"Trzeba pokazać to szaleństwo" – mówi laureat World Press Photo, który fotografuje AfD
Zdjęcie Rafaela Heygstera „Democracy Dies in Darkness”, które zwyciężyło w konkursie World Press Photo. Alternative für Deutschland (AfD) organizuje konferencję partyjną. Wielu Niemców uważa skrajnie prawicowe poglądy partii za zagrożenie dla demokracji. Essen, Niemcy (fot. materiały prasowe World Press Photo)
– Słyszałem, żebym spierdalał i że jeśli kiedyś AfD dojdzie do władzy, to oni zadbają o to, żebym nie mógł wykonywać swojego zawodu – mówi nam Rafael Heygster, zwycięzca konkursu World Press Photo 2025 w regionie Europy w kategorii stories. Z Heygsterem rozmawia Marta Zdzieborska.
Jak to się stało, że fotograf specjalizujący się w portretach i tematach społecznych trafił na zjazdy skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec (AfD)? Zrobiłeś tam zdjęcia, które zwyciężyły w konkursie World Press Photo.
Po raz pierwszy trafiłem na zjazd AfD w 2023 roku, na zlecenie tygodnika „Der Spiegel”. Redakcji spodobało się, że choć jestem przeciwny ideologii skrajnej prawicy, potrafiłem dotrzeć do polityków i zachować spokój, gdy mi ubliżali. Nawet gdy mi grozili, byłem dla nich miły. W ten sposób wkręciłem się na kolejne wiece. Z czasem zacząłem sam podsuwać pomysły, gdzie warto pojechać i zrobić zdjęcia.
Jakie groźby słyszałeś od polityków AfD – dziś drugiej największej partii w Niemczech, która w tegorocznych wyborach do Bundestagu uzyskała ponad 20 proc. głosów?
Na przykład żebym spierdalał i że jeśli kiedyś AfD dojdzie do władzy, to oni zadbają o to, żebym nie mógł wykonywać swojego zawodu. Byli agresywni, bo robię zdjęcia dla „Der Spiegel”, czyli w ich oczach mainstreamowego medium zasługującego na tytuł wroga Niemiec. Nie pomogło też to, że na zjazdach AfD pracowałem z Ann-Katrin Müller, dziennikarką polityczną, która pisze krytyczne teksty o tej partii. Skrajna prawica jej nienawidzi i regularnie ją bombarduje nienawistnymi wiadomościami.
Nie mieliście jednak problemu z dostaniem akredytacji na zjazdy AfD.
Nie, akurat z tym poszło gładko.
Na ilu takich wydarzeniach byłeś, pracując dla „Der Spiegel”?
Na dziesięciu-dwunastu. W zeszłym roku w kilku landach odbywały się wybory do parlamentów krajowych. Byłem wtedy na wieczorach wyborczych organizowanych przez lokalne sztaby AfD. Do tego jeździłem na zjazdy partyjne, wiece i konferencje prasowe.
W Twoim nagrodzonym projekcie znalazło się zdjęcie oczu współprzewodniczącej AfD – Alice Weidel. Trudno było ją namówić na zdjęcie?
Bardzo. To było na zjeździe AfD w Essen w czerwcu zeszłego roku. Razem z dziennikarką „Der Spiegel” czekaliśmy na spotkanie z Weidel przez dwa i pół dnia. Wciąż słyszeliśmy, że mamy się szykować, bo za pół godziny będzie gotowa. I tak w kółko, aż w końcu się udało.
Jak za kulisami zachowuje się polityczka, której łagodny uśmiech kłóci się z retoryką skrajnej prawicy?
Spotkałem Weidel kilka razy na wydarzeniach organizowanych przez AfD, więc miałem okazję obserwować ją w różnych sytuacjach. Na pewno potrafi umiejętnie zakładać maski. Czasem była dla mnie uprzejma, a nawet wręcz czarująca, a innym razem bardzo agresywna. Zupełnie jakby mogła zmieniać swoją osobowość za sprawą jakiegoś przełącznika. W jej historii ciekawe jest też to, jak bardzo jej życie prywatne stoi w sprzeczności z nagonką AfD na środowiska LGBT.
(fot. archiwum Rafaela Heygstera)
RAFAEL HEYGSTER – fotograf freelancer, którego prace ukazywały się na łamach m.in. „Die Zeit”, „GEO”, „National Geographic”, „GEO Wissen”, „Stern”, „Financial Times”, i „Der Spiegel”. Dla „Der Spiegel” robił zdjęcia m.in. podczas wyborów parlamentarnych w Niemczech w 2021 roku, a ostatnio podczas zjazdów partii AfD. Za te fotografie został nagrodzony w konkursie World Press Photo 2025 w rejonie Europy, w kategorii stories. Heygster jest członkiem organizacji Deutsche Gesellschaft für Photographie.
Weidel od lat żyje w związku z inną kobietą i wychowuje z nią dwóch synów.
Z tego, co widziałem na Instagramie, jej partnerka [Sarah Bossard – red.] bywa na berlińskich imprezach techno, które przecież zazwyczaj kojarzą się z liberalnymi środowiskami.
A co powiesz o Björnie Höckem, liderze AfD w Turyngii, który według niemieckiego sądu może być legalnie nazywany faszystą, bo takie poglądy głosi? W Twoim zwycięskim projekcie jest tylko jego portret zrobiony pod światło, na którym twarz jest niewidoczna. Nie zgodził się na zwykły portret?
Zrobiłem to zdjęcie, gdy udzielał wywiadu jednej z niemieckich telewizji. Sam miałem okazję zrobić mu portret, ale akurat nie zgłosiłem go do konkursu. Proszenie Björna Höckego o zgodę na zdjęcie było drogą przez mękę. Udało mi się dopiero przy jedenastym podejściu. Szczerze mówiąc, nie czuję się komfortowo w obecności tego polityka, choć zawsze kręci się wokół niego rój fotografów. Jest w nim coś przerażającego.
Czy byłeś na styczniowym wiecu w Halle, w którym uczestniczył za pomocą połączenia wideo Elon Musk?
Tak. To był wielki wiec, na który przyszło ponad cztery tysiące ludzi.
Jak reagowali na Muska?
Byli podekscytowani i wymachiwali podczas jego wystąpienia niemieckimi flagami. Sprawiali wrażenie zaszczyconych, że ktoś tak ważny z Ameryki popiera AfD. Ten wiec mocno zapadł mi w pamięć: na sali, przy niemal całkowicie zgaszonych światłach, politycy wygłaszali tyrady wymierzone w imigrantów, feministki i środowiska LGBT. Przerażające były także puszczane na ekranie propagandowe filmiki.
Na przykład?
Na jednym z klipów kpiono ze znanych niemieckich polityków, między innymi z Roberta Habecka piastującego w starym rządzie stanowisko ministra gospodarki. Gdy na ekranie pojawiło się jego zdjęcie, tysiące ludzi zaczęły krzyczeć i skandować. Trudno opisać, ile nienawiści wylało się z tych ludzi.
Co było dla Ciebie największym wyzwaniem podczas robienia zdjęć na wiecach AfD?
Poczucie bezsilności, świadomość, że bez względu na to, ile zdjęć zrobię, i ile tekstów powstanie na temat skrajnej prawicy, to i tak będzie rosła w siłę. Widać to było przed przedterminowymi wyborami do Bundestagu. Im było do nich bliżej, tym bardziej członkowie AfD zaostrzali swoją retorykę. To było dla mnie trudne przeżycie.
A co było najtrudniejsze od strony technicznej?
Na zjazdach AfD i podczas wieczorów wyborczych media mogą przebywać tylko w wyznaczonej sekcji. Możemy fotografować polityków jedynie w trakcie ich wystąpień publicznych i gdy sami wyznaczą czas na robienie zdjęć. Ponieważ nie możemy swobodnie przemieszczać się po całym budynku, pozostaje nam czatowanie na moment, gdy politycy idą do toalety i mijają sekcję dla mediów. Z racji tego, że partia tak usilnie chce kontrolować swój wizerunek, używam w pracy dwóch zewnętrznych lamp błyskowych, by osiągnąć efekt teatralnej inscenizacji. Mogę sobie na to pozwolić, bo pracuję z asystentem.
Redakcja „Der Spiegel” tak dobrze płaci, że Cię stać na zatrudnienie asystenta?
Tygodnik płaci za niego oddzielnie. Asystent potrzebny jest nie tylko po to, by obsłużyć dodatkowy sprzęt, ale także ze względów bezpieczeństwa.
Redakcja sama zaproponowała zatrudnienie asystenta?
To ja wyszedłem z tą propozycją. Podczas innych wydarzeń zazwyczaj pracuję sam, ale na wiecach AfD bezpieczniej jest we dwójkę.
Według raportu Reporterów bez Granic w zeszłym roku w Niemczech doszło do 89 ataków na ludzi mediów, w większości użyto przemocy fizycznej. Czy w Twoim przypadku kiedyś nie skończyło się tylko na groźbach?
