Dziennikarze oceniają debiut "Raportu specjalnego" Bianki Mikołajewskiej w TVP  |  Grupa Kino Polska nie wyklucza wprowadzenia reklam  |  Ministerstwo Cyfryzacji wybrało  |  "Kuchenne rewolucje" dają TVN pozycję lidera  |  Polsat z czwartą edycją reality show pt. "Farma"  |  Dyrektor ds. sprzedaży bezpośredniej w Grupie Agora  |  Serial dokumentalny na razie bez kontynuacji w kanałach Polsatu  |  Naziemna Stopklatka chce mieć więcej rozrywki  |  Dziennikarz PAP przewodniczącym Rady Muzeum Sportu i Turystyki  |  Polska Press współorganizatorem  |  Laureaci Nagrody Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera  |  Lokalne media dostaną pieniądze z grantu  |  Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości planuje przetarg  |  Sigma Bis, Tarraya i Five Media wygrywają  |  Przetarg Orlenu wszedł w drugi etap  |  Publicis Groupe wprowadza ViRO  |  Sony India przejmuje prawa do krykieta, Disney się wycofał  |  Nie powstanie największy operator telewizyjny w USA  |  Zapraszamy do newslettera "Presserwis" – dziś 43 newsy ze świata mediów i reklamy  | 

Dziennikarze oceniają debiut "Raportu specjalnego" Bianki Mikołajewskiej w TVP  |  Grupa Kino Polska nie wyklucza wprowadzenia reklam  |  Ministerstwo Cyfryzacji wybrało  |  "Kuchenne rewolucje" dają TVN pozycję lidera  |  Polsat z czwartą edycją reality show pt. "Farma"  |  Dyrektor ds. sprzedaży bezpośredniej w Grupie Agora  |  Serial dokumentalny na razie bez kontynuacji w kanałach Polsatu  |  Naziemna Stopklatka chce mieć więcej rozrywki  |  Dziennikarz PAP przewodniczącym Rady Muzeum Sportu i Turystyki  |  Polska Press współorganizatorem  |  Laureaci Nagrody Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera  |  Lokalne media dostaną pieniądze z grantu  |  Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości planuje przetarg  |  Sigma Bis, Tarraya i Five Media wygrywają  |  Przetarg Orlenu wszedł w drugi etap  |  Publicis Groupe wprowadza ViRO  |  Sony India przejmuje prawa do krykieta, Disney się wycofał  |  Nie powstanie największy operator telewizyjny w USA  |  Zapraszamy do newslettera "Presserwis" – dziś 43 newsy ze świata mediów i reklamy  | 

Dziennikarze oceniają debiut "Raportu specjalnego" Bianki Mikołajewskiej w TVP  |  Grupa Kino Polska nie wyklucza wprowadzenia reklam  |  Ministerstwo Cyfryzacji wybrało  |  "Kuchenne rewolucje" dają TVN pozycję lidera  |  Polsat z czwartą edycją reality show pt. "Farma"  |  Dyrektor ds. sprzedaży bezpośredniej w Grupie Agora  |  Serial dokumentalny na razie bez kontynuacji w kanałach Polsatu  |  Naziemna Stopklatka chce mieć więcej rozrywki  |  Dziennikarz PAP przewodniczącym Rady Muzeum Sportu i Turystyki  |  Polska Press współorganizatorem  |  Laureaci Nagrody Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera  |  Lokalne media dostaną pieniądze z grantu  |  Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości planuje przetarg  |  Sigma Bis, Tarraya i Five Media wygrywają  |  Przetarg Orlenu wszedł w drugi etap  |  Publicis Groupe wprowadza ViRO  |  Sony India przejmuje prawa do krykieta, Disney się wycofał  |  Nie powstanie największy operator telewizyjny w USA  |  Zapraszamy do newslettera "Presserwis" – dziś 43 newsy ze świata mediów i reklamy  | 

Wydanie: PRESS 06/2005

Oczy świadka

(zdj. u góry: styczeń 2005 roku, Sumatra Północna, jedna z ofiar tsunami, fot. Francesco Zizola)

Pierwsze wrażenie, gdy zobaczył Pan zdjęcia nominowane do finału Grand Press Photo? Nigdy wcześniej nie widziałem tylu polskich fotografii. Wprawdzie 49 zdjęć to niedużo, lecz wcześniej nie miałem żadnych doświadczeń z polską fotografią. Od razu zwróciłem uwagę na kilka bardzo dobrych, zrozumiałych i przemawiających do widza. Uznałem, że będzie z czego wybierać. Czego Pan szukał? Dobre zdjęcie łączy w sobie kilka różnych elementów. Ważna jest jakość techniczna, kompozycja i tzw. język wizualny. Ale ważne jest również, by w fotografii, oprócz informacji, było coś ekscytującego. Istnieje też poziom, który nie jest konieczny, a który nazwałbym wartością dodaną dobrego zdjęcia: background, symbolika, ikonografia. To, co uzupełnia przedstawianą rzeczywistość o idee i wartości. Niektóre z finałowych zdjęć Grand Press Photo mają to wszystko. Na pewno Zdjęcie Roku, ale też fotografie przedstawiające młodą parę w areszcie deportacyjnym, balet w wykonaniu niepełnosprawnych, państwa młodych w strojach ślubnych w morzu. Polski charakter niektórych zdjęć nie przeszkadza w ich zrozumieniu? Nie znam waszej kultury, więc nie mogłem od razu stwierdzić: o, to mogło się zdarzyć tylko w Polsce. Fotografia europejska ma wiele cech wspólnych i gdy oglądam te zdjęcia, wiem, że polska fotografia do niej należy. Myśląc kategoriami komunikacji wizualnej, podobne zdjęcia widuję w prasie brytyjskiej czy włoskiej. Gdyby opublikować jedną z finałowych fotografii Grand Press Photo w zagranicznej gazecie, mało kto by zgadł, że pochodzi z Polski. Istnieje coś takiego, jak zdjęcie uniwersalne? Gdyby wasze Zdjęcie Roku opublikować bez opisu – co zresztą jest niezgodne z zasadami fotodziennikarstwa – nic by nie straciło. Jest kompletne w przekazie, zrozumie je każdy. Można się nawet domyślić, że matka jest niewidoma. Oczywiście, dzięki opisowi czytelnik wie więcej: kim są bohaterowie, gdzie ta sytuacja miała miejsce, jaka jest relacja między bohaterkami, na co choruje dziecko. Ale i bez tych opisów zdjęcie jest tak dobre, że działa samo. Jest absolutnie uniwersalne w naszej kulturze. Jedynie w innym kręgu kulturowym mogłyby się pojawić wątpliwości – ktoś żyjący w buszu niekoniecznie wie, że brak włosów na głowie dziewczynki oznacza chorobę. Wszystkie zdjęcia, które w ostatnich latach wygrywały konkurs World Press Photo, są obrazami tragedii i ludzkiego nieszczęścia. Niestety, na świecie jest więcej zła niż dobra. Wolimy o tym nie wiedzieć. Każdy chce żyć w spokoju. Nie mieć problemów, nie cierpieć biedy – zamyka się w bezpiecznym kręgu i stara się nie widzieć, że za rogiem jest już inaczej. W wielu regionach świata nie ma jednak spokoju. W Europie po zakończeniu wojny ludzie jak najszybciej chcieli o niej zapomnieć. I wciąż nie chcą słyszeć, że wojny istnieją. Fotograf swoimi zdjęciami burzy te złudzenia. Bo my, fotoreporterzy, jesteśmy świadkami. Tymi, którzy patrzą za innych. Nasze oczy i kamery rejestrują to, co inni też powinni zobaczyć. My jesteśmy tam zamiast nich. Zwycięstwo w World Press Photo to w pewnym sensie nagroda za to, że było się najlepszym świadkiem danej sytuacji. Tylko że nagradzane zdjęcia rejestrujące ludzkie tragedie częściej można zobaczyć na wystawach niż w prasie. Czasami te dobre fotografie też są publikowane. Trzeba jednak pamiętać, że jury World Press Photo poświęca dużo czasu na ocenę jakości zdjęć, ma ich ogromny wybór. Natomiast fotoedytor w piśmie nie zawsze dostaje tak dobre zdjęcia, nie zawsze też decyduje jakość techniczna i merytoryczna. Najlepsze zdjęcia przychodzą zwykle od najlepszych agencji i fotografów – a oni są najdrożsi. Gazety zaś chcą oszczędzać. Tak więc powód pierwszy to pieniądze. Powód drugi: fotoedytorzy nie zawsze potrafią rozpoznać dobre zdjęcie. Powód trzeci: oglądamy coraz więcej mocnych, brutalnych fotografii, bo taki trend narzuciły niektóre gazety w Stanach Zjednoczonych i tabloidy. To wybór pewnej grupy wydawców, którzy chcą zwrócić uwagę opinii publicznej na swoje tytuły. Można to zrobić, wzbudzając w ludziach niskie instynkty, pokazując krew. Wydawcy są często osobami o niskim poziomie komunikacji wizualnej. Moim zdaniem prasa powinna opowiadać o rzeczywistości językiem bardziej wyszukanym – także tym wizualnym. Gazety czy magazyny nie mogą być tak proste, rzekłbym nawet prostackie – bo przecież mają nie tylko informować, ale też edukować czytelników. Chcemy czy nie, sposób pisania tekstów prasowych i pokazywania zdarzeń jest modelem przenoszonym dziś na inne formy życia społecznego. Piękna dziewczyna na okładce lub zdjęcie ojca z zakrwawionym dzieckiem na rękach lepiej sprzedaje pismo niż fotografia o kilku poziomach przekazu. Wiem, ale to jest granie na zwierzęcych instynktach. Kuszenie czytelnika zapachem krwi. Ja takiego fotodziennikarstwa nie akceptuję. Zachęcam wszystkich występujących w tym cyrku, by byli bardziej odpowiedzialni, by jako informatorzy i ludzie edukujący odbiorców przestrzegali zasad etyki dziennikarskiej. Nie jest to głos wołającego na puszczy? Przez 13 lat pracował Pan nad albumem dokumentującym los dzieci z całego świata – te zdjęcia nie były chyba chętnie publikowane przez prasę? Niektóre opublikowano, najczęściej w magazynach. Historie z nimi związane są równie śmieszne, co smutne. W Angoli w 1996 roku robiłem reportaż o dzieciach ofiarach min przeciwpiechotnych. To nie było zlecenie – zrobiłem ten projekt na własny koszt, zebrawszy pieniądze od różnych organizacji jako sponsorów. Gdy był gotowy, zacząłem chodzić z nim od magazynu do magazynu, pytając o szanse publikacji. Pierwszy fotoedytor, do którego trafiłem, pracował w jednym z dwóch największych włoskich tygodników. Powiedział, że zdjęcia są dobre, lecz oni mają problem: producent min przeciwpiechotnych jest bowiem właścicielem pisma. „Po to tu jestem. By sprawdzić, czy żyjemy w kraju, w którym jest wolna prasa” – odpowiedziałem. On na to, że przeprasza, ale jednak nie mogą opublikować tych zdjęć. Poszedłem więc do drugiego dużego tygodnika we Włoszech. Fotoedytor powiedział: „Zdjęcia są dobre, no i ten temat chwytający za serce. Te dzieci bez nóg i rąk… Muszę tylko porozmawiać z dyrektorem wydawnictwa” – i wyszedł. Wrócił po półgodzinie. Dyrektor obejrzał zdjęcia, wzruszył się i stwierdził, że ponieważ ich wydawca jest konkurentem tamtego, który produkuje miny, oni kupią ten reportaż. Tylko z tego powodu. Kiedy zrobiłem reportaż o dzieciach ulicy w Brazylii, zaniosłem go do innego dużego magazynu. „Biedne, wzruszające te czarne dzieci, ale my chyba takich smutnych obrazków nie chcemy pokazywać. Potrzebujemy śmiesznych, słonecznych historii. Jeśli wróci pan do Brazylii, proszę pójść na plażę Copacabana. Tam są dziewczyny noszące takie majtki wąziutkie jak sznurek (w 1993 roku stringi były nowością), niech pan zrobi trochę zdjęć, kupimy je” – usłyszałem. W następnym roku ten sam reportaż otrzymał pierwszą nagrodę w World Press Photo w kategorii ludzie – i wtedy ów fotoedytor zadzwonił do mnie i powiedział: „Francesco, dlaczego nie pokazałeś mi tej historii? Kupiłbym ją natychmiast”. I opublikował te zdjęcia. Nie frustruje to Pana? My zawsze byliśmy osamotnieni, lecz z każdym dniem stajemy się coraz bardziej samotni. Gdy widzę, jak media, opisując rzeczywistość, zmieniają ją – przestaję rozumieć, co się w nich dzieje. Dotyczy to również fotografii. Bierze się to między innymi stąd, że aby zostać dziennikarzem, trzeba skończyć jakąś szkołę, zaliczyć praktyki, w niektórych krajach zdobyć licencję. A fotoreporterem może dziś zostać każdy. Postrzega się nas jak dziennikarzy drugiego sortu. W mediach fotografowie są kwalifikowani na równi z grafikami komputerowymi. Gazety publikują już zdjęcia z telefonów komórkowych i z prywatnych aparatów cyfrowych. One mogą być dobre, ale tylko na pierwszym z poziomów – newsowym. Współczesna technika umożliwia dziś każdemu bycie świadkiem. Nie chodzi tylko o to, by robić dobre zdjęcia, ale też o obowiązkowe poznanie i przestrzeganie reguł dziennikarskich. Nie każdy, kto wysyła zdjęcie do gazety, od razu będzie dziennikarzem. W Iraku fotografował Pan ofiary wojny, cywilów, których pozostawiono bez dachu nad głową. Amerykański magazyn zdjęcia kupił, ale nie wszystkie wydrukował. Fotografia jest polityczną bronią, która może dużo zmienić – weźmy jako przykład choćby zdarzenia w Abu Ghraib. W Iraku robiłem zdjęcia dla „US News & World Report”. Opublikowali tylko niektóre, te najbardziej neutralne. Wraz z doświadczonymi kolegami fotoreporterami obserwujemy dziś w prasie niebezpieczną tendencję polegającą na tym, że omija się prawdziwe newsy, a wybiera się zdjęcia bardziej sugestywne zamiast tych, które przekazują dodatkowo atmo- sferę zdarzeń, uczucia czy idee. Uważam więc, że w zakresie komunikowania wizualnego liderzy rynku mediów coraz częściej wykorzystują zdjęcia po to, by raczej ukryć, niż pokazać prawdę. Szczególnie, gdy dotyczy to spraw tak delikatnych, jak wojna, bieda, konflikty. Jako pierwszy robił to „The New York Times Magazine”. W jego ślady poszło wiele amerykańskich tytułów. Oczywiście, opublikowały zdjęcia z Iraku, ale były to zdjęcia wybrane. Prasa naprawdę może manipulować obrazem sytuacji, gdy obok mamy telewizje, które pokazują wszystko na bieżąco? W czasach zaawansowanych technologii, kiedy prawie w każdym miejscu świata możemy podłączyć telewizor – przeżywamy jednocześnie najgorszy okres pod względem jakości i rzetelności informacji. Wiemy już dużo o wydarzeniach w Afganistanie, Iraku – ale ile wiemy o Afryce? Sytuacji w Botswanie? Myśli pani, że tam nikt nie fotografuje? W dodatku te tragedie są tak wielkie, bo nikt nic nie zrobił, by im zapobiec. Gazety pokazują zdjęcia dzieci ze wzdętymi brzuszkami – ale obok nie ma tekstów, w których pytano by i wyjaśniano, dlaczego do tego dochodzi. Dlatego zrezygnował Pan ze stałej pracy dla pism i wybrał los freelancera? Moja historia nie może być przykładem dla młodych fotografów, którzy chcą zostać profesjonalistami pracującymi dla największych mediów. Ja zdecydowałem się – a sporo mnie to kosztowało: pieniędzy i kariery – na bycie niezależnym. Dzięki mojemu sposobowi fotografowania, wybierania zdjęć, znajdowania rynku zbytu – na razie jakoś przetrwałem. I jestem szczęśliwy, że podjąłem taką decyzję. Podobną fotografię uprawiają duńscy fotoreporterzy. Jan Dago, Jan Grarup czy Claus Björn Larsen, którzy stworzyli tzw. duńską szkołę fotografii: czarno-białe zdjęcia, ascetyczne, ale emocjonalne, gdy autor jest blisko wydarzenia bądź osoby. Ci fotografowie wyróżnili się w ostatnich latach zarówno jakością zdjęć, jak i poruszanymi tematami. I to nie jest przypadek – to konsekwencja tego, jak duńskie gazety chcą pokazywać rzeczywistość, oraz skutek istnienia szkół inwestujących w fotodziennikarstwo. Duńskie gazety wybierają bowiem zdjęcia fotografów należących do tych szkół i zatrudniają ich u siebie. Ascetyczność nie jest jednak charakterystyczna tylko dla szkoły duńskiej. Natomiast świeżość kompozycji zdjęć oraz umiejętność uchwycenia sedna sprawy i wypełnienia go znaczeniem – owszem. Takie zdjęcia powinny trafiać właśnie do mediów, a nie do galerii artystycznych. W 2001 roku, wraz z Duńczykiem Janem Dago i Włochem Paolem Pelegrinim, został Pan nominowanym członkiem znanej na świecie Agencji Magnum. Przed fotografem, którego ta agencja wybierze, otwiera się droga do kariery. Ale z nimi też już Pan zerwał. Oficjalny powód jest taki, że Magnum jest spółdzielnią należącą do fotografów, w której panują konkretne, restrykcyjne zasady. Nie bardzo się do tego nadawałem. Po trzech latach zdecydowali, że się rozstaniemy. Jednak byłem z tej decyzji zadowolony, bo, prawdę mówiąc, część fotografów z Magnum poszła drogą, którą opisałem wyżej: wybrali robienie zdjęć, które więcej kryją, niż ujawniają. Takie fotografie sprzedają się lepiej w galeriach, a to oznacza więcej pieniędzy. Wciąż uważam, że Magnum jest świetną agencją, a jej fotografowie byli najlepszymi na świecie świadkami naszej historii. Tylko że ja mam swoje zasady i wolę iść własną drogą. Rozmawiała Renata Gluza Francesco Zizola Jest jednym z najbardziej znanych fotografów na świecie. W 1997 roku zdobył główną nagrodę w konkursie World Press Photo – za zdjęcie z Angoli przedstawiające dzieci, ofiary min lądowych. Urodzony w Rzymie w 1962 roku, jako fotograf pracuje od 1981 roku. Od 1986 roku fotografował największe wydarzenia, m.in. w Albanii, Korei Północnej, Rumunii, Izraelu, Angoli, a jego zdjęcia publikowały największe magazyny („Epoca”, „Newsweek”, „Time”, „Stern”, „Le Figaro”). Pracował dla dwóch największych włoskich agencji fotograficznych: Lucky Star i Contrasto. Oprócz zwycięstwa w World Press Photo Zizola zdobywał też nagrody w tym konkursie w poszczególnych kategoriach (lata 1995, 1997, 1998, 2002 i 2005 – w tej ostatniej edycji otrzymał pierwszą nagrodę w kategorii portret). Swoje fotografie wydał w czterech autorskich albumach – ostatni, który ukazał się w 2004 roku, nosi tytuł „Born Somewhere” i dokumentuje życie dzieci w 27 krajach.

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.