkcjonuje więc niczym wydajna fabryka tekstów. Pisze dla tygodników, które mają planowanie w poniedziałki, dlatego zawsze na początku tygodnia wysyła propozycje tekstów do poszczególnych redakcji. – Do godziny 14 sytuacja się klaruje i dostaję informacje, kogo dany temat interesuje. Do czwartku trwa intensywna praca, a potem wystawianie faktur – opowiada Gołecka. Jest świeżo upieczoną mamą, teksty wysyłała nawet z porodówki. – Gdy urodziłam drugie dziecko, na początku miałam trochę problemów z zorganizowaniem sobie pracy. Zatrudniłam opiekunkę, która ze mną mieszka. Zajmuje się córką, gdy nagle muszę wyjść na wywiad. Freelancer nie może mieć opiekunki tylko na godziny – mówi Gołecka.
Spróbować żyć jako freelancer postanowił też Zbigniew Domaszewicz – po tym jak w ub.r. stracił pracę w „Gazecie Wyborczej”. Dziś swój warsztat pracy ma w domu, więc nagle zajęcia zawodowe zaczęły mu się nakładać z obowiązkami rodzinnymi. – Jestem teraz w rodzinie na pierwszej linii frontu, gdy na przykład trzeba coś załatwić w urzędzie. Bywa, że czas muszę nadrabiać wieczorami. Zdarza się, że siadam do pracy także po kolacji i piszę do północy lub dłużej – opowiada Domaszewicz. Jak to mówią złośliwi: home office to przebywanie całą dobę w miejscu pracy.
Więcej w marcowym numerze "Press" - kup teraz e-wydanie
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter