Wydanie: PRESS 05/2005

Ranking

Wieloletnia praca w polskich mediach ma tę wadę, że z czasem dochodzę do wniosku, iż już wszystko widziałem i przeczytałem. Najbardziej brak mi nowych lub choćby wyraźnie odświeżonych gazet, twarzy, programów. Straszna jest powtarzalność i przewidywalność. Pani Olejnik tu i tam. A zaraz potem panowie Skowroński, Najsztub, Lis lub Durczok. Wszyscy z niezbędnikiem rasowego dziennikarza polityczno-społecznego pod ręką, czyli z Oleksym, Rokitą lub prof. Śpiewakiem. „Gazetę Wyborczą” czytam, dziwiąc się, że tak przeciętne pismo jest najbardziej opiniotwórczym dziennikiem nad Wisłą. Brak mi w nim zaangażowanego, emocjonalnego podejścia do podejmowanych spraw (tak jak to niegdyś w „GW” bywało). Teraz dominuje tradycyjne, bezpieczne pisanie. Męczący jest też staroświecki sposób łamania i nieładna kolorystyka. Na pierwszych stronach „GW” i innych gazet odnajduję niemal wyłącznie treści, które poprzedniego dnia zostały dokładnie omówione w telewizyjnych „Wydarzeniach”, „Faktach” lub „Wiadomościach”. Od tej formuły odstaje in plus „Rzeczpospolita”. Niezły layout i najlepszy w kraju dział reporterów śledczych. Na nich często powołują się inne media. Lubię też „Wprost”, ale tygodnik ten ma tę wadę, że zgadzam się z większością prezentowanych w nim opinii. To budujące, ale niezbyt rozwijające. Swoją drogą zastanawia mnie, jak to się dzieje, że tak wielki wpływ na polską prasę mają głównie działy depeszowe. Ciekawe, kiedy na polskim rynku pojawi się wreszcie gazeta robiona w stylu „USA Today”. Nie czytam jej regularnie, ponieważ nie interesują mnie amerykańskie tematy lokalne. Jednak umiejętność docierania do czytelnika słowem, zdjęciem i infografiką jest mistrzowska. Dziwiąc się sobie samemu, potrafię przeczytać materiał o problemach bezrobotnych ojców samotnie wychowujących dzieci w Milwaukee, chociaż guzik mnie to obchodzi i nawet nie wiem dokładnie, gdzie owo Milwaukee leży. Męczą mnie jednak nie tylko polskie gazety. Wiele sobie obiecywałem po TVN 24. Sądziłem, że będzie to takie moje polskie okno na świat. Jednak jeśli nie interesują mnie tylko bieżące newsy, bo pragnę się czegoś więcej na dany temat dowiedzieć, a nawet się z rzeczywistości pośmiać, muszę włączyć angielski Sky News lub niemiecką N24. Prezenterzy bawią się tu nie tylko z widzem, ale też między sobą. Nie celebrują przekazywanych niczym na mszy świętej treści ostatecznych. Docinają sobie, kpią z niektórych newsów lub ich bohaterów. Są jak dobrzy talk-masterzy. Wiem, że często zaciera się w ten sposób granica między informacją a komentarzem do niej, ale nie znoszę bezosobowego przekazu. Od linearnego dziennikarstwa: „Panie pośle, co pan pomyślał, gdy media ujawniły, że pański kierowca...” wolę emocjonalny infotainment: „Jak często zmywa pan krew ze swego samochodu, panie pośle?”. Przecież najważniejsze wiadomości w ich beznamiętnej treści i tak mogę poznać szybko przez Internet lub odsłuchać je w serwisie radiowym BBC przez komórkę. Co ciekawe, oddechu i luzu brakuje także naszej prasie bulwarowej (nawet lubiany przeze mnie „Super Express” jest jak na mój gust zbyt poważny) oraz, co gorsza, prasie kolorowej, niby-lifestylowej („Twój Styl”, „Viva!”, „Elle”). Tu artykuły są z reguły przesłodzone, ulizane. Najstraszniejsze są wywiady i relacje ze spotkań z tzw. celebrities. Można od razu wyczuć, że teksty te poddano totalnej autoryzacji i informacyjnej degradacji, tak aby wszyscy byli happy. Mdli mnie, gdy znów widzę ponoć znaną i utalentowaną, aczkolwiek podstarzałą i rozanieloną aktorkę w otoczeniu czwartego męża, pierwszego dziecka i kilkunastu kotów. Dziennikarze nie atakują rozmówców, nie starają się wydobyć z nich kontrowersyjnych wypowiedzi. Prezentują tylko zapis rozmów z nudnymi ludźmi, którzy poza nowym garniturem zębów i nuworyszowsko przestylizowanym mieszkaniem nie mają nic do zaoferowania. Lubię za to niektóre programy radiowe. Słucham Radia Klasyka, bo odpręża, nastraja i uspokaja. Cenię też Radio PiN. Ciekawa muzyka (sporo jazzu), interesujące rozmowy, dobre analizy gospodarcze, sprawnie przedstawione wiadomości giełdowe. Dobrej lektury i inspiracji do pracy szukam jednak głównie w zachodnich pismach. Dokładnie czytam największe światowe magazyny lifestylowe dla panów. Cenię sobie to, że zespoły redakcyjne większości tych periodyków ciągle czegoś szukają, zaskakują czytelników nowymi sposobami na przekazanie de facto tych samych co dotychczas treści. Najwyraźniej widać to w takich miesięcznikach, jak brytyjski „Loaded” lub tygodnikach „Nuts” i „Zoo Weekly”. Być może dla dziennikarskich purystów pisma te prezentują wyraźny przerost formy nad treścią, gdyż nowe rozwiązania dotyczą głównie zabaw graficznych i nowatorskiego formatowania wszystkim dobrze znanego produktu dziennikarskiego (informacja, reportaż, wywiad). Wolę jednak taką zabawę niż brak fantazji i kreacji w ogóle. Żałuję, że „Loaded” jest tylko miesięcznikiem. Jeden weekend wystarczy na zapoznanie się z kolejnymi szaleńczymi pomysłami brytyjskich dziennikarzy, którzy nie prowadzą wywiadów na kolanach i którym nie jest obca wizja świata według Monty Pythona. Po tej bezbożnej lekturze, z braku wyboru, rezygnuję z lektury prasy i wracam do czytanego dziecku pozornie grzecznego „Kubusia Puchatka”, którego odkrywam na nowo, podziwiając egzystencjalną głębię prozy A. A. Milne’a. Autor jest redaktorem naczelnym miesięcznika „CKM”

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.