Wydanie: PRESS 05/2007
Dwa Andrusy
Poprzez udział w „Szkle kontaktowym” stanął Pan po stronie satyryków wyśmiewających IV RP. Wcale nie. Jestem tam z powodów towarzyskich. Grzegorz Miecugow zaprosił mnie na obiad i rozmawialiśmy o tym, że jest pomysł na uruchomienie programu, który miałby spuścić trochę powietrza z napompowanego balona informacyjnego po całym dniu. W ciemno się zgodziłem, bo lubię rozmawiać z Miecugowem i Tomkiem Sianeckim. Widzowie szukają czegoś naturalniejszego niż wyuczone wypowiedzi przed kamerą. Takie bycie towarzyskie na antenie jest chyba dużą częścią sukcesu „Szkła kontaktowego”. A że mówimy głównie o polityce? Ludzie o tym na co dzień rozmawiają. A PiS-u w tym programie jest najwięcej, bo jest go najwięcej w mediach. Skutek jest taki, że gdy podczas prowadzenia festiwalu odpadł Panu guzik od marynarki, wszyscy skojarzyli to z gafą premiera Kaczyńskiego. To tylko jest dowód na to, w jakiej paranoi żyjemy. I że wszystkim wszystko kojarzy się z polityką, nawet guzik. W ten sposób z satyryka awansował Pan na VIP-a. Dzwoni do Pana człowiek z Sanoka i prosi o interwencję w sprawie cen gazu na Podkarpaciu. O interwencję w sprawie cen gazu ludzie proszą pewnie wszystkich, których rozpoznają z telewizji. Podejrzewam, że gwiazdy seriali mają takich apeli mnóstwo. Jeśli ktoś jest lekarzem w „Na dobre i na złe”, zapewne ma propozycje operacji lub zajęcia się kłopotami w służbie zdrowia jego rodzinnego miasta. Ale rzeczywiście doszło do tego, że jestem proszony o wypowiedzi na tematy, na których kompletnie się nie znam. Zresztą oglądając, słuchając i czytając różnych ludzi, dochodzę do wniosku, że jest nas więcej. Muszę mówić na przykład o sporcie. Jedyny mój kontakt ze sportem to od paru lat narciarstwo, a tymczasem miałem się wypowiadać o piłce nożnej w czasie mundialu. Ponoć kiedyś miał Pan skomentować mecz, nie znając wyniku. To było podczas mistrzostw świata w piłce ręcznej. Przed meczem finałowym Polaków dziennikarka radiowa poprosiła mnie, bym skomentował mecz. Dodała tylko, że transmisja jest wieczorem, lecz ona musi mieć to nagrane wcześniej, bo wyjeżdża, a materiał musi być na rano. Na to ja, że nie potrafię. Zaproponowała, byśmy nagrali dwie wersje: jedną na wypadek zwycięstwa, a drugą – gdybyśmy przegrali. Nie chciałem jej psuć planów, a poza tym uznałem, że to wyzwanie. Nagrałem dwa krótkie wiersze z wyrazami szacunku: w związku ze zwycięstwem oraz mimo porażki. „Szkło kontaktowe” dostarcza Panu tematów, które potem wykorzystuje Pan w swoich tekstach? Owszem. Choć przesada widzów dzwoniących do „Szkła” to największa jego bolączka. Wolałbym, by mieli więcej dystansu do tego, co się dzieje, by te telefony nie były w tak dramatycznym tonie. Ludzie dzwonią i mówią, że są już na walizkach, że chcą wyjeżdżać. Powinni sobie przypomnieć, jak było kilka lat temu. Może wtedy też chcieli wyjeżdżać, ale się rozpakowali? A może dzwonią, bo chcą jakoś odreagować? Kabaret polityczny w Polsce umarł. Myślę, że się odradza. Narzekałem parę lat, że młode kabarety wybierają apolityczność i wolą humor abstrakcyjny. Ostatnio to się zmienia. Nawet na tegorocznym festiwalu PAKA już któryś rok z rzędu był jeden wieczór poświęcony kabaretowi politycznemu. Dwa lata temu pojawił się kabaret Neo-Nówka, który zrobił „moherowy” program, jeszcze przed słynną wypowiedzią o moherowej koalicji. A Pan potrafiłby się śmiać z prezydenta? Oczywiście. I z premiera też. Jeśli coś zabawnego zrobią. Nie ma tematów tabu. Raczej zwracam uwagę na formę, żeby żartować ze zjawiska, ale nie krzywdzić człowieka. Bo nie temu służy występ kabaretowy. Zażartowałby Pan z dostojników kościelnych? Tak. I z dostojników ateistów. Z gejów? Tak. I z heteroseksualistów też. A z wiceprezesa Targalskiego? Gdyby trzeba było, zażartowałbym. Na razie nie mam powodu do żartów. To mało śmieszne. Jak to jest być pracownikiem wiceprezesa, który obraża pracowników, w tym kobiety? Widziałem go tylko raz, na zdjęciu w gazecie, więc nie mam osobistych doświadczeń. Znam Marię Szabłowską i Tadeusza Sznuka, bardzo ich cenię, i to zawsze oni bardziej będą mi się kojarzyli z Polskim Radiem niż którykolwiek z wiceprezesów, których ja już przeżyłem dziesiątki. Jeśli ludziom tak ważnym dla radia coś takiego się zdarzyło, powiem tak: to przykre i zawstydzające. Jako etatowy dziennikarz publicznej Trójki nie ma Pan problemów z występowaniem w programie telewizji komercyjnej? Nie mam, bo mam nadzieję, że wszyscy rozumieją różnicę w moim byciu w tych dwóch miejscach. W Trójce jestem u siebie, jestem dziennikarzem. A do TVN 24 chodzę jako gość, który przychodzi pogadać, wyrecytować swój wierszyk, zaśpiewać kawałek piosenki. To dwóch różnych Andrusów i mam nadzieję, że jeden drugiemu nie zaszkodzi. IV RP demontuje Panu program w Trójce. Z udziału w „Akademii Rozrywki”, protestując przeciw lustracji, odejdą pewnie Ewa Szumańska, Jacek Fedorowicz, Krzysztof Piasecki. Właściwie nie wiem, jak to komentować, ponieważ wszystkie wymienione osoby darzę wielkim szacunkiem. Cieszę się, że mogłem je poznać, pracować z nimi – i mam nadzieję, że będę dalej współpracował. Nie chcę oceniać czyichś osobistych decyzji. Ja osobiście lustracji się poddam. Zresztą zaczynam nabierać wprawy – do zlustrowania parę miesięcy temu wezwał mnie zarząd radia i zrobiłem to wtedy, a teraz dostałem pisma z trzech różnych instytucji. Boję się, że niedługo wezwie mnie do lustracji pan Witek z warzywniaka. Pana decyzja wynika z przekonania czy bardziej z obawy o utratę pracy w radiu? Poważnie – to jest wymóg prawny, a ja jestem pracownikiem Polskiego Radia. Przemawia do mnie jednak argument, że jeśli ktoś chce się zajmować czyimś życiem i opisywać kogoś jako dobrego lub złego, powinien sam się oczyścić z wszelkich wątpliwości. Zatem rozumiem to, jeśli chodzi o dziennikarzy, ale artyści kabaretowi? Tylko z racji zapraszania ich przeze mnie do udziału w rozrywkowej audycji? Poza tym zastanawiam się nad formą. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym kiedyś, jak Ewa Szumańska, stracił pracę z powodu oporu wobec poprzedniego systemu, poświęcał się tej walce jak Jacek Fedorowicz, a teraz dostał listem poleconym od kogoś, kogo nie znam, wezwanie do stwierdzenia, czy wtedy nie byłem szują. Mam nadzieję, że w maju nie zniknie nagle 80 procent współpracowników Polskiego Radia. W PRL-u była cenzura, ale satyrycy się nie dawali i robili swoje. Dziś jedna ustawa sprawia, że sami odchodzą. Wolę, by lustracja już raz się odbyła i by za kolejne 20 lat nie okazało się, że wnuki jednego albo drugiego ministra – koordynatora-likwidatora będą się zajmowały tym samym, ponieważ ich dziadek nie dokończył dzieła. Nie jestem tylko pewien, czy metoda jest odpowiednia, ton zaproszenia i wyrazy twarzy tych, którzy wprowadzają ją w życie. Pięć lat temu, pisząc w „Życiu Warszawy” swoje felietony, nazwał je Pan popisuchami. Ktoś mi ostatnio uświadomił, że wieszczyłem niedoszłą koalicję. A przecież pięć lat temu nie było jeszcze skrótów PO i PiS. Sęk w tym, że wszystkie swoje teksty dalej nazywam popisuchami – bo chodziło o popisywanie sobie, o czynność niezobowiązującego pisania. Tylko że tanio się Pan sprzedaje. ??? Bo za 18 zł. Tyle kosztuje Pana książka „Popisuchy”. A, tak. Nie jest zbyt obszerna. Ktoś regularnie mnie pytał, kiedy coś mojego ukaże się w druku, a ja stwierdziłem, że gdy się pojawi wydawca. Znajoma przyprowadziła mi więc takiego wydawcę. Wtedy okazało się, że nie mam tak bardzo dużo tekstów. Pozbierałem, co miałem, połowę odrzuciłem i wyszła cienka broszurka. Dziś słowo „popisuchy” nabrało innego znaczenia. To określenie zaczęło dotyczyć nawet sceny kabaretowej. U osób zajmujących się satyrą polityczną nie poglądy są najważniejsze, tylko forma. Za komuny uprawiało się mocną satyrę polityczną, lecz forma była subtelna, pełna aluzji, żartu niepodawanego wprost i łopatą. Tacy byli Laskowik i Tey, Egida, Wojciech Młynarski i Salon Niezależnych. Jeżeli coś dziś mnie razi, to nie tyle opowiadanie się po jednej stronie, ile łopatologiczne podawanie widzom swojego poglądu. Tak jak to robią Jan Pietrzak lub Marcin Wolski? Dawno ich nie widziałem na scenie, bo obracam się w innych kręgach kabaretowych. Trzymam się raczej młodszego pokolenia. Oni – cóż, zdecydowanie opowiedzieli się po jednej stronie. Obu panów widziałem w czasie wyborów prezydenckich, jak stali za plecami Lecha Kaczyńskiego. Według Pana teorii przez 10 lat trzeba być popisuchem, by dopiero potem brać się za felietony. Dziś jak ktoś nie jest dziennikarzem informacyjnym, tylko pisze w pierwszej osobie, od razu się o nim mówi „felietonista”. Tak jest najbezpieczniej. Gdy gazeta komuś się rzuci do gardła, a ten ktoś krzyczy, że dziennikarz owej gazety go obraża – słyszy w odpowiedzi, że to przecież felietonista i on tylko wygłasza swoje prywatne zdanie. Trochę się tego nadużywa. Teoria 10 lat wciąż według mnie obowiązuje. Nie wiem, czy kiedyś zwykłym popisuchem był Andrzej Poniedzielski – a dziś lubię czytać jego teksty, które z popisywaniem dawno nie mają nic wspólnego. One są pisaniem. Uważam, że piszą, a nie popisują: Igor Zalewski, Maciej Rybiński, Ludwik Stomma, Michał Ogórek i Robert Mazurek. Z Robertem byłem na roku na studiach, spędziliśmy nawet parę lat w jednym mieszkaniu. Z sympatią czytuję ich teksty, choć z jednymi się zgadzam, a z innymi nie. A kiedy Jacek Kurski stwierdza, że uwielbia Andrusa, to Panu wstyd jako satyrykowi? Wręcz przeciwnie. Traktuję to jako komplement. Na szczęście po drugiej stronie sceny politycznej też są tacy, którzy – zdaje się – lubią to, co robię. Kurski, o ile wiem, jest stałym słuchaczem Trójki. Dzwonił do naszych audycji, opowiadał, był aktywnym słuchaczem. Jak Pan godzi wewnętrznie pracę w Polskim Radiu, które władzy bardzo sprzyja, z programem „Szkło kontaktowe” w TVN-ie, okrzyczanym jako anty-PiS-owski? Nie odczuwam wewnętrznego rozdźwięku. W żadnym z tych mediów nie spotkałem się z próbą nacisku, bym był anty- lub pro-PiS-owski. Częściej jestem w Trójce na Myśliwieckiej niż w Polskim Radiu przy Malczewskiego. O tym, co tam się dzieje, czytam głównie w gazetach. Nikt nie nazwał mnie „złogiem gomułkowsko-gierkowskim”. A może po prostu na Myśliwieckiej jest inaczej niż na Malczewskiego? Rozmawiał Artur Drożdżak, „Super Express”
...
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter