Wydanie: PRESS 09/2004
Frycowe
Zamiast iść z kolegami na piwo czy wieczorną imprezę – zostają w redakcji. A nuż się przydadzą, gdy redaktor prowadzący będzie potrzebował, żeby coś sprawdzić albo gdzieś zadzwonić? Gdy nie ma dziennikarza, stażysta ma okazję się wykazać. A okazji przepuścić nie można. Dlatego zamiast czytać studenckie skrypty, godzinami szperają w Internecie w poszukiwaniu ciekawych tematów. – Żadne akademickie zajęcia nie dadzą nam takiego przygotowania do zawodu dziennikarza, jak godziny spędzone w redakcji, przy robieniu gazety – zgodnie mówią. Ale być stażystą w redakcji nie jest ani łatwo, ani przyjemnie. Lepiej zamknąć buzię Monika (nazwiska nie zgadza się ujawniać) wiele razy po powrocie z redakcji mówiła sobie: „Jutro tam już nie pójdę”. Ale następnego dnia wracała. Uparła się, że zostanie dziennikarzem. Jest studentką nauk politycznych i stażystką w regionalnym dzienniku w północnej Polsce. – Mówi się: po trupach do celu. Tyle że tym trupem często bywam ja sama – stwierdza Monika. O swojej redakcji mówi: na froncie. – Co godzinę włączam serwis radiowy, co pół godziny sprawdzam PAP, co kwadrans, czy nie przyszedł jakiś faks czy e-mail. Trzeba być czujnym, by jakiś szybszy stażysta czegoś nie wywęszył – opowiada. Ale nieraz stażystów umyślnie wysyła się na pierwszą linię frontu. Monika: – Miałam porozmawiać z osobą, której w redakcji nikt nie lubił. Chodziło o wyciągnięcie dosłownie dwóch zdań. Zajęło mi to dwie godziny! W tym czasie wysłuchałam opowieści eksperta o jego babci, psie i urlopie w Alpach. Monika nauczyła się, że stażysta powinien przychodzić do redakcji pierwszy, a wychodzić ostatni. Jak pouczyli ją starsi koledzy: liczy się gotowość, dyspozycyjność i wrażenie, że nie ma rzeczy, o której by nie wiedziała. Monika pierwsza robi prasówkę, a gdy inni dopiero kończą poranną kawę, ona jest już w wirze roboty. – Najtrudniej jest się pogodzić z wykorzystywaniem. Dziennikarzom nie chce się zbierać informacji i każą nam godzinami wisieć na telefonie. Chciałoby się czasami temu przeciwstawić, ale zdrowy rozsądek każe zamknąć buzię na kłódkę – opowiada Monika. Karina odbywająca staż w branżowym tygodniku ogólnopolskim też nie jest zadowolona, że gros redakcyjnych spraw jest na nią zrzucanych. Trzeba iść do urzędu albo zanieść autoryzację na drugi koniec miasta – na pewno wyślą ją. – Kiedy muszę zrobić coś, co de facto należy do obowiązków dziennikarza, to wiem, że może nie przyda mi się to w przyszłości, ale moją cichą lojalność docenią szefowie – stwierdza Karina. Godzą się więc na pracę w weekendy, wieczorne dyżury, spisywanie cudzych wywiadów z kasety. Można zacząć od piwa Zdobycie stażu w redakcji to jednak nie lada problem. Z jednej strony redakcje wiedzą, że stażysta to dobra inwestycja, bo bez skargi wykona znienawidzone przez dziennikarza czynności. Ale z drugiej, ktoś musi mu poświęcić czas. – Starając się o staż, warto mieć już jakieś swoje teksty, a nie tylko suche CV – radzą obecni stażyści. Redaktorzy twierdzą zaś, że teczka z tekstami to niemiarodajny obraz umiejętności stażysty. Wiedzą, że nad tymi tekstami ktoś już pracował i tylko pierwotna wersja zdradza, co przyszły dziennikarz potrafi. Kaja Szafrańska, studentka ostatniego roku dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, zanim, jak sama przyznaje, z tzw. układu towarzyskiego trafiła do „Wprost” (jej matka zna jednego z redaktorów), odbywała bezpłatny staż w kilku innych redakcjach. – Wychodzić sobie staż wcale nie jest łatwo – mówi Kaja. – Zdesperowana wysłałam kilkadziesiąt maili do różnych rozgłośni radiowych. Odpisało tylko RMF FM – wspomina. Na rozmowę pojechała do Krakowa i wyprosiła staż w redakcji warszawskiej. Pierwszego dnia nie usłyszała tam ani jednego budującego słowa. – Na dzień dobry pani sekretarz redakcji powiedziała mi, że nikt nie będzie miał dla mnie czasu i że jestem dla nich balastem – opowiada Kaja. – Czasami asystowałam reporterom w trakcie konferencji prasowych i to był mój cały staż – dodaje. Po kilku miesiącach zrezygnowała. Katarzyna Kazimierowska, studentka amerykanistyki, socjologii i nauk politycznych, już ładnych parę lat jest stażystką w różnych redakcjach. Za każdym razem było tak samo: sięgała po gazetę, otwierała stronę ze stopką, pisała listy do redakcji, kim jest i co chciałaby u nich robić. Gdy nie było odpowiedzi, listy z CV wysyłała jeszcze raz, tylko do konkretnej osoby, na przykład szefa interesującego ją działu. –Trzeba być wytrwałym – przekonuje Katarzyna. – Kiedy znów nie było odpowiedzi, dzwoniłam z pytaniem, czy list dotarł. Do tej pory taka metoda była skuteczna. Żeby się utrzymać, Katarzyna dorabia jako lektorka w szkole językowej. Z jej obserwacji wynika, że dobry stażysta musi być pewny siebie, pomysłowy, komunikatywny, dyspozycyjny. – Wiem, że pomysł na artykuł muszę dobrze sprzedać – podkreśla. – Przed zgłoszeniem tematu trzeba mieć maksimum wiedzy o sprawie. Statystyki oraz wstępne wypowiedzi najlepiej, by były kontrowersyjne i ciekawe – wyjaśnia. Nauczyła się tego na stażach w „Newsweek Polska”, „Forum”, „Wprost”, „Przekroju”. Dlaczego tych staży tak dużo? – Chcę poznać różne redakcje i jak najwięcej się nauczyć – tłumaczy Katarzyna. – Redaktor, który mnie przyjmował na staż, opisał mi sytuację, a ja miałam zrobić z tego notatkę prasową na jedynkę – wspomina Adrianna, stażystka regionalnego dziennika z Katowic. – Napisałam więc. Redaktor stwierdził: „dziewczyna umie pisać”, po czym... podarł notkę i wyrzucił do kosza na śmieci. Pomyślałam, że przede mną trudne dni. Dziennikarze to ludzie wymagający – opowiada Adrianna. Nie wszyscy dostają od razu dziennikarskie zadania. Niektórzy staż w redakcji zaczynają od segregowania korespondencji. – Oprócz noszenia listów do różnych działów musiałem chodzić do kiosku po zakupy albo przenosić papiery z pokoju do pokoju – opowiada Stefan. Jego kolega biegał nawet szefowi działu po piwo. Rozmowa z ptakiem Dla wielu stażystów już samo przebywanie w redakcji jest nobilitacją. Często nie dostają za to żadnych pieniędzy. Muszą mieć więc albo małe potrzeby, albo alternatywne źródło utrzymania. – Jestem tylko na wierszówce. Nauczyłam się wielu rzeczy sobie odmawiać – przyznaje stażystka z „Gazety Lubuskiej”. Większość z nich najbardziej boli, że wykonują sporą część pracy przy przygotowywaniu tekstu – zbierają informacje, telefonują, rozmawiają, nawet piszą część artykułu – a pod tekstem podpisany jest tylko dziennikarz etatowy. – To plaga – skarżą się. Nie protestują, uważają bowiem, że byłyby to ich ostatnie słowa w redakcji. –Trzeba być realistą. Już czuję na sobie oddech konkurencji, która zazdrości mi stażu w dużym ogólnopolskim dzienniku – zaznacza jedna ze stażystek. Jej koleżanka, bezradnie rozkładając ręce, dodaje, że jest to nagminna praktyka w wielu redakcjach i że po prostu nie warto z tym walczyć. – Nasze teksty często lądują w koszu – skarżą się młodzi. Bez słowa komentarza. – Zazwyczaj redaktorzy mówią, że za chwilę powiedzą, co jest w tekście nie tak, ale zaraz zapominają o obietnicy – mówi Kacper, odbywający staż w dużym dzienniku regionalnym. –To dlatego, że etatowi dziennikarze mają dużo pracy. Ja się nie boję zawracać im głowę. Wiem, że zawsze mogę liczyć na wsparcie – dodaje. Choć i on ma przykre wspomnienia. – Napisałem prostą notatkę o narodzinach nowego zwierzaka w zoo. Rozmawiałem z dyrektorem, opiekunem zwierzęcia. Tekst wylądował w koszu. Cóż, zabrakło chyba rozmowy z samym ptakiem – stwierdza sarkastycznie Kacper. Ewa, która miała staż w ogólnopolskim tygodniku, wspominać go będzie przez pryzmat jednego incydentu. Zgłosiła temat, który wstępnie został zaakceptowany. Na etapie zbierania materiałów, miliona konsultacji, wszystko wydawało się w porządku. Gdy artykuł powstał, dowiedziała się, że... nie nadaje się do publikacji. – Usłyszałam, że moje bohaterki są nudne i blade – opowiada Ewa. Jakież było jej zdziwienie, gdy po roku od zakończenia stażu jej tekst ozdobił okładkę tygodnika. Z tą tylko różnicą, że pod przerobionym artykułem podpisana była znana pani redaktor. Etat nagrodą Kamila Placko-Wozińska, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Poznańskiej”, daje młodym nadzieję: – Kiedyś stażyści, dziś pełnoprawni dziennikarze – mówi oetatowych dziennikarzach „GP”, którzy zaczynali w tym dzienniku jako stażyści. Piotr Kaźmierczak, dziś dziennikarz „Bezpłatnego Tygodnika Poznańskiego”, także zaczynał od redakcyjnego stażu i choć wcale nie wspomina tego okresu jako najłatwiejszego, mówi: – Tylko w ten sposób można się czegoś o zawodzie dziennikarza dowiedzieć. Poznać go od podszewki. Na stażu jest okazja przyjrzeć się, jakie są metody zbierania informacji, jest czas wyrobić sobie warsztat. Szymon Mazur z „Super Expressu”, który zaczynał od stażu w poznańskim dodatku „Gazety Wyborczej”, przekonuje, że prawdziwego dziennikarstwa nie można się nauczyć w szkole. Podobnie jak Joanna Pęcherska, która ma dziś pracę w „Fakcie”, a zaczynała od redakcyjnego stażu w regionalnym dzienniku. – Przygodę z dziennikarstwem rozpoczęłam w „Głosie Wielkopolskim”, w dziale miejskim. Pisałam o wszystkim. Nikt mnie nie oszczędzał. To prawdziwa szkoła życia, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu – stwierdza dziennikarka. Ewa Mroczkowska
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter