Wydanie: PRESS 07/2005

Mistrz klinczu

Roman Oraczewski nigdy nie wraca do Rzeszowa z zagranicy z pustymi rękami. Nawet z wakacji spędzonych w Tajlandii przywiózł kilka kilogramów miejscowych gazet. Zawsze przekazuje je szefowi redakcji dziennika „Super Nowości”, których jest właścicielem. – Zdarzało się, że nie zdołałem jeszcze przejrzeć jednych egzemplarzy, a już dostawałem nową paczkę – wspomina Marek Tomczyk, który był naczelnym „Super Nowości” do maja ubiegłego roku. Obecnie jest współwydawcą „Dnia Podkarpacia”. Tygodnik ten należy do dziennikarzy, z których większość pracowała w „Super Nowościach”, a teraz próbują konkurować ze swoim byłym pracodawcą, wydając własną gazetę. Oraczewski podgląda pomysły innych, ale kilka wydawniczych ruchów powstało wyłącznie w jego głowie. Niektóre przyniosły spory sukces i nawet bezpośredni konkurenci przyznają, że ich zaskoczył. Roman Oraczewski ma 41 lat. Z wykształcenia jest magistrem ekonomii (skończył Akademię Ekonomiczną w Krakowie). W zasadzie całe jego biznesowe doświadczenie wiąże się z branżą wydawniczą. Należy do niego spółka Super Nowości – wydawca dziennika regionalnego o tym samym tytule, Oficyna Wydawnicza Press-Media, która wydaje krzyżówki i dwa pisma telewizyjne, oraz drukarnia Polgraf i reklamowo-dystrybucyjna spółka Komfort Market. Część tych firm kontroluje przez żonę Beatę Kaczyńską. Swoje firmy zamierza wnieść do spółki Press Media SA, która jest zarejestrowana w Specjalnej Strefie Ekonomicznej w Mielcu. Założył ją pięć lat temu i do końca 2011 roku jest ona zwolniona z podatku dochodowego. Oraczewski zapowiada, że chce wprowadzić Press Media SA na Giełdę Papierów Wartościowych. Liczy, że uda mu się przyciągnąć innych krajowych inwestorów do swojej oferty i zapowiada, że zgromadzone środki wyda na rozbudowę drukarni. Gwiezdna klapa Pierwsze pieniądze zarobił na wydawaniu tv guide’ów. Dwa z nich ukazują się do dziś: „Program TV” – w I kwartale br. miał średnią sprzedaż 203 tys. egz., a „Ekran TV” – 112 tys. egz. (wszystkie dane Związku Kontroli Dystrybucji Prasy). Oba pisma należą do segmentu najtańszych programów telewizyjnych. Króluje w nim Wydawnictwo Bauer, które jest głównym konkurentem Oraczewskiego. Wszystkie tytuły Bauera, z wyjątkiem „Imperium TV”, osiągają wyższą sprzedaż od najlepszego tytułu rzeszowskiego wydawcy. – Bardzo pozytywnie oceniam działalność wydawniczą pana Oraczewskiego, bo budzi mój respekt każdy, który mimo ograniczonego kapitału własnego i bez zaplecza dużego wydawnictwa radzi sobie na rynku – mówi Witold Woźniak, prezes Wydawnictwa Bauer. Nie potwierdza, że Oraczewski oferował mu sprzedaż swoich tytułów. – Ze względu na szacunek dla drugiej strony nigdy nie ujawniam treści rozmów biznesowych. Zakładając hipotetycznie, że taką ofertę byśmy otrzymali, na pewno starannie ją rozważymy – mówi Woźniak. W segmencie pism z krzyżówkami udział Oraczewskiego szacowany jest na ok. 15 proc. Od lat na forum ZKDP, w sądach i Urzędzie Patentowym toczy on spory z liderem tego rynku częstochowską spółką Technopol, dotyczące praw do tytułów i znaków towarowych. Główny spór idzie o umieszczanie na pierwszej stronie wydawnictw krzyżówkowych liczb – np. 100 lub 500, które mają oznaczać liczbę krzyżówek w piśmie. Tytuły „100 panoramicznych”, „200…”, „300…”, „500…” i „1000…” należą do najlepiej sprzedających się w Polsce pism krzyżówkowych. Oraczewski daje na pierwszej stronie swych wydawnictw wielką czcionką liczby, choć oficjalny tytuł brzmi np. „Krzyżówki z Koroną”. To on pierwszy wystąpił do sądu przeciwko Technopolowi, ten z kolei odpowiedział powództwem wzajemnym. Sprawy się toczą, a strony zaskarżają kolejne wyroki. W ubiegłym roku rzeszowski wydawca próbował wprowadzić ogólnopolski wysokonakładowy tygodnik „Tele Gwiazda”. Jego naczelną została Urszula Surmacz-Imienińska; oprócz programu telewizyjnego zawierał wywiady, teksty o motoryzacji, modzie i zdrowiu. Ukazało się jednak tylko kilka numerów, w nakładzie 550 tys. egz. każdy – jak deklarował wydawca. Mimo kampanii w telewizji pismo sprzedawało się słabo. Jego pozostałością jest biuro reklamy zorganizowane w Warszawie, które prowadzi Konrad Wilk (przeszedł do Oraczewskiego z Wydawnictwa Bauer). Pozyskuje ono teraz reklamodawców dla pozostałych tytułów rzeszowskiego wydawcy. „Tele Gwiazda” miała się stać głównym tytułem Oraczewskiego, chciał nim podbić rynek ogólnopolski. Szybko jednak się wycofał – nietrafiony pomysł nie pociągnął go na dno. – To przykład zdroworozsądkowego podejścia do rynku – uważa Witold Woźniak z Bauera. Najatrakcyjniejszą kartą w portfolio Oraczewskiego pozostają więc „Super Nowości”. Od lewicy do ksenofobii – Uważam, że tekst o mnie ma powstać po to, aby zniechęcić inwestorów do polskiego kapitału, aby utrudnić mi wejście na giełdę – tak Roman Oraczewski uzasadnił odmowę rozmowy z „Press”. Jest typem wydawcy nieufnego, który wprowadzając na rynek nowy produkt, lubi się schować za istniejące już tytuły. W 1997 roku próbował wprowadzić na rynek „Super Nowiny”, co miało zmylić czytelników istniejących już wcześniej „Nowin”. Tytuł ukazał się tylko raz – 13 marca 1997 roku. Sąd natychmiast zakazał wydawania „Super Nowin” (na wniosek wydawcy „Nowin”) i Oraczewski zmienił tytuł swojego dziennika na „Super Nowości”. – Szkoda, bo cała kampania reklamowała „Super Nowiny”, a taka gazeta na rynku była sprzedawana jeden dzień – wspomina Marek Tomczyk, były naczelny „Super Nowości”. Kiedyś był prawą ręką Oraczewskiego. Wraz z grupą kilku byłych dziennikarzy „Nowin” zakładał dziennik Oraczewskiego. – To była wtedy pierwsza w całości prywatna gazeta w Rzeszowie. Udziałowcem „Nowin” był NSZZ „Solidarność”, a więc w jakiejś mierze była to gazeta powiązana z pewną opcją polityczną – mówi Tomczyk. Oraczewski przygotowywał się do wydania dziennika przez pół roku. Przez półtora miesiąca redakcja pracowała na sucho, robiono codziennie gazetę, ale jej nie drukowano. Początkowo dziennik nie mógł zdobyć czytelników. Poszukując ich, „Super Nowości” zorganizowały w Rzeszowie festyny dla kilkunastu tysięcy osób. Choć Oraczewski dokładał do gazety po 400 tys. zł miesięcznie, nie zrezygnował. Nie zwalniał ludzi, nie zalegał z wypłatą pensji. Myślał jednak o sprzedaży całego swojego biznesu wydawniczego. Propozycję składał największym koncernom. Wstępnie swoją własność szacował na ówczesne 50 mln niemieckich marek. Ostatecznie jednak poszedł na całość. – Zorganizował wielki, jak na ówczesne czasy, konkurs, w którym czytelnicy mogli wygrać sto tysięcy złotych i samochody. Losowania odbywały się publicznie. Pozwoliło to odebrać czytelników „Nowinom”, które wówczas nie robiły konkursów – mówi Marek Tomczyk. Oraczewski przekonał się, że samo podszywanie się pod konkurencję może ułatwić start, ale nie gwarantuje powodzenia w przyszłości. Jego „Super Nowości” zaczęły coraz bardziej różnić się od „Nowin”. Ponieważ ta ostatnia gazeta ze względu na swojego udziałowca była postrzegana jako prawicowa, „Super Nowości” zaczęły mrugać okiem do czytelników o lewicowych poglądach. Redaktorem naczelnym został Adam Czartoryski (obecnie szef TVP 3 w Rzeszowie), który w czasach PRL-u był I sekretarzem Komitetu Miejsko-Gminnego PZPR w Kolbuszowej, a następnie III sekretarzem (ds. propagandy) Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Rzeszowie. Zanim zaczął kierować „SN”, pracował w sekretariacie „Dziennika Obywatelskiego A-Z”. W gazecie Oraczewskiego nie brakowało wywiadów z czołowymi politykami Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Felietonistą gazety został Janusz Rolicki, były naczelny „Trybuny”. Choć Oraczewski przez swoją redakcję postrzegany jest jako prawicowiec, to jednak pozwalał, aby gazeta dryfowała w lewo. Ruch ten został zatrzymany kilkanaście miesięcy temu, gdy już było wiadomo, że elektorat lewicy się kurczy, a na ubogim Podkarpaciu bardziej niż w innych regionach Polski ceni się przywiązanie do tradycji narodowych. Oraczewski zdecydował się więc pokazać czytelnikom inne różnice między jego gazetą a „Nowinami”. Podtytuł „Super Nowości” brzmi teraz „Jedyna polska gazeta w regionie”. W dzienniku pojawiają się materiały o tym, jak kapitał norwesko-niemiecki monopolizuje polski rynek prasowy. W jednym z wydań zamieszczono mapę Polski zatytułowaną „Gazetowy rozbiór Polski”. Kolorem zielonym zaznaczono na niej województwa, „w których dominują dzienniki regionalne należące do Niemców”, a niebieskim „należące do Norwegów”. W zamieszczonym obok tekście „Niemcy i Norwegowie już rządzą w Polsce!” napisano m.in., że „media uważane są za czwartą władzę i muszą pozostawać jako własność narodu, nawet jako podmioty prywatne” i że „Dziwnym trafem Niemcy wykupili regionalną prasę na swoich byłych ziemiach wschodnich, tych sprzed II wojny światowej”. Pod tekstem podpisanym „redakcja” zamieszczono hasło: „Drogi Czytelniku!!! Kupując polskie gazety, wspierasz swój kraj, a nie obce, zagraniczne koncerny”. Odwołując się do polskości, Oraczewski chce obrzydzić czytelnikom konkurencyjne „Nowiny” wydawane przez R-Press (53 proc. udziałów ma w nich Orkla Press Polska, 35 proc. NSZZ „Solidarność”, 12 proc. spółka Dziennikarz). W redakcji „Super Nowości” dowiedzieliśmy się, że głównym autorem wspomnianych tekstów jest sam właściciel gazety. Choć straszy czytelników zagranicznym kapitałem, sam jeździ za granicę bardzo często. – Człowiek, który nie bywa za granicą, nie powinien być dziennikarzem, bo nie umie spojrzeć na swoje otoczenie z szerszej perspektywy – powtarza często w redakcji. Występowanie przeciwko obcemu kapitałowi nie przeszkadzało mu też w korzystaniu z funduszy Unii Europejskiej, w zamian za które jego gazeta informowała o integracji Polski z UE. Przystopować Obecnie, według danych ZKDP, na podkarpackim rynku prasy układ sił jest następujący: średnia sprzedaż „Super Nowości” w okresie I–V br. wyniosła 23,6 tys. egz., „Gazety Codziennej Nowiny” – 34,8 tys. egz., a „Gazety Wyborczej” na Podkarpaciu 11,5 tys. egz. Oddział w Rzeszowie ma także krakowski „Dziennik Polski”, którego średnia sprzedaż na Podkarpaciu wyniosła 1,8 tys. egz. Podkarpacie liczy ok. 2 mln mieszkańców (sam Rzeszów i jego satelitarne miejscowości – ok. 200 tys.). Utrzymanie dziennika w tym województwie wymaga inwestycji w oddziały poza Rzeszowem, bo bez tego trudno rozwijać czytelnictwo. – Spodziewałem się tu przysłowiowej biedy podkarpackiej, ale rzeczywistość okazała się inna. Nie widzę różnicy w porównaniu ze ścianą zachodnią Polski, gdzie pracowałem do tej pory – mówi Maciej Krzyślak, redaktor naczelny „Gazety Wyborczej Rzeszów”, wcześniej szef „GW” w Zielonej Górze. – Wkrótce mieszkańcy Rzeszowa będą mieli bezpłatny dostęp do Internetu. Zaskoczyło mnie też, że są tu na przykład dwa salony Mercedesa – dodaje Krzyślak. Zwraca on uwagę, że na Podkarpaciu dwie gazety regionalne muszą utrzymać się z podobnej wielkości grupy czytelników, jak jedna w województwie lubuskim „Gazeta Lubuska” (średnia sprzedaż w okresie I–IV br.: 49 950 egz.). Ponieważ rynek ten trudno poszerzyć, Oraczewski chce jak najwięcej czytelników przeciągnąć z „Nowin” do „Super Nowości” i nie przebiera w środkach. – Nie odpowiadaliśmy na zaczepne materiały Oraczewskiego, dopóki nie posługiwał się fałszywymi danymi. Wychodziliśmy z założenia, że psy szczekają, a karawana jedzie dalej. W końcu jednak musieliśmy konkurenta przystopować, bo stosował nieuczciwe praktyki – mówi Stanisław Sowa, zastępca redaktora naczelnego „Nowin”. Jego gazeta zamieściła obszerny artykuł pt. „Histeryczny atak na »Nowiny«”, w którym ujawniła m.in., że Oraczewski sam chciał sprzedać swoją gazetę zachodnim koncernom. Wydawca „Nowin” skierował także do sądu sprawę publikacji w „Super Nowościach” danych o czytelnictwie gazet na Podkarpaciu. Sąd Apelacyjny w Rzeszowie po części uznał powództwo i nakazał „Super Nowościom” przeproszenie za publikowanie danych wprowadzających w błąd czytelników i reklamodawców. Do przeproszenia za publikowanie nieprawdziwych informacji zobowiązał go także ZKDP. Na łamach swojej gazety Roman Oraczewski skomentował, że przed sądem w zasadzie przegrał wydawca „Nowin”, bo tylko część jego roszczeń została uznana, a resztę sąd oddalił. Natomiast orzeczenie sądu koleżeńskiego ZKDP uznał za wyreżyserowaną intrygę przeciwko jego firmie, wskutek której jego prawnik nie mógł nawet wziąć udziału w posiedzeniu orzekającego sądu koleżeńskiego. Ostatecznie jednak zamieścił sprostowanie i przeprosił konkurentów. Przykłady sporów z Technopolem i „Nowinami” pokazują, jak bardzo Oraczewski lubi się angażować w bezpośrednią walkę z konkurentami. Pozostaje z nimi w klinczu prawnym, a długotrwałe procesy sądowe nie odstraszają go od wchodzenia w następne. – Do orzekania w sprawach pana Oraczewskiego brakowało nam już członków sądu koleżeńskiego, bo każdy uczestniczył w jakiejś jego sprawie, a żeby nie być posądzanym o stronniczość, chcieliśmy, by w sprawach tego samego podmiotu orzekały różne osoby – mówi Janusz Snarski, członek sądu koleżeńskiego ZKDP. Oraczewski wychodzi też z założenia, że pojawiając się na łamach konkurenta, pozostaje w kręgu zainteresowań jego czytelników. Dlatego „Super Nowości” często kąsają większe „Nowiny”, ale nie walczyły z „Dniem Rzeszowa” (później „Dzień Podkarpacia”), bo szybko się okazało, że jego sprzedaż jest niewielka. – Wykorzystywanie popularnych na Podkarpaciu haseł, w których straszy obcym kapitałem, to obecnie jego chwyt marketingowy – ocenia naczelny „Nowin” Janusz Pawlak. Przyznaje jednak, że konkurent to wydawca, który ma nosa do interesów. Pierwszy ze zwrotami Oraczewski jako pierwszy wydawca w kraju wpadł na pomysł, aby dołączać do dziennika zwroty innych tytułów. Porozumiał się z wydawcami kolorowych tygodników i miesięczników i odbierał od nich zwroty. „Super Nowości” wzbogacone o „Przyjaciółkę” sprzed dwóch tygodni czy „Vivę!” na biednym Podkarpaciu sprzedawały się doskonale. Z tego powodu dziennik notował wzrost sprzedaży o kilkadziesiąt procent. Oraczewski w pewnym momencie uznał, że dołączanie zwrotów do gazet to pomysł, który można sprzedać innym wydawcom w Polsce borykającym się z niską sprzedażą. Próbował zająć się pośrednictwem, ale o zwroty było coraz trudniej. Ich właściciele zauważyli, że pozwalając na rozdawanie, zamiast pomagać, szkodzą sprzedaży aktualnych wydań swoich pism. Oraczewski był także jednym z pierwszych wydawców dzienników, który zainwestował w dołączanie map do kolekcjonowania. Wiosną i latem 2002 roku „Super Nowości” były sprzedawane wraz z kartami atlasów samochodowych Polski i Europy. Z tego powodu w niektóre dni sprzedaż dziennika wzrosła nawet o 300 proc. w porównaniu z numerami bez dodatku. Wtedy Oraczewski zaczął opowiadać w Rzeszowie, że być może wyda gazetę ogólnopolską, bo ma pomysł, jak ją wypromować. Dopiero w następnym roku mapy i plany miast zaczęły dołączać konkurencyjne „Nowiny” – pomysł ten realizował dla nich dyrektor marketingu Mariusz Knutel, który wcześniej pracował u Oraczewskiego. Oraczewski to agresywny wydawca, który nie pozwala odpocząć konkurencji. Po sukcesie pomysłów ze zwrotami i mapami w 2003 roku zaczął dołączać do dziennika obrazki ze świętymi. Dołączenie reprodukcji obrazu Czarnej Madonny z Jasnej Góry pozwoliło sprzedać 95 proc. nakładu, który był o 50 proc. wyższy niż normalnie. Oraczewski zrealizował też w podkarpackich realiach pomysł zaczerpnięty z gazet amerykańskich – talony na bezpłatne badania medyczne w prywatnej służbie zdrowia. Do gazety dołączono „Narodowe Talony Wartościowe”, które uprawniały do korzystania z drobnych badań i zabiegów w prywatnych placówkach medycznych. Pomysł nie chwycił tak dobrze, jak się spodziewano, bo w akcji wzięło udział zbyt mało prywatnych gabinetów. Ostatnio Oraczewski wykorzystał wpadkę konkurencyjnych „Nowin”, które błędnie wydrukowały kupony loterii (pierwszego dnia akcji do redakcji zgłosiły się 484 osoby z losami, na które padły wygrane za ok. 120 tys. zł). Po wycofaniu się „Nowin” z zabawy „Super Nowości” wymieniały błędne kupony wydane przez konkurenta na losy własnej loterii. Wizja bez dyskusji Oraczewski oczywiście wie, że o czytelników trzeba walczyć także informacjami. Płaci za nie nie tylko dziennikarzom, ale i czytelnikom. Redakcja w 2003 roku uruchomiła „Gorący telefon”, a za informacje o rażących nadużyciach władzy, aferach gospodarczych lub sensacyjnych zdarzeniach płaciła od 50 zł do 500 zł. Dziennikarze pracujący w „Super Nowościach” nie chcą rozmawiać o szefie. – Pewnie nikt nie będzie chciał mówić nawet nieoficjalnie, bo może to pociągnąć za sobą konsekwencje zbiorowe – mówi jeden z nich. Pełniący obowiązki redaktora naczelnego Andrzej Brągiel oświadcza: – Osobą najbardziej kompetentną do rozmowy o panu Oraczewskim jest sam pan Oraczewski. Brągiel przyszedł do redakcji w czerwcu br. Wcześniej był prezesem Metalzbytu Rzeszów – spółki handlującej metalem. Większość dziennikarzy „SN” jest zatrudniona jako jednoosobowe firmy zewnętrzne. Dostają ok. 1,3 tys. zł (z tego muszą zapłacić składki ZUS) oraz wierszówkę – 400–1000 zł. To trochę mniej niż w konkurencyjnych „Nowinach”, ale na Podkarpaciu taka pensja budzi zazdrość. Kolegium redakcyjne dzieli pulę nagród za najlepsze teksty w miesiącu – od 100 do 500 zł. Są również kary za błędy – np. zły tytuł na pierwszej stronie albo brak jakiegoś materiału, który zdaniem Oraczewskiego powinien się znaleźć w gazecie. O karach najczęściej decyduje sam. Choć na zewnątrz nie pozostawia nikomu złudzeń, że jego tytuł to jedna z najlepszych gazet regionalnych w Polsce, to w redakcji nie pozwala spoczywać na laurach. Codziennie zaznacza, w czym „SN” ustępują „Nowinom” czy „GW”. Przez pewien czas jego księgowy oceniał codziennie „SN” i „Nowiny” – informacja po informacji, każdej przyznając punkty według swojego uznania i potem je sumując. Redakcja „SN” mieści się na obrzeżach Rzeszowa, wśród składów budowlanych i hurtowni z częściami samochodowymi. Biuro Oraczewskiego znajduje się blisko redakcji. Zagląda do niej codziennie, chyba że jest za granicą. – Spotkania z nim były ciężkie, bo z jego wizjami nie było dyskusji. Podejmował decyzje, a spotkania służyły do ich przekazania – mówi Marek Tomczyk. – Toleruje kogoś, dopóki ma takie samo zdanie, jak on. Gdy ktoś myślał inaczej, współpraca z reguły szybko się kończyła, nawet jeżeli byli to doradcy zewnętrzni, jak Grzegorz Lindenberg lub Marek Zagórski – mówi Waldemar Trawka, były zastępca naczelnego w „SN”. Marek Zagórski, były naczelny „Życia Warszawy”, jako konsultant przyglądał się pracy podkarpackiego dziennika przez ponad trzy miesiące. Dziś mówi: – Przygotowałem kilka stron uwag o pracy redakcji. Przekazałem wskazówki między innymi dotyczące kultury pracy, wskazałem, które osoby powinny być dowartościowane, a kogo wydawca powinien się pozbyć. Gdy spotkałem potem Oraczewskiego, stwierdził, że moich uwag nawet nie przeczytał. Krótko po moim wyjeździe z Rzeszowa dowiedziałem się, że z zespołu odeszli redaktorzy i dziennikarze, którzy zdecydowali się założyć własną gazetę. Z redakcji „Super Nowości” odeszła grupa 10 osób (w tym naczelny i jego zastępca). Mówią, że trudno było dłużej znieść nieomylność właściciela gazety. – Wśród pracowników nie widział partnerów, tylko podwładnych – mówi Waldemar Trawka. By ratować redakcję, Oraczewski ściągnął świeżo upieczonych absolwentów wyższych uczelni, których przyjmował na okres próbny. Osoby, które odeszły, założyły spółkę Rzeszowskie Wydawnictwo Prasowe i szybko ogłosiły, że stworzą nowy dziennik miejski „Dzień Rzeszowa”. Oczywiście Oraczewski nie zamierzał ułatwić życia swoim byłym dziennikarzom. Gdy w sierpniu ujawnili winietę swojego dziennika – wypuścił na rynek czterostronicowy „Nowy Dzień Rzeszowa”. Gazetka w formacie A4 ze skrótem artykułów z „SN” kosztowała 50 gr i była sprzedawana w sklepach spożywczych. Jej wydawcą była spółka Super-Wiadomości. – Zabieg ten miał wyłącznie wprowadzić zamieszanie wśród czytelników i zepsuć wejście naszego tytułu na rynek – mówi Waldemar Trawka. Z kolei spółka Super-Wiadomości groziła, że wystąpi do sądu, jeżeli ktoś wyda tytuł zbliżony do „Nowego Dnia Rzeszowa”. Oraczewski obawiał się konkurenta, bo nie tylko przeszli do niego ludzie z jego redakcji, ale stanął za nimi Ryszard Podkulski – miejscowy biznesmen, który jest m.in. właścicielem Rzeszowskich Zakładów Graficznych, w których drukują się „SN”. Do Podkulskiego należy również sieć domów handlowych Europa. Oraczewski obawiał się, że Podkulski, mając w ręku druk jego dziennika, może mu szkodzić. Jednak według danych ZKDP średnia sprzedaż „Dnia Rzeszowa” w okresie I–IV br. wyniosła tylko 2093 egz. Wydawca postanowił zmienić go z gazety miejskiej na regionalną (tytuł zmieniono na „Dzień Podkarpacia”), od czerwca zaś jest to już tylko tygodnik. Podkulski wycofał się z finansowania gazety, dziennikarze wydają ją teraz sami. Przekonali się, że Oraczewski to wydawca, u którego się ciężko pracuje, ale jeszcze trudniej z nim konkurować. Grzegorz Kopacz

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.