Prace nad postawieniem Świrskiego przed Trybunałem Stanu  |  Biuro Reklamy i Marketingu TVP z pakietem  |  T-Mobile bez przetargu przechodzi z jednej agencji do drugiej  |  Cennik Telewizji Polskiej na styczeń  |  Grupa ZPR Media dołączyła  |  Red Carpet Media Group uruchomi anglojęzyczny kanał  |  10. edycja "Hotelu Paradise" w TVN Siedem  |  Nowy serial komediowy w TVP 2  |  Serwisy lokalne i regionalne zachowują status quo  |  Oglądalność "Drogi do oświecenia" w TTV  |  Krakowskie Radio Famka ze zbiórką  |  iProspect odpowiada za kompleksową obsługę  |  Dyrektorka marketingu Somfy  |  PCC Group poszukuje  |  Google dostało 75 mln dol. kary w Turcji  |  ABC News zapłaci 15 mln dol. za nieprawdziwą wiadomość o skazaniu Trumpa za gwałt  |  Zapraszamy do newslettera "Presserwis" – dziś 42 newsy ze świata mediów i reklamy  | 

Prace nad postawieniem Świrskiego przed Trybunałem Stanu  |  Biuro Reklamy i Marketingu TVP z pakietem  |  T-Mobile bez przetargu przechodzi z jednej agencji do drugiej  |  Cennik Telewizji Polskiej na styczeń  |  Grupa ZPR Media dołączyła  |  Red Carpet Media Group uruchomi anglojęzyczny kanał  |  10. edycja "Hotelu Paradise" w TVN Siedem  |  Nowy serial komediowy w TVP 2  |  Serwisy lokalne i regionalne zachowują status quo  |  Oglądalność "Drogi do oświecenia" w TTV  |  Krakowskie Radio Famka ze zbiórką  |  iProspect odpowiada za kompleksową obsługę  |  Dyrektorka marketingu Somfy  |  PCC Group poszukuje  |  Google dostało 75 mln dol. kary w Turcji  |  ABC News zapłaci 15 mln dol. za nieprawdziwą wiadomość o skazaniu Trumpa za gwałt  |  Zapraszamy do newslettera "Presserwis" – dziś 42 newsy ze świata mediów i reklamy  | 

Prace nad postawieniem Świrskiego przed Trybunałem Stanu  |  Biuro Reklamy i Marketingu TVP z pakietem  |  T-Mobile bez przetargu przechodzi z jednej agencji do drugiej  |  Cennik Telewizji Polskiej na styczeń  |  Grupa ZPR Media dołączyła  |  Red Carpet Media Group uruchomi anglojęzyczny kanał  |  10. edycja "Hotelu Paradise" w TVN Siedem  |  Nowy serial komediowy w TVP 2  |  Serwisy lokalne i regionalne zachowują status quo  |  Oglądalność "Drogi do oświecenia" w TTV  |  Krakowskie Radio Famka ze zbiórką  |  iProspect odpowiada za kompleksową obsługę  |  Dyrektorka marketingu Somfy  |  PCC Group poszukuje  |  Google dostało 75 mln dol. kary w Turcji  |  ABC News zapłaci 15 mln dol. za nieprawdziwą wiadomość o skazaniu Trumpa za gwałt  |  Zapraszamy do newslettera "Presserwis" – dziś 42 newsy ze świata mediów i reklamy  | 

Temat: prasa

Dział: PRASA

Dodano: Grudzień 14, 2024

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Tajemnica dziennikarska. Dlaczego o chorobach dziennikarzy piszemy dopiero jeśli umrą?

Ani Andrzej Morozowski, ani nikt z redakcji TVN nie tłumaczył jego nieobecności (fot. Piotr Nowak/PAP)

Dlaczego piszemy o chorobach celebrytów i polityków, a o problemach zdrowotnych dziennikarzy dopiero jeśli umrą? Przez delikatność? Czy z korporacyjnej lojalności?

Początek zeszłorocznej majówki. Na Facebooku czytam wiadomość: umarł Paweł Smoleński.

Smoleński? Nie dowierzam. Przecież niedawno czytałem jego teksty w „Wyborczej”, świeżo w pamięci mam książkę „Czerwony śnieg na Etnie”, którą napisał z Jarosławem Mikołajewskim.

Jednak to prawda. Ale co się stało? Wypadek?

Po chwili już wiem: ciężko chorował. Dlaczego nic nie wiedziałem?

Nie mogłem wiedzieć. Choroba Pawła Smoleńskiego nie tylko dla mnie była tajemnicą.

CO Z REDAKTOREM?

„Proszę, powiedzcie, co się dzieje z redaktorem Morozowskim?” – pod koniec kwietnia napisał jeden z widzów „Szkła kontaktowego”.

Istotnie, Andrzej Morozowski w połowie marca przestał nagle prowadzić swój popołudniowy program „Tak jest” w TVN 24, w którym rozmawia z gośćmi o aktualnych problemach. Ani Morozowski wcześniej, ani nikt z redakcji TVN nie tłumaczył jego nieobecności.

„Andrzej jest po pewnym zabiegu szpitalnym, dochodzi do siebie. Wszyscy wiemy o tym, że za dwa, trzy, może cztery tygodnie wróci w pełni sił” – prowadzący „Szkło” Tomasz Sianecki odpowiada telewidzowi.

Na drugi dzień biuro prasowe TVN Warner Bros odpowiada oficjalnie Press.pl:

„Andrzej Morozowski dochodzi do zdrowia po operacji i wróci tak szybko, jak tylko będzie to możliwe”.

Wrócił 18 czerwca.

„Zacznę od podziękowań wszystkim, którzy tak niepokoili się o moje zdrowie. Świadomość, że tak wiele osób trzyma kciuki za to, żebym wyzdrowiał, dodała mi sił. Jak widać, podziałało i mogę przedstawić państwu dzisiejszych państwa i moich gości” – przywitał się po trzech miesiącach nieobecności na antenie. I przeszedł do prowadzenia swojego programu.

RAZEM NA LECHIĘ

Niestety tego samego dnia, gdy telewidzowie TVN 24 cieszyli się z powrotu do zdrowia Andrzeja Morozowskiego, dziennikarski świat miał też powód do żałoby: zmarł Łukasz Lipiński. Ledwo skończył pięćdziesiąt lat.

Dziennikarstwo zaczynał w gdańskim oddziale „Gazety Wyborczej”, potem pracował w redakcji w Warszawie (był kierownikiem działu zagranicznego i krajowego), przeszedł do „Polityki” (zastępca redaktora naczelnego i szef serwisu Polityka.pl).

Dziennikarsko udzielał się do końca: pisał nie tylko w swoim tygodniku, komentował bieżącą politykę, np. w nadawanej w TVN 24 w niedzielne południe „Loży prasowej”.

„To chyba ten ostatni rok, naznaczony ciężką chorobą, pokazał, jakim Łukasz był człowiekiem” – w dniu śmierci żegnał go w serwisie Gdansk.pl Roman Daszczyński. Pracowali kiedyś w gdańskim oddziale „Wyborczej”, przyjaźnili się.

„Walcząc z rakiem trzustki, bardzo schudł, wskutek terapii stracił włosy, czuł, że ma coraz mniej sił” – w bardzo osobistym tekście Daszczyński nie wzbraniał się przed szczegółami. Wspominał, jak chodzili razem na piłkarskie mecze i kibicowali Lechii Gdańsk.

– Łatwiej jest pisać o chorobie, gdy ten ktoś już nie żyje? – pytam Daszczyńskiego, obecnie redaktora naczelnego oficjalnego serwisu miasta Gdańska.

– Nie bardzo gdzie mogłem wcześniej napisać – tłumaczy. – A uważałem, że warto pokazać, jakim człowiekiem był Łukasz, zwłaszcza przez ostatni rok, gdy tak dzielnie zmagał się z chorobą.

Przypomina, że zmarły przyjaciel sam także mówił o swojej chorobie. – W ostatnim roku życia bardzo zmienił się fizycznie, a mimo to nie wstydził się pokazywać publicznie, chodził do telewizji – opowiada Daszczyński. W prywatnych rozmowach też nie krył się z chorobą, mówił o niej dość otwarcie, pisał w mediach społecznościowych.

Dwa tygodnie później Daszczyński pisze kolejne wspomnienie o zmarłym znajomym dziennikarzu: o Waldemarze Kuchannym, redaktorze naczelnym tygodnika „Nie”, który odszedł 1 lipca. Też zaczynał w gdańskiej redakcji „Wyborczej”, gdzie prowadził satyryczną stronę. Tu dorobił się pseudonimu „Kuchenka”. To on przyjmował do pracy młodszego kilka lat Łukasza Lipińskiego.

Daszczyński pisał: „Jest jakimś zrządzeniem losu, że i Waldemar Kuchanny, i Łukasz Lipiński, mniej więcej w tym samym czasie – rok temu – zapadli na jedną z najbardziej morderczych chorób, raka trzustki. Obaj nie ukrywali tego. Łukasz walczył ze spokojem, nikogo nie epatując swoim dramatem. Waldek – jak to »Kuchenka« – wolał pójść w nieco kpiarską relację z umierania w mediach społecznościowych. Można było mieć wątpliwości, czy to nie jest jego nowa kreacja, jakiś grubo przesadzony żart”.

Daszczyński teraz żałuje, że on sam ani nikt inny nie napisał wcześniej, jak obaj zmagali się z chorobą.

SMOLEŃ, PAKUJ SIĘ

O tym, że Paweł Smoleński ciężko chorował, nie tylko ja nie wiedziałem. Nie wiedział też długo Bartosz Wieliński, zastępca redaktora naczelnego „Gazety”.

Jakiś miesiąc przed śmiercią chciał Smoleńskiego wysłać do Izraela; trwały akurat demonstracje przeciwników premiera Beniamina Netanjahu, który szykował zamach na sąd najwyższy.

„Kto najlepiej opisałby to, co działo się na ulicach Tel Awiwu i Jerozolimy, w gabinetach izraelskich polityków? Tylko Smoleń, reporter, który znał Izrael jak własną kieszeń” – wspominał Wieliński.

Z takimi myślami zadzwonił do niego. Nie spodziewał się, że usłyszy o śmiertelnej chorobie.

„»Smoleń, pakuj się do Izraela« – powiedziałem do telefonu i zdumiałem się, gdy Paweł oznajmił, że tym razem jechać nie może. A potem zamarłem, gdy powiedział dlaczego. Skurwysyn rak zaatakował go niespodziewanie i błyskawicznie” – pisał w pożegnalnym tekście Wieliński.

Po śmierci Smoleńskiego „Gazeta Wyborcza” (był w niej od pierwszego numeru) poświęciła mu kilka kolumn wspomnień. O słynnym reporterze pisali Adam Michnik, Jarosław Mikołajewski, Mirosław Maciorowski, dominikanin Tomasz Dostatni.

Jednak o jego chorobie i umieraniu wiedzieli zdaje się tylko najbardziej zaufani. Zaprzyjaźniony z nim Mikołajewski mógł się z nim pożegnać kilka dni przed śmiercią. „Byłem u Niego z Andrzejem Olejniczakiem w sobotę wieczorem” – napisał.

Smoleński umarł we wtorek.

LEPIEJ ŻONĘ SPYTAĆ

W sierpniu 2022 roku Mariusz Szczygieł informuje na Facebooku, że umarła Irena Morawska, jedna z najwybitniejszych autorek „Gazety Wyborczej” z czasów świetności działu reportażu w latach 90. ubiegłego wieku.

Tak jak przedwcześnie umarła (miała 68 lat), tak samo przedwcześnie przestała pisać. Przez ostatnie 20 lat robiła z mężem dokumentalne filmy i seriale. Gdy odeszła, wielbiciele reportażu przypominali jej najświetniejsze teksty. Z tym najsłynniejszym: „Jak Emilię od złej pani w Kalabrii wykradłam” (pojechała na południe Włoch i podstępnie sprowadziła do Polski młodą dziewczynę od toksycznej pracodawczyni).

Szczygieł pierwszy poinformował o śmierci reporterki – przyjaźnili się. Ale Morawska z wieloma dawnymi reporterami z „Wyborczej” o chorobie nie rozmawiała. Choćby z Wojciechem Tochmanem, gdy oboje widzieli się cztery lata wcześniej na pogrzebie Lidii Ostałowskiej. Już wtedy była chora.

Miesiąc później zaskakuje mnie informacja o śmierci Tomasza Wołka (osobiście, bo to mój szef z czasów, gdy pracowałem w kierowanym przez niego „Życiu”). Zaskoczony byłem, bo a to tu, a to tam wypowiadał się jako publicysta.

„Nie żyje Tomasz Wołek” – podało niepodziewanie 21 września rano Tok FM. W suchym newsie dodano, że „informację o śmierci potwierdziła rodzina”. A przecież Wołek od 19 lat był gościem Jacka Żakowskiego w piątkowym „Poranku radia Tok FM”. Ostatni raz pięć dni przed śmiercią.

„Chorował już wcześniej. To było słychać w ostatni piątek na antenie” – przyznał Żakowski w rozmowie z „Press”. Więcej mówić nie chciał. „Myślę, że lepiej spytać jego żonę” – radził autorowi tekstu Ryszardowi Parce.

Śmierć Kamila Durczoka prawie pół roku wcześniej dla wielu też była niespodziewana. Powszechnie było wiadomo, że kiedyś chorował. Ale pokonał nowotwór – sam o tym opowiadał. Od czasu do czasu dochodziły medialne wieści o jego życiowych i zawodowych kłopotach, ale mało kto wiedział, że znowu poważnie zapadł na zdrowiu. O jego „przewlekłej chorobie” w oficjalnym komunikacie poinformowali lekarze – gdy Durczok już nie żył.

Był szefem Dariusza Kmiecika z TVN. Gdy dekadę wcześniej w kamienicy w centrum Katowic od wybuchu gazu zginęła rodzina Kmiecików (Brygida Forsztęga-Kmiecik, Dariusz i ich kilkuletni syn), wszystkie polskie redakcje przez kilka godzin solidarnie wstrzymywały informację, o kogo chodzi.

Wygląda na to, że dziennikarze strzegą informacji o chorobach czy tragicznych wypadkach swoich koleżanek i kolegów jak tajemnicy lekarskiej.

NIECO SIĘ ZMIENIŁEM

„Widzimy się po raz pierwszy po półrocznej przerwie, trudno też nie zauważyć, że nieco się zmieniłem. To prawda, jestem chory, a ważną częścią walki z moją chorobą jest praca, dlatego postanowiłem do niej wrócić. Rozumieją to moi lekarze, szefowie, koleżanki i koledzy” – przywitał się z widzami Marcin Pawłowski, gdy w lipcu 2004 roku znów poprowadził „Fakty”.

„Mam nadzieję, że zrozumiecie także państwo” – dodał, jakby nie był pewny, jak widzowie go odbiorą. Odebrali z wielką sympatią.

Flagowy program informacyjny stacji poprowadził kilka razy tamtego lata. Z powodu wyniszczającej terapii był coraz bardziej odmieniony. Ostatni raz pojawił się w studiu 10 września 2004 roku. Umarł dwa miesiące później.

W plebiscycie Grand Press otrzymał pośmiertnie tytuł Dziennikarza Roku (głosują redakcje). To był precedens, bo najważniejszą dziennikarską nagrodę przyznaje się żyjącym dziennikarzom.

„Marcin Pawłowski udowodnił, że dziennikarzem się nie bywa, ale się jest, aż do końca” – powiedział podczas gali wręczenia nagród naczelny „Press”.

„Fakty” co roku przypominają rocznicę jego śmierci. W tym roku wspomną po raz 20.

W OCZY TUSKOWI

„Bardzo bym chciała spojrzeć w oczy Tuskowi. Patrzę na niego i widzę, jak się zmienia”.

To Teresa Torańska kilkanaście lat temu. Mówiła tak w wywiadzie Remigiuszowi Grzeli. Z Tuskiem porozmawiać nie zdążyła.

Zaczynała od reportażu w czasach świetności warszawskiej „Kultury” (pisali tam wówczas Ryszard Kapuściński, Barbara Łopieńska, Ewa Szymańska). Potem robiła wywiady: przepytywała np. komunistycznych dysydentów i działaczy z czasów PRL. Dostała za to nagrodę podziemnej Solidarności. W wolnej Polsce zasłynęła z rozmową z generałem Wojciechem Jaruzelskim.

„Wolność. Czym jest?” – zaczęła wywiad w kolejną rocznicę stanu wojennego.

Gdy generał zapytał ją, czy była kiedyś wolna, odparowała:

„Jestem. Od 13 grudnia 1981 roku. Nic nie muszę”.

(W stanie wojennym odeszła z reżimowych mediów. Żeby zarobić na życie, przepisywała na maszynie prace magisterskie).

Mistrzyni wywiadu – nazywano ją. To z powodu niemiłosiernej dociekliwości wobec rozmówców i formy, jaką nadawała swoim rozmowom. „Wywiadu się nie robi, wywiad się pisze” – mawiała.

Porównywano ją za to do Oriany Fallaci. Nawet umrą na to samo.

Gdy dowiedziała się, że ma raka płuca, nie chciała o tym publicznie rozpowiadać.

– Teresa była bardzo powściągliwa w mówieniu o sobie – opowiada Błażej Torański, jej przyrodni brat, też dziennikarz, autor książek. – Zwłaszcza gdy chodziło o coś tak intymnego jak choroba. Ona miała w sobie zbyt dużo godności, żeby dzielić się ze światem swoimi słabościami, bólem, cierpieniem – dodaje Torański.

Przyznaje, że o chorobie siostry dowiedział się od jej przyjaciółki. „Wszystko dobrze” – odpowiedziała, gdy potem dzwonił do niej i dopytywał o zdrowie.

Zresztą leczenie dobrze rokowało: silna chemioterapia zniszczyła większość złośliwych komórek. Jednak w grudniu 2012 roku zdrowie Torańskiej znowu się załamało. Zmarła miesiąc później.

Trzy tygodnie wcześniej ukazała się książka Grzeli „Wolne”. Była tam rozmowa z Torańską. Ta, w której mówiła o chęci wywiadu z Tuskiem.

LEKARZE ZABRONILI PIĆ

Że ze zdrowiem Michała Kamińskiego dzieje się coś niedobrego, widać było od dawna. Słusznej postury polityk zaczął nagle chudnąć. Nie wyglądało wcale, że to z powodu zdrowej diety czy uprawiania sportu. Zaczęto nawet podejrzewać, że Kamińskiego trawi nowotwór.

W końcu sam przyznał, że choruje na cukrzycę. „Powiem szczerze, że mi jest z tym dobrze, bo muszę uprawiać sport, muszę dbać o dietę i raczej wszyscy mi mówią, że jeśli chodzi o moją wagę, to jest to zmiana, która wyszła mi na dobre” – o swojej chorobie mówił kilka lat temu „Faktowi”.

„Ja nie lubię epatować tą sprawą, ale wydawało mi się, że warto odpowiedzieć, ponieważ ludzie mnie pytali, ponieważ rzeczywiście spadek mojej wagi jest spektakularny. To wiązało się także z pogłoskami, że jestem ciężko chory na raka i zgoła umieram, te pogłoski mogę chwała Bogu, zdementować” – tłumaczył potem Wirtualnej Polsce.

Do tematu wrócił mimochodem tygodnik „Newsweek Polska”. Siedem lat temu Michał Krzymowski napisał tekst o końcu politycznej przyjaźni Kamińskiego i Adama Bielana. Niegdyś działali w prawicowych formacjach, Kamiński z Markiem Jurkiem i Tomaszem Wołkiem pojechał do Londynu, żeby spotkać się z trzymanym w areszcie domowym byłym dyktatorem Chile Augustem Pinochetem (solidarnościowe podziemie porównywało do niego Jaruzelskiego – obaj nosili ciemne okulary). Bielan został w PiS, Kamiński przeszedł do Platformy Obywatelskiej (dziś w Trzeciej Drodze).

Krzymowski skończył tekst humorystyczną puentą z rozmowy obu bliskich kiedyś sobie polityków:

„– O, Michał! Cześć. Co u ciebie? Wszystko w porządku?

– Nie – pada ponura odpowiedź. Kamiński ma minę zbitego psa.

– A co się dzieje?

– Lekarze zabronili mi pić.

Obaj wybuchają śmiechem”.

DIAGNOZA POLITYKA

Nie wszyscy dziennikarze uważają, że media powinny pytać o zdrowie polityków.

„Jest tylko jedna sytuacja, kiedy zachodzi możliwość wnikania dziennikarzy w stan zdrowia polityka. Ma ona miejsce wtedy, gdy polityk jest u władzy, podejmuje decyzje – jest prezydentem, premierem, ważnym ministrem. Wtedy jego stan zdrowia może mieć związek z podejmowanymi decyzjami” – trzy lata temu mówił Piotr Pytlakowski.

Pytlakowski pił do doniesień prawicowego tygodnika „Sieci”, który pisał o chorobie Jarosława Gowina. Polityk odszedł wtedy z pisowskiego rządu, wpadł w depresję i wycofał się na jakiś czas z polityki. Tygodnik braci Karnowskich poinformował o rzekomym pobycie Gowina w szpitalu psychiatrycznym, po rzekomej próbie samobójczej.

„Nie wyobrażam sobie, że można próbować diagnozować takiego polityka, wchodzić z kopytami w jego stan zdrowia, w sytuacji, kiedy od tego człowieka nic nie zależy. Każda jego choroba jest jego prywatną sprawą” – burzył się Pytlakowski.

Tym bardziej że w publikacji sympatyzującego z obozem Jarosława Kaczyńskiego tygodnika były drażliwe informacje dotyczące zdrowia Gowina.

„Trzeba mieć zakodowaną przyzwoitość, która nie pozwala wykorzystywać choroby do gry politycznej. W takich sytuacjach standardem jest cisza” – podsumował Pytlakowski.

Większość mediów o chorobie Gowina wypowiadała się bardzo powściągliwie.

CZUJĘ SIĘ CH...WO

„Ryżość na łysej pale jeszcze mało prześwituje. A korytarz mojego oddziału cichy i czysty, aż lśni. Słowem odczucia mam ambiwalentne. A u Was co?”.

To post Piotra Pytlakowskiego z sierpnia 2023 roku. Poniżej dwa zdjęcia: na jednym reporter „Polityki” wyniszczony przez terapię, na drugim – pusty szpitalny korytarz.

– Nie robię tajemnicy z mojej choroby – mówi mi rok później Pytlakowski. – Choć nie nagłaśniam jej, bo nie widzę takiej potrzeby.

Chciałem wyrazić empatię i zadałem bodaj najgłupsze pytanie w takiej sytuacji: jak się czuje.

Opowiedział mi anegdotkę. Zadzwoniła do niego koleżanka. „Jak się czujesz?” – pierwszy ją spytał, żeby nie musiała zadawać tego pytania.

O tym, jak bardzo tego nie lubi, Pytlakowski opowiadał dwa miesiące temu Ewie Wilk w „Polityce”. W tekście „Rozmówki rakowe” (ukazał się po śmierci Łukasza Lipińskiego) wyznał:

„Denerwuje mnie pytanie, jak się czujesz. Nie mam na nie odpowiedzi. Chyba, żeby ująć ją krótko: ch…wo. Mam bezustannie labudzić, a że głowa, że kiszki, że spać ciągle się chce? Nigdy nie narzekałem, nie cierpię narzekać, nie umiem”.

– Dawno nie napisałem tekstu. Żadnej książki już nie planuję – mówi do mnie Pytlakowski, w głosie słyszę smutek. Choć przecież dopiero co wydał „Strefę niepamięci”, reporterską opowieść o miastach i miasteczkach wschodniego Mazowsza i Podlasia, gdzie w czasie wojny polscy mieszkańcy mordowali Żydów.

Głos ma zmęczony, jestem zaskoczony, że w ogóle chciał ze mną porozmawiać. Życzliwości wobec świata nie zatracił, sam uprzedza moje pytania. Także to, którego pewnie bałbym się postawić. – Jest teraz stan zahamowania, choroba się zatrzymała – mówi o swoich szansach.

Tego dnia długo noszę w sobie tę rozmowę.

RAZ NA 20 LAT

– Dlaczego piszemy o chorobach polityków, aktorów, piosenkarzy, a o chorobach dziennikarzy nie? Przez delikatność? – dopytuję dziennikarzy.

– Nie podejrzewałbym polskich mediów o delikatność – odpowiada Roman Daszczyński.

Irytuje go jednak, gdy po śmierci kogoś ze świata dziennikarskiego dowiaduje się: „Umarł po ciężkiej chorobie”. – Wyświechtana formułka, nic więcej – mówi.

Tak pisano o śmierci Łukasza Lipińskiego i Waldemara Kuchannego. On we wspomnieniowych tekstach napisał wprost, na co obaj chorowali. Rodziny obu zmarłych dziennikarzy nie miały do niego o to pretensji. – Życiowa partnerka ostatnich lat Waldka napisała do mnie z podziękowaniem – mówi. – Z mamą i synami Łukasza miałem zaszczyt i przyjemność widzieć się na meczu Lechii.

Daszczyński żałuje, że nikt z mediów nie miał ochoty bądź odwagi porozmawiać z Łukaszem Lipińskim o jego chorobie i umieraniu. – Przecież on umierał na oczach całej Polski – powtarza. – Wszyscy widzieliśmy ten heroizm, z jakim walczył.

Widzi w tym bardziej ogólny problem: – Jako społeczeństwo uciekamy od mówienia o chorobach terminalnych, a ten problem będzie narastał jak epidemia, bo coraz więcej osób umiera na raka. Zamiast udawać, że nie ma tematu, może warto mówić, jaką postawę można przyjąć wobec śmiertelnej choroby, czy państwo polskie czyni wystarczająco dużo, żeby chorym terminalnie zapewnić jak najlepsze leczenie i godne traktowanie.

Daszczyńskiego jedno jeszcze irytuje: – Dziennikarze żyją z opisywania jawności innych ludzi i jeśli sami dla siebie, dla swojego środowiska próbują zastrzec inne warunki, to jest to nie w porządku – uważa.

– Dziennikarze nie są świętymi krowami, żeby o nich nie pisać – Pytlakowski zgadza się z Daszczyńskim.

Ale obaj szanują wolę tych, którzy o swojej chorobie mówić nie chcą.

Błażej Torański uważa, że pisanie o ciężkich chorobach znanych osób, to „pożywka dla mediów rozrywkowych”. – Bo ludzie lubią sensacje, lubią też dowiadywać się o nieszczęściach celebrytów. Gdyby Jerzy Stuhr sam nie wyznał, że zmaga się z nowotworem i z innymi dolegliwościami, poważni dziennikarze nie zajmowaliby się stanem jego zdrowia – jest przekonany. – Aktor pierwszy zdecydował się o tym powiedzieć, więc choroba przestała być jego prywatną sprawą.

Przy pracy nad tym tekstem musiałem uszanować wolę Jerzego Morawskiego. Mąż zmarłej dwa lata temu Ireny Morawskiej o chorobie żony rozmawiać nie chciał. Spotkaliśmy się wtedy: po śmierci reporterki „Press” zamieścił jej reportażowy portret. Morawski dużo opowiadał, jak kiedyś sam uczył żonę reporterskiego warsztatu, jak potem z uznaniem czytał jej świetne teksty. O chorobie prawie nie rozmawialiśmy – ból był zbyt świeży.

Wciąż jest. Gdy po dwóch latach znowu zadzwoniłem, przepraszał, że się nie wypowie. Wyjaśniłem, że sam jestem winien przeprosiny, że go chciałem namówić na trudną rozmowę.

DZIĘKUJĘ ZA CIEPŁO

We czwartek 9 maja wieczorem prowadziła „Kropkę nad i”. Rozmawiała z senatorami Waldemarem Pawlakiem z PSL-Trzeciej Drogi i Stanisławem Karczewskim z PiS.

W niedzielę Monika Olejnik oznajmiła na Facebooku, że „jeden z weekendów spędziła w szpitalu” i przeszła skomplikowany zabieg z powodu nowotworu piersi. „Po operacji jest lepiej, podejmuję nowe wyzwania i czuję się dobrze” – napisała.

Pod postem dała zdjęcie: siedzi w piżamie na szpitalnym łóżku, patrzy w tablet, w lewej dłoni widać wenflon.

„Mam świadomość, że miliony ludzi na świecie przeżywają większe problemy” – wyraźnie nie chciała, żeby jej post ktoś odebrał jako lansowanie się na chorobie. „(…) ale bardzo was proszę Kochani badajcie się i nie poddawajcie się po badaniach. Bądźcie proszę aktywni sportowo” – apelowała.

Następnego dnia znowu była w studiu. Tym razem w „Kropce nad i” przepytywała Borysa Budkę z PO, ówczesnego ministra aktywów państwowych, który szykował się do wyborów do parlamentu europejskiego. Była w dobrej formie: już na początku przypomniała Budce jego własne zdanie sprzed kilku miesięcy, gdy zapewniał, że do Brukseli się nie wybiera, bo ma ważne zadania w kraju.

Do choroby nawiązała na koniec. Gdy żegnała się z widzami, powiedziała: „Dziękuję za ciepło, które na mnie spływa”.

Pod „szpitalnym” postem dostała dużo komentarzy: od koleżanek i kolegów dziennikarzy, celebrytów, zwykłych użytkowników.

„Rozjedziesz go jak polityków w studiu” – napisał ktoś.

Redakcyjny kolega Damian Michałowski dodał: „Monia, na miejscu raka bym z tobą nie zadzierał”.

Kilka tygodni wcześniej o swojej chorobie poinformowała inna dziennikarka TVN – Joanna Kryńska. Bolała ją głowa, nagle zapomniała zdanie, które miała powiedzieć na antenie, poszła zrobić badania. Operacja wycięcia guza mózgu zakończyła się pomyślnie.

Gdy napisała o wszystkim na Facebooku, też dostała mnóstwo wyrazów sympatii. – Najważniejsze jednak są wiadomości od widzów, którzy piszą, że idą się zbadać, że idą zbadać dzieci, które narzekają na bóle – tłumaczyła.

To z tego powodu powiedziała publicznie o chorobie.

CIEKAWSKA GAWIEDŹ

– Granice dyskrecji bardzo się przesunęły – mówi prof. Magdalena Środa, gdy pytam, czy pisać o czymś tak intymnym jak choroba.

Filozofka przypomina, jak było kiedyś. – Na początku XX wieku zapytać kogoś o uczucia po śmierci bliskiej osoby było bardzo niestosownie, zbyt intymne – przypomina. – Ale teraz, dzięki kulturze masowej i sprzyjającej jej psychoterapeutyzacji naszego życia, obowiązują inne zasady: otwartość, ekshibicjonizm, epatowanie szczegółami życia prywatnego. Dyskrecja niczego już nie chroni, ciekawość musi być zaspokojona.

– Zapanowała moda na wyróżnianie się ze społeczeństwa – kontynuuje profesorka. – To, że ktoś zdał maturę, zrobił doktorat, wyszedł za mąż, ma jakieś sukcesy czy stabilizację, zrobiło się nudne. Ludzie zaczęli więc opowiadać albo o czymś niezwykłym, czego dokonali, albo o negatywnych stronach życia: że ściągali w szkole, coś ukradli, kogoś zdradzili. Ale te sensacje też się w końcu zbagatelizowały.

I tak doszliśmy do momentu, wyjaśnia prof. Środa, gdy niektórzy zaczęli mówić o najbardziej intymnych sferach swojego życia – ostatnio o depresjach, próbach samobójczych, chorobach. Media od razu podchwyciły temat. A może – żądne sensacji – go sprowokowały?

– Nie widzę specjalnej tamy, która by to zatrzymała – mówi Środa. – Poza jedną: jeśli informacje są ujawniane wbrew zainteresowanej osobie, może wtedy wytoczyć proces. Pytanie zasadne: kto się boi procesów? Przecież to świetne narzędzie popularności!

Oczywiście nie każde ujawnianie prywatności musi oznaczać przekroczenie granic dyskrecji. – Czasem odbywa się to z pożytkiem społecznym – zastrzega Środa. – Monika Olejnik poinformowała o swojej chorobie, żeby powiedzieć: „Dziewczyny, rak może dotknąć każdego. Badajcie się!”. Podobnie zrobiła kilka lat temu Krystyna Kofta. I to jest zrozumiałe.

Etyczka nie pochwala odsłaniania intymnych szczegółów życia po to, by bohater dostał pod postem więcej lajków. Tak samo jak dziennikarzy, którzy prześcigają się w odsłanianiu cudzej prywatności, żeby tylko zabłysnąć przed konkurencją.

– Ważne są intencje – mówi. – Czy chodzi o to, żeby zdobyć poczytność i lajkowość? Czy też robi się to w celu użytecznym społecznie, żeby ludzie się badali lub uważali na inne niebezpieczeństwa niż choroba.

Środa lubi powoływać się na prof. Barbarę Skargę. Od zmarłej kilkanaście lat temu filozofki usłyszała kiedyś: „Nie jesteśmy w stanie obronić przed ciekawością gawiedzi i dziennikarze uważają za swoją misję, by tę ciekawość zaspokoić, tymczasem często sami ją napędzają”.

MYELOMA MULTIPLEX

Jerzy Szperkowicz zrobił to po literacku. Wiele miesięcy przed śmiercią opowiedział, że od lat zmaga się z groźnym rakiem krwi. Podał jego nazwę. Po łacinie: myeloma multiplex i po polsku: szpiczak mnogi.

Ujawnił to w swojej ostatniej książce: literackim reportażu „Wrócę przed nocą”. Tragiczną historię rodzinną z czasów wojny o zamordowaniu matki przez białoruskich sąsiadów zaczął od opisu burzy, która przeszła nad jego domem letniskowym nad Narwią. Piorun omal nie zabił wtedy Szperkowicza i jego żony Hanny Krall.

Dwa lata po tamtym ocaleniu wykryto u niego chorobę. Opisał, jak niewiele miał szans na przeżycie i jak nowatorska terapia zahamowała na dekadę rozwój rakowych komórek.

Ponad 80-letni Szperkowicz wiedział, że to czas darowany („Zachorowałem, żeby – dzięki nowym lekom – pożyć. Po coś”).

Wykorzystał go na opisanie bolesnej traumy rodzinnej, którą przeżył jako dziewięciolatek i która już nigdy go nie opuściła. Książkę skończył wyborem miejsca na swój grób. Spoczął w nim dziewięć miesięcy po ukazaniu się „Wrócę przed nocą”.

Wszystko obmyślił z żoną: kształt nagrobka („z podwójną płytą”), roślinność („Posadzimy po bokach karłowate jodełki kaukaskie i płaczącą brzozę”). „Wszystko będzie dopięte tak, żeby bliscy mieli jak najmniej kłopotu”.

Bez czarnego humoru. Zwyczajnie. Po ludzku.

„To nie znaczy że wyrywamy się lec pod czerwonym szwedzkim granitem. Jest jeszcze tyle do zrobienia” – dodał.

***

Skończyłem pisać tekst, gdy niespodziewanie dostałem wiadomość, że mój bliski znajomy z mediów jest bardzo chory. I że może napiszą niedługo: „Umarł po ciężkiej chorobie”.

Nie wyobrażam sobie ujawnić jego nazwisko. I staram się nie wierzyć, że to prawda.

***

Ten tekst Stanisława Zasady pochodzi z magazynu "Press" – wydanie nr 09-10/2024Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.

„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.

Czytaj też: Nowy „Press” – Katarzyna Kasia, Solorz, odejścia szefów RMF, a także TVP PiS Bis

Press

Stanisław Zasada

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.