Wydanie: PRESS 10/2005
Chód do tyłu
Podczas transmisji chodu na 20 km na tegorocznych lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Helsinkach Telewizja Polska pokazała, jak Robert Korzeniowski w czerwono-żółtym ubraniu z flagą Hiszpanii podaje bidony Franciscowi Fernándezowi. - Włożyłem ten dres z szacunku dla niego. Jestem jego konsultantem. Jest zwyczaj, że jeśli w czasie zawodów stoi się w miejscu podawania bidonów, zakłada się koszulkę ekipy, której się pomaga. Potem się ją zdejmuje - wyjaśnia Korzeniowski. Wystąpił na tych mistrzostwach w podwójnej roli: jako trener konsultant Hiszpana i jako szef sportu w TVP. Z pierwszej wywiązał się bardzo dobrze - jego podopieczny zajął drugie miejsce. A z drugiej? - Decyzja o pomaganiu Fernándezowi nie była przemyślana. Robert Korzeniowski chyba zapomniał, w jakiej instytucji jest szefem sportu - mówi Marian Kmita, szef sportu w Polsacie. Korzeniowski się broni: - W TVP wiedziano, że zapraszają do Helsinek byłego mistrza olimpijskiego. W dresie w barwach Hiszpanii nie pokazałem się na stanowisku komentatora TVP. Trybik w maszynie W styczniu minie rok od czasu, gdy Robert Korzeniowski, czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie, został przewodniczącym kolegium sportowego w TVP SA i kierownikiem redakcji sportowej w TVP 1. Od października 2004 roku był już jednak doradcą ds. sportu dyrektora TVP 1. Kierownictwo TVP zapowiadało, że były olimpijczyk jako przewodniczący kolegium sportowego będzie miał większe kompetencje niż jego poprzednicy. Korzeniowski miał mieć realną władzę nad sportem we wszystkich antenach TVP i w pełni dysponować jednym, przeznaczonym na sport budżetem. Sam Korzeniowski, obejmując stanowisko, mówił: „Mnie nie interesuje stanowisko, mnie interesują możliwości” (wypowiedź dla „Przeglądu Sportowego”). Jednak jego poprzednik Janusz Basałaj prorokował: „Nie wyobrażam sobie, że dyrektorzy oddadzą władzę”. Basałaj, odchodząc, mówił, że jeśli następca ma mieć decydujący głos w sprawach sportu, jego pozycja w strukturze firmy musi być taka sama, jak dyrektorów anten, i powinien podlegać bezpośrednio zarządowi. Basałaj narzekał, że on w rozmowach z dyrektorami czuł się jak petent. Z przyjściem Korzeniowskiego wiązano w telewizji nadzieje, że wybór transmisji nie będzie zależał jedynie od potencjalnych wyników ich oglądalności i wpływów z reklam. Po roku nadal każdy program TVP ma swojego szefa sportu, budżet jest podzielony i dysponują nim dyrektorzy anten. To u nich Korzeniowski musi zabiegać o miejsce w ramówce, pieniądze na transmisję, przygotowanie relacji czy zatrudnienie dziennikarzy. Wygląda na to, że się z tym pogodził. - Nie mogę mówić o sytuacji niekomfortowej. Nie uważam, że mam monopol na wiedzę i mądrość medialną, bo pracuję w tej branży dość krótko. Jeśli jednak proponuję relację sportową, która mieści się w budżecie i strategii anteny, o nic nie proszę, tylko proponuję antenie dobry interes i załatwiam formalności. Nie jestem petentem u dyrektorów - mówi Robert Korzeniowski. Twierdzi, że i tak ma większe możliwości niż np. redakcje rozrywki czy publicystyki, a jako szef kolegium sportowego otrzymał duże kompetencje. - Trzeba je tylko umiejętnie wykorzystać. Moje zadanie polega na tym, by anteny pokazywały sport na odpowiednio wysokim poziomie, a dyscypliny odpowiadały charakterowi kanałów - wyjaśnia. Negocjacje z dyrektorami anten i z zarządem uważa za swoją powinność. - Mam zasadę, że trzeba czasami zrobić krok do tyłu, by potem wykonać dwa kroki do przodu - wykłada swoją filozofię. Nie wie, czy od stycznia będzie miał jeden wspólny budżet na sport. - Będę wiedział, jak wysoki on będzie, a co ważniejsze, w jakich proporcjach ma być dzielony na poszczególne anteny. I to jest cenna wiedza - przekonuje. Pytany, czy myślał o zmianie taktyki, odpowiada: - Bicie głową w mur nigdy nie przynosi pożądanych efektów. Mury są po to, by je pokonywać. Uważa jednak, że jeden mur już udało mu się w TVP przeskoczyć: obojętności wobec sportu. - To teraz dział, o którym się mówi. Jest pożądany, mobilizuje życie w telewizji i na zewnątrz - podkreśla. Dziennikarze sportowi z innych mediów oceniają jego wysiłki jednoznacznie: dawny mistrz przestał walczyć. - Można odnieść wrażenie, że to już nie jest człowiek, który za wszelką cenę dąży do zwycięstwa - mówi Sebastian Parfjanowicz, dziennikarz „Przeglądu Sportowego”. - Stał się trybikiem w maszynie dużej korporacji. Nie dziwi mnie to, nie on jeden. Telewizja publiczna jest pod tym względem ofensywna - stwierdza Radosław Leniarski, dziennikarz „Gazety Wyborczej”. Publicystyczna klapa Rozczarowanie dziennikarzy sportowych jest tym większe, że liczyli, iż za Korzeniowskiego pokazywanie w TVP tylko tych transmisji, które przynoszą zyski, przestanie być fetyszem. - Przecież to my pokazujemy ligi: piłki ręcznej, hokeja, siatkówki, żużla. Tymczasem to telewizja publiczna powinna promować te dyscypliny. Kiedy jednak miała męską koszykówkę, przerywała pokazywanie meczów, transmitowała tylko drugie połowy albo w ogóle nie dawała relacji, bo ważniejsze były obrady komisji śledczej. Kluby poprosiły, żebyśmy przejęli te transmisje - mówi Marian Kmita z Polsatu. Teraz TVP znów chce pokazywać tę ligę. - A jaką można mieć gwarancję, że nie skończy się to tak samo, jak w ubiegłym sezonie? - pyta szef sportu Polsatu. Robert Korzeniowski odpiera zarzuty: - Pokazujemy piłkę nożną, pływanie, polski tenis, lekkoatletykę, kolarstwo. Będziemy pokazywali ligę siatkówki kobiet i zabiegamy o transmisje koszykówki. Będziemy mieli co tydzień dodatkowe dwugodzinne pasmo na sport w TVP 3. Odbudowujemy kontakty z piłką ręczną, hokejem. Dziennikarze wytykają mu ponadto, że zapowiadał, iż zadba o publicystykę sportową powiązaną z dokumentem i reportażem, których do dziś nie ma. - Brakuje w TVP programu, w którym dwie strony rozmawiają o sporcie, ścierają się. Nie ma stale emitowanych dobrych wywiadów. Zdjęto „Sportową niedzielę” - mówi Sebastian Parfjanowicz. „Sportowa niedziela” zniknęła z TVP 1 we wrześniu, po zaledwie pół roku nadawania. Choć daleko jej było do dawnego programu publicystycznego pod tym samym tytułem, to i tak przyciągała przed ekran ponad milion widzów. Korzeniowski wziął na siebie odpowiedzialność za zdjęcie programu z anteny. Tłumaczył, że wolał mieć w zamian więcej minut w serwisie sportowym po „Wiadomościach”. - Gdyby nawet TVP chciała zrobić przyzwoity publicystyczny program o sporcie, pokazujący na przykład przekręty w lidze piłkarskiej - dziwne spalone, faule i kontrowersyjne decyzje sędziów - to nie może, bo nie ma praw do pokazywania tej ligi. Tak jest z większością dyscyplin. W telewizji publicznej nie ma na to pieniędzy - komentuje dziennikarz sportowy z konkurencyjnej stacji. Pojawia się także zarzut niekompetencji. Wśród dziennikarzy sportowych krąży taka anegdota: W lipcu br., gdy okazało się, że TVP nie kupi praw do transmisji przyszłorocznych mistrzostw świata w siatkówce mężczyzn i kobiet w Tokio, zarząd miał poprosić Korzeniowskiego o wyjaśnienia. Ten jakoby odpowiedział, że rozmawiał z nieodpowiednimi osobami. Miałoby to świadczyć o jego nieznajomości rynku telewizyjnego. I choć ta historia nie jest prawdziwa, bo Korzeniowski sam nigdy z żadnymi pośrednikami nie rozmawia, to ukazuje, jak jest on postrzegany na rynku medialnym: jako nieznający się na realiach telewizji mistrz olimpijski. - Nigdy nie będzie miał wśród dziennikarzy redakcji sportowej takiego autorytetu, jaki miał na przykład Janusz Basałaj. Po prostu się na tym nie zna. Śmiesznie musi brzmieć w jego ustach wydawanie poleceń: „tak i tak to nakręcimy” - mówi anonimowo telewizyjny dziennikarz sportowy. - Wszyscy wiedzą, że Robert jest genialnym sportowcem, ale o sporcie w telewizji nie ma zielonego pojęcia - twierdzi pracownik TVP, także prosząc o anonimowość. Grunt to gwiazdy Korzeniowski mógłby uniknąć zarzutów o braku kompetencji, gdyby zatrudnił do pomocy fachowców od telewizji. Sam zresztą to zapowiadał w wywiadach: „Nie muszę znać się na telewizji, otoczę się ludźmi, którzy się na tym znają”. Ale ściągnął Tomasza Ziółkowskiego, obecnie szefa sportu w TVP 2, i Marcina Jedlińskiego, jego zastępcę - znanych raczej z radia. Pierwszy pracował w Programie III Polskiego Radia, drugi - w Radiu Zet. Ziółkowski jest w środowisku postrzegany jako obrotny dziennikarz, lubiący towarzystwo znanych osób, lecz nieposiadający wielkich umiejętności warsztatowych. Prowadził kilka programów telewizyjnych, np. „W kółko tenis” i „Jubileusz Internetu”, ale tytuły te niewiele mówią widzowi, bo programy nie zagościły na dłużej w ramówce stacji. - Z TVP współpracowałem od siedmiu lat, a w maju mój zakres obowiązków się poszerzył (szef sportu Dwójki - przyp. red.). Rok pracowałem przy współtworzeniu telewizji TVN. Zapewniam, że w ciągu miesiąca współpracy z panem Mariuszem Walterem można się było więcej nauczyć dziennikarstwa telewizyjnego niż przez cztery lata studiów na wydziale dziennikarskim - mówi Ziółkowski. Dodaje, że w TVP prowadził wiele programów, m.in. 150 odcinków „Sportowego tygodnia”, „W kółko tenis”, „Mały Szu”, „Europejską scenę kariery” - widowisko przed wejściem Polski do UE z udziałem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i artystów: Blue Cafe oraz Patrycji Markowskiej. - Praktycznie dziennikarstwa uczyłem się w największym uniwersytecie dziennikarskim w Polsce, czyli Programie III Polskiego Radia, gdzie współpracowałem z największymi autorytetami dziennikarstwa, również telewizyjnego - przekonuje z emfazą Ziółkowski. Podkreśla, że przy meczach reprezentacji Polski w piłce nożnej z Walią i Austrią Dwójka wyemitowała 37 programów sportowych. Przypomina, że to za jego kadencji zmienił się „Sport telegram” i pojawił się program „Sportowe fascynacje”. - Czy jest w Polsce telewizja, która wprowadziła więcej nowych programów i zmian w tak krótkim czasie? - denerwuje się Ziółkowski. Na aktualnej wizytówce zamieścił hasło: „Sport w Dwójce to ciekawie opowiedziana historia”. Jeszcze przed formalnym objęciem funkcji szefa sportu w Dwójce próbował je wprowadzić w życie, przygotowując niezbyt udany sportowy program publicystyczny, nadawany późną wiosną w TVP 1, którego tytuł się zmieniał. - Przerost formy nad treścią, choć tematyka jego programów była dla sportu ważna - ocenia Radosław Leniarski z „GW”. Innym sposobem realizacji hasła z wizytówki jest zapraszanie gości do studia podczas meczów reprezentacji Polski w piłce nożnej czy Ligi Mistrzów. Wśród nich oprócz ekspertów są także gwiazdy niemające nic wspólnego ze sportem: Agata Passent, Rafał Bryndal, Muniek Staszczyk czy wicemiss Polonia Agata Paskudzka (mecz siatkówki). Powód tej decyzji jest prozaiczny: skoro wydarzenie sportowe jest pokazywane na antenie ogólnopolskiej i ogląda je kilka milionów widzów, powinny je komentować także osoby powszechnie znane. - Podczas relacji z jednego z ostatnich meczów piłkarskich w studiu było pięć osób. Wszyscy się przekrzykiwali, każdy coś mówił bez składu i ładu. Nie dało się tego zrozumieć - ocenia dziennikarz sportowy z TVN-u. Nieoficjalnie wiadomo, że Korzeniowski pokłócił się o to z Ziółkowskim. Ale według osób dobrze znających sytuację w TVP była to ich jedyna poważna sprzeczka. Radosław Leniarski dostrzega jednak w pracy Ziółkowskiego również pozytywy. - Za jego kierownictwa wydłużył się czas antenowy przeznaczony na sport w TVP 2. Mam na myśli dłuższe programy przygotowujące do głównego wydarzenia sportowego, na przykład meczów reprezentacji Polski w piłce nożnej. Poza tym już na tydzień przed głównym wydarzeniem emitowane są krótkie programy promujące transmisje. Tak było na przykład przed mistrzostwami świata w lekkoatletyce w Helsinkach. To bardzo dobre decyzje - mówi Leniarski. Niektórzy jednak zarzucają Ziółkowskiemu faworyzowanie i zatrudnianie znajomych. Na przykład Magdy Skorupki, byłej dziennikarki Canal+. Choć przyszła do TVP, nim Ziółkowski został formalnie szefem sportu Dwójki, to jest w redakcji sportowej postrzegana jako jego protegowana. Z kolei relacji z wiosennego i jesiennego zgrupowania polskiej reprezentacji w piłce nożnej nie przygotowywała redakcja sportowa, lecz robiły je osoby z działu oprawy telewizyjnej, z którymi Ziółkowski pracował w poprzednich redakcjach. - Do pracy w TVP 2 zapraszam ludzi młodych mentalnie, zdolnych, profesjonalnych, kompetentnych, niebojących się wyzwań i ciężkiej pracy. Uważam, że w mediach nie ma pomników, każdy codziennie musi nad sobą pracować. Znam większość dziennikarzy tworzących w Polsce programy sportowe i inne. Nie ma w tym nic dziwnego ani złego - mówi Ziółkowski. Korzeniowski tak wyjaśnia powody wyboru Ziółkowskiego jako fachowca, który ma mu pomagać: - Przedstawił projekt odświeżenia sportu w TVP 2 i go realizuje. Uważam, że należy stawiać na nowych ludzi. Nowa krew zawsze bardziej mobilizuje zasiedziały zespół - mówi. Nie jest jednak tajemnicą, że obaj panowie znają się i lubią. - Jesteśmy zaprzyjaźnieni od lat - przyznaje Korzeniowski. Jeszcze gdy Ziółkowski pracował w radiu, kilkakrotnie gościł Korzeniowskiego w swoich programach. Jako jedyny dziennikarz zrealizował audycję na żywo z jego udziałem tuż po lekkoatletycznych mistrzostwach świata we Francji w 2003 roku. - Nie musiałem mu się za nic odwdzięczać. Szukałem kogoś, kto interesuje się sportem, ale ma szerokie kontakty w świecie radiowym i artystycznym - wyjaśnia Korzeniowski. Lubi mieć wokół siebie przyjaciół. Pewnie dlatego dobry znajomy z bieżni i grupy lekkoatletycznej Elite Cafe Sebastian Chmara współkomentował tegoroczne mistrzostwa świata w lekkoatletyce w Helsinkach. W telewizji często pojawia się Artur Partyka, były rzecznik prasowy Korzeniowskiego, także członek Elite Cafe. Podobno ze względu na dobrą znajomość z mistrzem jako reportera w TVP zatrudniono Briana Scotta. Dlaczego Robert Korzeniowski nie próbował sięgnąć po fachowców z innych telewizji? - Nie znaczy to, że jeszcze tego nie zrobię. Najpierw musiałem poznać telewizję - odpowiada. Kto, jeśli nie on Występ szefa sportu TVP w roli konsultanta Fernándeza na mistrzostwach świata w Helsinkach przysparza krytykom Korzeniowskiego kolejnego argumentu. - Aby łączyć funkcje sportowego konsultanta i szefa sportu w telewizji, trzeba być perfekcyjnie zorganizowanym. Nie przeszkadza mi, że nadal działa w chodzie, bo to jego pasja. Poza tym lata sportowych sukcesów pokazują, że potrafi zarządzać czasem. Wydaje się jednak, że powinien się skupić na jednym, aby nie pojawiały się zarzuty, iż nadal realizuje swoją pasję kosztem funkcji szefa sportu telewizji - uważa Sebastian Parfjanowicz z „PS”. - Nie zawierałem z nikim kontraktu na noszenie o północy identyfikatora TVP. Mam prawo oglądać inne stacje telewizyjne, jeździć na urlop i weekendy, gdzie mi pasuje. Jeśli ktoś mi zarzuci, że nie poświęcam dość czasu na pracę i nie koncentruję się na zadaniach z nią związanych, niech pobędzie ze mną przez tydzień - odpiera taki zarzut Korzeniowski. Jednak do kupna praw do transmisji nie ma dobrej ręki. TVP nie pokaże np. przyszłorocznych MŚ w siatkówce, choć pokazuje mecze reprezentacji, ostatnio ME kobiet, a także ligę światową. - Polsat miał dużo szczęścia. Musieliśmy przestrzegać procedur, a to wymaga czasu - tłumaczy Korzeniowski. Nie obawia się kolejnych przegranych. - Ryzyko jest, ale to publiczny pieniądz i trzeba otwarcie nim zarządzać. W tej firmie nie załatwia się sprawy jednym telefonem - mówi. W takich sytuacjach szybkość decyzji ma jednak znaczenie. Marian Kmita z Polsatu twierdzi, że czasami wystarczy jeden telefon do właściciela tej stacji Zygmunta Solorza-Żaka, by zdecydować: kupujemy czy nie. - Tak było właśnie z mistrzostwami świata w siatkówce - wyjaśnia. Robert Korzeniowski nie bierze udziału w negocjacjach na temat praw do transmisji. A przecież w ten sposób poznałby realia rynku i zasady obowiązujące w tej dziedzinie. Bez tego funkcjonowanie sportu w telewizji jest jak książka bez liter. - Od tego jest biuro współpracy międzynarodowej i handlu. Negocjatorzy wiedzą, jakie są widełki, są zawodowcami. Gdybyśmy zajmowali się jeszcze negocjacjami, przestalibyśmy robić sport - uważa jednak Korzeniowski. Być może jednak to właśnie brak jego bezpośredniego zaangażowania sprawił, że magazyn ze skrótami z Orange Ekstraklasy, I ligi piłki nożnej, pokazuje TVN. Telewizja publiczna nie stanęła nawet do walki o prawa, bo protestowała przeciwko uczestnictwu w przetargu pośrednika, firmy Sportfive. - Psim obowiązkiem telewizji publicznej jest pokazywanie takiego magazynu. Za to abonament płacimy mój ojciec i ja. Ale TVP, największa komercyjna telewizja publiczna w Europie, myśli wyłącznie o zysku. Tymczasem my kupiliśmy ten magazyn i na nim zarabiamy - mówi Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN-u. - O której nadawany jest ten program w TVN-ie? Przed północą. „Sportowa niedziela” też była o tej porze i dlatego jej nie ma. Jesteśmy rozliczani z oglądalności. Nie ma sensu dawać programu o godzinie, której kibic nie akceptuje. Więcej niż 600-700 tysięcy osób w niedzielę przed północą go nie obejrzy - ripostuje Korzeniowski. - Poza tym nasza liga wymaga gruntownego oczyszczenia. Czy to nie przykre, że tylekroć jej wyniki były drukowane przez panów, którzy płacą po kilkadziesiąt tysięcy złotych za pomyślny przebieg meczu? Ale Sebastian Parfjanowicz z „PS” żali się: - Kibice liczyli, że kogo jak kogo, ale Korzeniowskiego będą słuchać w zarządzie TVP, że on położy na szali swój autorytet, by przekonać kierownictwo, iż nie tylko oglądalność i pieniądze się liczą. Kto, jeśli nie on, miał szansę, by skruszyć telewizyjny beton? Wytrwały zawodnik Słuszność opinii Parfjanowicza może potwierdzać fakt, że to nie szef sportu TVP zajmował się sprawą magazynu piłkarskiego. Do starcia ze Sportfive doprowadził Piotr Gaweł, członek zarządu TVP ds. marketingu i reklamy. Przez wielu obserwatorów rynku to on jest postrzegany także jako... szef sportu. Zwłaszcza że Korzeniowski często na prezentacje pozycji programowych związanych ze sportem przychodzi w towarzystwie szefów Biura Reklamy TVP. Zresztą pomysł, by mistrz olimpijski w chodzie pracował w TVP, rzucił co prawda Włodzimierz Szaranowicz, ale podchwycił go i forsował Piotr Gaweł. - Faktycznym szefem sportu jest Biuro Reklamy TVP i Piotr Gaweł, bo to on kupuje prawa do relacji. A robi to tylko wtedy, gdy można zarobić na reklamach przy nich albo promować telewizję, na przykład przy Tour de Pologne. Nie widać w tym myśli, koncepcji Korzeniowskiego - uważa Radosław Leniarski z „Gazety Wyborczej”. Tą opinią mistrz chodu nie czuje się dotknięty. - Nie bolą mnie takie oceny. Jestem wytrwałym zawodnikiem. A skojarzenie szefa sportu z Piotrem Gawłem jest bardzo słuszne, bo to jemu podlega pion marketingu i zakupów, więc jest on kluczową postacią w sprawie kupna licencji. Ściśle współpracujemy - wyznaje. Kiedy 14 września wydawało się, że TVP nie pokaże meczów Pucharu UEFA Vitoria Guimaraes - Wisła Kraków, w wywiadzie w „PS” dziennikarz zwrócił Korzeniowskiemu uwagę, że naraża się na zarzut, iż nie lubi piłki nożnej. Ten odparł: „Tak, wiem o tym. Na pewne sprawy ja po prostu nie mam wpływu. Mamy w naszej firmie podział kompetencji”. Transmisję meczu Wisły Kraków w końcu TVP kupiła. Złośliwi twierdzą, że podobno ze strachu przed zablokowaniem w Krakowie przez piłkarskich kibiców trasy wyścigu „Na rynek marsz”, który Korzeniowski współorganizuje, a TVP pokazuje (odbył się trzy dni po meczu). O ocenę pracy szefa sportu chcieliśmy zapytać prezesa TVP Jana Dworaka, nie znalazł jednak dla nas czasu. Najdobitniej rolę i postępowanie Roberta Korzeniowskiego w TVP ukazuje takie zdarzenie. Jedna z dobrze zorientowanych osób z telewizji publicznej na uwagę, że Korzeniowski podjął dobrą decyzję, przenosząc finał ME w siatkówce z TVP 3 do TVP 2, odparła: - Na ten pomysł wpadli prezes Jan Dworak i dyrektor biura programowego Piotr Radziszewski. Korzeniowski nic o tym nie wiedział. Był wściekły. Mateusz Sosnowski
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter