Wydanie: PRESS 12/2004
Ranking
Przez lata starałem się unikać ocen. Pisząc o mediach, trzymałem się liczb - wpływów z reklam, sprzedaży egzemplarzowej, słuchalności czy oglądalności. To daje duży komfort i z reguły powstrzymuje szefów spółek medialnych przed bezsensownymi telefonami do autora. Teraz zaś muszę rozdać kilka kopniaków. „The Wall Street Journal”, przy którym spędzam najwięcej czasu, dociera do redakcji koło południa. Oprócz znakomitych newsów uwielbiam jego prostolinijne, do bólu wolnorynkowe komentarze i fantastyczne reportaże gospodarcze. Ale ranek zaczynam od „Gazety Wyborczej”. Potem buszuję w bezkonkurencyjnych serwisach agencji Reuters, dających mi ogląd sytuacji w branży. Następnie przechodzę do PAP-u, który od dłuższego czasu nie ma interesujących mnie informacji, a ważne wydarzenia zdarza mu się zbyć trzema zdaniami w podsumowaniu na koniec dnia. Po szybkim przejrzeniu depesz biorę do ręki „Rzeczpospolitą”, gdzie szukam tekstów Anity Błaszczak i Luizy Zalewskiej oraz felietonów Macieja Rybińskiego. Czasem otwieram też „Puls Biznesu”, ale rzadko z własnej woli. „Makarenko, ty potworze! Zobacz, jaką czołówkę wywalił dziś »Puls«! Może powinieneś coś z tym zrobić?” - woła mój kierownik. Moją uwagę zwykle przykuwają duże zdjęcia na pół strony (tak lubiane przez prezesów) i efektowne infografiki. Czasem obok pojawia się twardy news, ale często - nie. Statystycznie daje to niezły wynik, a nie myli się ten, kto nic nie pisze. Tylko że z drugiej strony duża liczba chybionych strzałów skłoniła mojego znajomego dyrektora banku do określenia „PB” mianem „Różowej pantery”. „Życie” przeglądałem tuż po jego powrocie do gry - chciałem zobaczyć, czy życie po życiu jest możliwe, ale szybko uznałem, że nie. Po raz kolejny sięgnąłem po ten dziennik po zmianie makiety i rozczarowałem się jeszcze bardziej. Nowa szata graficzna jest stanowczo zbyt awangardowa. Odwagi brakuje natomiast naszym tabloidom - „Super Expressowi” i „Faktowi”. Naiwnie sądziłem, że nowy dziennik Axel Springer Polska zafunduje czytelnikom jak brytyjski „The Sun” tzw. Page 3 Girls. Tymczasem „Fakt” kokietuje reklamodawców dodatkiem pt. „Europa”, a „Super Express” - po ostatnich zmianach makiety - wygląda tak, jakby chciał uchodzić za jeszcze grzeczniejszy niż „Fakt”. Jako dziennikarz piszący o mediach, reklamie i rozrywce muszę czytać nudne biuletyny Biura Reklamy TVP SA i Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Regularnie przeglądam też publikacje firm badawczych (np. „One Way Mirror” SMG/KRC) i reklamowych (np. „The Initiative” Initiative Warszawa), które są czasem kopalnią informacji. Niestety, większość agencji reklamowych produkuje dzieła ciężkostrawne lub nachalnie autopromocyjne. Na wnikliwe czytanie tygodników rzadko mam czas. „Politykę”, „Wprost”, „Newsweek Polska” i „Przekrój” raczej szybko kartkuję. Najdłużej zatrzymuję się przy „Polityce” - najbardziej konserwatywnym pod względem formy tytule w tym segmencie. Sporo tam zbyt długich i niekiedy nudnawych tekstów, a szata graficzna pozbawiona jest fajerwerków tak charakterystycznych dla „Newsweeka”. Wszystko to ma jednak jakiś dziwny urok, który przywodzi mi na myśl „The New Yorkera”. Szukam w nim materiałów Malcolma Gladwella. We „Wprost” zawsze czytam produkcje tandemu Mazurek & Zalewski i z zainteresowaniem przyglądam się działowi „Życie i intermedia”, w którym zdarzają się ciekawe materiały, choć często zawierające chybione tezy. Reszta tego tygodnika mało mnie interesuje. „Przekrój”, który ma już na koncie wianuszek nagród branżowych, dopiero teraz zaczyna dojrzewać do rangi tytułu opiniotwórczego. Dotąd raziła mnie w nim zbyt duża liczba materiałów pisanych na podstawie Internetu, bez ruszania się zza biurka. Od roku praktycznie nie słucham polskich stacji radiowych, bo wolę Virgin Radio, Xfm i 102,2 Jazz FM z Londynu, Phantom FM z Dublina i nowojorskie WFMU, które ma czelność twierdzić, że gdyby świat zmierzał ku zagładzie, to i na to znajdzie ścieżkę dźwiękową. Moje rozgłośnie w Polsce to kochana siłą rozpędu Trójka i warszawskie Radio PiN 102 FM, które wcale nie zdobyło mnie swymi serwisami ekonomicznymi, lecz oryginalną muzyką. Radio przestało być dla mnie medium, w którym szukam informacji. Znacznie częściej szukam ich w telewizji i dlatego jestem oddanym widzem TVN 24. Lubię „Prześwietlenie” Tomasza Sekielskiego i Andrzeja Morozowskiego. Pasmo „Poranek z TVN 24” też jest udanym pomysłem, zbliżającym tę stację do jej zachodnich odpowiedników. Choć wciąż jej do nich daleko. Regularnie oglądam CNN, żeby posłuchać m.in. Richarda Questa i Hali Gorani. Rzadziej włączam CNBC. Kiedyś moja kablówka miała w pakiecie także Sky News, ale wszystko, co dobre, szybko się kończy. Natomiast TVN 24 zdarza się zawodzić, gdy dzieje się coś ważnego. Tak było, gdy zmarł Arafat. Zbierając się na pociąg, o 5 rano oglądałem CNN, gdzie pokazywano archiwalne zdjęcia tego przywódcy i pytano ekspertów o konsekwencje jego śmierci. W tym samym czasie w TVN 24 leciały jakieś wywiady na zupełnie inne tematy z poprzedniego dnia, oznaczone jako „powtórka programu”. Z wieczornych dzienników wolę „Fakty” TVN-u. „Wiadomości” TVP 1 - choć się poprawiają - wciąż są dla mnie zbyt sztywne, a „Wydarzenia” Polsatu dopiero startują w tej lidze i na razie nie mogę wyrobić u siebie odruchu włączania telewizora o godz. 18.30. Autor jest dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, pisze o mediach i reklamie
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter