Dziennikarze ostrożni ws. zapisu rozmowy Kaczyńskich
Były sędzia Wojciech Łączewski w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" mówi, że zna zapis ostatniej rozmowy braci Kaczyńskich (fot. Piotr Molecki/East News)
Część dziennikarzy nie wierzy w istnienie zapisu rozmowy braci Kaczyńskich z 10 kwietnia 2010 roku, której treści nigdy nie upubliczniono. Inni zaznaczają, że choć jej pilnie strzeżony stenogram istnieje, w samej rozmowie nie ma niczego sensacyjnego. - Gdyby w Polsce była inna atmosfera wokół Smoleńska, bez problemu można by ją ujawnić – mówi Wojciech Czuchnowski.
Były sędzia Wojciech Łączewski w wywiadzie dla krakowskiej "Gazety Wyborczej" mówi, że zna zapis ostatniej rozmowy braci Kaczyńskich, która odbyła się w dniu katastrofy smoleńskiej. "Uważam, że ten stenogram powinna poznać opinia publiczna, by wyrobiła sobie zdanie, do czego Jarosław Kaczyński jest zdolny (...). Biorąc pod uwagę, jak zachowywał się po 10 kwietnia 2010 roku, jest to osoba skrajnie cyniczna" - mówi Łączewski. Jak dodaje, akta sprawy mają nadaną klauzulę "ściśle tajne".
- Informacje na temat istnienia zapisu tej rozmowy dostajemy regularnie od dłuższego czasu. Nigdy nie udało się nam do niej dotrzeć, ale to nie znaczy, że jej nie ma. Jej zapis jest w tajnej kancelarii, gdzie nie można robić nawet notatek – mówi dziennikarz "Gazety Wyborczej" Wojciech Czuchnowski. A, jak dodaje, bez dokładnej znajomości jej treści pisanie o tym nie ma sensu.
- Wierzę Łączewskiemu, tym bardziej że znam sprawę również z innych źródeł. Inna kwestia to treść tej rozmowy. Z opisów ludzi, którzy ją czytali, wynika, że nie ma w niej szczególnie sensacyjnych wątków ani też niczego, co pokazywałoby wpływ tej rozmowy na decyzję Lecha Kaczyńskiego. Raczej jest to dialog na temat stanu zdrowia matki braci Kaczyńskich oraz ich spraw rodzinnych. Gdyby w Polsce była inna atmosfera wokół Smoleńska, bez problemu można by tę rozmowę ujawnić – dodaje Czuchnowski.
Co widział Łączewski
Inni dziennikarze są jednak bardziej sceptyczni. - Nie było żadnych przesłanek wskazujących na to, że zapis tej rozmowy gdzieś w Polsce istnieje. Staramy się ustalić, czy Łączewski mógł to słyszeć, czy to jego linia obrony – mówi Andrzej Stankiewicz, wicenaczelny Onet.pl.
- Podchodzę do tego z dystansem ze względu na jego status oskarżonego i dlatego, że wiele osób miało dostęp do niejawnej części dokumentów smoleńskich, choćby adwokaci ofiar. Trudno mi sobie wyobrazić, że informacja dotycząca rozmowy Kaczyńskich nie dostała się w niczyje ręce – zaznacza.
Dziennikarz podkreśla, że Wojciech Łączewski orzekał w wątku przygotowania wizyty prezydenckiej, jej organizacji, procedur itp. - Nie było powodu, dla którego miałby mieć dostęp do materiałów dotyczących zapisu rozmów z tupolewa. Proces, w którym orzekał, kończył się w momencie wystartowania samolotu, a rozmowa Kaczyńskich, jeśli w ogóle miałaby miejsce, odbyła się już w czasie lotu. Wersja Łączewskiego musi być gruntownie sprawdzona, ona nie znajduje potwierdzenia w innych źródłach. Gdybym ja stał pod takim zarzutem i miał tego typu "bombę", poszedłbym do mediów i powiedział wprost, co jest w rozmowie – dodaje Stankiewicz.
Oskarżony sędzia Łączewski: Władza jest przerażona, bo znam https://t.co/IopNjo3xhA zapis ostatniej rozmowy braci Kaczyńskich z lotu do Smoleńska. Jest w aktach ściśle tajnych sprawy smoleńskiej https://t.co/hjKaGvEgX2
— Roman Imielski (@romanimielski) November 3, 2020
Inny doświadczony dziennikarz śledczy nie chce w ogóle rozmawiać o sprawie. - W 2020 roku nagle będziemy wracali znowu do Smoleńska? Na Wojciechu Łączewskim ciążą zarzuty, broni się jak umie, a że nie umie, to się głupio broni. Ma sytuację, z której ciężko wyjść z twarzą i z honorem. To śledztwo było tyle razy wałkowane, tyle osób miało dostęp do tych akt, wypuszczane były stenogramy, nagrania, to wszystko już było... To jest szaleństwo, nie chcę w tym brać udziału, to sprawa dla lekarza – ucina.
20 października Prokuratura Regionalna w Krakowie skierowała akt oskarżenia przeciwko Wojciechowi Łączewskiemu, oskarża go o fałszywe zawiadomienie organów ścigania o przestępstwie i złożenie fałszywych zeznań.
Sędzia Łączewski w lutym 2016 r. zawiadomił prokuraturę, że ktoś włamał się na jego konta na Twitterze (prowadzone pod fikcyjnymi nazwiskami) i prowadził z nich korespondencję bez jego wiedzy. https://t.co/65j6gkXZgh
— Gazeta Wyborcza.pl (@gazeta_wyborcza) October 20, 2020
Chodzi o sprawę z 2016 roku. Serwis Kulisy24.pl i "Warszawska Gazeta" opisały wtedy, że Łączewski miał rozmawiać w sieci z Tomaszem Lisem, aby doradzić mu zmianę strategii w walce z rządem PiS. Okazało się jednak, że był to fałszywy profil naczelnego "Newsweek Polska". Łączewski zawiadomił prokuraturę, że ktoś mógł się pod niego podszyć, ale ta umorzyła postępowanie.
Wojciech Łączewski w przeszłości skazał na trzy lata bezwzględnego więzienia byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę Macieja Wąsika (obu ułaskawił Andrzej Duda). W listopadzie 2019 roku złożył rezygnację z urzędu sędziego, jak mówił, w sprzeciwie wobec "niszczenia wymiaru sprawiedliwości w imię partyjnego interesu".
(JSX, 06.11.2020)