Wydanie: PRESS 11/2004
Praca, którą lubię
Na stronie internetowej Polsat tak Panią przedstawiał: „Jej największą zaletą jest lojalność”. Poczuła się Pani z niej zwolniona? Pisali prawdę. Dziesięć lat w jednej firmie świadczy o lojalności. Przez ten czas ciężko pracowałam – nie tylko dla siebie, ale i dla stacji. W trakcie dziesięciu lat pracy w Polsacie otrzymywałam propozycje z innych telewizji. Długo byłam lojalna i nie chodzi o to, że poczułam się z tej lojalności zwolniona. Stwierdziłam jednak, że budząc się rano, chciałabym iść do pracy, którą lubię. Tego samego dnia, gdy podpisała Pani umowę z TVP, weszła Pani na wizję. Wyglądało to na akt desperacji. Nie do końca jest tak, że w ogóle nie przymierzałam się do odejścia z Polsatu. Długo zastanawiałam się nad nowym programem, którego propozycję prowadzenia otrzymałam od szefów stacji. Im dłużej o nim myślałam, tym bardziej byłam przekonana, że nie leży on w sferze moich zainteresowań. Mówimy o codziennym talk-show o charakterze społecznym? Tak, gdy tylko się zabierałam za sprawę społeczną, wychodziło moje skrzywienie polityczne. Temat dotyczył na przykład psów ludojadów, a ja od razu szukałam, kto na górze jest za to odpowiedzialny. W końcu doszłam do wniosku, że łączenie moich politycznych zainteresowań z tematami społecznymi skończyłoby się karkołomnie. Może była to rejterada przed nowym wyzwaniem? Wyzwanie – to jest to, co robię teraz w telewizji publicznej: w programie bierze udział ośmiu polityków i każdy chce mówić w tym samym czasie. Za bardzo Pani tam nie poszaleje, program jest narzucony nadawcy ustawą i z góry wiadomo, kto ma w nim uczestniczyć... Utrzymanie dyscypliny wśród takich rozmówców i sprowadzenie rozmowy na odpowiedni tor jest niezwykle trudne. Ciekawa, dobrze prowadzona rozmowa jest już wartością samą w sobie. Jeżeli do tego obuduje się ją – na przykład wprowadzając łączenie na żywo i rozmowy telefoniczne – program zyska nową jakość. Nie chcę, by widz miał wrażenie, że ma do czynienia z gadającymi głowami. Kilka lat temu obserwowaliśmy wędrówki ze stacji do stacji – wszyscy zmieniali pracę. W tym roku znów przeżywamy falę przejść. Pani również pomyślała, że jeśli nie teraz, to później będzie trudniej? Nie myślałam tak. Po prostu dostałam ciekawą propozycję. Podobają mi się pomysły programów publicystycznych, które mają ruszyć od stycznia w TVP. Jestem przekonana, że z publicystyki można zrobić kawałek dobrej telewizji do oglądania. Ponadto mam nadzieję, że telewizja publiczna stanie się kiedyś takim miejscem, w którym mogłoby się robić doktorat w dziedzinie dziennikarstwa. Że będą tam trafiały osoby, co do których nie ma zarzutów, jeżeli chodzi o obiektywizm i profesjonalizm. Naprawdę Pani w to wierzy, mimo nieustannej walki o wpływy polityczne w kierownictwie TVP? Tak. Może nie stanie się tak już jutro, ale za dziesięć, dwadzieścia lat? Polityczne gry w TVP do tej pory zawsze pozostawiały swoje piętno na programach informacyjnych. Jeżeli tak będzie, przestanę tam pracować. Wielu tak mówiło: „Jakby co, wezmę torebkę i wyjdę”. Tylko potem zostawali. Byli jednak i tacy, którzy wychodzili. W telewizji publicznej nie trzeba pracować do końca swoich dni. To kwestia kręgosłupa. W Polsacie była Pani osobą cenioną, wręcz hołubioną przez Zygmunta Solorza-Żaka. Musiało się coś zdarzyć, że najpierw zrezygnowała Pani z szefowania publicystyce, potem odeszła. I nawet właściciel stacji nie mógł Pani zatrzymać. To nie stało się w jednej chwili. To był proces. Szefową publicystyki zostałam tylko po to, by mieć zagwarantowaną niezależność w swoim programie – „Graffiti” – i żeby móc stworzyć program reporterski: „Interwencję”. Gdy „Graffiti” zeszło z anteny, szefowanie publicystyce stało się fikcją. Ale właściciel stacji nie zmienił stosunku do mnie. Nie chce Pani mówić o momencie, gdy do Polsatu wszedł Tomasz Lis? Dlaczego nie? Tomasz Lis to jest zwierzę telewizyjne. Sądzę, że Polsat będzie miał wymierne korzyści z jego przyjścia. Tylko, że o Pani mówi się jako o ofierze Tomasza Lisa. Może z zewnątrz to tak wygląda. Nie ma między nim i mną żadnych nieporozumień czy żalów. Nie wierzę, że pogodziła się Pani z tym, iż nie jest, według niego, dość dobra do prowadzenia programu informacyjnego. Myślę, że jestem dobra. W Polsacie uznano jednak, że moje możliwości można wykorzystać inaczej niż do tej pory. Teraz będę budować swoją pozycję w innej telewizji – i tyle. Co pani właściwie chce usłyszeć? Co czuje osoba, której słucha nawet właściciel telewizji, a która po przyjściu nowego szefa otrzymuje propozycję niepasującą do jej charakteru? Że przyszedł czas na zmiany. A co czuje Pani dziś, oglądając „Wydarzenia”? Satysfakcję. Bo gwiazdami „Wydarzeń” są dziennikarze, którzy tworzyli „Informacje”. Już na wstępie, gdy się dostaje nowe studio, musi być lepiej. My miewaliśmy problemy z nagraniem czegokolwiek. Czasami nie było kamery do dyspozycji, a trzeba było robić trzy wydania „Informacji”. Jednak uważam, że doprowadziłam ten dziennik do momentu, w którym nie trzeba było się go wstydzić. To śmieszne: po jakimś czasie przyznawano, że „Informacje” stały się lepsze – tylko nikt o tym nie mówił na głos. Rozpracowaliśmy mafię pedofilską na Dworcu Centralnym w Warszawie, nasze „Raporty specjalne” odbijały się echem – tylko że dopiero kiedy jakiś autorytet oświadczy: „Tak, są dobrzy”, wszyscy to otwarcie przyznają. No i przyszedł Tomasz Lis i o nowych „Wydarzeniach” mówi się: „Są dobrzy”. Jeżeli teraz tak się mówi, to odniosą sukces. Ja już będę gdzie indziej. Weźmie Pani udział w wyścigu szczurów: nowe „Wydarzenia”, odnowione „Fakty”, zmienione „Wiadomości” Tutaj się Ameryki nie wymyśli. Obawiam się, by te trzy dzienniki nie stały się takie same. W programach informacyjnych osoba prowadzącego ma duże znaczenie – w badaniach wśród widzów jest to chyba trzeci ważny element, na jaki zwracają uwagę. Jednak najważniejsza jest zawartość merytoryczna dziennika. Trzeba się starać o profesjonalizm. Sądzę, że te programy powinny się odróżniać własnymi tematami i osobowościami dziennikarzy. Wciąż mam wrażenie, że mało jest w tych programach własnych materiałów dziennikarskich. Chciałabym, by w „Wiadomościach” było każdego dnia o coś więcej, niż widzowie obejrzeli w dwóch wcześniejszych dziennikach, a nawet przeczytali w gazetach. Wchodząc do „Wiadomości”, zmierzy się Pani z nadzorowanymi przez Tomasza Lisa „Wydarzeniami” oraz z „Faktami”, które zawsze Pani ceniła. Tu może być trudniej niż w „Forum”. Nie sądzę. Może gdyby Lis usiadł w studiu „Wydarzeń”, byłoby trudniej. Rozmawiała Renata Gluza
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter