Temat: prasa

Dział: PRASA

Dodano: Grudzień 09, 2022

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Medioznawcy: "Likwidacja redakcji lokalnych to zagrożenie dla demokracji"

"Fakt" i "Gazeta Wyborcza" likwidują strony lokalne. "W lokalnych redakcjach nie zawsze pracowali dziennikarze wybitni. Ale ich praca była nie do przecenienia: mieli swobodę oceny działania władz lokalnych, wiedzieli, jak odnajdywać i nagłaśniać problemy lokalnych społeczności" – podkreśla Wojciech Fusek

Redukcja dodatków i stron lokalnych w gazetach ogólnopolskich pogłębia proces odcinania Polaków od rzetelnej informacji – ostrzega Adam Szynol, medioznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego. Eksperci nie mają wątpliwości, że decyzje „Faktu” – największego polskiego tabloidu – i „Gazety Wyborczej” – największego dziennika opiniotwórczego w Polsce – to trend, który nie leży w interesie czytelników i lokalnych społeczności.

Jak informowaliśmy, „Fakt” (Ringier Axel Springer Polska) zlikwidował większość swoich stron regionalnych i zredukował etaty piszących tam dziennikarzy i redaktorów. Z kolei „Gazeta Wyborcza” (Agora) od 2 stycznia rezygnuje z osobnych grzbietów wydań lokalnych w Gdańsku, Katowicach, Krakowie, Łodzi, Poznaniu i Wrocławiu. Informacje lokalne mają trafiać do głównego grzbietu.

Niemal całkowita likwidacja treści lokalnych

– W zasadzie nie ma czego odchudzać, bo dodatki lokalne „Gazety Wyborczej” istnieją dziś praktycznie tylko z nazwy – mówi "Presserwisowi" Wojciech Fusek, były zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” oraz były redaktor naczelny „Gazety Stołecznej”, warszawskiego dodatku do „Wyborczej”.

Czytaj też: Barbara Kurdej-Szatan w promocji świątecznej oferty Wyborcza.pl. Wrócił temat jej wpisu o straży granicznej

Fusek przypomina, że opiniotwórczą siłę „Gazety Wyborczej” tworzyły w ogromnej mierze redakcje lokalne, które na początku istnienia gazety wydawca stworzył we wszystkich 49 ówczesnych miastach wojewódzkich.

– W lokalnych redakcjach nie zawsze pracowali dziennikarze wybitni. Wielu było przeciętnych. Ale ich praca była nie do przecenienia: mieli swobodę oceny działania władz lokalnych, wiedzieli, jak odnajdywać i nagłaśniać problemy lokalnych społeczności – podkreśla Wojciech Fusek.

W jego ocenie postępujący od lat proces eliminowania lokalnego kontentu tym razem zakończy się jego niemal całkowitą likwidacją. – 10 lat temu, w dobie kryzysu na rynku reklamy, w wydawnictwach było trochę tłuszczu. Teraz już go nie ma, a mamy do czynienia z tsunami – bezprecedensowym wzrostem kosztów papieru, transportu i energii – zauważa były naczelny "Stołecznej".

"Zostaniemy pozbawieni rzetelnych informacji"

„Rzeczpospolita” (Gremi Media) i „Dziennik Gazeta Prawna” (Infor.PL) nie mają stron lokalnych. „Super Express” (Grupa ZPR Media) ma wydzieloną jedynie stronę warszawską.

Czytaj też: Kinga Jasionowska zwolniona z TVP Katowice. Komisja antymobbingowa zakończyła przesłuchania

– Pracujący lokalnie dziennikarze przekazują opinii publicznej informacje rzetelne i precyzyjne. Gdy ich zabraknie, zostaniemy ich pozbawieni – mówi dr hab. Adam Szynol, medioznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego.

I wskazuje na konkretną sytuację: – Newsa o eksplozji w Przewodowie przy ukraińskiej granicy podała Associated Press, zresztą błędnie. A nasze media ograniczyły się do cytatów amerykańskiej agencji, bo nie miały nikogo blisko miejsca zdarzenia – zauważa Szynol.

W jego ocenie w miejsce dziennikarzy i korespondentów lokalnych wchodzą paradziennikarze tworzący zza biurka proodsłonowe evergreeny – teksty pozbawione wartości informacyjnej, które można opublikować w dowolnym momencie.

Rosnący popyt na informacje globalne

– Pełnowartościowe redakcje zastępowane są też przez media sponsorowane przez samorząd. Władze Wrocławia na przykład na portal Wroclaw.pl. wydają kilkadziesiąt milionów złotych rocznie. Efekt? Dziennikarze mają tam zakaz dzwonienia do prezydenta miasta bez specjalnej zgody szefa. Takie medium nie może więc co do zasady pełnić ani roli informacyjnej ani kontrolnej wobec władz – zauważa Adam Szynol.

Czytaj też: REM o reporterach Polsatu: Dziennikarskie prowokacje dozwolone, jeśli są w interesie publicznym

– Mamy do czynienia z postępującymi jednoczesnymi procesami: globalizacji oraz afirmacji tożsamości – dodaje prof. Krystyna Doktorowicz, medioznawczyni z Uniwersytetu Śląskiego. – Rośnie popyt na informacje o znaczeniu globalnym. Natomiast do afirmacji tożsamości używamy mediów społecznościowych. Nie ma tu więc miejsca na informacje lokalne.

W jej ocenie wydawcy nie mają wyjścia: muszą ciąć koszty, zwłaszcza w deficytowych segmentach. – To nie oznacza, że ten trend się nie zmieni. Wróżono już koniec książek, radia, telewizji. Okazało, że trwają, tylko w zmodyfikowanej formule – zauważa prof. Doktorowicz.

Adam Szynol zastrzega, że nie można mieć pretensji do wydawców, że w dobie kryzysu tną koszty w regionach. – Prywatne firmy muszą kierować się rachunkiem ekonomicznym, nie mogą wyręczać państwa czy organizacji pozarządowych. Powinniśmy sięgnąć po rozwiązania stosowane na świecie, np. norweskie, które przewidują dotacje dla lokalnych gazet. Można zachęcać do prenumeraty, wprowadzając możliwość odliczenia jej zakupu od podatku. Państwo powinno pochylić się nad tym problemem, bo stawką jest utrata statusu państwa demokratycznego – pointuje Adam Szynol.

Czytaj też: Nominacja Jacka Kurskiego do Banku Światowego jest absurdalna. Opinie miażdżące

(jf, 09.12.2022)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.