Wydanie: PRESS 07/2005
Na peryferiach sportu
Przepis na dobre zdjęcie sportowe tak naprawdę jest prosty. Ma być dynamiczne, pokazywać wysiłek oraz walkę z rywalami i samym sobą, dokumentować sukces lub porażkę. Ja, jeśli to jest możliwe, zawsze staram się do tego dodać jakąś ciekawą formę, kompozycję. Wykorzystać tło lub krajobraz. Gdy ostatnio fotografowałem walkę boksera Tomasza Adamka, za ringiem dostrzegłem na widowni jego żonę. Bardzo przeżywała walkę toczoną przez umorusanego krwią i zmienionego nie do poznania męża. Aby powstało zdjęcie, o które mi chodziło, musiałem na dwie rundy odpuścić bokserów i skupić uwagę na jej reakcjach. Daj redakcji ogarek Chcę odnaleźć coś innego w sporcie, który jest już obfotografowany do granic możliwości i od dawna wiadomo, jakie ujęcia są najbardziej atrakcyjne. Może jednak powinienem jak chłopcy od Getty’ego, z Reutera czy AP – obstawiający kolektywnie wszystkie miejsca, z których da się zrobić zdjęcia według agencyjnych wzorców – nacisnąć guzik w odpowiednim momencie, oddać cały materiał fotoedytorowi i iść na piwo? Przecież w czasach, gdy fotografia prasowa nie działa już tak mocno na masową wyobraźnię, bo zastąpiła ją telewizja, a redaktorzy często chcą widzieć na zdjęciach to, co widzieli na ekranie (nie mówiąc o tabloidach, bo tam chcą już tego, co sami wymyślili), przysłanie do redakcji dobrych technicznie, dynamicznych, dokumentujących wydarzenie zdjęć załatwiałoby sprawę. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie szanuję świetnych agencyjnych fotografów, choć mogliby czasem mniej zadzierać nosa. Uważam jednak, że wysłany przez redakcję na wielką imprezę pojedynczy fotograf powinien się wysilić i znaleźć jakiś oryginalny sposób na pokazanie wydarzenia sportowego, które jest na wszelkie sposoby obfotografowane i wszyscy widzieli je w telewizji. Musi jednak pamiętać o należnym diabłu ogarku: jego redakcja z pewnością czeka również na atrakcyjne zdjęcia newsowe pokazujące istotę wydarzenia. Nie ma wątpliwości, że takie też muszą powstać. Idź własną drogą Trzeba pogodzić własne pomysły z tymi oczywistymi wymaganiami i stąd bierze się moja frustracja. Bo gdy już obwieszony sprzętem, z ciężkim i wielkim obiektywem 400/2,8 na ramieniu (to mój podstawowy obiektyw na dużych imprezach, do którego często montuję telekonwertery) dotrę na przykład na stadion olimpijski, muszę dokonać wyboru. Nigdy nie będzie on dobry i mogę być pewien, że zawsze będę czegoś żałował. Poza tym podejrzewam, że redakcja oprócz newsów liczy też na moją oryginalność. Aby to jakoś pogodzić, najczęściej rezygnuję nieco z jakości zdjęć stricte newsowych, świadomie stając na przykład w miejscu niegwarantującym najatrakcyjniejszych ujęć. Pozwala to pójść fotograficznie własną drogą i jednocześnie zrobić newsa. Czasem takie rozwiązanie dodatkowo procentuje, bo można zmienić miejsce, z którego się fotografuje, gdy wydarzenia rozwiną się w sposób nieoczekiwany. Ci na froncie są unieruchomieni. Problemy zaczynają się, gdy zdjęcie nie wypada tak dobrze, jak się oczekiwało, gdy realizując własny pomysł, nie sfotografuje się na przykład jakiegoś upadku lub innego atrakcyjnego momentu, który wszyscy mają. Szukając ujęć, na których innym nie zależy, snuję się samotnie po peryferiach obiektów sportowych, spierając się z ochroną, której zawsze przeszkadzam. Staram się znaleźć w otoczeniu wydarzenia ciekawe rzeczy lub osoby, połączyć to z głównym tematem, dodając zdjęciu znaczeń. Często skupiam się na detalach i jeśli te mają czytelny przekaz, czynię z nich nawet główny temat. Te połączenia szczególnie się udają przy pracy długimi obiektywami. Zdjęcia są wtedy klarowne, a widz na pewno odczyta wspólne znaczenie różnych elementów. W gorączce pracy podczas wydarzenia sportowego nie zawsze jest czas, by pomyśleć o właściwym kadrze, toteż ogromne znaczenie ma dla mnie późniejsze skadrowanie zdjęcia. Zawsze robię to sam, często nawet nieciekawe ujęcie można zmienić w dobrą fotografię. Czasem zdarza się, że nie sfotografuje się jakiegoś ważnego momentu. Wtedy staram się ratować sytuację, robiąc zdjęcia związane z takim wydarzeniem. Bywa, że są one lepsze i bardziej wyraziste, niż gdybym był na miejscu. Tak było w Sydney, gdy spóźniłem się na pierwszą walkę Pawła Nastuli, po której niespodziewanie odpadł z turnieju. Trzeba mu zrobić jakieś zdjęcie, ale jak? Gdzie? Na igrzyskach sportowcy oddzieleni są od prasy, a Paweł zniknął. Pobiegłem za halę, skąd odjeżdżały autobusy, i tam czekałem, myśląc, że zrobię chociaż zdjęcie w chwili, gdy będzie wsiadał do jednego z nich. A on wyszedł z jakąś telewizją na wywiad poza halę, a potem poszedł nad zatokę Darling Harbour i w samotności rozpamiętywał swą porażkę. Tam właśnie zrobiłem mu zdjęcie najważniejsze tego dnia na igrzyskach. Zasada, że zdjęcia robi się nogami, często się sprawdza i nie trzeba się poddawać, tylko myśleć i szukać swej szansy do końca. Nie poddaj się Internetowi Obecny sposób mutowania gazet sprawia, że niemal w każdym momencie mamy deadline. Koledzy z Internetu najchętniej zawiesiliby galerię zdjęć na stronach WWW, jeszcze zanim rozpoczną się zawody. Powoduje to, że stres wcale nie mija wraz z końcem fotografowania. Bardzo trudno jest w pośpiechu dobrze edytować zdjęcie. Trzeba szybko przejrzeć wiele ujęć, na coś się zdecydować, skadrować i wysłać. Ważne jednak: nie wysyłajcie byle czego, byle więcej, bo byle co wydrukują, a was podpiszą. Trzeba w tym momencie – mimo telefonów z redakcji – zachować trochę wiary w wartość tego, co się robi. Trzeba dbać o to, aby nie być tylko bezmyślnym dostarczycielem obrazków, choć taka niestety jest teraz tendencja. Zawsze staram się, aby zdjęcia, które wybiorę, dotyczyły istotnych wydarzeń na arenie sportowej. Aby były komentarzem. W ślad za wysłanymi zdjęciami dzwonię i interesuję się, jak zostaną wykorzystane. Dopytuję się o sens artykułu, który będą ilustrowały. Jeśli rzecz dotyczy tylko relacji z zawodów sportowych, muszę polegać na własnej znajomości sportu i wyczuciu prasowej materii. Dlatego trudno by mi było pracować w agencji fotograficznej lub dla tabloidu, w których cały materiał przejmują fotoedytorzy. Lubię się zastanowić, które zdjęcia będą użyteczne w gazecie, i coś fotoedytorowi czy redaktorowi zasugerować. Tak było z publikacją zdjęcia z finiszu olimpijskiego finału setki z Aten. Wymyśliłem to zdjęcie cztery lata wcześniej, w Sydney, ale podczas innych biegów już po finale. Gdy przebiegli sprinterzy i opadły emocje, sprawdziłem efekt. Zdjęcie wyglądało nieźle. Zadzwoniłem do prowadzącego sport: – Słuchaj, mam takie dość wrażeniowe, ale dobre zdjęcie z setki, wydrukuj większe, tak żeby był efekt. I oni zrezygnowali z relacji i wydrukowali dużą fotografię z wierszem Kazimierza Wierzyńskiego o mecie stumetrówki: ,,ostatnim jeszcze susem dopaść cię drapieżnym”. Wyszło super. Większość nawet świetnych zdjęć sportowych żyje bardzo krótko. Najwspanialej wyglądają wydrukowane w dużym formacie w porannej gazecie. Gdy z czasem kontekst się ulotni, tylko nieliczne się bronią. Nie prowadź rozmów Znacznie mniej stresującą formą fotografowania sportowców jest dokumentowanie ich wysiłku na treningach. Odpada wtedy element rywalizacji. Dominuje walka z samym sobą, a w nas budzi się refleksja, gdy patrzymy, jak wyczerpani odpoczywają. Czasem tego potu w ogóle nie widać, bo forma zdjęcia może nadać temu wysiłkowi estetyczny charakter. Fotografując na treningach, choć przebywam blisko sportowców, nie rozmawiam z nimi. Staram się nie wpływać na wydarzenia nawet dodatkowym oświetleniem, nie wspominając już o zapędach reżyserskich. W pracy reportera są one niedopuszczalne. Za etyczną uważam jedynie prośbę o powtórzenie jakiegoś zaobserwowanego ćwiczenia, jeśli uznam, że mógłbym je lepiej wykorzystać fotograficznie. Tego jednak, co przegapiłem w sferze emocji gestów czy relacji międzyludzkich, mogę tylko żałować. Zawsze czuję się zażenowany, robiąc zdjęcia, gdy sportowcy pozują z medalami lub gdy biorą udział w jakichś przedsięwzięciach reklamowych. Z tak zwanych chwil dla fotoreporterów w ogóle nie korzystam. U podstaw takiego podejścia do fotografii musi leżeć wielki szacunek dla osób, które się fotografuje, w tym wypadku sportowców. Ich świata nie należy dostosowywać dla własnej korzyści, którą jest efektowne zdjęcie. To fotograf musi się pokornie dostosować do świata sportu. Nie zamierzam tej zasady weryfikować, choć sportowcy uwikłani są coraz częściej w zależności komercyjne. Jakaś gazeta może chcieć mieć zdjęcie Małysza z krokodylem, a i sami sportowcy poza areną sportową starają się wpływać na swój wizerunek i szybko może dojść do tego, że pozostaną sobą jedynie podczas ekstremalnego wysiłku w czasie zawodów. Nie znaczy to, że nie wykonuję zdjęć związanych ze sportem do celów komercyjnych, ale potrafię je oddzielić od tych reporterskich. Korzystaj z podglądu Celowo mało miejsca poświęciłem sprzętowi, chociaż warsztat to także narzędzia. Rewolucja technologiczna i cenowa dostępność aparatów cyfrowych spowodowały, że sprzęt wszyscy mają mniej więcej taki sam. Nieodzowne są długie jasne obiektywy, wskazane szybkie cyfrowe lustrzanki (używam Canona EOS 1D MARK II). Najlepiej jest mieć dwie, bo na przepięcie może nie być czasu, a w stresowej sytuacji łatwo coś upuścić. Sprzęt noszę na pasie wokół bioder, co odciąża kręgosłup i pozwala uwolnić ręce. Laptop w plecaku, na ramieniu wisi czterysetka z wkręconym monopodem. Możliwość podejrzenia zdjęcia, które się zrobiło, służy nie tylko temu, aby szybko zaspokoić ciekawość. Traktuję to jako ważne udogodnienie, gdy realizuję jakiś formalny pomysł. Trzeba mieć świadomość, że jeszcze 10 lat temu sport fotografowało się, ręcznie ustawiając ostrość, a efekty można było obejrzeć dopiero na odbitce. Podejmuj wyzwania Na koniec coś o własnych upodobaniach. Zdecydowanie najbardziej lubię fotografować sporty wodne. Mógłbym właściwie tylko żeglarstwo. Znam je, mam wiele pomysłów z nim związanych, lubię być na wodzie, by utrwalać zmagania żeglarzy z żywiołami i rywalami. Te żywioły przeszkadzają również fotografowi, ale to trudności stawiane przez przyrodę, a nie przez ludzi, pokonywanie ich daje mi wielką satysfakcję. Przy okazji mogą powstać piękne zdjęcia. Za najtrudniejszą uważam siatkówkę, ale lubię podejmować wyzwania, które ta gra stawia fotografowi. Trudno tu zrobić świetne, proste zdjęcie sportowe. Na dodatek zwykle nawet udane ujęcie nie daje się skadrować w obrazek o klasycznych proporcjach. Na pomysły formalne – oprócz zdjęć z góry – dotychczas nie wpadłem. Jednak tak naprawdę inne dyscypliny to dla fotografa sportowego w Polsce święto, codzienny szary znój to piłka nożna. Z tej najpopularniejszej w kraju dyscypliny redakcje potrzebują najwięcej materiału zdjęciowego. Pisząc o znoju, mam na myśli krajowy poziom piłki i wszystko, co się wokół niej dzieje. Przeszkadza mi, że swoimi zdjęciami robimy promocję rzeczom nie zawsze godnym pochwalenia. Na naszych fotografiach piłkarze pięknie grają, nie widać ich nieudolności, oszustw sędziów, nie słychać bluzgów kiboli. Trochę mam wrażenie, jakbym w tym wszystkim uczestniczył, był tego częścią. Ale do samej gry nic oczywiście nie mam, lubię ją fotografować, głównie ze względu na różnorodność sytuacji i dramaturgię. Daje ona fotografowi wielkie możliwości opowiedzenia za pomocą zdjęć przebiegu wydarzeń: kontuzje, kartki, faule, karne, reakcje zawodników itp., ale są to typowe fotografie, które będą żyły tylko jeden dzień. Aha, byłbym zapomniał, najbardziej chciałbym fotografować dziko żyjące małe ptaszki. Może kiedyś będę miał dość czasu. Kuba Atys, „Gazeta Wyborcza”
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter