Wojciech Bojanowski: Dziennikarze na granicy nie są zagrożeniem, ale szansą
(fot. materiały prasowe)
Tłumy migrantów z terenu Białorusi docierają nad polską granicę. Na miejscu nie ma jednak mediów, bo teren objęty jest stanem wyjątkowym. W rozmowie z Press.pl Wojciech Bojanowski, reporter "Faktów" TVN i szef zespołu projektów specjalnych TVN 24, przekonuje, że na granicy rozgrywa się jedna z najważniejszych historii ostatnich lat. – Cieszyłbym się, gdyby w tej sytuacji obecność dziennikarzy na miejscu była przez władze oceniana nie jako zagrożenia, ale przede wszystkim jako szansa na rzetelne informowanie widzów i czytelników o sytuacji – mówi Bojanowski.
Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej eskaluje. Tłum migrantów stoi na granicy, a media ze względu na obowiązujący stan wyjątkowy nie mogą się tam dostać. Czuje Pan niemoc?
Gdy tylko dowiedzieliśmy się o sytuacji, razem z operatorem wyruszyliśmy w kierunku granicy polsko-białoruskiej. Ze względu na wprowadzony 67 dni temu stan wyjątkowy, możemy się zbliżyć do granicy na odległość około 3 km, bo taka jest mniej więcej szerokość strefy objętej zakazem wjazdu dla dziennikarzy. To z jednej strony dystans, jaki można pokonać na piechotę w 30 minut, z drugiej strony wystarczająco daleko, by nie mieć możliwości zobaczenia na własne oczy i udokumentowania w jakikolwiek sposób, co się tam dzieje. Musimy polegać na oficjalnych przekazach i nagraniach udostępnianych przez Straż Graniczną i Ministerstwo Obrony Narodowej. Nie mam wątpliwości, że te nagrania są autentyczne, jednak pokazują tylko pewien wycinek rzeczywistości, z którą mamy do czynienia.
Relacjonowałem bardzo podobne wydarzenia w 2014 roku w Ceucie i Melilli, hiszpańskich enklawach, na północy Maroka, gdzie funkcjonariusze Guardia Civil próbowali powstrzymać szturm migrantów na kilkumetrowe ogrodzenie. Nie do pomyślenia było, żeby na miejsce nie dopuszczać dziennikarzy i pracowników organizacji pozarządowych. Zwłaszcza w sytuacjach, w których władze państwowe korzystają ze swojego wyjątkowego uprawnienia, jakim jest stosowanie siły i środków przymusu bezpośredniego wobec osób, które chcą nielegalnie przekroczyć granicę. Dla dobra funkcjonariuszy, którzy działają przecież w imieniu wszystkich obywateli, sprawowanie kontroli przez media i NGO wydaje się być bardzo pożądane.
Podobnie było na wyspie Lesbos, gdzie codziennie do plaży dobijały setki pontonów. To dzięki obecności mediów z całego świata, łatwiej było zwrócić uwagę na skalę problemu i w konsekwencji, Grecy nie zostali pozostawieni sami sobie z jego rozwiązywaniem.
Polegamy wyłącznie na informacjach służb i materiałach z mediów społecznościowych. Czy złamanie zakazu obowiązującego na obszarze stanu wyjątkowego można usprawiedliwić?
Mając na względzie te trudne warunki, w TVN24 robimy co możemy, by pokazać naszym widzom i czytelnikom wydarzenia przy granicy w jak najbardziej rzeczowy i obiektywny sposób. Korzystamy z materiałów typu Open Source analizowanych przez redakcję Konkret 24 i jesteśmy tak blisko strefy, jak tylko możemy. Starając się jak najlepiej wypełniać nasze dziennikarskie obowiązki, szanujemy zasady demokratycznego państwa prawa. Moje prywatne zdanie dotyczące wykluczenia mediów z relacjonowania tak ważnego wydarzenia to jedno, ale ocena potencjalnych działań dziennikarzy jest niemożliwa - zawsze istotna jest konkretna sytuacja, kontekst, a przede wszystkim kategoria interesu publicznego. A tego nie da się oceniać hipotetycznie, w oderwaniu od konkretnej sytuacji.
Stan wyjątkowy obowiązuje do końca listopada, ale rządzący już sięgają po kolejne wytrychy, aby nie dopuścić mediów do granicy. Czy wierzy Pan, że rząd zechce rozmawiać z dziennikarzami o zakazie?
Zawsze warto prowadzić dialog. Jestem też przekonany, że większość ludzi mediów rozumie powagę sytuacji przy naszej wschodniej granicy. Dziennikarze wiedzą, co to racja stanu, czyli nadrzędny interes państwowy. Nie chcą przeszkadzać Straży Granicznej, czy wojsku w pełnieniu niezwykle trudnej obecnie służby przy granicy.
200 km od Warszawy rozgrywa się właśnie jedna z najważniejszych historii ostatnich lat. To wydarzenia, których konsekwencje mogą potencjalnie dotyczyć każdego z nas. Cieszyłbym się, gdyby w tej sytuacji obecność dziennikarzy na miejscu była przez władze oceniana nie jako zagrożenia, ale przede wszystkim jako szansa na pełne i rzetelne informowanie widzów i czytelników o sytuacji na miejscu. Ludzie, którzy są dobrze poinformowani, mogą codziennie podejmować lepsze decyzje i lepiej rozumieć otaczający ich świat, który już niedługo może nieść ze sobą bardzo namacalne konsekwencje. To sprawa, która dotyczy i będzie dotyczyć nas wszystkich.
Rozmawiała: Barbara Erling
Barbara Erling