Dziennikarze ukarani za wjazd do strefy objętej stanem wyjątkowym złożyli zażalenie
Pełnomocnik dziennikarzy Patrick Radzimierski zapowiedział, że będzie składał zażalenie na zatrzymanie (fot. Jakub Kaminski/East News)
Dziennikarka Agence France-Presse w Warszawie oraz dwoje dziennikarzy francusko-niemieckiej telewizji ARTE omyłkowo wjechali do strefy objętej stanem wyjątkowym. Zostali ukarani naganą, ale złożyli zażalenie na działanie policji.
Sprawę zatrzymania dziennikarzy opisała Joanna Klimowicz w "Gazecie Wyborczej". Z jej ustaleń wynika, że dziennikarka AFP w Warszawie Maja Czarnecka oraz reporterka Ulrike Dässler i kamerzysta o imieniu Andreas udali się w okolice polsko-białoruskiej granicy, aby zrealizować materiał o tamtejszej sytuacji. W strefie objętej stanem wyjątkowym znaleźli się przez pomyłkę, bo droga nie była dobrze oznakowana. Pomimo wylegitymowania i tłumaczeń, że do strefy trafili nieumyślnie, policja zatrzymała ich na 48 godzin.
Pełnomocnik dziennikarzy Patrick Radzimierski poinformował, że wczoraj zostało złożone zażalenie na działania policji. – Będziemy kwestionować zasadność, legalność oraz prawidłowość zatrzymania. Na pewno kwestia użycia środków przymusu bezpośredniego, kajdanek, będzie jednym z zarzutów – mówi Radzimierski, partner w kancelarii prawnej Dentons.
– Działania były nieproporcjonalnie duże do naszej rzekomej winy – mówi Maja Czarnecka z AFP, która wraz z pracownikami ARTE współrealizowała reportaż na pograniczu. – Wjechaliśmy do strefy nieświadomie i niecelowo, bo na drodze nie było oznakowań, których cały czas wypatrywaliśmy. Zresztą przyznali to także w nieformalnych rozmowach policjanci. Kiedy tylko okazało się, że jesteśmy w strefie objętej zakazem, zawróciliśmy, ale wtedy zatrzymała nas policja - opowiada Czarnecka.
Pomimo wylegitymowania i tłumaczeń, że do strefy trafili nieumyślnie, policja zatrzymała ich na 48 godzin. Zatrzymanych przewieziono na komisariat w Sokółce, gdzie zostali osadzeni w celach i spędzili tam całą dobę. Zabrano im sprzęt, samochód odholowano.
– Myśmy się nie spodziewali, że rzeczywiście będziemy osadzeni w celi. Przed osadzeniem doszło do rewizji osobistej. Musiałam oddać buty, stanik, okulary. Pretekstem do wszystkiego był regulamin, na który policjanci stale się powoływali. Każdy trafił do innej celi, gdzie spędził noc – relacjonuje Czarnecka.
Następnego dnia po południu dziennikarze zostali przewiezieni do Sądu Rejonowego w Sokółce, gdzie rozpatrzono wniosek policji o ukaranie każdego karą grzywny w wysokości 2 tys. zł. Do sądu Ulrike Dässler i kamerzysta zostali wprowadzeni w kajdankach na rękach.
"Miałam wrażenie, że chcą nas aresztować, żeby dać przykład" – mówi Ulrike Dässler cytowana przez "Wyborczą".
Rzecznik podlaskiej policji tłumaczy, że w założeniu kajdanek "chodziło o ich własne bezpieczeństwo, choć także funkcjonariuszy". Reporterzy nie przyznali się do winy, ale sąd ją uznał i zastosował nadzwyczajne złagodzenie kary – dziennikarze zostali ukarani karą nagany. Dziennikarze dokończyli realizację materiału, który będzie wkrótce publikowany.
– Cokolwiek byśmy powiedzieli, policja by nam nie uwierzyła. Dziennikarze w Polsce mają złą prasę, a dziennikarze zachodni jeszcze gorszą, taki jest oficjalny przekaz – puentuje Czarnecka.
Zatrzymani przez policję są doświadczonymi dziennikarzami z kilkudziesięcioletnim stażem. – Robiłam z nimi wiele materiałów. Materiały ARTE są rzetelne i wyważone. Nie szukaliśmy sensacji – zaznacza Czarnecka.
Ulrike Dässler jest dziennikarką ARTE TV od 30 lat. Relacjonowała powstania i konflikty zbrojne w Afryce i na Bliskim Wschodzie m.in. w Iraku, Libii, Sudanie Południowym. Z kolei Maja Czarnecka w AFP pracuje od 1990 roku. Równolegle publikowała w "Libération", "Le Courrier International", współpracowała z France2 i Arte.
(BAE, 06.10.2021)