Wiernikowska dla Kanału Zero przywiozła kilka przypadkowych rozmów. Mogło być gorzej
Dokument Marii Wiernikowskiej został zrealizowany w surowy sposób. Nie ma w nim wzbudzającej emocji muzyki, a komentarz autorski został sprowadzony do minimum (screen: YouTube/Kanał Zero)
Zapowiadało się sensacyjnie: Maria Wiernikowska – przed wieloma laty popularna reporterka, która całkiem niedawno zasłynęła z szerzenia proputinowskiej propagandy – kręci reportaż na polsko-białoruskiej granicy dla Kanału Zero. Realizację zleca jej Krzysztof Stanowski, który pluje jadem w stronę każdego, kto uważa, że uchodźców na granicy powinno się traktować humanitarnie. Efekt? Wyszło nieco nużąco, powierzchownie i po staroświecku – pisze Mariusz Kowalczyk z "Presserwisu".
Krzysztof Stanowski już wcześniej pokazał, jak potrafi wywoływać i wykorzystywać emocje związane z kryzysem na polsko-białoruskiej granicy. Gdy zginął tam polski żołnierz, w Kanale Zero wszystkich uchodźców zaliczył do przestępców i tak umiejętnie formułował oskarżenia oraz ferował wyroki, że Kanał Zero na tym temacie zdobywał największe zasięgi w polskim internecie.
Wiernikowska szerzyła kremlowską propagandę
Natomiast Marię Wiernikowską wiele osób pamięta jako nieustraszoną korespondentkę wojenną, która w latach 90. ubiegłego wieku relacjonowała wojny w Afganistanie, Czeczenii czy Bośni i Hercegowinie. Jeszcze więcej osób pamięta jej brawurowe materiały z powodzi w 1997 roku.
Czytaj też: Śmierć platform horyzontalnych? Wydawcy chcą wprowadzenia poprawek odrzuconych przez Sejm
Ostatnio Wiernikowska zasłynęła jednak z szerzenia też kremlowskiej propagandy. Gdy w 2023 roku Warszawę odwiedził prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden, stanęła koło Zamku Królewskiego z tabliczką "GO HOME". Gdy ktoś z tłumu zapytał, kto ma iść do domu, odparła: "No ten pan z kolegami" i pokazywała na Bidena na telebimie. A potem, niczym rosyjska tuba propagandowa, przekonywała ludzi, że wojnę w Ukrainie sprowokowały Stany Zjednoczone.
Na Facebooku Wiernikowska relacjonowała: "Ja szybko, każdemu po kolei odpierałam, że to jankesi zaczęli tę wojnę, ściągając broń i wojskowych doradców pod nos Rosji" – wywodziła. "I do nas ją przywlekli, a ta wojna nie jest nasza. Że przeszkadzało im, że Europa od Ruskich ma tani gaz i ropę. Liczyli na gaz łupkowy w Donbasie, na przerwanie jedwabnego szlaku z Chin i takie tam… Nie trzeba było z Ruskimi zadzierać, a teraz trzeba to jakoś skończyć, zanim się zacznie…".
Wiernikowska nie życzy sobie Jankesów robiących mięso armatnie z Ukraińców. To jej słowa, zastanów się Pan. https://t.co/UDMG40UHa8
— Jan Wójcik (@jankwojcik) April 2, 2024
Trudno było się nie obawiać, że z połączenia emocjonalnego populizmu Stanowskiego z prorosyjskimi przekonaniami Wiernikowskiej powstanie na granicy polsko-białoruskiej materiał wybuchowy. Taki, który wysadzi nie tylko Wiernikowską, ale też z pół Kanału Zero. Ale takie nadzieje, formułowane przez niektórych, okazały się płonne.
Najprostszy sposób realizacji materiału
Maria Wiernikowska obrała najprostszy sposób realizacji swojego materiału – jeżdżąc w pobliżu granicy, pokazuje, co widzi i słyszy. Gdy dostrzega ludzi, zatrzymuje się przy ich domach i pyta, czy nie boją się cudzoziemców. Z tych krótkich, zdawkowych rozmów dowiadujemy się, że ludzie na pograniczu nie chcą przyznawać się, iż kontaktowali się z uchodźcami. Najtrudniej im przyznać, że pomagali, nawet jeżeli ta pomoc polegała tylko na przekazaniu kawałka chleba.
Czytaj też: Świrski spiera się z prof. Kowalskim w sprawie środków dla mediów publicznych
– A czego? A oni nie przychodzą do ludzi – odpowiada jej starsza kobieta siedząca na ławce przed domem.
W innym miejscu reporterka zatrzymuje się przy rodzinie, która też siedzi na ławce. Rodzina twierdzi, że "cudzoziemcy" nie rozmawiają z nimi. Jednak kilkuletni chłopiec prostuje: – Rozmawiali, z dziadkiem – chłopiec pokazuje na mężczyznę. – Chcieli chleba – dodaje chłopiec.
– Dał dziadek chleba? – dopytuje Wiernikowska.
– Nie pamiętam – zdawkowo odpowiada mężczyzna i uśmiecha się tylko.
Przez płot rozmawia też z mężczyzną w średnim wieku, mającym na sobie bluzę w kolorze khaki z biało-czerwonymi barwami na rękawie i pokaźnych rozmiarów orłem na piersi. Mężczyzna odpowiada przekazami PiS, które jeszcze niedawno słychać było codziennie w TVP. Mówi, że granicę trzeba szczelnie zamknąć, żeby nie było tak, jak w Szwecji czy Wielkiej Brytanii, których "już praktycznie nie ma. Tam same emiraty niedługo będą". – To nie są lekarze czy inżynierowie. To zwykłe bydło – mówi mężczyzna w "patriotycznej" bluzie.
Inny, starszy mężczyzna, którego spotkała przy granicy Wiernikowska, mówi o uchodźcach: – To nie są ludzie. Muzułmanie.
Reporterka nie pociągnęła trudnego tematu
Maria Wiernikowska podchodzi też z operatorem do słynnego płotu postawionego na granicy. Dzięki temu udaje się jej porozmawiać z tymi, którzy z Białorusi próbują nielegalnie dostać się do Polski, a w zasadzie dalej. Jeden z mężczyzn przyznaje, że celem jego podróży są Niemcy. Inni opowiadają, że są bici przez mundurowych z obu stron.
Czytaj też: Polska Press ogłasza kolejne zmiany w strukturze. Redukcja o jeden makroregion
Z tych relacji wynika, że ich obecność jest koordynowana przez białoruskie służby (jeden mężczyzna mówi o szefie – Arabie, który jest na Białorusi). Wnikliwi widzowie zapewne zwrócą uwagę też na wypowiedź mężczyzny mówiącego, że na polsko-białoruską granicę dostał się z Moskwy, gdzie studiuje – co wskazuje na to, że kryzys na granicy wywoływany jest też przez rosyjskie służby na polecenie rosyjskich władz.
Reporterka rozmawia również z funkcjonariuszem Służby Granicznej. Próbuje go naciągnąć na zwierzenia: czy w głębi duszy nie współczuje ludziom, próbującym przekroczyć granicę?
– Powiem o autentycznych dylematach moralnych, kiedy idzie ktoś na służbę i dziecko pyta: "tato, kiedy wrócisz do domu" – funkcjonariuszowi łamie się głos i nietrudno się domyślić, że opowiada o sobie.
– Kurczę, wzruszył się pan. Ja też – reaguje Wiernikowska.
Reporterka nie pociągnęła jednak tego trudnego, osobistego tematu. A szkoda. Nie pogłębiła też wielu innych wątków, które aż się prosi potraktować obszerniej. Tylko najwnikliwsi widzowie z wypowiedzi migrantów wyciągną wnioski dotyczące tego, co się z nimi dzieje po białoruskiej stronie.
Dziwny fragment rozmowy z migrantem
Ważne jest uświadamianie odbiorcom – nie tylko w Polsce – że mamy do czynienia z zupełnie odmiennym rodzajem migracji i migrantów niż w innych częściach Europy. Na polsko-białoruskiej granicy znajdują się zwabieni podstępem ludzie wykorzystywani przez rosyjskie i białoruskie władze. Są oni tam ograbiani, bici i zmuszani do atakowania polskiej granicy. Być może, gdyby Wiernikowska postała trochę dłużej przy płocie i szczerzej porozmawiała z ludźmi z drugiej strony, udałoby się jej dowiedzieć więcej.
Czytaj też: Dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim ponownie najwyżej w rankingu kierunków studiów
Zamiast tego oglądamy dziwny fragment rozmowy Wiernikowskiej przez graniczny płot z migrantem. – Nie chcesz zostać na Białorusi, tam jest fajnie? – pyta go autorka materiału.
Szkoda, że bardziej nie zainteresowała się tym tematem i nie opowiedziała widzom, jak "fajnie" jest nie tylko migrantom na Białorusi.
Niektóre wątki nie są w filmie Wiernikowskiej opowiedziane do końca. Autorka przedstawia historię rodziny, którą spotyka na granicy. Ich córka choruje – ojciec pokazuje – jest obrzęknięta i tak osłabiona, że trudno jej ustać na nogach. Reporterka dwukrotnie informuje Straż Graniczną o tej rodzinie. Podjeżdża samochód z funkcjonariuszami, którzy przekazują tylko jedzenie i bez słowa odjeżdżają. W przekazanej przez nich torbie nie ma jednak lekarstw. Pod koniec filmu widzimy tę samą rodzinę po polskiej stronie, koło budynku Straży Granicznej. Dziewczynka i jej ojciec rozpoznają reporterkę i operatora. Uśmiechają się do nich i ukradkiem machają. Z filmu dowiadujemy się tylko, że pojechali w głąb Polski. Ale nie wiemy, jak to się stało, że znaleźli się w Polsce i na podstawie jakich przepisów jadą dalej. A może nie jadą w głąb Polski, tylko z powrotem na granicę do lasu? Aktywiści pomagający migrantom na granicy często zarzucali polskim służbom takie praktyki.
Dokument Wiernikowskiej zrealizowany w surowy sposób
W filmie Marii Wiernikowskiej nie ma przedstawicieli organizacji pomocowych. Autorka czyta tylko ich komunikaty oraz ostrzeżenia, żeby nie rozmawiać z Kanałem Zero, bo jest on tak samo upolityczniony jak TVP Kurskiego czy rosyjski kanał RT.
Czytaj też: TV Republika zwiększyła przychody ze sprzedaży o 21 proc. "Przełomowy rok"
Aktywiści mogli mieć wątpliwości co do intencji Kanału Zero. Wszak Krzysztof Stanowski opublikował oświadczenie po tym, jak na granicy zabity został polski żołnierz. W ekspresyjnej formie oskarżał o "krew na rękach" wszystkich, którzy krytykowali polskie służby za nieludzkie traktowanie migrantów na granicy. Z drugiej strony, dziennikarze od dawna informują, że działające przy granicy organizacje nie zawsze zachowują się właściwie – chcą wpływać na materiały dziennikarskie. Inna sprawa, że wielu przedstawicielom mediów myliły się tam role i sami stawali się bardziej aktywistami niż dziennikarzami.
Dokument Wiernikowskiej został zrealizowany w surowy sposób. Nie ma w nim wzbudzającej emocji muzyki, a komentarz autorski został sprowadzony do minimum. Można mieć zarzuty do konstrukcji – że materiał jest chaotyczny, a poszczególne wątki nie łączą się w całość. Do tego film został niezbyt umiejętnie zmontowany. Męczą liczne długie ujęcia, na których mało się dzieje. Jednak dzięki temu mamy wrażenie, że pojechaliśmy z reporterką na kilka dni na pogranicze i razem z nią widzimy oraz słyszymy, co się tam dzieje.
Czytaj też: Nowy Press: Chaciński o kulturze, której brak, a także Bojanowski, Nałęcz, CPK oraz Ziobro mediom
Mariusz Kowalczyk