Lokalne media na zalanych terenach radzą sobie bez prądu, internetu i telefonów
"Pan Polonez", czyli Stanisław Rogulski, w przerwach między przekazywaniem komunikatów powodziowych dokarmia i poi nyskie gołębie (fot. PAR)
Przenoszą miejsce nadawania, przesuwają dzień wydania gazet, a tam, gdzie nie da się dojechać samochodem, docierają terenowym motocyklem. Lokalne media działają na zalanych terenach, radząc sobie z olbrzymimi utrudnieniami.
Media działające na zalanych terenach Górnego i Dolnego Śląska muszą sobie radzić z brakiem prądu, internetu czy zasięgu sieci komórkowych. Wydawcy gazet drukowanych zmagają się też z problemami z dystrybucją.
Dziennikarzom pomaga "Pan Polonez"
Radio ONY na co dzień nadaje z Nysy. Redakcja rozgłośni mieści się w budynku urzędu miejskiego, z którego jeszcze w środę wypompowywano wodę. – Dziś pracuję z Wrocławia, bo do Nysy nie miałbym nawet jak dojechać – mówił w środę Grzegorz Kochański z Radia ONY. – Na szczęście mam techniczne możliwości, żeby nadawać z innego miejsca. To nas ratuje – dodaje dziennikarz.
Czytaj też: Powódź nie spowodowała odpływu widzów programów rozrywkowych Polsatu i TVP
Kochańskiemu i wielu innym dziennikarzom pomaga "Pan Polonez", czyli Stanisław Rogulski. Jeździ po Nysie starym, uzbrojonym w nagłośnienie polonezem i podaje najważniejsze komunikaty, jak ten, że woda z miejskiego wodociągu nie nadaje się do picia. Chwilę wcześniej dzwonił do Kochańskiego, żeby przekazać mu tę informację. Oraz inne – gdzie służby miejskie wydają pitną wodę i ciepłe posiłki.
Piotr Wojtasik, redaktor naczelny tygodnika "Nowiny Nyskie", w tym tygodniu musiał opóźnić wydanie gazety, która normalnie ukazuje się w poniedziałki. – Internet czasem siada. Radzimy sobie transmisją komórkową – mówi Wojtasik. – Żeby mieć w gazecie najświeższe informacje, łamaliśmy ją do 16 i musieliśmy przesunąć dzień wydania na wtorek. Ludzie dzwonili do redakcji z pytaniem, czemu nie ma gazety.
Nowy numer "Nowin Nyskich" udało się wysłać do drukarni w Sosnowcu, ale świeże wydanie dojechało do Nysy dopiero we wtorek o 5 rano. Potem trudno było je rozwieźć do punktów sprzedaży. – Mamy własną sieć kolportażu. Jednak we wtorek drogi wokół miasta były już tak zalane, że kierowcy mieli spore trudności z dojechaniem na miejsce – opowiada Piotr Wojtasik.
Główne przekazy kierują uwagę na konkretne miasta
Bielawa, skąd nadaje Telewizja Sudecka, nie ucierpiała tak mocno, jak pobliskie Pieszyce czy Dzierżoniów, ale i tak zabrakło tam prądu. Dla internetowej telewizji to katastrofa. Na szczęście awarię usunięto dość szybko.
Czytaj też: Sąd uchylił karę, jaką Maciej Świrski nałożył na likwidatora TVP Daniela Gorgosza
Natomiast Paweł Pachura, dziennikarz Telewizji Sudeckiej, zalał i uszkodził swój samochód już w pierwszym dniu powodzi, pomagając innym wyjechać z wody. – Niby terenowy, a nie wytrzymał, więc potem na materiały jeździłem motocyklem – mówi.
Dodaje, że podmyte drogi zapadają się i musi korzystać z objazdów. – W środę wracałem kilkadziesiąt kilometrów w nocy przez pola. Ale teraz motocykl to dla mnie najlepszy środek lokomocji – mówi Pachura.
Stacji telewizyjnej pracy nie ułatwiają zasady obowiązujące na zalanych terenach. Pachura nie może korzystać z drona, ponieważ zakazano lotów wzdłuż Nysy Kłodzkiej i Białej Lądeckiej. Dziennikarz narzeka też, że główne przekazy informacyjne kierują uwagę ludzi na konkretne miasta i miejscowości. – Widziałem ludzi jadących z pomocą do Lądka Zdroju. Zatrzymywali się, pytając o drogę w Trzebieszowicach czy Żelaźnie, które ucierpiały tak samo, jeżeli nie bardziej niż Lądek. Ale nikt nie pomyślał, żeby tę pomoc tam rozładować – opowiada.
Czytaj też: Problem z reklamami w trakcie transmisji Ligi Mistrzów wynikał z błędu UEFA. Dotyczył całej Europy
(PAR, 20.09.2024)