Na szczęście jeszcze nie, choć czasami było blisko. Przed jednym z wieców AfD podeszła do mnie grupa neonazistów i groziła, że mnie zabije. Zawsze w takich sytuacjach nie daję się sprowokować i mówię coś w stylu: ok, dziękuję za informację.
(fot. materiały prasowe World Press Photo)
Jak skończyła się ta historia z neonazistami?
Poszli sobie. Na szczęście wokół było dużo policji, więc raczej nie odważyliby się na atak.
Powróćmy jeszcze do Twoich zwycięskich zdjęć, a konkretnie do tego z niebieskim popcornem. Niebieskim, bo to kolor partii AfD. Czy na zjazdach skrajnej prawicy używano też innych symboli?
Na przykład podawano jedzenie udekorowane niebieskimi chabrami. To symbol używany przez nazistów w latach 30., gdy ich partia została zdelegalizowana w Austrii. Na innym spotkaniu AfD widziałem z kolei tort w barwach flagi Niemiec. Politycy skrajnej prawicy mają obsesję na punkcie jedzenia. Na ich spotkaniach partyjnych zawsze jest go dużo.
Masz wśród swoich bliskich zwolenników skrajnej prawicy?
Jedna z moich ciotek popiera AfD, ale nie utrzymuję z nią kontaktu. Na co dzień staram się nie wchodzić w bliższe relacje ze zwolennikami skrajnej prawicy, choć można ich spotkać na ulicach Hanoweru, gdzie mieszkam.
Oprócz współpracy z „Der Spiegel” i innymi tytułami prasowymi zajmujesz się też realizacją zleceń dla firm. Których zamówień masz więcej?
Zdecydowanie tych dla prasy. Nigdy nie chciałem być fotografem reklamowym. Czasem jednak biorę zlecenia od agencji lub firm, bo lepiej płacą niż redakcje.
Nad czym teraz pracujesz?
Czekam na kolejne zlecenie dla „Der Spiegel”, związane ze skrajną prawicą. Zaczynam w maju. W międzyczasie skupiam się na swoim prywatnym projekcie „I died 22 times” dotyczącym zjawiska wojny poza polem bitwy, na przykład w grach komputerowych czy grach zespołowych, w których ludzie używają replik broni palnej.
Czytałam, że w ramach tego projektu byłeś w Polsce, Czechach, a nawet w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie organizowane są międzynarodowe targi przemysłu obronnego IDEX. Sam opłaciłeś te wyjazdy?
Czasami ubiegam się o granty, które pokrywają część kosztów. Gdy tylko uda mi się odłożyć pieniądze ze zleceń dla prasy i agencji reklamowych, planuję kolejny wyjazd.
Utrzymujesz się tylko z fotografii?
Tak, do tej pory mi się to udaje, choć wiem, że wielu moich kolegów fotografów ledwo wiąże koniec z końcem.
Podobnie jak w Polsce, nie ma szans na etat w redakcji?
Nie ma. Fotografów na stałe zatrudniają dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” i tygodnik „Stern”. Reszta korzysta z pracy freelancerów. Pracuję w branży od dziesięciu lat i w zasadzie zawsze było tak źle.
Dlaczego na swojej stronie internetowej piszesz, że mieszkasz między Hanowerem a Bremą?
Na co dzień mieszkam w Hanowerze, ale często bywam też w Bremie, gdzie mam bliskich, których często odwiedzam. Wolę wspomnieć o dwóch miastach, bo jest wtedy większa szansa na zlecenia. Jeśli przebywam akurat w Bremie, a zdjęcia trzeba zrobić w Hanowerze, to wsiadam w samochód i jestem tam w ciągu półtorej godziny.
Co dla Ciebie oznacza zwycięstwo w konkursie World Press Photo?
To, że dokumentowanie działań skrajnej prawicy ma głębszy sens i że moja praca jest zauważana. To motywuje mnie podczas kolejnych wieców AfD. Gdy mojego asystenta albo mnie dopada kryzys, opowiadamy sobie głupie żarty albo dopingujemy się nawzajem, powtarzając sobie, że trzeba pokazywać ludziom to szaleństwo.
***
Ta rozmowa Marty Zdzieborskiej z Rafaelem Heygsterem pochodzi z magazynu „Press” – wydanie nr 5-6/2025. Teraz udostępniliśmy ją do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy "Press": Antoni Słodkowski, bracia Karnowscy, Szymon Hołownia i AI
Marta Zdzieborska











