Wydanie: PRESS 07/2005
Nagiąć konwencję
Formacja Mumio działa od siedmiu lat. Dlaczego dopiero teraz zrobiliście reklamę dla Polkomtelu? Jacek Borusiński: Pierwsze propozycje odrzuciliśmy od razu. Nie widzieliśmy szansy, żeby pozostać wiernym sobie w sensie estetycznym. Baliśmy się, że będzie to kompromis, który zaprzeczy naszemu smakowi. Jednak na jakiś kompromis w reklamie telefonów poszliście? Dariusz Basiński: Może zabrzmi to dziwnie, ale w tych reklamach nie czujemy kompromisu. Choć na początku obawialiśmy się krótkiej formy, którą są 30- i 15-sekundowe spoty. Wydawało się nam, że kompromisem będzie zgoda na to, iż akcja dzieje się w salonie sprzedaży. To sytuacja nie z mumiowego świata: salon - klient - sprzedawca. Ale Iwo Zaniewski (dyrektor kreatywny w agencji PZL odpowiedzialnej za kreację reklamy Plus GSM - przyp. red.) przekonywał nas, że w sytuacji znanej z rzeczywistości można świetnie kontrastować absurdem. Choć gdy zobaczyliśmy gotowe reklamówki, mieliśmy wrażenie, że w sensie wizualnym są za oszczędne. Iwo tłumaczył, że o to właśnie chodzi - nie ma fruwających kamer, nie ma soczystych, przekolorowanych zdjęć. Tutaj wszystko jest surowe, proste. Komu bardziej zależało na Waszym udziale w reklamie - klientowi czy Zaniewskiemu i agencji? J.B.: Iwo wierzył, że zrobimy to, co wymyślił w scenariuszu, liczył na naszą umiejętność improwizacji. Pomysł schematu reklam jest PZL-u, jak również poszczególne propozycje scen czy teksty. Choć w niektórych spotach mocniej odcisnęliśmy swoje własne piętno. Na przykład pomysł na reklamę „Co Pana irytuje?” powstał w drodze na plan.Wiele osób dziękowało nam później, że poruszyliśmy sprawę ściągania butów podczas wizyt towarzyskich. I reklamodawca godził się w ciemno na Wasze propozycje? J.B.: Pracę nad spotami poprzedził szereg ustaleń. Ze względu na specyficzną formę tych reklam najpierw były nasze próby, podczas których realizowaliśmy założenia przygotowane przez PZL i improwizowaliśmy. Po montażu przekonaliśmy się, że pozostajemy w zgodzie z sobą i niewiele ryzykujemy. Reklamodawca postawił przed nami zadanie: przekazać konkretne informacje o produkcie. Okazało się, że zderzenie merytorycznego przesłania z wykoślawioną formą dało ciekawy dysonans. Zgoda na improwizację to dla klienta duże ryzyko. D.B.: Kiedyś przed spektaklem poproszono mnie o skrót jakiegoś monologu, który powstał w wyniku improwizacji. Na papierze wyglądało to nieźle, ale gdy zaczynałem mówić, trąciło nieprawdą. Stwierdziłem, że będę skracać na bieżąco, bo coś, co w tekście wygląda dobrze, nie musi dobrze wyjść na scenie. Tak samo jest z reklamami. Słowo „kopytko” przyszło Jackowi do głowy podczas kręcenia spotu, nigdy nie powstałoby na papierze. Telewidzowie zapamiętali „kopytko” oraz to, że „alegoria to trudne słowo”. Mało kto wie, że chodziło o tanie rozmowy. J.B.: Czy rzeczywiście tak było, należy o to zapytać klienta. Nam wydaje się, że pokazujemy Polkomtel jako firmę, która ma do siebie dystans i nie unika mówienia o tym. Dlatego dosłowne odczytywanie spotów nie ma sensu. Gdyby tak było, „Kontrola” byłaby opowieścią o koszmarze, w którym pracownik inwigilowany jest przez jakiegoś gościa, który atakuje go pędzlem i krzyczy na niego. Polkomtel emituje ten spot i za to należy mu się szacunek. Łatwo w sposób niezamierzony ośmieszyć produkt, który się reklamuje. J.B.: Ogromnym plusem reklam Plusa jest to, że emitowanych jest kilka różnych spotów. W każdym jesteśmy kimś innym i to też powoduje, że się nie nużą. Sami też musimy uważać, żeby nie przegiąć, żeby nie było przesytu. D.B.: Znacznie chętniej oglądałoby się bloki reklamowe, gdyby firmy w Polsce wyzwoliły się z patosu i sztuczności w reklamach. Brakuje zdrowego dystansu. Jak pracownicy Polkomtelu odebrali to odbrązowienie firmy? J.B.: Po jednym ze spektakli Mumio do naszej garderoby przyszła grupa pracowników Polkomtelu. Stwierdzili, że czują się bardzo dobrze z tym, że ich firma reklamowana jest w taki sposób. D.B.: Opowiem o reakcji konkurencji. Po emisji pierwszych spotów poszedłem coś załatwić u swojego operatora. W takiej sytuacji czuję się nie z tej bajki. Sztywność krawatowa to nie mój klimat. Ci panowie pracują w garniturach, a ja tak nie chodzę, chyba że gram w reklamie Plusa albo idę na wesele. Pan w salonie się uśmiecha, wychodzi do mnie, ja - w dziurawych spodniach - jestem traktowany jak VIP. Na końcu mówi: „Ale świetne te reklamy Plusa”. J.B.: Poszedłem do salonu Plusa po jakiś kabelek do aparatu. Absurdalne było już to, że przychodzę i proszę o kabelek. Sprzedawca był przekonany, że wokół są ukryte kamery i zaraz będą nagrywać. Ja proszę o kabelek, a on mówi: „Pan żartuje” i tak w kółko. A reakcje ludzi reklamy? D.B.: Albo media demonizują zawiść panującą w świecie reklamy, albo mamy wyjątkowe szczęście. Zabrzmi to nieskromnie, ale nie spotkaliśmy się z negatywną oceną. J.B.: Wraz z PZL-em otworzyliśmy furtkę, może przejdą przez nią inni i klienci zobaczą, że odważne decyzje działają na ich korzyść. A widzowie przed telewizorem będą mieli reklamy na wyższym poziomie artystycznym. Kreatywni miesiącami myślą, jak sprzedać margarynę, ale za pomocą reklamy skutecznie promującej produkt, nie zaś atrakcyjnej artystycznie. D.B.: Współczujemy im czasem. Zanim powstał nasz pierwszy spektakl, zajmowaliśmy się między innymi agencją eventową. Kreatywni to w pewnym sensie nasi koledzy z dawnego fachu, ale tak naprawdę nie znamy tej rzeczywistości. Bardzo dobrze nam się pracowało z PZL-em i ekipą na planie. Sfrustrowanych i zdołowanych kreatywnych nie spotkaliśmy. Ale tak naprawdę po zdjęciach wracamy do swoich spraw i do Mumio. J.B.: Przy opisie produkcji reklam Plusa jesteśmy wpisywani jako współtwórcy scenariusza, obok Iwo Zaniewskiego, Magdy Goll i Cezarego Filewa. Te reklamy zwróciły na nas uwagę środowiska teatralnego, filmowego. Teraz zrobimy film, nagramy płytę. Mumio ma być platformą artystyczną. Nie obawiacie się, że przekroczyliście pewną granicę? Jeśli wykorzystacie jako rekwizyt w swoim występie telefon komórkowy, widzowie zarzucą Wam kryptoreklamę. D.B.: Korzystamy w dość abstrakcyjny sposób z plastikowego aparatu telefonicznego w naszym pierwszym spektaklu i żadnego skojarzenia reklamowego teraz to nie budzi. A komórki nie będziemy wykorzystywać, bo jest mocno ogranym rekwizytem, częstym tematem żartów, ikoną współczesności, biznesu. Nie pasuje do naszych spektakli. Czego nie zareklamujecie? J.B.: Niektórych produktów niezależnie od tego, kto by proponował ich reklamę. Nie zgodzilibyśmy się reklamować rzeczy typu alkohol czy papierosy. Nie czujemy tego. Nie zarzekamy się, że w przyszłości nie weźmiemy udziału w reklamie. Na pewno nie chcemy stać się ludźmi znanymi głównie z reklamy. Czy podjęlibyście się reklamy radiowej? D.B.: Zależy od pomysłu na taką reklamę i warunków pracy. RMF FM proponował, żebyśmy nagrywali dla nich krótkie programiki - codziennie. Odmówiliśmy, bo nie bylibyśmy w stanie zrobić tego świeżo w takiej liczbie. Ciągle priorytetem dla nas są spektakle. Na jak duży kompromis poszlibyście z rozszerzeniem kampanii Polkomtelu? J.B.: Mamy jedno kryterium - jeżeli będziemy mogli wykorzystać nasze umiejętności aktorskie i pozostać wierni naszej konwencji, to nie ma sprawy. Co zobaczył w Was Iwo Zaniewski, a co Wy w nim, że macie do siebie takie zaufanie? D.B.: Pracowaliśmy z Zaniewskim przy gali KTR-u w 2004 roku. Rzadko zdarzało się nam wcześniej spotykać ludzi, którzy by nadawali na tak bliskich nam falach, przejawiali fascynację podobną poetyką i w dodatku, co ludzi łączy bardziej niż zgoda, sprzeciwiali się podobnym klimatom. Na gali KTR-u powykrzywialiśmy wspólnie konwencję wręczania nagród. J.B.: Non stop wysadzaliśmy widza z poczucia, że jest w jakiejś konwencji. Ale nie w taki sposób jak w Shreku, gdzie konwencja disneyowska jest odwracana o sto osiemdziesiąt stopni - jeśli u Disneya ptaszek śpiewa, to w Shreku robi zupełnie co innego i zupełnie inną częścią ciała. Gala KTR-u wyrzucała konwencję na boczny tor. Oglądaliście polskie reklamy, szykując się do nagrania Waszej? J.B.: Bardzo nam się podoba zrobiona przez PZL reklama biura podróży Triada. W jakimś śródziemnomorskim kraju idzie sobie staruszka z kozami, a staruszek śpiewa „Szła dziewieczka do laseczka”, a do tego genialny packshot: „Nasze wycieczki pozostawiają niezapomniane wspomnienia”. Ten spot jest prosty, śmieszny, wzruszający i zapada w pamięć. D.B.: W Polsce jest dużo złych reklam. Wynika to z irracjonalnych, sztywnych fokusów, na których przedstawia się rozrysowane reklamy i odpytuje grupę docelową z tego, „co artysta chciał powiedzieć”. Ludzie czują się postawieni pod murem i odpowiadają zupełnie nieprawdziwie. W takim systemie dobre reklamy nie mają szans, bo nie da się wszystkiego opowiedzieć, trzeba to zobaczyć. Podobno odmawiacie występów w kabaretowych programach w TVP 2, choć to telewizja zrobiła Wam twarz? D.B.: Chętnie występowalibyśmy w pasmach kulturalnych, w TVP Kultura też, tylko nie wiem, co to za telewizja, bo jest w satelicie, kosmosie i gdzieś tam jeszcze. Myślałem, że włączę telewizor i będę ją miał. Okazuje się jednak, że kultura jest ciągle elitarna i przez kabel antenowy nie może się przecisnąć. J.B.: Dla Mumio praktycznie nie ma żadnego pasma. Balansujemy gdzieś pomiędzy elitarną sztuką i tanią biesiadą. Kabaretowe składanki, gdzie trudno stworzyć własny klimat, to nie to, o co nam chodzi. Czasami bierzemy w nich udział, bo niewątpliwą zaletą tych programów jest możliwość spotkania przyjaciół. Zdarza nam się też odmawiać, na przykład Opolu. W tym roku jednak w Opolu wystąpiliście. J.B.: Bo zapewniano nas, że festiwal będzie inny. Nikt nie marudził, że przyjedziemy ze swoją scenografią, że stoi ona cały czas na estradzie, że będzie takie, a nie inne światło, że nie wyjdziemy do finału, bo tego nie czujemy. D.B.: Uważamy, że taki finał, na ogół z jakąś zaangażowaną piosenką, jest bliższy felietonowi czy publicystyce - z całym szacunkiem dla nich. Ale to nie jest mumiowe i musimy tę swoją specyfikę pokazywać, to nie kwestia obrażania się, ale dbania o swoją niszę. Roman Pawłowski zarzucił kiedyś w felietonie w „Wyborczej”, że Mumio nie komentuje rzeczywistości. Nie zrozumiał widać niczego z tego, co robimy. Włączył pryzmat „kabaret zaangażowany”. Gdyby oglądał Mumio bez żadnych filtrów, może byłoby inaczej. Czy kiedyś po spektaklu powiecie widzom: „Sponsorem przedstawienia był producent kubeczków z wiewiórką”, kubeczków znanych z Waszej finałowej piosenki? J.B.: Próbujemy bronić działalności mumiowej. Mieliśmy różne takie propozycje od sponsorów. Ustaliliśmy, że jednak nie. D.B.: Jacek Borusiński i Darek Basiński to aktorzy do wynajęcia, a Mumio to osobna rzecz. I podobnie jest z tym kubkiem. Kiedyś zaczepił nas właściciel knajpy w Katowicach i powiedział, że piosenka o kubeczku jest dla niego strasznie bolesna, bo sam kiedyś wziął kubek ze szczoteczką i się wyprowadził. Jak można sponsorować bolesne wspomnienia? Rozmawiał Andrzej Klim
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter