Dobra zła passa. Porażka demokratów zaczęła się od fatalnej debaty Bidena
Czy media przyczyniły się do zatajenia prawdy o stanie zdrowia Bidena? (fot. Shawn Thew/PAP/EPA)
Wszystko zaczęło się od feralnej debaty telewizyjnej, w której cały świat zobaczył, jak Joe Biden w starciu z Trumpem wielokrotnie gubił wątek, mylił się i zacinał.
Zanim 21 lipca prezydent USA opublikował tweet, w którym ogłosił, że nie będzie ubiegał się o reelekcję, amerykańskie media przeżyły najbardziej burzliwy okres w tegorocznej kampanii prezydenckiej. Niedługo po debacie do przerwania kampanii Bidena wezwały czołowe amerykańskie dzienniki: od „The New York Times” po „The New Yorker”, „The Atlantic” i magazyn „Time”. Głos w sprawie zabrały także regionalne tytuły: m.in. „The Atlanta Journal-Constitution” i „Chicago Tribune”. Redakcja tego ostatniego napisała, że pomysł, iż Joe Biden miałby rządzić kolejne cztery lata, jest „śmieszny”. Zresztą kandydatów obu partii nazwano „paskudnymi starszymi mężczyznami” i „klaunami”.
Równolegle z namawianiem Bidena do rezygnacji media analizowały feralną debatę i śledziły każde kolejne wystąpienie prezydenta USA, w którym nieskutecznie próbował udowodnić, że ma siły i zdrowie na dalszą walkę o Biały Dom.
Jennifer Schulze, amerykańska dziennikarka opisująca rynek medialny, pokusiła się o statystyki na platformie X. Wyliczyła, że w ciągu ośmiu dni po zorganizowanej 27 czerwca debacie dziennikarze „The New York Times” wyprodukowali 192 materiały o fatalnym wystąpieniu prezydenta USA.
Już 2 lipca nowojorski dziennik opublikował artykuł oparty na anonimowych rozmowach z ludźmi z otoczenia Bidena, pracownikami administracji, dyplomatami i darczyńcami. Wynikało z nich, że prezydent USA coraz częściej wygląda podczas wystąpień publicznych na zdezorientowanego i zdarzają mu się wpadki cięższego kalibru. Ponoć 18 czerwca, podczas wystąpienia dotyczącego polityki migracyjnej, miał trudności z przypomnieniem sobie imienia i nazwiska sekretarza bezpieczeństwa wewnętrznego. Innym razem pomylił się podczas spotkania we Francji z ukraińskim prezydentem Wołodymyrem Zełenskim: ogłaszając nowy pakiet pomocy wojskowej dla Ukrainy, twierdził błędnie, że ma on posłużyć do odbudowy sieci elektroenergetycznej. Dziennikarze „The New York Times” przywołali także wypowiedź wysokiego rangą urzędnika europejskiego. Miał wyjawić, że uczestnicy czerwcowego szczytu G-7 byli zszokowani pogorszeniem stanu zdrowia Bidena. Ponoć obecni na spotkaniu liderzy najbogatszych państw specjalnie spowalniali krok, by nie ośmieszyć drobiącego obok nich prezydenta USA.
LAWINA RUSZYŁA
„The New York Times” miałby trudniej z dotarciem do tych informacji, gdyby nie otwartość rozmówców. Jak donosi Instytut Poyntera, tuż po feralnej debacie amerykańscy dziennikarze polityczni byli wręcz bombardowani esemesami od spanikowanych członków Partii Demokratycznej. Takie wiadomości mieli też otrzymać m.in. reporterka radia publicznego NPR Mara Liasson i Toluse Olorunnipa, szef zespołu „The Washington Post” relacjonującego wydarzenia w Białym Domu. Niektórzy reporterzy i komentatorzy odnosili się do tych wiadomości w swoich analizach dotyczących debaty. „Dziennikarze polityczni już od dawna robili za terapeutów dla wielu demokratów zaniepokojonych stanem Joego Bidena. Dotychczas były to rozmowy poufne, ale w ostatnim tygodniu pacjenci postanowili rozmawiać otwarcie o swoich lękach” – ironizował w rozmowie z Instytutem Poyntera Bill Adair, profesor dziennikarstwa z Duke University.
Emocji związanych ze stanem zdrowia Bidena nie brakowało także podczas briefingów prasowych w Białym Domu. Szczególnie nerwowo było 8 lipca po tym, gdy wyszło na jaw, że Biały Dom w ciągu ośmiu miesięcy aż ośmiokrotnie odwiedził neurolog specjalizujący się w leczeniu choroby Parkinsona. Obecni na sali reporterzy dociskali rzeczniczkę Joego Bidena Karine Jean-Pierre, dopytując m.in., czy wizyty wynikały z pogarszającego się stanu zdrowia prezydenta. Gdy ta migała się od odpowiedzi, nie chcąc nawet potwierdzić, że wizyty neurologa się odbywały, niektórzy reporterzy oskarżyli ją o zatajanie informacji. Po nerwowej wymianie zdań z Edem O’Keefem, korespondentem CBS News, nie wytrzymała, mówiąc, że taka formuła zadawania pytań jest dla niej „bardzo niesprawiedliwa”. „To, co wydarzyło się na początku tego briefingu, jest dla mnie obraźliwe. To nie jest w porządku” – wypaliła.
W kolejnych dniach narastała nie tylko krytyka wobec ludzi z otoczenia Bidena. Pojawiały się także pierwsze głosy przeciwko amerykańskim dziennikarzom. Ben Smith, naczelny serwisu Semafor, pisał na początku lipca, że media już wcześniej powinny dociekać, jaki jest stan zdrowia prezydenta USA. Zdaniem naczelnego portalu Semafor dziennikarze nie patrzyli tak skrupulatnie Bidenowi na ręce jak jego poprzednikowi, Donaldowi Trumpowi. „Reporterzy nie przedstawili sylwetki prezydenta zgodnie z rzeczywistością” – twierdził Smith w swoim tekście.
Gdy niecałe dwa miesiące wcześniej dziennik „The Wall Street Journal” opublikował materiał sugerujący, że stan zdrowia Bidena się pogorszył, krytycznie podeszły do niego niektóre amerykańskie redakcje, sugerując, że to wałkowanie popularnej w republikańskich kręgach retoryki, iż prezydent nie jest zdolny do rządzenia krajem. Serwis CNN Business wytknął reporterkom dziennika Annie Linskey i Siobhan Hughes, że posiłkowały się głównie cytatami z republikańskich rozmówców, w tym byłego spikera Izby Reprezentantów Kevina McCarthy’ego. Ten jako jedyny powiedział on the record, że Biden „nie jest tym sam człowiekiem”, co w czasach, gdy służył jako wiceprezydent w administracji Baracka Obamy.
Również Joe Scarborough, prowadzący program „Morning Joe” w liberalnej telewizji MSNBC, wytknął dziennikarkom „WSJ”, że opierają się głównie na republikańskich rozmówcach. Tymczasem, jak twierdził Scarborough, od francuskich i bliskowschodnich oficjeli zdarzało mu się słyszeć, że Biden jest niezwykle skuteczny w negocjacjach. „Tak jak wielokrotnie podkreślałem na antenie, jestem zagorzałym czytelnikiem »The Wall Street Journal«. Dlatego ten fałszywy i stronniczy artykuł tym bardziej rozczarowuje” – wypisywał na platformie X Joe Scarborough, sojusznik Bidena, którego wielokrotnie bronił w swoim programie, a według doniesień niekiedy doradzał mu nawet poza anteną.
Do dyskusji przyłączył się też Tom Jones z Instytutu Poyntera dywagujący, czy materiał „The Wall Street Journal” powstał ze szczerych pobudek, czy też jest to atak zbudowany na wypowiedziach ludzi niechcących reelekcji Bidena.
STRACH PRZED ZWYCIĘSWEM TRUMPA?
Gdy cały świat zobaczył Bidena mamroczącego podczas debaty z Trumpem, serwis Axios wymieniał materiał „The Wall Street Journal” jako jeden z niewielu przypadków, gdy amerykańskie media dociekały, jaki jest stan zdrowia prezydenta USA. Autorzy serwisu Axios: Jim VandeHei i Mike Allen, wytknęli koleżankom i kolegom po fachu, że ci rzadko podchwytywali ich materiały o Bidenie. Na przestrzeni ostatnich lat Axios donosił m.in., że prezydent USA pojawia się publicznie jedynie w ściśle określonych porach, zaczął wychodzić ze śmigłowca Marine One w otoczeniu współpracowników i coraz częściej nosi buty do tenisa, by łatwiej zachować w nich równowagę i uniknąć upadku.
Dotychczasową zbytnią powściągliwość wobec pisania o stanie zdrowia Bidena zarzucił dziennikarzom także Steve Krakauer, felietonista prawicowego serwisu „The Hill”. „Media przestają być uprzejme dla Bidena i zaczynają działać na poważnie” – głosił nagłówek jego tekstu, w którym przekonywał, że owszem do czasu feralnej debaty media zadawały pytania o sędziwy wiek prezydenta, jednak sednem ich dociekań powinny być jego zdolności poznawcze i stan zdrowia, a nie sama metryka. „Pytanie o to, czy Biden jest za stary, nie było trafne. Prasa bała się pisać o prawdzie” – przekonywał Krakauer.
W tym samym duchu wypowiada się w rozmowie z „Press” Jeffrey McCall, profesor komunikacji na DePauw University. Medioznawca stawia hipotezę, że redaktorzy w mainstreamowych amerykańskich tytułach zwyczajnie obawiali się zbyt krytycznie podchodzić do Bidena, by nie promować kampanii Donalda Trumpa, jego konkurenta. – Po debacie z udziałem prezydenta USA redakcje nie mogły już dłużej ignorować jego słabości – ocenia McCall, dodając, że gafy i niefortunne wypowiedzi Bidena przez ostatnie lata prezentowały głównie prawicowe redakcje – telewizje Fox News i Newsmax oraz dziennik „New York Post”.
– Establishmentowe lewicowe media tropienie słabości Bidena ignorowały albo otwarcie nazywały je szukaniem fake’ów lub twierdziły, że taki po prostu jest Joe. W tym wszystkim pomijały niepokojące sygnały, jak rzadkie zwoływanie konferencji prasowych przez Biały Dom lub unikanie udzielania wywiadów przez Bidena – uważa McCall, dodając, że prezydent nie zgodził się m.in. na wywiad z CBS News z okazji Super Bowl, łamiąc tradycję dotychczasowych administracji, które podczas tego sportowego wydarzenia prezentowały swoje dokonania.
Medioznawca z DePauw University idzie nawet krok dalej i twierdzi, że już w trakcie walki o Biały Dom w 2020 roku media przymknęły oko na dość rzadką obecność Bidena na kampanijnym szlaku oraz jego niezbyt dobre wystąpienia podczas debat telewizyjnych. – W centrum szumu medialnego rzecz jasna znalazły się wówczas ataki Trumpa i jego ciągłe wchodzenie w słowo Bidenowi, ale prawda jest taka, że już wtedy wypowiedzi Bidena podczas debaty niekiedy były niejasne – twierdzi Jeffrey McCall.
WINNI LUDZIE PREZYDENTA
Z tak ostrą oceną sytuacji nie zgadza się Mike Socolow, profesor dziennikarstwa na University of Maine. Przypomina, że w ostatnich miesiącach dziennik „The New York Times” opublikował wiele materiałów, głównie felietonów, stawiających pytania o wiek i zdrowie Bidena. Pojawiały się też sugestie, że powinien zrezygnować z kampanii o reelekcję. Na początku lutego, już w czasie prawyborów Partii Republikańskiej, felietonista „The New York Times” Ross Douthat przekonywał, że „pytaniem nie jest to, czy Biden powinien zrezygnować z kampanii, ale to, jak powinien to zrobić”. Z kolei we wrześniu 2023 roku David Ignatius, felietonista „The Washington Post”, przekonywał, że Biden „nigdy nie był dobry w mówieniu nie” i nie poddawał się, jednak tym razem to byłby „mądry ruch dla kraju”, gdyby zrezygnował.
Według rozmówcy „Press” Michaela Socolowa w całej tej dyskusji winą za niewiedzę o faktycznym stanie zdrowia Bidena należy przede wszystkim obarczyć Biały Dom. – To ludzie z otoczenia prezydenta zatajali prawdę tak długo, jak było to możliwe. Reporterzy mieli bardzo utrudniony bezpośredni dostęp do prezydenta: nie udzielał wywiadów i rzadko robił konferencje prasowe, przez co niezwykle trudno było dotrzeć do zweryfikowanych informacji na jego temat. W ostatnich tygodniach [po czerwcowej debacie – przyp. red.] Biały Dom został przyłapany na kłamstwach, co podkopało zaufanie mediów – ocenia Michael Socolow.
GNIEW ODBIORCÓW
Zaufanie do mediów tracili też najbardziej zagorzali zwolennicy Joego Bidena. Jeszcze w marcu, zanim prezydent pogrążył się w najgorszym kryzysie wizerunkowym w jego karierze politycznej, niektórzy internauci nawoływali do rezygnowania z prenumeraty „The New York Times”, twierdząc, że dziennik… wspiera kampanię Trumpa. Powód? Nowojorska redakcja opublikowała sondaż, z którego wynikało, że większość wyborców uważa, iż Biden jest za stary na dalsze pełnienie urzędu. Antymedialne nastroje nasiliły się na przełomie czerwca i lipca. Gdy amerykańskie redakcje rozpisywały się o wystąpieniu Bidena podczas debaty, padały zarzuty, że dziennikarze skupiają się głównie na nim, zamiast na kolejnych kłamstwach Trumpa, jakie padły feralnego wieczoru.
Reagując na krytykę ze strony słuchaczy, radio publiczne NPR 11 lipca opublikowało artykuł, w którym tłumaczyło, że Biden zdominował doniesienia medialne, bo członkowie jego partii otwarcie kwestionują jego zdolność do kontynuowania kampanii prezydenckiej. „W takiej sytuacji doniesienia o Trumpie zeszły na dalszy tor. Szczerze, Trump podczas debaty nie powiedział niczego, co wcześniej nie zostałoby poddane fact-checkingowi”– tłumaczyło NPR.
W burzliwym czasie dla Ameryki dostało się też telewizji CNN, która zorganizowała debatę Biden vs Trump w swoim studiu w Atlancie. W mediach społecznościowych roiło się od szalonych teorii spiskowych, jakoby amerykańska stacja weszła w konszachty z rosyjskim wywiadem i Trumpem, manipulując elektronicznie głos Bidena. Wszystko po to, by doprowadzić do jego wizerunkowej katastrofy i… cieszyć się dużymi rankingami oglądalności, gdy Trump wróci do Białego Domu.
Niektórzy, tak jak Zackory Kirk, influencer współpracujący przy kampanii Bidena, wściekali się także na telewizję MSNBC, krytyczną wobec wystąpienia Bidena. „Gdy nie jestem w delegacji, pracuję z domu i słucham wtedy od rana do nocy MSNBC. Od zeszłej środy przestałem jednak oglądać programy tej stacji. Nie będę im nakręcał rankingów oglądalności” – komentował w rozmowie z Politico Zackory Kirk. Jak spekuluje ten amerykański serwis, frustracja związana z doniesieniami MSNBC – znanej wcześniej z przyjaznego kursu wobec Bidena – mogła odbić się nawet na rankingach oglądalności w tygodniu 1–7 lipca. W tym okresie stacja miała średnio 569 tys. widzów dziennie – to najgorszy wynik od początku 2024 roku (choć trzeba wziąć poprawkę, że to tydzień, w którym Amerykanie świętowali Dzień Niepodległości, więc być może rzadziej siedzieli przed telewizorem).
Oliwy do ognia dolewała kampania Bidena. Jak donosi „The New Yorker”, po feralnej debacie do zwolenników prezydenta rozesłano mail podważający wiarygodność mediów rozpisujących się o starości i niezdolności Bidena do dalszej walki o Biały Dom. „Ludzie, słuchajcie. Zapomnijcie o komentatorach” – miał pisać Biden do swoich fanów.
„NIE WYBACZĘ »THE NEW YOK TIMESOWI«”
Gdy prezydent USA wreszcie zrezygnował z wyścigu, amerykańskie media zaatakowali nawet uznani w środowisku profesorowie dziennikarstwa, twierdząc, że to one doprowadziły go do tej decyzji. „Nigdy nie wybaczę »The New York Times«, że do tego dopuścił. Redakcja złamała normy dziennikarstwa, których rzekomo pilnowała w swojej mściwej kampanii przeciwko Bidenowi. Dosłownie zmuszono go do rezygnacji (…)” – pisał na platformie X Jeff Jarvis, emerytowany profesor dziennikarstwa na City University of New York.
Wtórowali mu inni. Dan Gillmor, były medioznawca dziennikarstwa na Arizona State University, pisał w serwisie LinkedIn, że media mogą sobie teraz pogratulować „odegrania czołowej roli w wysadzeniu Bidena z wyścigu o Biały Dom”. „Muszą czuć się teraz wpływowi i zadowoleni z siebie” – ironizował Gillmor. Mniej kategoryczny był Dan Kennedy, profesor dziennikarstwa z Northeastern University. Na swoim blogu Media Nation stwierdził, że owszem wygląda to tak, jakby „prasa doprowadziła do zakończenia kampanii Bidena, jednak nie jest to słuszne spostrzeżenie”. Jak twierdzi bowiem medioznawca, pytania o stan zdrowia Bidena były zasadne i zadawane były przez dziennikarzy jeszcze długo przed jego feralną debatą z Trumpem. Problem w tym, że wiek prezydenta USA „stał się dla mediów obsesją dokładnie 27 czerwca około 21.10, gdy podczas debaty prezydenckiej było jasne, że dzieje się coś bardzo złego”. Według Kennedy’ego przekroczeniem czerwonej linii i sianiem paniki były wspomniane doniesienia, że w ostatnich miesiącach Biały Dom ośmiokrotnie odwiedzał neurolog specjalizujący się w leczeniu choroby Parkinsona. Medioznawca skrytykował też magazyn „The New Yorker” za materiał z 18 lipca, oparty na anonimowych wypowiedziach dziewięciu lekarzy oceniających stan zdrowia Bidena.
OSTROŻNI PO ZAMACHU
Zarzuty o bycie zbyt przychylnym lub zbyt krytycznym wobec prezydenta USA to nie wszystko. Tuż po próbie zastrzelenia Donalda Trumpa, który to zamach tylko na chwilę przyćmił szum medialny wokół Bidena, w dziennikarzy uderzyli politycy Partii Republikańskiej. Zaraz po na szczęście nieudanym zamachu w Butler w Pensylwanii niektórzy jego najwięksi sojusznicy o współudział oskarżyli „korporacyjne media”. Do antymedialnego chóru dołączył prezenter radiowy Erick Erickson: w swoim programie wytknął palcem stację MSNBC i twierdził, że pracujący w niej ludzie chcieli, by… Trump zginął.
Niektórzy mieli też za złe mainstreamowym redakcjom, że początkowo zachowały ostrożność w doniesieniach na temat pensylwańskiego wiecu. Nagłówki materiałów czołowych redakcji – od Associated Press, po CNN, „The Washington Post” i NBC informowały o „dużym hałasie”, „upadku Trumpa” i „trzaskających dźwiękach”. Zachowawcze były też jedynki niedzielnych wydań dzienników: „Trump ranny, ale bezpieczny po strzelaninie” – głosił „The New York Times”, „Napastnik zginął w ataku” – informował „The Sunday Denver Post”, „The Washington Post” pisał zaś o „Trumpie rannym podczas strzelaniny na wiecu”. Niektórzy dziennikarze, m.in. Kelly O’Donnell, korespondentka NBC News w Białym Domu, tłumaczyli w social mediach, że nie powinno być mowy o „próbie zamachu”, jeśli do takich ustaleń nie dojdą badające sprawę służby.
Nerwowo było także podczas organizowanej dwa dni po zamachu konwencji Partii Republikańskiej w Milwaukee w stanie Wisconsin. Głośnym echem odbił się atak syna byłego prezydenta Donalda Trumpa Jr. na relacjonującego konwencję reportera MSNBC Jacoba Soboroffa. Gdy dziennikarz zapytał, czy w przypadku dojścia byłego prezydenta do władzy należy się spodziewać zaostrzenia przepisów i ponownego rozdzielania migranckich rodzin na granicy USA-Meksyk, Trump Jr wyzwał go od klaunów i kazał „spadać z konwencji”. „Nawet 48 godzin później [po zamachu – przyp. red.] nie mogliście poczekać ze swoimi kłamstwami i nonsensem” – wypalił Trump Jr w kierunku dziennikarza stacji. Ta zresztą tuż po zamachu zachowała szczególną ostrożność. Uwadze mediów nie umknęło, że w poniedziałkowy poranek 15 lipca zdjęto z anteny popularny program publicystyczny „Morning Joe”, przychylny administracji Bidena.
Według źródeł, na które powołuje się CNN, decyzja o zdjęciu z anteny programu mogła wynikać z obaw, że ze strony gości padnie niefortunny komentarz na temat Donalda Trumpa, a to mogłoby zaszkodzić wizerunkowo stacji i rozjuszyć jego zwolenników. Stacja MSNBC tym doniesieniom zaprzeczyła i wydała komunikat, w którym poinformowała, że w porannym paśmie zaplanowała emisję jednego serwisu informacyjnego we wszystkich kanałach koncernu – MSNBC, NBC News i w serwisie streamingowym NBC News NOW. Joe Scarborough, prowadzący „Morning Joe”, wytknął potem kierownictwu niekonsekwencję. Stacja już w poniedziałek o 9 rano przerwała nadawanie pasma w trybie breaking news.
W tym gorącym dla czasie Ameryki dziennik „The New York Times” wyłapał z kolei, że MSNBC nie wysłało swoich prezenterów na konwencję republikanów: ci relacjonowali i komentowali wydarzenie z nowojorskiego studia. W tle za nimi wyświetlała się relacja na żywo z konwencji, przez co odbiorcy mogli mieć wrażenie, że prowadzący są na miejscu w Milwaukee.
BEZ TARYFY ULGOWEJ
Jak podsumowuje w rozmowie z „Press” Jacob Nelson, profesor komunikacji na University of Utah, stacja MSNBC wykazała się tuż po zamachu wyjątkową ostrożnością, i to jako jedna z nielicznych amerykańskich redakcji. W następnych dniach media jak zawsze patrzyły Trumpowi na ręce: gdy podczas przemówienia po przyjęciu nominacji partyjnej jak zwykle kłamał i używał mowy nienawiści, dziennikarze skrupulatnie mu to wytknęli.
– Być może gdyby Trump nie był Trumpem, amerykańskie media złagodziłyby doniesienia wobec człowieka, który padł ofiarą nieudanej próby zamachu – spekuluje Nelson. – Nie było jednak mowy o taryfie ulgowej, jaką dziennikarze stosowali wobec administracji Busha tuż po zamachach z 11 września. Krytykowanie go w takim momencie postrzegane było jako niepatriotyczne. Z Trumpem jest jednak inaczej – uważa Nelson, zestawiając ze sobą te jednak dwa zupełnie odmienne wydarzenia w historii USA.
Medioznawca z Utah dzieli się jeszcze innym ciekawym spostrzeżeniem: chaos wokół Trumpa i Bidena, a także Kamali Harris, która podmieniła go w prezydenckim wyścigu, ożywił zainteresowanie Amerykanów kampanią.
Burzliwe wydarzenia wokół Trumpa, Bidena i Kamali Harris okazały się złotym czasem dla amerykańskich mediów. Według badania firmy technologicznej Taboola w ciągu 45 dni, od połowy czerwca do końca lipca, 57 mln ludzi przeczytało newsy na temat kampanii w ponad 2 tysiącach serwisów internetowych – to skok o 56 proc. w porównaniu z wcześniejszym raportowanym okresem. Według badań Nielsena wśród stacji telewizyjnych najbardziej obłowiła się Fox News, której statystyki oglądalności w lipcu były najwyższe od listopada 2020 roku, gdy odbyły się poprzednie wybory prezydenckie. Szacuje się, że w Fox News samo przemówienie Trumpa po przyjęciu nominacji partyjnej oglądało ponad 10 mln ludzi. Czterodniowe wydarzenie przyciągnęło przed telewizory więcej widzów niż inne konwencje relacjonowane od początku powstania stacji w 1996 roku. Konserwatywna stacja była też wyborem numerem jeden dla Amerykanów śledzących doniesienia w weekend 20–21 lipca, gdy z kampanii o reelekcję zrezygnował Biden. Decyzja prezydenta USA dobrze zrobiła także rywalowi Foxa – MSNBC. Tygodniowe statystyki oglądalności stacji w prime timie skoczyły z 1 mln do 1,7 mln widzów. Z dnia na dzień Kamala Harris dokonała też wolty w sieci. Wyprzedziła Trumpa będącego przez większość roku tematem numerem jeden w serwisach newsowych.
***
Ten tekst Marty Zdzieborskiej pochodzi z magazynu "Press" – wydanie nr 09-10/2024. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy „Press” – Katarzyna Kasia, Solorz, odejścia szefów RMF, a także TVP PiS Bis
Marta Zdzieborska