Temat: prasa

Dział: PRASA

Dodano: Sierpień 25, 2024

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Panie artysto, tu podpisik. Jak wielkie firmy wykupują prawa do utworów wielkich artystów

Według „Billboardu” katalog Stinga przynosi obecnie około 12–13 mln dol. przychodów rocznie, co daje około 4 proc. rocznej stopy zwrotu z inwestycji (screen: YouTube/Sting)

Koncerny muzyczne inwestują setki milionów dolarów w zakup pełnych katalogów największych gwiazd. W Polsce skupowane są prawa autorskie twórców słabo albo zupełnie nierozpoznawalnych.

Na początku kwietnia tego roku agencja Bloomberg poinformowała, że rockowy zespół Kiss sprzedał katalog swoich utworów i prawa wizerunkowe szwedzkiej firmie rozrywkowej Pophouse Entertainment Group za ponad 300 mln dol.

DZIEWIĘCIOCYFROWE KWOTY TRANSAKCJI

Kiss przez prawie pół wieku istnienia wyróżniali się ekstrawaganckim wyglądem, glamrockowymi kostiumami i charakterystycznym makijażem. Święcili komercyjne triumfy: udało im się sprzedać ponad 100 mln płyt. – Historia Kiss jako zespołu koncertującego dobiegła końca. Przestaliśmy występować po 50 latach – powiedział w mediach Gene Simmons, basista Kiss. – To, co Pophouse zrobi z naszym wizerunkiem i naszymi piosenkami, będzie czymś, czego jeszcze nikt nie widział.

Pophouse Entertainment Group zapowiedziała zrealizowanie filmu biograficznego o grupie. Stworzy też widowisko muzyczne na żywo z wykorzystaniem awatarów muzyków Kiss.

Szwedzka firma ma już na koncie podobny projekt. Jako główny inwestor projektu ABBA Voyage – cyklu koncertów w arenie znajdującej się w parku Królowej Elżbiety w Londynie – stworzyła widowisko, w którym występowały awatary muzyków szwedzkiej grupy. Koncerty generują ponad milion dolarów zysku tygodniowo.

Sprzedaż katalogu Kiss za relatywnie wysoką kwotę poprzedziła seria spektakularnych transakcji tego typu. Przeszło dwa lata temu pełnię praw autorskich do swoich utworów sprzedał Sting. Kwota transakcji nie została ujawniona. Według „New York Timesa” nabywca – Universal Music Group – zapłacił ok. 300 mln dol. „Billboard” podał inną kwotę – 360 mln dol.

Podczas zakupu koncern Universal podkreślał, że transakcja uwzględnia zarówno solową twórczość 70-letniego Stinga, jak i jego utwory z czasu występów w The Police.

Lucian Grainge, szef UMG, oświadczył, że w wyniku tej umowy cała twórczość Stinga „znajdzie się w rodzinie Universal”.

Wcześniej, pod koniec 2020 roku, UMG kupił katalog Boba Dylana. Nieoficjalnie wymieniało się kwoty 300 i 400 mln dol. Pół miliarda dolarów grupa Sony zapłaciła za to za prawa do katalogu i oryginalne taśmy z nagraniami Bruce’a Springsteena.

Na tym lista spektakularnych zakupów się nie kończy. Na początku 2022 roku spadkobiercy Davida Bowiego sprzedali katalog jego utworów za 250 mln dol. wytwórni Warner Music.

LOKATA KAPITAŁU

Według „Billboardu” katalog Stinga przynosi obecnie około 12–13 mln dol. przychodów rocznie, co daje około 4 proc. rocznej stopy zwrotu z inwestycji.

Zbigniew Hołdys zauważa, że całościowe wyprzedaże katalogów dotyczą praw materialnych do utworów, czyli tych, które przynoszą pieniądze. – Można to porównać do zakupu praw patentowych. Gdy na przykład wydawca kupuje prawo do jakiegoś katalogu utworów czy książki, autor już się nią dalej nie zajmuje – dodaje.

W jego ocenie sytuację tę ilustruje również zakup katalogu The Beatles przez Michaela Jacksona (król popu kupił katalog Beatlesów od ATV za 47,5 mln dol. w 1985 roku).

– Wszyscy byli wtedy zszokowani, ale to wynikało z prostej kalkulacji, że te utwory w ciągu iluś lat przyniosą o wiele więcej dochodu, niż się za nie zapłaci teraz. Artyści mają świadomość, że na sprzedaży praw autorskich w pewnym sensie tracą. Bo ich utwory w perspektywie lat przyniosą większe dochody.

– Ale trudno im się dziwić. Astronomiczne kwoty – przykładowo 500 mln dolarów, które dostała Madonna za sprzedaż katalogu wizerunku firmie Live Nation – robią wrażenie – mówi Zbigniew Hołdys.

Jego zdaniem zakup katalogów można porównać do inwestowania na giełdzie. – To jest lokowanie kapitału. Na takiej zasadzie inwestuje się na przykład w obraz Picassa. W świecie muzyki inwestuje się w pełny katalog konkretnego artysty, a nie w pojedyncze płyty, które nie udźwigną wielkiego kontraktu. David Bowie próbował wprowadzić swój katalog na giełdę, wyceniając go na 50 mln dol. To się nie udało, w międzyczasie zmarł. Ale ta próba dobrze charakteryzuje mechanizmy rynkowe dotyczące świata muzyki w Stanach Zjednoczonych – dodaje Hołdys.

W POLSCE CELUJĄ W MNIEJ ROZPOZNAWALNYCH

– Znamienne, że na sprzedaż katalogów decydują się artyści z wieloletnim dorobkiem – mówi Karol Kościński, dyrektor ds. licencjonowania i rozwoju w ZAiKS-ie. – Pewną wartością dla nich jest spokój: być może nie sprzedając pełni praw do swoich utworów, zarobiliby więcej z tytułu tantiem. Tylko czas nie działa na ich korzyść. Dzięki sprzedaży praw autorskich dostają jednorazowy zastrzyk ogromnej gotówki i pozbywają się zawodowych problemów – dodaje Kościński.

W jego ocenie w Polsce nie dochodzi do tak spektakularnych transakcji. – Dochody uznanych twórców z  dużym dorobkiem z tytułu praw autorskich kształtują się na dość przyzwoitym poziomie – mówi. – Poza tym polski rynek jest po prostu za mały, a rozpoznawalność wielu autorów poza Polską znikoma. Nikt nie zapłaci setek milionów dolarów za prawa do katalogu, bo nigdy by nie zarobił tyle na ich dalszej eksploatacji – dodaje.

Karol Kościński zauważa jednak, że w Polsce mamy do czynienia ze zjawiskiem sprzedaży pełni praw autorskich przez młodych, słabo rozpoznawalnych artystów, tzw. buy-outem.

„Buy-out to nieetyczny wykup pełni praw autorskich przez podmioty korzystające z pracy twórców. Praktykują to m.in. serwisy VoD, stacje telewizyjne i radiowe oraz producenci gier” – czytamy w definicji zamieszczonej na stronach ZAiKS-u.

I dalej: „Kompozytorom i kompozytorkom, autorkom i autorom piosenek, scenarzystom i scenarzystkom, tłumaczom, tłumaczkom, a także innym twórcom i twórczyniom podsuwa się do podpisu umowę o zaakceptowanie pełnego wykupu praw autorskich za jednorazową opłatą i zrzeczenie się przychodów z eksploatacji. To oznacza brak tantiem dla twórców i twórczyń oraz ich spadkobierców”.

– O ile jestem sobie w stanie wyobrazić korzyści wynikające ze sprzedaży pełni praw do katalogu takich twórców jak Sting czy Madonna, o tyle buy-out słabo rozpoznawalnego twórcy jest dla niego zdecydowanie niekorzystny – mówi Karol Kościński.

BEZ PRAW ZA 115 DOLARÓW

– Jako prawnik reprezentowałem różnych autorów – wspomina Karol Kościński z ZAiKS-u. – Pewnego dnia przyszła do mnie autorka książki dla dzieci. Wykonała dla niej oryginalną szatę graficzną opartą na własnych obrazach, łączących malarstwo i wyszywanie. Przyniosła umowę, w której było napisane, że przenosi prawa na wszystkich polach na wydawcę za jedno, niespecjalnie wysokie wynagrodzenie. Pytała, co robić. Poszliśmy do wydawnictwa. Gdy zobaczyli, że po drugiej stronie jest prawnik, a autor opiera się przed przeniesieniem wszystkich praw na wydawcę, okazało się, że jednak można wprowadzić do umowy postanowienia gwarantujące autorce udział w zyskach z eksploatacji książki i audiobooków – dodaje.

Jednak nie wszystkie tego typu przypadki mają happy end. – Na przykład jeden z dużych banków muzyki przychodzi do młodego kompozytora i mówi mu: „Posłuchaj, kompozytorze: podoba nam się twój utwór. Jesteśmy ci w stanie zapłacić za niego 115 dol. amerykańskich”. I zabierają wszystkie prawa, również wykonawcze – mówi Ferid Lakhdar, kompozytor, muzyk, wiceprezes ZAiKS-u.

W jego ocenie szczególnie niemoralne jest to, co dzieje się następnie z kupionym utworem. – Nie wymienia się autora dzieła. Zamiast niego jako autor muzyki widnieje właściciel praw autorskich, czyli wspomniana firma – zauważa Ferid Lakhdar.

Duże emocje umowy buy-outowe budzą w sytuacjach, gdy dotyczą bardzo wysokich budżetów. Anna Klimczak, rzeczniczka ZAiKS-u, przypomina opisany przez brytyjską prasę przypadek sukcesu koreańskiego serialu „Squid Game”. Jego twórca Hwang Dong-hyuk zapytany, czy sporo zrobił, wybuchnął śmiechem: „Dostałem tyle, ile od początku przewidywała umowa”.

Dziennikarze zauważyli, że Netflix konsekwentnie inwestuje w produkcję lokalnych treści. Dzięki zasięgom platformy niektóre z nich, jak „Squid Game”, mogą stać się globalnym fenomenem popkulturowym. Według „The Guardian” serial „Squid Game” miał przyciągnąć do platformy 4,4 mln nowych subskrybentów, wartość produkcji dla serwisu szacuje się na 650 mln dol., podczas gdy produkcja pierwszego sezonu serii kosztowała zaledwie 15,5 mln dol.

Twórca „Squid Game” nie dostał z tego tytułu żadnego bonusu. Podobnie jak twórcy polskiego serialu „Wielka woda”, którzy nie otrzymali dodatkowego krajowego wynagrodzenia za to, że ich dzieło jesienią 2022 roku znalazło się w pierwszej dziesiątce najczęściej odtwarzanych treści na Netflixie. – To konsekwencja umów buy-outowych: autor pozbywa się pełni praw za jednorazową zapłatą – mówi Karol Kościński. – To tak, jakbyśmy sprzedali mieszkanie: tracimy wpływ na to, co się z nim dzieje, to już nie jest nasza własność – wyjaśnia.

JAK ODWRÓCONA HIPOTEKA

Adwokat Tomasz Opar, prawnik STOART-u, nie oponuje, gdy umowy buy-outowe porównujemy do umów odwróconej hipoteki. Nie zgadza się jednak ze stwierdzeniem, że całościowa sprzedaż praw do dorobku artystycznego może być w ostatecznym rozrachunku korzystna dla sprzedającego.

– Na tego typu transakcje trzeba patrzeć w pespektywie wieloletniej – mówi. – Przykładowa kwota 100 tys. zł do pewnego katalogu utworów lub artystycznych wykonań wygląda na atrakcyjną. Ale w perspektywie lat może okazać się, że wszystkie utwory mogą przynieść znacznie więcej pieniędzy tylko z tytułu tantiem – podsumowuje mec. Tomasz Opar.

W jego ocenie sytuacja zmieni się na korzyść twórców i wykonawców po implementacji unijnej dyrektywy DSM (Digital Single Market), dzięki której mogą uzyskać gwarancję wynagrodzenia za udostępnienie ich pracy w internecie.

– Buy-outy mają jeszcze jedną istotną wadę: zrywają więź twórców i wykonawców z ich dorobkiem twórczym – podkreśla mec. Tomasz Opar. – Nie są korzystne dla całego sektora kreatywnego. Również dla twórców początkujących, nierozpoznawalnych. Zdarza się przecież, że utwory lub ich wykonania odnoszą także po czasie wielkie sukcesy komercyjne. Ostatnio tak stało się z dokumentem „20 dni w Mariupolu”, który został wyróżniony Oscarem w kategorii najlepszego pełnometrażowego filmu dokumentalnego. Gdyby jego twórcy zrzekli się praw, zostaliby pozbawieni zdecydowanej większości dochodów, które ten obraz przyniesie dzięki rozgłosowi – dodaje mec. Tomasz Opar.

DWIE KULTURY ZACHODU

– Zdecydowanie najbardziej niekorzystne dla twórców umowy buy-out są podpisywane na bazie prawa anglosaskiego – ocenia Karol Kościński. – Zawierają klauzule oddające ewentualne spory pod rozstrzygnięcie w sądach za oceanem dokonywane na podstawie amerykańskiego prawa. Dla polskiego autora sukces w takiej sytuacji jest równie prawdopodobny jak lot do innej galaktyki. Koszty obsługi prawnej bardzo wysokie, zupełnie odmienny od naszego system prawny, w którym twórca ma o wiele gorszą pozycję – jest po prostu zakontraktowanym wykonawcą jakiegoś zlecenia – dodaje.

Monika Chmielewska, ekspertka w dziedzinie prawa autorskiego w Związku Autorów i Producentów Audiowizualnych, zauważa, że umowa buy-outu na gruncie prawa polskiego nie pozbawia autora praw osobistych do utworu. – Twórca obrazu może sobie nie życzyć eksponowania na wystawie w sąsiedztwie prac, które uważa za pozbawione wartości. Nawet jeśli ten obraz został sprzedany. Na gruncie prawa anglosaskiego takich ograniczeń nie ma – dodaje.

– W pewnym sensie w tej sferze mamy konflikt między dwoma odłamami zachodniej cywilizacji: z jednej strony mamy Europę, w której twórcy są zrzeszeni w dużych organizacjach samorządowych i na ich bazie wzmacniają swoją pozycję negocjacyjną z dużymi podmiotami – mówi Karol Kościński. – Ale z drugiej jest też model amerykański, gdzie funkcjonują wprawdzie gildie zawodowe, ale w zasadzie zrzeszające tylko twórców pracujących w Stanach. Europejski autor w sytuacji buy-outu pozostaje w relacji z dużym podmiotem praktycznie sam na sam. Można zaryzykować twierdzenie, że Europa przyjęła społeczny model prawa autorskiego, a Stany Zjednoczone – na wskroś wolnorynkowy – decyduje wyłącznie ten, kto płaci – dodaje Kościński.

UE POWINNA POMÓC

Anna Klimczak z ZAiKS-u zwraca uwagę na wyniki opublikowanego w listopadzie ub.r. raportu działu badawczego CEIPI Uniwersytetu w Strasburgu, który został przygotowany na zlecenie europarlamentarzystów z Komisji Prawnej (JURI).

– Badanie podkreśla katastrofalny wpływ rosnącego zjawiska wykupu buy-out na twórców i twórczynie oraz na sektor kultury i innowacji, zwłaszcza w obszarze audiowizualnym i muzycznym – zauważa rzeczniczka.

Podkreśla też, że badanie dostarcza dowodów na masowe wykorzystywanie klauzul buy-out przez platformy spoza Europy i działające na ich zlecenie podmioty. Ostatecznie zwraca uwagę na pilną potrzebę podjęcia działań przez Unię Europejską.

„GRASZ NA GITARZE, MOŻESZ BYĆ PIERDOLNIĘTY”

W ocenie Ferida Lakhdara stowarzyszenia zrzeszające autorów powinny szerzyć kulturę prawną. – ZAiKS organizuje szkolenia, podczas których uczymy, jak podpisać korzystną dla siebie umowę i czego należy się wystrzegać – mówi.

Zapewnia, że działająca przy ZAiKS-ie fundacja Music Export Poland oferuje bezpłatną pomoc prawną. Pomocy prawnej artystom udziela również STOART.

– Z całą pewnością niektórzy polscy muzycy stają się ofiarą niemoralnych działań menedżerów i prawników – mówi Zbigniew Hołdys. – Przypominam sobie sprawę zespołu Hey. Jeden z jego albumów odniósł wielki sukces rynkowy. Wielkim sukcesem była też związana z nim trasa koncertowa zespołu. A i tak zespół dowiedział się, że różnym kontrahentom wisi milion złotych. Tak była skonstruowana umowa – firma prowadząca zespół pewnymi kosztami: organizacją studia, noclegami, obciążała zespół – dodaje.

Zbigniew Hołdys wspomina swój pobyt w Stanach Zjednoczonych. – Gdy podpisywałem kontrakt menedżerski, bardzo się zdziwiłem, gdy kancelaria reprezentująca stronę umowy oświadczyła, że musi mieć prawnika, który zaopiniuje przedstawiony projekt – wspomina. – Usłyszałem: „Grasz na gitarze, możesz być pierdolnięty, możesz być schizofrenikiem, który wszystko podpisze”. Później dowiedziałem się, że to jest obowiązek: aby umowy nikt nie podważył, po obu stronach muszą być prawnicy, którzy pokażą wszystkie wynikające z niej korzyści i ryzyka. Myślę, że gdyby tę zasadę wprowadzono w Polsce, tysiącom twórców zaoszczędzono by problemów wynikających z umów, które podpisali bez należytego zrozumienia – podsumowuje Zbigniew Hołdys.

***

Ten tekst Jana Fusieckiego pochodzi z magazynu "Press" – wydanie nr 05-06/2024. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.

„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.

Czytaj też: Nowy Press: Chaciński o kulturze, której brak, a także Bojanowski, Nałęcz, CPK oraz Ziobro mediom

Press

Jan Fusiecki

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.