Sondażownie po raz kolejny nie doszacowały wyborców Trumpa
Donald Trump walczy o reelekcję (fot. Gage Skidmore/Flickr.com, CC BY-SA 2.0)
Amerykańskie ośrodki badań opinii publicznej po raz kolejny poniosły porażkę, sondując poparcie w wyborach prezydenckich. Zapewniały, że tym razem doszacowały wyborców Donalda Trumpa. Jednak wyniki w poszczególnych stanach pokazują, że przeszacowały szanse Joego Bidena jeszcze bardziej niż Hillary Clinton cztery lata temu. Zdaniem ekspertów powodem błędów była pandemia i faworyzowanie kandydata demokratów przez media.
Według sondaży prezydenckich zdecydowaną przewagę w walce o Biały Dom miał od wielu miesięcy kandydat demokratów Joe Biden. Jednak już pierwsze podliczenia głosów pokazały, że urzędujący prezydent Donald Trump, kandydat republikanów, nie jest skazany na porażkę. Wygrał m.in. w stanie Floryda, który sondażownie zdecydowanie przypisywały Bidenowi.
— Donald J. Trump (@realDonaldTrump) November 6, 2020
- Najprawdopodobniej w metodologii amerykańskich sondaży pozostał element, który nie doszacowuje wyborców Donalda Trumpa – komentuje Paweł Predko, operations director Ipsos. Zwraca uwagę, że w Stanach Zjednoczonych sondaże opierają się na panelach internetowych, które nie odzwierciedlają populacji. - Użytkownikami internetu są w dużej mierze osoby młode, z wykształceniem średnim lub wyższym, zamieszkujące większe, bardziej atrakcyjne miejsca, co przekłada się na nietrafioną metodę badawczą – argumentuje Paweł Predko.
Precyzyjniejsze od internetowych są sondaże telefoniczne. - W Stanach Zjednoczonych sondaże telefoniczne są realizowane dwojako. Są to tak zwane livecalls i robocalls. Te drugie to wywiady robione przez bota. Sondaże, które są realizowane przez żywych ankieterów, mają lepszą jakość, ale są droższe. Natomiast badania sondażowe face-to-face w czasach pandemii praktycznie nie są realizowane - zauważa Marcin Duma, prezes Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych IBRiS.
Niedoszacowane mniejszości
Urszula Krassowska, managing director Public Division w Kantar, doszukując się przyczyn porażki amerykańskich instytutów badania opinii, zwraca uwagę, że obrana przez nie metoda badawcza może nie uwzględniać w wystarczającym stopniu mniejszości etnicznych. - Istotną kwestią jest dotarcie do pełnej reprezentacji wyborców, czyli do wszystkich grup społecznych. Należy mieć też na uwadze, że pewne grupy ludzi mogą unikać uczestniczenia w ankietach bądź nie przyznawać się do swoich wyborów – mówi Krassowska. Jej zdaniem nie bez znaczenia jest to, że o ile w Polsce mamy ciszę wyborczą, o tyle w USA walka o głosy wyborców trwa do ostatniej chwili. - Termin badania jest znaczący. Badania preferencji wyborczych pokazują nam, jakie one są w danej chwili. Część wyborców jest niezdecydowana, a co za tym idzie - nie do uchwycenia może być, kiedy zapada decyzja, na kogo będą głosować – analizuje Krassowska.
- Ze względu na pandemię tak zwane wczesne głosowanie było na rekordowo wysokim poziomie: ponad 100 milionów głosów zostało oddanych przed dniem wyborów – mówi Marcin Duma, zaznaczając, że utrudnia to przeprowadzanie sondaży. - Mamy ludzi, którzy mówią, że zagłosowali, ale niekoniecznie to zrobili. Do tego dochodzą ci, którzy głosują dopiero w dniu głosowania. Trudno zarządzać tą sytuacją, kiedy w takiej skali zdarza się ona po raz pierwszy – tłumaczy Duma.
Łukasz Mazurkiewicz, prezes zarządu Instytutu Badawczego ARC Rynek i Opinia, dostrzega też wpływ mediów, które faworyzowały Joego Bidena. - W związku z tym, że establishment sprzyja demokratom i jest przeświadczony, że powinien wygrać Biden, to ich działania muszą udowadniać słuszność tej tezy. Dlatego tworząc materiały prasowe, bezpośrednio lub pośrednio wspierają swojego kandydata. Te informacje z mediów rezonują w opinii publicznej i przekładają się na wyniki sondażowe – komentuje Mazurkiewicz. Dodaje, że respondenci niechętnie przyznają się przed ankieterem, że sprzyjają kandydatom nielubianym przez media. - Jeśli wyborcy Trumpa stale słyszą, że głosowanie na ich faworyta jest objawem wstecznictwa i braku edukacji, to będą mieli większą skłonność, żeby się z tym kryć, bo czują się w pewien sposób napiętnowani – dodaje Mazurkiewicz.
(IKO, BAE, 05.11.2020)