Wydanie: PRESS 02/2013
Pełna przyjaźń
Z Pawłem Lisickim rozmawia Mariusz Kowalczyk
Dlaczego po tym, jak Cezary Gmyz odpalił trotyl w „Rzeczpospolitej”, walczył Pan o niego w „Uważam Rze”?
Bo dziennikarz śledczy porusza się w bardzo trudnym terenie, tymczasem wydawca nie tylko się z nim rozstał, ale i go napiętnował. Padły słowa o braku wiarygodności i że jego informacje są warte tyle, ile plotki.
Ale sam Pan przecież komentował, że to był słaby tekst.
Ten tekst był za mocno podkręcony. Szczególnie dziennikarze śledczy mają tendencję do mocniejszego wyrażania tego, co ustalili. Dobry redaktor mówi wtedy: „Sprawdź jeszcze raz”. Pyta, czy nie lepiej byłoby postawić znak zapytania. Tego tu zabrakło.
Gmyz pisze w Pana nowym tygodniku. Nie obawia się Pan kolejnej detonacji?
Gdyby Czarek co tydzień znajdował taką bombę, doszedłbym do przekonania, że żyjemy w kompletnie oszalałym kraju. Pracuję z nim od dawna. Jeszcze w „Rzeczpospolitej” udało się nam wypracować modus vivendi, że nad tego typu tekstami siedzimy długo. Nie potrafię pojąć, dlaczego w „Rzeczpospolitej” tak się spieszono. Gdy do mnie Czarek przyniósł informację, że matka sędziego Tulei była pracownikiem SB, sprawdziliśmy wszystko: imię, nazwisko, miejsce i rok urodzenia. Zgadzało się. Jednak poprosiliśmy Czarka, by jeden dzień się wstrzymał z publikacją tego tekstu na stronie internetowej, żeby sprawdził PESEL. Nie pojmuję, dlaczego redakcja jednego z największych dzienników nie mogła sprawdzić tekstu o nieporównywalnie większej wadze.
Gdy w „Newsweeku” ukazał się tekst o ojcu Kaczyńskich, ostro go krytykowaliście. Teraz grzebanie w życiorysach rodziców jest w porządku?
Zależy, czego sprawa dotyczy. Sędzia Tuleya orzekał w sprawach lustracyjnych. Jeżeli jego mama była wieloletnim pracownikiem SB, a komórka, w której pracowała, zajmowała się zwalczaniem opozycji i werbowaniem agentów, to ten fakt może rzutować na postawę sędziego Tulei, który przecież orzeka, czy ktoś był agentem, czy nie.
Moim zdaniem wcale nie musi. Ale jakoś nie pisaliście o tym, gdy sędzia Tuleya orzekał w sprawach lustracyjnych, lecz dopiero kiedy porównał to, co robiło CBA za czasów rządów PiS, do metod stalinowskich?
Nie był osobą na tyle znaną, by kogoś to zainteresowało. Jednak każdy, kto staje się osobą publiczną, musi się liczyć z tym, że dziennikarze zaczynają koło niego chodzić i sprawdzać.
Mariusz Kowalczyk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter