Straż Graniczna odrzuca co drugi wniosek akredytacyjny na granicę
Wyjazdy odbywają się codziennie i bierze w nich udział około siedmiu dziennikarzy (fot. Jakub Kaminski/East News)
Na wyjazdy organizowane przez Straż Graniczną na granicę polsko-białoruską trafia codziennie sześciu-ośmiu dziennikarzy, a co drugi wniosek zostaje odrzucony - mówi "Presserwisowi" ppor. Anna Michalska, rzeczniczka prasowa Komendanta Głównego Straży Granicznej. Dziennikarze skarżą się na niejasną procedurę i brak możliwości dotarcia do wybranych miejsc.
Jakub Medek z Tok FM złożył wniosek o akredytację w czwartek 2 grudnia. Miał nadzieję, że 6 grudnia pojedzie pod granicę i przeprowadzi szereg wywiadów z mieszkańcami. We wniosku nie chciał podawać jednak dokładnych danych swoich rozmówców ani planów dotyczących swojej pracy.
- Składałem wniosek według reguł ustalonych przez Straż Graniczną, ale nie na warunkach przez nią dyktowanych - podkreśla, zwracając uwagę, że są one sprzeczne z artykułami 14. i 54. Konstytucji, jak i z Prawem prasowym. - Nie otrzymałem odmowy, po prostu nie otrzymałem żadnej odpowiedzi - wyjaśnia. - Planuję dzisiaj (6 grudnia - przyp. red.) złożyć kolejny wniosek i będę je składał aż do skutku.
Ppor. Anna Michalska nie podaje dokładnych liczb dotyczących zaakceptowanych i odrzuconych wniosków, wyjaśnia jedynie, że "jest ich kilkanaście dziennie z całego świata". Jakub Medek stwierdza, że jest w trakcie konsultacji z prawnikami i rozważa możliwość zaskarżenia zarówno całej procedury, jak i samego braku odpowiedzi na złożony wniosek. - Moi znajomi brali udział w tych wyjazdach organizowanych przez Straż Graniczną i nie byli przesadnie zadowoleni - mówi i dodaje, że jeden z reporterów określił wyjazd mianem "safari". - Odbywają się codziennie i jeździ kilka osób - wyjaśnia.
Podkreśla, że z jego rozmów z innymi dziennikarzami wynika, że Straż Graniczna jest elastyczna w kwestii własnych zasad. Podaje przykład zapisu, który twierdził, że tylko jedna osoba z jednej redakcji może brać udział w wyjeździe. - To był absurdalny pomysł, że zespoły prasowe, chociażby z fotoreporterami, nie mogłyby brać udziału - stwierdza. - Mam nadzieję, że w sprawie moich wniosków też podejdą zdroworozsądkowo i przede wszystkim zgodnie z prawem.
Jedną z ekip reporterskich, które otrzymały akredytację, była Agnieszka Sadowska i Michał Chołodowski z "Gazety Wyborczej". W rozmowie z "Presserwisem" fotoreporterka wyjaśnia, że nie składała akredytacji osobiście, a robiła to za nią redakcja. Akredytacje złożono 2 grudnia, a Sadowska z Chołodowskim trafili na "wycieczkę" dwa dni później. Wyjaśnia, że w łaziku, który ruszył na granicę, znalazło się sześciu dziennikarzy i dwóch wojskowych. - Pogranicznicy i ta dwójka nie chcieli być fotografowani - wyjaśnia, ale dodaje, że na granicy znalazło się dwóch patrolujących z psem, którzy "byli przygotowani na zapozowanie i rozmowę". Za organizację odpowiadała kpt. Krystyna Jakimik-Jarosz z podlaskiego oddziału Straży Granicznej.
Sadowska wyjaśnia, że trudno jest na razie oceniać wyjazdy organizowane przez Straż Graniczną, bo odbyły się zaledwie cztery. - Pani kapitan wyjaśniała, że na razie pierwszeństwo mają polskie media, a zagraniczne będą zapraszane w drugiej kolejności - mówi.
Fotoreporterka mówi, że z jej informacji wynika, iż dziennikarze, którzy chcą jechać w konkretne miejsce, mają małe szanse na otrzymanie akredytacji. Jako przykład podaje Michała Kościa z Polskiej Agencji Fotografów Forum.
- Składałem akredytację, aby pojechać w piątek 3 grudnia. Wysłałem zgłoszenie tydzień wcześniej, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Dzisiaj złożyłem wniosek ponownie, tym razem, aby pojechać do Dubicz Cerkiewnych, ale podobno jest tak, że jeśli nie trafisz we wniosku w miejsce, gdzie akurat chce jechać Straż Graniczna, to oni nawet nie odpowiedzą na twoje zgłoszenie - mówi Kość.
Kość, podobnie jak wcześniej wspominany Jakub Medek, składał wniosek osobiście. - Informowałem, że jestem z agencji Forum, załączyłem skan potwierdzający, że jestem jej przedstawicielem. Proszenie, aby to robiła agencja, byłoby bez sensu. Po co cztery osoby mają się zajmować wyjazdem jednego człowieka, gdy mogę to zrobić sam.
Maciej Bąk, dziennikarz Radia Zet, otrzymał akredytację, ale podobnie jak Sadowska nie składał jej sam, a poprzez redakcję. Podkreśla, że w trakcie wyjazdu nie było ograniczeń w rozmowach choćby ze zwykłymi mieszkańcami. "W Minkowicach oddaliłem się od grupy i nagrywałem ludzi na własną rękę. Nikt nie ingerował" - wyjaśnia, ale dodaje, że podróż odbyła się na wcześniej zaplanowanej trasie.
Według Michała Kościa najlepszym rozwiązaniem byłoby stworzenie kalendarza, w którym Straż Graniczna informowałaby, gdzie danego dnia zaplanowała wyjazd. - Wtedy moglibyśmy się zgłaszać według tego, co nas faktycznie interesuje - stwierdza i dodaje, że w tym momencie ma złożone dwa wnioski. Jeden na 7 grudnia, drugi na pierwszą możliwą datę, aby trafić do Czeremchy, gdzie w ostatnim czasie było dużo przekroczeń. - Oglądanie płotu, którego nie ma, jest po prostu nieatrakcyjne - podsumowuje.
(KAP, 07.12.2021)