Wydanie: PRESS 01/2005

Marcin

Marcin Pawłowski. „Fakty”. Witam Państwa.
Powtarzał to setki razy. Młody, nieco misiowaty mężczyzna, ciepły, ale nie mdły. Swobodny, opanowany i profesjonalnie przygotowany. Kamera go kochała. Czuł ją, oddawał jej siebie. Na ekranach telewizorów wypadał przekonująco, był wiarygodny i lubiany.
Był drugą twarzą „Faktów” TVN-u. Pierwszą – Tomasz Lis. Szef i lider zespołu od chwili jego uformowania w 1997 roku. Marcin dołączył do tej redakcji po kilku miesiącach – i szybko został drugim stałym prowadzącym, w weekendy i święta, gdy Lis miał wolne.
– Miał w sobie wszystko to, co miał Lis, plus jakąś aurę. Coś, co sprawiało, że ludzie go zauważali i akceptowali – mówi Karolina Korwin Piotrowska, redaktor naczelna magazynu „Sukces”. Przyjaźniła się z Pawłowskim od czasów wspólnej pracy w Radiu Kolor.
Kiedyś – przewidywali niektórzy dziennikarze, koledzy Pawłowskiego – będzie taką gwiazdą, jak Lis. – Po moim odejściu zająłby w „Faktach” moje miejsce – zgadza się Tomasz Lis. To miała być tylko kwestia czasu.
Ten czas nadszedł na początku 2004 roku. Lis musiał odejść z TVN-u. Pawłowski w naturalny sposób by go zastąpił. Fotel czekał. – Wiesz, może to dobrze, że jestem chory – powiedział wtedy przyjacielowi z „Faktów”, Tomaszowi Sianeckiemu. – Byłoby mi głupio usiąść na miejscu Tomka, by poprowadzić program. Ale poprowadziłby. Był zawodowcem.
Marcin Pawłowski zmarł na raka 20 listopada 2004 roku. Miał 33 lata. Niecały miesiąc później wybrano go Dziennikarzem Roku 2004, otrzymał zdecydowaną większość głosów kolegiów redakcyjnych mediów z całego kraju.
Rak był rzadki, niemal nieuleczalny. Dawał mu trzy procent szans. Tyle osób chorujących na niego przeżywa.
Diagnoza To stało się mniej więcej koło Wielkanocy 2002 roku. W listopadzie i grudniu poprzedniego roku Pawłowski był z ekipą TVN-u w Pakistanie. Nadawał relacje z pogranicza afgańskiego. Warunki pracy były trudne. Potem od stycznia czuł się już źle, lekarze nie potrafili powiedzieć dlaczego. – Najpierw podejrzewali, że zaraził się amebą czy inną chorobą tropikalną – mówi Tomasz Sianecki. W marcu poszedł na badania do Centrum Onkologii. Diagnoza: nowotwór.
Aleksandra Bajka, korespondentka RMF FM w Rzymie: – Przyleciałam z Rzymu i Marcin zaprosił mnie na kawę. Gadaliśmy, zadzwonił jego telefon. Słuchał z napięciem. Czekał na ten telefon. „Rozmawiałem z lekarzem” – powiedział, jak skończył. I roześmiał się: „Mam superrzadkiego raka. Widzisz, jaki jestem oryginalny?”. Zasłonił się. Wszystko obrócił w żart.
Zaczął się leczyć, miał chemioterapię, wypadły mu włosy. Przestał prowadzić „Fakty”, zniknął z ekranu. – Nie myślał, że umrze – mówi Sianecki. – Jest cierpienie, trzeba wyzdrowieć, potem nadrobić czas. To było jego podejście. – Miał trzy procent szans, ale ktoś te procenty tworzy. Dlaczego nie miałby to być Marcin? Uznaliśmy, że to dobre podejście – opowiada Aleksandra Pawłowska, jego żona.
Wiosną, po pierwszej diagnozie, pojechał do rodziców do Kielc. – Był jakiś nieswój. Pytam: „Marcin, co ci jest?”. „Nie, nic” – opowiada Maria Pawłowska, mama. – Powiedział mi dopiero, gdy miał wyjść na pociąg.
Podpis M.P. Ojciec, Antoni Pawłowski, był dziennikarzem sportowym i trenerem koszykówki. Miał dwóch synów. Piotr skończył AWF i też został trenerem koszykówki. Marcin, młodszy o dziewięć lat, został dziennikarzem. Koszykówkę uwielbiał.
Mieszkali w Kielcach. Był inteligentnym chłopakiem, dużo czytał, zwracał uwagę dziewczyn. Wszędzie go było pełno. Grał w szkolnej drużynie koszykówki, występował w szkolnym teatrze (np. w „Czekając na Godota”). Współtworzył licealne pismo „Nota Bene”. Od dziecka wiedział, kim chce być – dziennikarzem.
Początek miał łatwiejszy niż inni. Od małego pałętał się po redakcji „Echa Dnia”, gdzie pracował ojciec. W tym dzienniku zamieścił pierwszy tekst – na ostatniej stronie sylwestrowego numeru z 1988 roku, o obejrzanym w telewizji Turnieju Czterech Skoczni. Podpis: M.P. Latem 1989 roku przeszedł do klasy maturalnej i pisał w „Echu” o sporcie już pod pełnym imieniem i nazwiskiem. Potem był pierwszy rok politologii na Uniwersytecie Warszawskim i wakacyjny staż w kieleckiej redakcji „Gazety Wyborczej”. – Był młodym chłopakiem o dziecinnej buzi. Chodził po redakcji i śpiewał piosenki z Kabaretu Starszych Panów – wspomina Iza Bednarz, wówczas dziennikarka „Wyborczej”. – Pisał o wszystkim i robił to dobrze.
Na drugim roku wygrał konkurs na posadę dziennikarza sportowego w warszawskiej gazecie „Nowy Świat”. – Działem sportu w „Nowym Świecie” kierował mój znajomy – opowiada Antoni Pawłowski. – Marcin jednak chciał sam zapracować na swoje sukcesy. Nic mi nie powiedział.
Wszedł w środowisko warszawskich dziennikarzy. Tasujące się, dopiero kształtujące w nowej Polsce. Nowe media potrzebowały młodych.
„Fakty”, Ola, Zuzia Poznał Olę. Na autobusowym Dworcu Zachodnim. Jechali do Zegrza na wspólną imprezę. – Potrafił czekać na mnie do piątej rano pod blokiem z kwiatami – opowiada Aleksandra Pawłowska. – Potrafił wydać całą pensję na perfumy Armaniego.
Marcin lubił kobiety. Zawsze. – To był totalny czaruś – przyznaje Karolina Korwin Piotrowska. Miał ogromny wdzięk osobisty i wielkie powodzenie u dziewczyn. – Nieraz się krygował, puszczał do kogoś oko. Taki miał image. Ale to, co u innych facetów by raziło, u niego było fajne – opowiada Korwin Piotrowska.
Z Olą pobrali się szybko, w 1993 roku. Pracowali, bawili, cieszyli się życiem. Zjeździli pół Europy. Ciągle w ruchu. Ola: – Marcin był radosnym człowiekiem. Był koneserem sytuacji przyjemnych: dobrych ubrań, jedzenia, prezentów, które lubił sprawiać, dobrej siłowni czy basenu. Typowy hedonista, ale oczywiście nie tylko.
Do Radia Kolor Mann i Materna wzięli go wiosną 1993 roku. Został reporterem miejskim. Przestał pisać, zaczął mówić. – On media czuł organoleptycznie – mówi żona. – Widziałam, że czego nie dotknie, robi perełki.
Karolina Korwin Piotrowska: – Spotkaliśmy się w Kolorze. To było radio miejskie, Marcin robił materiały o wszystkim: korki, manifestacje, babcie na rogu sprzedające pietruszkę... Miał zmysł obserwacji, umiał słuchać.
Ona zaczęła wtedy robić w TVP „Filmidło”, luźny program o kinie. Ktoś wpadł na pomysł, by spróbować z Marcinem jako prowadzącym. – Nie znał się na filmie, ale to był strzał w dziesiątkę. Miał luz i był naturalny, choć skakał, przebierał się, przyklejał brodę... Nie było dubli. Szybka piłka. Megaprofesjonalizm – mówi naczelna „Sukcesu”.
Na początku 1995 roku Mann i Materna odchodzą z Radia Kolor. Nowy właściciel radiostacji zbiera redakcję i opowiada, jak zmieni się program. – Marcin słuchał, potem wstał, podszedł do komputera, napisał wymówienie, wręczył przy wszystkich i wyszedł – wspomina Korwin Piotrowska. – Dla kasy wielu może by zostało. Jemu to nowe radio się nie podobało.
„Filmidło” dało mu pierwszą popularność. I obycie z kamerą. Kolor – renomę dobrego reportera. Dostał propozycję z Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego TVP. Został reporterem, potem wydawcą i prezenterem „Kuriera Warszawskiego”. Miał 24 lata, gdy stanął przed kamerą w programie informacyjnym. News telewizyjny – to było to.
Był to czas, gdy tworzyła się jego hierarchia. Gdy praca brała powoli górę. Stawała się głównym nurtem w życiu. Ustaliło się to, gdy przeszedł do TVN-u. „Fakty”. Ola. I Zuzia – córka, która urodziła się w 1997 roku. Jego trzy najważniejsze sprawy na świecie. W takiej kolejności.
Ciąg dalszy w styczniowym PRESS Andrzej Niziołek

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.