Żyżyński wraca. „Zostałem z suahili, jak Deyna z angielskim” - mówi nam
Żelisław Żyżyński po 12 latach pracy w Canal+, wyprowadził się na Zanzibar, gdzie pracował dla firmy PiliPili (screen Youtube.com/PiliPili TV)
Żelisław Żyżyński - znany dziennikarz Canal +, który nagle wyjechał z Polski - ostatecznie kończy pracę w PiliPili i na Zanzibarze pozostanie jeszcze tylko do końca kwietnia. W rozmowie z Press.pl opowiada, czego nauczył się podczas rocznego pobytu w Afryce i z jaką redakcją chętnie by współpracował po powrocie do Polski.
Dlaczego zdecydowałeś się zakończyć egzotyczną przygodę na Zanzibarze?
Nie chcę komentować tej decyzji. Wszystko, co miałem do powiedzenia napisałem na Twitterze.
Ale napisałeś tylko, że "misja dobiega końca". Nic o powodach rozstania. Czy ma to związek z tym, że właściciel marki PiliPili, z którą byłeś związany, jest skazany za oszustwa i pod koniec maja ma trafić do więzienia?
Nie mam pełnej wiedzy na ten temat, więc nie będę tego komentował.
A czego nauczyła Cię ta przerwa w pracy w mediach?
Dowiedziałem się, że jestem w stanie z dnia na dzień zrezygnować z tego, co kocham, czyli komentowania meczów, pracy dziennikarskiej. Bardzo prawdziwe okazało się powiedzenie z “Małego Księcia”: „Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Kiedy do Ciebie wróci, jest Twoje. Jeśli nie, nigdy Twoje nie było”. Bardzo brakuje mi komentowania meczów, stadionów ekstraklasy, tęsknię za pracą w Canal+, gdzie byłem 12 lat. Ten wyjazd pokazał mi, że jest to moje miejsce, zawód, który jest moim życiem.
Nauczyłem się też podstaw suahili. Co prawda zostanę z tym suahili, jak Deyna z angielskim, ale cieszę się, że potrafię porozumieć się już w tym języku.
(fot. archiwum prywatne)
Ale całkowicie z pracy dziennikarskiej nie zrezygnowałeś.
Miałem tu robotę dziennikarską. Nagrywałem turystyczne podcasty dla PiliPili Radio i wiem z rozmów z gośćmi, że wielu je słuchało i traktowało, jako swoiste przygotowanie przed przyjazdem na Zanzibar. Pisałem też teksty i przeprowadzałem wywiady do "PiliPili Travel Buddy", miesięcznika, który jest dostępny w Empikach. Miałem okazję szczerze, w bardzo fajnych okolicznościach przyrody porozmawiać z wieloma ciekawymi osobami przyjeżdżającymi do PiliPili. Zresztą moje wywiady będą się jeszcze ukazywać, bo kilka zostało w redakcji i nie zamierzam ich wycofywać.
Którego z rozmówców wspominasz najlepiej?
Z większością świetnie mi się współpracowało. Ale nigdy nie zapomnę Bogusława Lindy, z którym miałem przyjemność spędzić długie godziny. Zawsze marzyłem, by go poznać i to marzenie spełniło się na Zanzibarze. Rozmowy z Bogusławem otworzyły mi głowę, dużo nauczyły. Na sylwestra zadzwonił zresztą do mnie z życzeniami noworocznymi, co było bardzo miłe i pokazało, że zbudowaliśmy fajną relację.
Robiłeś też materiały wideo do youtubowego kanału PiliPili TV.
Nagraliśmy wiele ciekawych sztuk, jak choćby spacer po Parku Narodowym Jozani z Krystyną Czubówną, zespół De Mono na Blue Safari czy reportaż z festiwalu Mwaka Kogwa (czyli powitanie zaratusztriańskiego nowego roku poprzez okładanie się bananami). To materiały, które z powodzeniem mogłyby się ukazać w każdej polskiej telewizji.
Czyli dziennikarstwo sportowe zamieniłeś na podróżnicze?
Bezsprzecznie. Co więcej, ta praca sprawiała mi dużą przyjemność. Dobrze się czułem w tej pracy przez miniony rok, ale kontaktu z dziennikarstwem nie straciłem.
Co Cię jeszcze bawiło na Zanzibarze?
Prowadziłem też sport na plaży. Goście często prosili menedżerów, by zaprosili mnie na kolację do ich hotelu, wymyśliłem więc, że parę razy w tygodniu oficjalnie ogłoszę, gdzie można mnie spotkać i albo pogadać, albo wspólnie poodbijać lub pokopać piłkę. Znajomi śmiali się, że jestem kaowcem, ale rozmowy z przybywającymi tu gośćmi zawsze dawały mi dużo przyjemności. Gdy organizowałem zajęcia z piłki nożnej czy siatkówki, to frekwencja zawsze była bardzo wysoka. A jeszcze lepsza, gdy wraz ze mną pojawiali się zaproszeni przez nas sportowcy, jak Marcin Możdżonek, Klaudia Jans-Ignacik, Bogusław Saganowski, czy sędzia Szymon Marciniak.
Dostałem też szansę współpracy z fundacją pomagającą miejscowym dzieciakom i rozwijania oraz pomocy miejscowej drużynie piłkarskiej, dzięki czemu udało się zmienić życie 30 chłopaków i ich rodzin. Teraz trzeba pomyśleć, co zrobić, żeby Dulla Boys dalej funkcjonowali. Zaprosiłem też do pracy na Zanzibarze byłego reprezentanta Polski Mateusza Cetnarskiego, który właściwie przejął ten zespół jako trener i menedżer w szerokim znaczeniu. Zrobię wszystko, by dalej mu pomagać. W pamięci zostaną też wspólne siatkarskie treningi z Marcinem, gdy pomagałem mu uczyć odbijać piłkę zanzibarskie dzieciaki w naszym centrum edukacji.
(fot. archiwum prywatne)
Nie żałujesz, że to się tak skończyło?
Podobnie, jak żal było mi wyjeżdżać z Polski, to i trudno mi będzie stąd wyjechać. Gdy spojrzysz na moje CV, zobaczysz, że pracę zmieniałem trzy razy w życiu. Od studiów przez dziewięć lat pracowałem w "Przeglądzie Sportowym", potem odszedłem do Ringiera, który ostatecznie przejął "Przegląd". Wreszcie w 2008 roku przeszedłem do Canal+. Przywiązuję się do miejsc, ludzi i bardzo żal mi będzie stąd wyjeżdżać. Lecz mam wrażenie, że to, co miałem tutaj do zrobienia, w dużej części udało mi się zrealizować. Rozwinąłem się jako człowiek i jako dziennikarz. Wracam jako lepsza wersja siebie.
Ale wracasz do branży dziennikarskiej, która chyba nie jest lepszą wersją siebie. Obserwowałeś ją z daleka przez rok i co?
Najbardziej uderzyło mnie to, jak małą wagę przywiązuje się dzisiaj do słowa. Każdy chce jak najszybciej wrzucić parę linijek, które często nie mają nic wspólnego z prawdą. Później są komentarze, przedruki... Dzięki temu coraz trudniej znaleźć rzetelną informację. Z dystansu lepiej też widać, którzy dziennikarzy są warci uwagi, kogo warto czytać, a kto robi tylko dużo szumu. Będąc wewnątrz, trudno dojść do takich wniosków.
To kogo teraz najchętniej czytasz?
Na pewno Tomka Ćwiąkałę, do którego nabrałem jeszcze większego szacunku. Bardzo cenię też moich kolegów z Canal+ i Jurka Chromika. Także Piotrka Koźmińskiego, bo to gość, który bierze odpowiedzialność za swoje słowa. Lubię też poczytać wielu kolegów z Newonce Sport.
Na Zanzibarze zostajesz do końca kwietnia, żeby Twoje dzieci mogły skończyły rok szkolny.
Chociaż odszedłem już z PiliPili i nie pracuję tam od trzech dni, to nie chciałbym, żeby dzieci doznały szoku, że z dnia na dzień muszą wracać do Polski. Reakcje szefów na moją decyzję pokazują, że nie ma między nami żadnych złych emocji i w kwietniu pożegnamy się na koleżeńskich zasadach, dziękując za to, co było.
(fot. archiwum prywatne)
Michał Kołodziejczyk z Canal Plus już do Ciebie dzwonił? A może odebrałeś telefon od Pawła Wilkowicza z Viaplay?
(Reaguje śmiechem.) Do Canal+ mam ogromny sentyment. Jeśli jakieś rozmowy by były, to Canal+ zawsze ma pierwszeństwo, tzw. prawo pierwokupu. Ale generalnie jestem bardzo miło zaskoczony paroma telefonami, które otrzymałem po ogłoszeniu mojej decyzji. Są już jakieś rozmowy. Nie powiem, z kim, nie powiem gdzie, ale rozmowy się toczą.
Ale wracasz do dziennikarstwa sportowego?
Taką mam nadzieję, ale to wszystko jest świeże, szybko się toczy. Otworzyła się jeszcze jedna furtka.
Jaka? Powiesz teraz, że "National Geographic" chce Cię u siebie?
(Reaguje śmiechem.) Akurat od nich chętnie odebrałbym telefon. Wciągnęło mnie tego rodzaju dziennikarstwo. W "PiliPili Travel Buddy" pisałem nie tylko wywiady, ale z ogromną przyjemnością zrobiłem też parę reportaży podróżniczych np. o naszym marszu szlakiem Inków w Peru czy o tym, jak zdobywałem z żoną Kilimandżaro. Wspomnień z różnych podróży mam jeszcze sporo, entuzjazmu mi nie brakuje, więc jeśli "National Geographic" chciałby podjąć współpracę, to karibu.
Karibu?
"Zapraszam" w języku suahili.
Rozmawiała: Barbara Erling