Jak tam tekst? Czy to nie hasło, którego dziennikarze nienawidzą najbardziej?
Kicińska zna dziennikarzy, u których im bliżej deadline’u, tym więcej sytuacji jak z dowcipów szkolnych (...). Na autora, autorkę spadają wszelkie plagi egipskie, przez które materiał nie może powstać (fot. Pixabay.com)
Redaktorzy łapią się różnych metod, by dostać od dziennikarza materiał w terminie. A i tak przegrywają tę nierówną walkę.
Kiedy produkuje się auto, części dojeżdżają do fabryki według ściśle ustalonego harmonogramu. Jeśli któraś z nich nie dojedzie – auto nie powstanie. Podobnie wygląda tworzenie czasopisma – porównuje Jacek Szmidt, naczelny „Twojego Stylu”.
Redaktor – często co do godziny – wyznacza, kiedy musi dostać materiał, a dziennikarz ma ten materiał w terminie oddać. Cały harmonogram pracy redakcji podporządkowany jest pod deadline, w dziennikarstwie uznany za rzecz świętą. Tyle teorii. W praktyce zdarza się, że na tekst redaktor czeka tygodniami, miesiącami, a nawet latami. Jak redakcje radzą sobie z motywowaniem takich autorów, na co już nie mają wpływu i czy deadline w ogóle jeszcze obowiązuje?
PIES MI GO ZJADŁ
– Wiele zależy od stylu, w jakim przekracza się deadline, na przykład czy ktoś otwarcie potrafi przyznać, że się spóźni i przedstawić powody tego spóźnienia – stwierdza Magdalena Kicińska, redaktorka naczelna „Pisma. Magazynu opinii”. Jeśli decydują o tym względy merytoryczne, czyli jeszcze trzeba coś sprawdzić, zweryfikować, bez większego wahania są one brane pod uwagę i autor, autorka zyskuje dodatkowy czas. Ale nie „na wieczne nigdy”.
Kicińska zna dziennikarzy, u których im bliżej deadline’u, tym więcej sytuacji jak z dowcipów szkolnych. – Czyli „pies zjadł mi tekst”, „jestem chory, chora, ktoś z rodziny jest chory” i ta „choroba” pojawia się regularnie przy okazji oddawania kolejnych tekstów. Na autora, autorkę spadają wszelkie plagi egipskie, przez które materiał nie może powstać – opowiada naczelna „Pisma”.
Jej redakcja stara się być wyrozumiała, ale jeżeli na przesunięty deadline tekst znowu nie przyjdzie, to nie daje gwarancji, że materiał ukaże się w kolejnym numerze. Autor się frustruje: bo to oznacza późniejszą wypłatę – honorarium jest wypłacane w momencie przyjęcia materiału do druku. Taki argument najczęściej pomaga.
– To nie jest ani kara, ani motywacja, tylko konsekwencja niewywiązania się z terminu. Nie chodzi nam o to, żeby dać nauczkę takiemu autorowi czy autorce. Wynika to z systemu naszej pracy i z przepracowania szpigla – wyjaśnia Kicińska. Żeby zająć się redaktorsko tekstem, potrzeba czasu, a w kolejnym miesiącu spływają następne materiały do nowego numeru, więc redaktor zajmuje się nimi. I na te spóźnione nie zawsze wystarcza mu czasu.
Kicińska zaznacza, że nie skreśla nikogo wyłącznie z powodu przekroczenia terminu oddania tekstu. – Sama jako dziennikarka wielokrotnie przekraczałam deadline’y z różnych powodów – zauważa. Już wie jednak, że nie ma co się umawiać na konkretny termin z autorami, którzy notorycznie go nie dotrzymują. Jak tekst przyjdzie, to redakcja się cieszy, jak nie, to nie ma problemu, bo nie wpisano go w ogóle do szpigla. – W ten sposób unikamy sytuacji, gdy musimy składać numer, a nie mamy go czym zapełnić – opowiada Kicińska.
I wspomina o pewnym typie dziennikarza – zamawia się u niego tekst, a on zgadza się i znika. Nie odbiera telefonów, nie odpowiada na maila. Kontakt się urywa. – Takie sytuacje rzadko się zdarzają, ale są najtrudniejsze. Często zwyczajnie martwię się, czy takiej osobie nic się nie stało, czy nie potrzebuje pomocy – mówi naczelna „Pisma”. Dlatego stara się nie dopuszczać do sytuacji, gdy po obu stronach jest milczenie, mija deadline, nie ma tekstu, a redakcja jest w kropce.
***
To tylko fragment tekstu Aleksandry Pucułek. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”. Przeczytaj go w całości w magazynie.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Aleksandra Pucułek