Licencja na zabijanie. O bardzo złym wizerunku Polskiego Związku Łowieckiego
– W środowisku mówi się, że gdyby wprowadzić obowiązkowe badania lekarskie, to liczba myśliwych mogłaby spaść nawet o 30-40 proc. – stwierdza Marcin Kostrzyński, dawniej myśliwy, dziś przyrodnik ratujący ranne zwierzęta (fot. Darek Delmanowicz/PAP)
Mało która legalna organizacja w Polsce ma tak zły wizerunek, jak Polski Związek Łowiecki.
Skrajności postaw wobec myśliwych widać już w nagłówkach na medialnych portalach. Z jednej strony czytamy: „Wilki »wyrwały« jej psa spod nóg. Kolejne ataki na Podkarpaciu” (WP.pl). Z drugiej strony: „Wilk Lego zginął, bo myśliwy »pomylił go z lisem«. Naukowiec: »Szczeniaki bez ojca mogą nie przeżyć«” (OKO.press).
A to o dzikach: „Dziki grasują na terenie szkoły w Szczecinku. Ludzie boją się ataku dzikich zwierząt” („Głos Koszaliński”) lub „Zastrzelili żołnierza na poligonie, bo pomylili go z dzikiem. Grozi im 5 lat więzienia” („Wprost”).
Myśliwi bywają przedstawiani jako eksperci: „Dzik zaatakował kobietę. Myśliwi podpowiadają, jak się zachować w takiej sytuacji” (Radio Olsztyn). Częściej jednak jako pozbawiona społecznej kontroli grupa dziwaków: „»Najwyżej ja wyląduję w więzieniu, a ktoś z was na cmentarzu«. Bezkarność myśliwych w Pobiedziskach” (OKO.press).
Zdaniem wielu ekspertów wizerunek i odbiór społeczny myśliwych jeszcze nigdy nie był tak zły. – W tej chwili wizerunkowo borykają się z tak potężną presją społeczną, że to jest już kwestia ich być albo nie być – uważa prof. Hanna Mamzer z Wydziału Socjologii UAM, zajmująca się naukowo postawami ludzi wobec przyrody.
Choć i w tej sprawie bywają różne zdania. Badania z lipca 2024 roku, przeprowadzone przez agencję badawczą Zymetria, które zaprezentowała prozwierzęca Koalicja „Niech Żyją!”, wykazały, że 62 proc. ankietowanych popiera zakaz polowań na wszystkie gatunki ptaków, a 92 proc. chciałoby zakazu polowań na gatunki zagrożone.
Z kolei badania przeprowadzone na zlecenie Europejskiej Federacji Łowiectwa i Ochrony Przyrody (FACE) jesienią 2023 roku pokazują, że 52 proc. Polaków biorących udział w badaniu akceptuje łowiectwo, gdy jest ono legalnie i zgodne z przepisami.
– To jest kwestia sposobu zadawania pytań – wyjaśnia prof. Dorota Piontek z UAM, ekspertka od marketingu politycznego i PR. – Jeśli zapytamy: „Czy jesteś za zabijaniem zwierząt?”, to odpowiedzi będą zapewne negatywne. Jednak jeśli padnie pytanie: „Czy jesteś za świadomym regulowaniem populacji zwierząt, by je utrzymać w dobrej kondycji dla przyszłych pokoleń?”, to wielu może uznać, że na tym powinno nam zależeć.
Marcin Kostrzyński, dawniej myśliwy, dziś przyrodnik ratujący ranne zwierzęta, podaje konkretne przykłady negatywnego odbioru myśliwych w społeczeństwie. – Znam historię dostarczyciela kanapek do biur, który pochwalił się w mediach społecznościowych, że jest myśliwym. Sprzedaż najpierw spadła mu o 50 proc., a potem o 70 proc. Do innego myśliwego, który prowadzi stację benzynową, ludzie przestali przyjeżdżać, wybierali konkurencję. Istnieje pewien rodzaj ostracyzmu wobec myśliwych. Kostrzyński dodaje, że zwłaszcza młodsi są nastawieni bardziej antyłowiecko. – Średnia wieku członków PZŁ jest bliska 60 lat. Młodzi ludzie nie garną się do Polskiego Związku Łowieckiego, nie chcą polować, to nie jest modne. Spośród dzieci znajomych myśliwych nie znam takich, które chciałyby zostać myśliwymi – mówi.
PZŁ CZY PSL
„Co najmniej kontrowersyjny” obraz myśliwych w Polsce, jak stwierdza dr Paweł Ramiączek, ekspert od marketingu politycznego i obronności, wynika z kilku przyczyn. Jego zdaniem nie wszyscy potrafią zrozumieć, jaka jest rola myśliwego, po drugie – wina leży też po stronie samego Polskiego Związku Łowieckiego, który np. przez wypadki podczas polowań naraża się na krytykę. – A wiadomo, że opinia publiczna w sporej części kształtowana jest w mediach społecznościowych, podczas gdy te eksponują zazwyczaj wydarzenia negatywne – wyjaśnia. I dodaje: – Sądzę, że problem tkwi też w samym środowisku myśliwych, które jest hermetyczne – ocenia dr Ramiączek. Zdaniem prof. Mamzer PZŁ jako struktura nie nadąża też za tym, co się dzieje w społeczeństwie i w samym związku.
A w związku nie dzieje się dobrze. Problemy z wizerunkiem PZŁ potwierdza nawet Marcin Możdżonek, prezes Naczelnej Rady Łowieckiej: – Zamknęliśmy się, zrobiliśmy się hermetyczni, nie wyszliśmy na zewnątrz ze swoją narracją. Występowaliśmy z pozycji jakby urzędniczej, a to nigdy dobrze się nie kojarzy. Dziś dla jednego źródłem informacji jest Instagram, dla drugiego TikTok. Inni będą oglądali telewizję, a niektórzy kanały na YouTubie. Każda duża firma i organizacja musi więc tam istnieć, a nas w zasadzie nie ma – stwierdza. Dlatego prezes Możdżonek nie ma wątpliwości, że zmiany są konieczne, bo tego dziś wymaga społeczeństwo.
Jednym z oczekiwań było, by myśliwi poddawali się okresowym badaniom lekarskim. Na początku stycznia br. przedstawiono taki projekt w Sejmie złożony przez Polskę 2050. Przewidywał on badania co pięć lat dla osób poniżej 70. roku życia oraz co dwa lata dla osób powyżej tego wieku.
Tyle że przepadł głosami PSL, Konfederacji i PiS-u w pierwszym czytaniu. O PSL nie od dziś wiadomo, że to reprezentacja myśliwych. A dlaczego tak głosowało PiS? – Dlatego, że to punkty, które może zdobyć na rzecz ewentualnej przyszłej koalicji – komentuje Kostrzyński.
Za konieczną dla transparentności uważa on możliwość sprawdzenia, do jakiej organizacji należy np. kandydat na posła. – Jeżeli sam zainteresowany nie powie, czy jest członkiem PZŁ, to praktycznie nie mamy szans na oficjalne uzyskanie takiej informacji. Tymczasem, aby móc dokonywać świadomych wyborów, trzeba to wiedzieć. Wtedy myśliwi nie mieliby takiej jak obecnie nadreprezentacji w Sejmie – stwierdza były myśliwy Kostrzyński.
POROZUMIENIE MOŻLIWE?
Skąd batalia o badania okresowe dla myśliwych? – W środowisku mówi się, że gdyby wprowadzić obowiązkowe badania lekarskie, to liczba myśliwych mogłaby spaść nawet o 30-40 proc. To jest przerażające, bo znaczy, że sami myśliwi uważają, iż 40 proc. z nich mogłoby nie przejść badań lekarskich. I dlatego są utrącane wszelkie próby takiej zmiany – uważa Kostrzyński.
A 30 proc. osób bez badań oznaczałoby brak wpływów ze składek członkowskich i milionowe straty dla związku.
– Ta poprawka była gniotem legislacyjnym, dawno czegoś takiego nie widziałem – ripostuje Marcin Możdżonek z PZŁ. – Po prostu źle napisano prawo. Niestety, znów przebiła się narracja niekorzystna dla nas, że boimy się badań. A to nieprawda. Możemy rozmawiać o formie, jaką łowiectwo ma przyjąć, ale pamiętajmy, że poluje się w każdym kraju na świecie. U nas przebija się tylko ideologia i parlament nierzadko się nią kieruje, uchwalając nowe prawo.
W jednym z wywiadów telewizyjnych Eugeniusz Grzeszczak, Przewodniczący Zarządu Głównego PZŁ, Łowczy Krajowy, przedstawił statystyki broniące myśliwych – na 20 mln polowań w ciągu trzech lat doszło do 22 przypadków postrzeleń, a żadne nie miało związku ze zdrowiem myśliwego. Trzy ofiary to były osoby postronne. Pozostałych 19 postrzelonych to myśliwi.
W PZŁ, jak twierdzi prof. Mamzer, istnieje spór między frakcją osadzoną w starych strukturach, a tą reformatorską. I nie tylko o wizerunek tu chodzi, bo jeśli PZŁ nie podda się wewnętrznej reformie uwzględniającej również potrzeby samych myśliwych, to według socjolożki się skończy, gdyż presja społeczna będzie coraz większa. – Jeżeli ktoś jest arogancki, nie chce żadnego kompromisu, nie słucha społeczeństwa, to kręci bicz sam na siebie – dodaje Kostrzyński.
Prof. Mamzer obserwuje rozpaczliwe próby zatrzymania dyskusji na temat zmian w PZŁ za pomocą innej dyskusji – na temat zmniejszenia liczby gatunków ptaków łownych, o którą od ponad roku zabiega wiceminister środowiska Mikołaj Dorożała.
Środowisko przyrodników postuluje, żeby wprowadzić moratorium na zabijanie ptaków. – Myśliwi odpowiadają: absolutnie nie, wszystkie gatunki, które były, mają być, a jeszcze chcemy polować na inne zwierzęta. Zamiast szukać kompromisu, zaogniają spór, dążą do eskalacji, która jest niepotrzebna – stwierdza Kostrzyński.
– Mamy najbardziej restrykcyjne przepisy w Unii Europejskiej, a jeszcze chce się nas ograniczać. Np. we Francji poluje się na 65 gatunków, u nas można na 13 i tę listę chcą nam jeszcze skrócić – ripostuje Możdżonek.
– Nieraz, gdy dzieją się poważne dramaty społeczne, to wyciąga się inny temat, który mocno angażuje emocjonalnie. Ludzie koncentrują się na nim i już nie myślą o prawdziwych problemach. Tutaj jest podobnie – odpowiada prof. Mamzer. Uważa, że PZŁ ma świadomość, że jeżeli dojdzie do zmian, to pójdą one lawinowo i dotrą do sedna problemów. – Czyli np. do wielu fasadowych działań PZŁ, jak przy inwentaryzacji zwierząt czy walki z ASF (afrykańskim pomorem świń, wirusem wyłącznie świń i dzików).
CZŁOWIEK GORSZY OD WILKA
Przyrodnika Marcina Kostrzyńskiego najbardziej boli rozporządzenie byłego ministra środowiska Jana Szyszki, które zezwoliło na polowania z noktowizją i termowizją. – To pokazało, że etyka łowiecka, czyli to, co nas odróżnia od bestii, właściwie przestała istnieć. Teraz zwierzę, chociażby miało najczulsze zmysły, nie ma szans się schować, uciec, bo my w termowizji widzimy jego sylwetkę doskonale nawet w nocy. To już nie jest polowanie, to egzekucja.
Zasady zmieniono dla polowań na dziki z powodu choroby ASF, ale jak przekonuje przyrodnik, mało który myśliwy zdejmuje lunetę termowizyjną z broni na inne polowania. Myśliwi zapewne odpowiedzieliby, że „w przyrodzie zbijanie jest powszechne” (słowa łowczego krajowego). Kostrzyński, ripostując, za przykład podaje wilka. Gdy jest najedzony, wokół niego nieraz potrafią leżeć jelenie, bo wiedzą, że wtedy nie jest groźny. – Dlaczego np. poziom hormonu stresu u jeleni spada o 40 proc., gdy pojawiają się wilki? Ponieważ wilki są sprawiedliwe, są pasterzami, nie polują na zwierzęta, które są zdrowe, więc te zdrowe są zrelaksowane. My nie przestrzegamy tych praw natury. Polujemy dla przyjemności zabijania – mówi. Przyrodnik bardzo by chciał, by ludzie byli postrzegani przez dzikie zwierzęta tak, jak one patrzą na wilki – mają respekt, ale nie czują straszliwej bojaźni. – Ten strach u zwierząt wdrukowaliśmy przez pokolenia, bo polujemy nie po to, by przetrwać. Dlatego nie mamy szacunku wśród innych zwierząt. Nawet żubry, na które niby nikt nie poluje, boją się człowieka – mówi Kostrzyński.
ROLNIK, LEŚNIK A MYŚLIWY
– Myśliwi walczą z ASF. Likwidując dziki, pomagają rolnikom w chronieniu ich upraw, za co dostają wypłaty ze skarbu państwa. Wydaje się, że trafił się więc PR-owy argument bez wątpliwości. – Tylko że ASF został przyniesiony przez człowieka – przypomina Kostrzyński. Twierdzi też, że w pierwszej kolejności powinniśmy się zająć tym, co jest wektorem przenoszenia wirusa. – Nikt tego nie zbadał albo nie upublicznił badań, bo mogłoby się okazać, że to myśliwi przenoszą tego wirusa – mówi przyrodnik. Jego zdaniem warto byłoby też sprawdzić psy, które w ślinie przenoszą ASF – jeśli znajdą padłego dzika, będą próbowały go gryźć i wrócą do gospodarstwa, więc mogą zarazić świnie. – PR działa jednak tak, że ewentualna agresja nie jest przekładana na myśliwych, tylko na dziki. Myśliwi są za to bardzo zadowoleni, że strzelają do dzików, ponieważ dostają premie. Dziesiątki milionów złotych idą do kasy kół ze skarbu państwa, czyli z naszych podatków – uważa Kostrzyński. Według Państwowej Rady Ochrony Przyrody od marca 2019 do lutego 2023 roku zabito ponad 1,3 mln dzików. Wydano na to ze środków publicznych blisko pół miliarda złotych. Tylko ok. 4 proc. tych zastrzelonych zwierząt było zarażonych ASF.
Prof. Mamzer jest sceptyczna, gdy chodzi o konieczność ingerencji człowieka w przyrodę. Jak mówi, na suburbiach ludzie budują domy, więc grodzą przestrzenie. W lesie z kolei są wycinane drzewostany, zakładane młodniki, których strzegą leśnicy, grodząc młode uprawy leśne siatką. Zwierzyna jest więc wypychana na pola. – Stąd wilki będą polować na zwierzęta gospodarskie, a dziki czy jelenie będą wyjadały uprawy rolnikom. Te zwierzęta zwyczajnie już nie mają gdzie się podziać – mówi socjolożka. Kostrzyński wręcz przekonuje, że to nasza działalność gospodarcza sprawia, że te zwierzęta mogą się łatwiej rozmnażać, bo mają więcej pożywienia. Zaznacza, że oczywiście można izolować pola, żeby zwierzęta nie czyniły szkód, ale myśliwi tego nie robią, bo im się to nie opłaca – wtedy zwierzyny będzie mniej, nie będzie więc na co polować, nie będzie premii, a ludzie będą mogli sobie wyobrazić świat pozbawiony myśliwych.
Z drugiej strony nie do końca wiadomo, jak te populacje zachowałyby się, gdyby myśliwi przestali polować. Kostrzyński podaje na to przykład łosi, na które nie polujemy. – Dziesięć lat temu PZŁ przekonywał, że bez polowań wejdą wszędzie. Nic się takiego nie wydarzyło. W Szwecji, gdzie zaprzestano polowań na dziki, ich populacja wzrosła, a potem się ustabilizowała na stałym poziomie. W dużej mierze przyroda więc sama się reguluje – mówi.
Łatwiej przewidzieć, co może się stać w drugą stronę. Zdaniem prof. Mamzer, jeśli pozbędziemy się dzików, spowoduje to konsekwencje w rodzaju już obserwowanej ekspansji chrząszcza majowego, który też niszczy uprawy. Już trzeba wprowadzać chemiczne opryski, co odbije się na ludziach. – Być może rozwiązaniem byłoby ustalenie z góry pewnych kwot, które zrekompensowałyby szkody wyrządzane przez zwierzęta. Tak robią Skandynawowie w przypadku strat w rybach generowanych przez foki. Po prostu przyjmuje się, że te straty będą, a państwo ponosi ich koszt. Nie da się wszystkich zwierząt zabić. To znaczy można, ale wtedy i my zginiemy – mówi socjolożka. Biorąc pod uwagę budżet państwa, a przede wszystkim walor bioróżnorodności, która ma być przekazana przyszłym pokoleniom, uważa takie rozwiązanie za całkiem do przyjęcia. – To jest rodzaj kosztu, który musimy wkalkulować w swoje być albo nie być. Nie da się tak, żebyśmy byli jedynym gatunkiem, który korzysta z przyrody, a wszystkie inne płacą – mówi. Według Kostrzyńskiego natura w ogóle nie powinna być sprowadzana do poziomu gospodarki, do zysku. – Już nie jesteśmy krajem trzeciego świata i nie musimy się opierać na rabunkowej gospodarce zasobami przyrodniczymi – przekonuje.
Na razie posłowie PSL przygotowali projekt zmian prawa łowieckiego. Nowelizacja zakłada m.in. brak konieczności zatwierdzania statutu PZŁ przez resort środowiska. Minister nie mógłby też, jak dotychczas, uchylać ani unieważniać uchwał podjętych przez krajowy zjazd delegatów PZŁ.
CZY DOBRY PR MYŚLIWYCH JEST W OGÓLE MOŻLIWY?
Pytanie, czy dziś w Polsce, w której coraz więcej osób nie je mięsa, w której coraz częściej mówimy o prawach zwierząt, myśliwi mają w ogóle szansę na dobry, skuteczny PR?
– A jak to się dzieje, że rośnie popularność Konfederacji wśród młodych kobiet? – odpowiada pytaniem na pytanie prof. Piontek. – Mamy tendencję przekładania naszych doświadczeń, stanowisk na sposób myślenia innych, a to nie zawsze tak działa. To, że rośnie świadomość dotycząca praw zwierząt, wcale nie musi się przekładać na to, że pewne działania nie będą wspierane albo że będą negowane.
Według Szymona Sikorskiego, prezesa zarządu i stratega w Publiconie, byłego prezesa Polskiego Stowarzyszenia Public Relations, na pewno jedna kampania nie jest w stanie zmienić obecnego podejścia do myśliwych, ale kiedy duże emocje wchodzą w grę, to mogą stanowić duży plus dla budowy zaangażowania. – Możemy godzinami rozmawiać o podatkach, ale to najczęściej będzie chłodna wymiana zdań. Natomiast gdy rozmawia się o kwestiach światopoglądowych: o życiu, pasji, miłości, a zwierzęta się kocha, to nie da się uniknąć emocji. Ten temat polaryzuje. Kiedy są spolaryzowane grupy, to dużo łatwiej zbudować zaangażowanie – wyjaśnia ekspert.
Dlatego bardzo ważny jest język, jakim myśliwi i PZŁ mówią o sobie. – Sam fakt zabijania nie musi być, jakkolwiek to brzmi, kojarzony źle – zaznacza prof. Piontek. Przeciwnik polowań powie o mordowaniu zwierząt, ale PZŁ w swoim statucie pisze o prowadzeniu „gospodarki łowieckiej” oraz działaniu „na rzecz jej ochrony poprzez regulację liczebności populacji zwierząt łownych”.
– Gdybym robił taką kampanię, to starałbym się zbudować pewną opowieść, obrazek, który jest szerszy niż proste rejestry. Trzeba by opowiedzieć o tym, jaką rolę odgrywają myśliwi, dlaczego są potrzebni – mówi Szymon Sikorski. Od opowieści, jak dodaje prof. Piontek, zależy bowiem, jakie skojarzenia będą wywoływane.
– Jeśli powiemy „łowiectwo”, to przyjdzie nam na myśl coś bardziej szlachetnego niż samo polowanie, bo kojarzy nam się z tradycją, arystokracją. Od razu widzimy dworki, pięknie ubranych łowczych, cały rytuał – podaje przykład ekspertka. Przez długi czas łowiectwo było dostępne tylko dla arystokracji i bogatych ludzi. Chłopi nie mieli przywileju polowania. W ten sposób ukształtował się wizerunek myśliwych jako grupy elitarnej.
Szymon Sikorski zwróciłby uwagę na tak uniwersalne kwestie, jak bezpieczeństwo. – Jedni będą mówili o rzezi niewinnych zwierząt, ci drudzy o bezpieczeństwie i dobrych plonach, bo dzikie zwierzęta pojawiają się w gospodarkach, niszczą uprawy. Bez regulacji liczebności zwierzyny nie byłoby możliwe uprawianie roli. To pokazuje inną perspektywę i jednocześnie uruchamia poparcie wśród rolników. Ważne jest znalezienie porozumienia i zracjonalizowanie tego z jednej i drugiej strony.
Sikorski uważa, że bez zbudowania pewnego rodzaju konsensusu nie ma szans na dobry PR. Potwierdza to Kostrzyński, mówiąc, że ruchy prozwierzęce nie postulują zaprzestania w ogóle polowań, tylko chcą, żeby były lepiej kontrolowane, by dotyczyły tylko gatunków i miejsc, w których mamy problem z nadmierną liczebnością zwierzyny, i by uczestniczyli w nich zawodowcy. Podobnego zdania jest prof. Mamzer, która byłaby w stanie rozmawiać o zasadności łowiectwa, jedynie gdyby się sprofesjonalizowało.
ETYKA MYŚLIWEGO
Prof. Piontek zwraca uwagę, że są państwa szczególnie wrażliwe na kwestie społeczne, w których myślistwo jest postrzegane jako element dziedzictwa kulturowego.
Sikorski podaje przykład Skandynawii. Polujący Skandynawowie mają o wiele większe poparcie wśród obywateli, ale mają inny system polowania – nie polują dla trofeum, tylko dla mięsa, z którego potem ich rodziny korzystają przez całą zimę.
Prof. Mamzer z kolei wskazuje na Szwajcarię, w której mocno regulowane rządowymi przepisami łowiectwo ma na celu selekcjonowanie zwierzyny, która jest chora, umierająca i wymaga zakończenia życia. – Robi się to w sposób kontrolowany, działają tam prawdziwe programy selekcjonerskie, nadzorowane przez państwo – opowiada.
W dyskusji o wizerunku myśliwych najtrudniejsze wydaje się połączenie haseł etyka i łowiectwo. – W PR chodzi o to, by pokazać system wartości. Budując wizerunek, obraz danej organizacji, bierze się pod uwagę, czym ta organizacja jest w sensie aksjologicznym. Tutaj nikt nie powie, że zabija dla samego zabijania, tylko że ma określony cel, jakim jest ustawowa regulacja populacji – komentuje prof. Piontek. – Weźmy pod uwagę dekalog, gdzie kategoryczną zasadą jest „nie zabijaj”. Cała historia, w tym historia chrześcijaństwa, pokazuje, że jednak są sytuacje, w których zabijanie jest dopuszczalne.
Dr Paweł Ramiączek stara się systematyzować. – Sens istnienia myślistwa i działania myśliwych jest widoczny wtedy, kiedy wypełniają zadania wynikające z ustawy. Jedną z zasad myśliwego jest przestrzeganie prawa łowieckiego, a w mojej ocenie jednocześnie przestrzeganie zasad etyki. Jeśli mamy na myśli zabijanie zwierząt dla sportu, przyjemności, to oczywiście nie możemy mówić o etyce – stwierdza dr Ramiączek. Natomiast jeśli mówimy o regulacji populacji, która wpływa na bezpieczeństwo na określonym terenie, spełnia funkcję selekcji chorych i umierających zwierząt, to większość osób, zdaniem dr. Ramiączka, jest w stanie się na to zgodzić.
– Będziemy etycznie postępowali, dbali o zwierzęta, zabijali tylko selekcyjne osobniki, czyli chore, słabe? To kompletnie nie działa – ripostuje Kostrzyński. Wraca do czasów, gdy sam powoli rozstawał się z myślistwem. Najpierw przestał jeść mięso, potem nie polował, ale wciąż był niezrzeszonym członkiem organizacji, bo liczył na to, że dzięki temu będzie miał na coś wpływ. – Zobaczyłem, że oszukuję samego siebie. Uznałem, że to jest absolutnie nie dla mnie, a z drugiej strony widziałem, że założenia PZŁ mają się nijak do praktyki – mówi. Za przykład podaje badania, według których 80 proc. ofiar wilków, głównie danieli, to były zwierzęta w bardzo złej kondycji. Sprawdzano to poprzez ilość szpiku kostnego w ich kościach. – Gdy przeprowadzano takie same badania w punktach skupu dziczyzny, okazało się, że wśród zwierząt upolowanych przez myśliwych jest dokładnie odwrotna proporcja – mówi.
– Przecież wciąż istnieją u nas polowania dewizowe! Nie ma na nich kontroli tego, jakie zwierzęta są strzelane. Wybiera się więc najlepsze, by zdobyć trofea – dodaje prof. Mamzer, podsumowując: – Ani selekcja nie jest dobra, ani nie ma dbałości o gospodarkę łowiecką i zachowanie dobrego gatunku dla przyszłych pokoleń.
Kostrzyński znów wraca do etycznych założeń łowiectwa. Czyli by polować tak, aby nie czynić bólu zwierzętom. – Ale to się nie dzieje, bo często polują amatorzy, właściwie wszyscy myśliwi są tak naprawdę amatorami – stwierdza. By się przyłączyć do myśliwych, trzeba znaleźć koło łowieckie i po przeszkoleniu zdać egzamin – teoretyczny i praktyczny – oraz przejść, raz, badania lekarskie. – PZŁ, poza pewną barierą finansową, nie stawia tak naprawdę wymagań przed nowymi członkami. Problematyczne może być jedynie dostanie się do konkretnego koła, bo niektóre bardzo dbają o to, by pozostać hermetycznymi – uważa. Marcin Możdżonek przekonuje, że jest zupełnie inaczej, a dołączenie do związku to żmudny proces: roczny staż, kurs, egzaminy, komenda, dobra opinia. – Jest to czasochłonne i kosztochłonne – zaznacza.
Możdżonek z PZŁ broni myśliwych: – Polakom brakuje wiedzy. Jeżeli lekcje w szkole dotyczące przyrody, biologii byłyby rzetelnie przeprowadzone i mielibyśmy tam prawidłowo przedstawione role rolników, leśników, myśliwych – same suche fakty, bez emocji – to obracalibyśmy się w zupełnie innej rzeczywistości. Gdy ludzie pytają o moją działalność, tłumaczę im spokojnie, przedstawiam argumenty i wtedy w większości przypadków słyszę: „nie wiedziałem”, „masz rację”, następuje zrozumienie – mówi. I dodaje: – Jesteśmy niezależnym zrzeszeniem, non-profit, jednym z najstarszych w kraju, wykonującym zadania państwa, które są na nas nałożone ustawą. I te zadania, które narzuca na nas państwo, wykonujemy za własne pieniądze.
Kostrzyński zwraca uwagę, że myśliwi są jedyną grupą, która w przestrzeni publicznej, gdzie chodzimy na spacer do lasu, na grzyby, może używać broni. – Broń policjanta jest to broń krótkiego zasięgu, wymyślona po to, żeby obezwładniać i przede wszystkim bronić. Natomiast broń myśliwska jest wymyślona do zabijania, jest dużo bardziej niebezpieczna, ponieważ są to niezwykle energetyczne pociski, które uderzając w ciało, eksplodują i powodują duże obrażenia – wyjaśnia Kostrzyński. Dzięki temu przy celnym trafieniu zwierzę natychmiast pada i się nie męczy. Ale bywa to niebezpieczne dla przygodnych ludzi.
***
Ten tekst Aleksandry Pucułek pochodzi z magazynu „Press” – wydanie nr 5-6/2025. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy "Press": Wróbel, Solorz i dzieci, Michał Broniatowski i twórca Vectry
Aleksandra Pucułek











