Dziennikarze mogą uznać, że polityk ma kontrolę nad profilem społecznościowym
Według eksperta, domyślne jest założenie, że prowadzący konto w mediach społecznościowych ma obowiązek posiadać zabezpieczenia, które ochronią przed atakiem (fot. Jakub Kaminski/East News)
Zdaniem prawnika dziennikarze mają prawo uznać, że użytkownik mediów społecznościowych panuje nad treściami udostępnianymi na swoim profilu, zwłaszcza jeśli chodzi o funkcjonariusza publicznego.
Na twitterowym profilu posłanki PiS Joanny Borowiak 29 października ukazał się wpis: "Możecie sobie protestować ile chcecie. Jak powiedział Jarosław Kaczyński, zdanie narkomanek-prostytutek i zabójców dzieci nie będzie mieć wpływu na podejmowane decyzje".
Tweet pojawił się w sieci 29 października (screen: Twitter/partiarazem)
W kolejnym tweecie napisano: "Przypadkowo opublikowałam ten komentarz. To miało być w prywatnej wiadomości". Borowiak wystosowała oświadczenie, że to nie ona jest autorką tweetów, bo kilka dni wcześniej ktoś włamał się na jej konto. Poinformowała, że zgłosiła sprawę policji. Wersję o ataku hakerskim potwierdził też m.in. serwis fact-checkingowy Konkret24.
"Zdanie narkomanek-prostytutek i zabójców dzieci nie będzie mieć wpływu na podejmowane decyzje" - miała napisać na Twitterze posłanka PiS Joanna Borowiak. Tłumaczyła, że ktoś włamał się na jej konto. Jak ustaliliśmy - nie tylko na jej. https://t.co/9KQOysBGM6
— Konkret24 (@konkret24) October 30, 2020
Włocławski serwis Wlc.pl opublikował tweet, a później oświadczenie posłanki. W czwartek wciąż dostępny był artykuł "Skandaliczna wypowiedź posłanki Joanny Borowiak?". Pod zrzutem ekranu z Twittera polityczki Adrianna Nowacka napisała: "Tak o protestujących kobietach wypowiedziała się posłanka PiS Joanna Borowiak".
W poniedziałek Borowiak wysłała na Messengera dziennikarki serwisu Karoliny Klimeckiej-Łaptuty wezwanie przedsądowe do niezwłocznego zaprzestania naruszania dóbr osobistych i usunięcia jego skutków wraz z publikacją przeprosin. Polityczka wezwała dziennikarkę do "wystosowania (...) do wszystkich portali internetowych, Twittera, komunikatorów i innych mediów społecznościowych, które kopiowały nieprawdziwe treści i powoływały się na nieprawdziwą informację, aby dostosowały się do usunięcia ich, niepowielania oraz wystosowania stosownych przeprosin".
Serwis Wlc.pl opublikował treść wiadomości. W oświadczeniu pod nią redakcja zaznaczyła, że dopełniła rzetelności i staranności dziennikarskiej przez publikację oświadczenia polityczki. Jak dodała, nadal oczekuje "wiarygodnego potwierdzenia informacji o dokonaniu włamania". Przesłali też pytania do posłanki, m.in. o jej stosunek do Strajku Kobiet, aborcji, działań rządu wobec protestów. "Całą sytuację traktujemy jako próbę zastraszenia i wywarcia nacisku na lokalne media, a także próbę naruszenia naszego prawa do wolności słowa i swobody wypowiedzi" - ocenia redakcja w przekazanym "Press" komentarzu.
Joanna Borowiak jest posłanką na Sejm VIII i IX kadencji (fot. Jakub Kaminski/East News)
Tomasz Ejtminowicz, radca prawny specjalizujący się m.in. w prawie mediów z kancelarii Meritum Ejtminowicz, Skibicki, Trojanowski i Partnerzy, uważa, że żądanie Borowiak jest "radykalnie za daleko idące". - Jest domyślne założenie, że jak ktoś prowadzi konto w mediach społecznościowych, ma obowiązek się nim opiekować i nie dopuszczać innych oraz posiadać zabezpieczenia, które ochronią przed atakiem. Zwłaszcza gdy jest się funkcjonariuszem publicznym – zaznacza.
- Dziennikarz ma prawo przyjąć założenie, że posłanka co najmniej straciła kontrolę nad kontem przez swoje zaniedbania. Rzetelność nakazywałaby, jeżeli posłanka twierdzi coś innego, uwzględnienie jej stanowiska. Jeśli dziennikarze to zrobili, nie mam im nic do zarzucenia. Jeżeli nie uwzględniliby, to i tak za mało na proces o dobra osobiste, posłanka ewentualnie mogłaby żądać publikacji sprostowania – mówi prawnik.
(06.11.2020)