Stan wyjątkowy. Władzy powinno zależeć na obecności mediów
Marek Twaróg: "Nie musimy wierzyć władzy na słowo"
Nie można wykluczyć, że rząd ma jakieś szczególne powody, dla których wprowadza stan wyjątkowy przy granicy z Białorusią. Gdyby jednak te powody były naprawdę istotne, to normalnej, demokratycznej władzy powinno zależeć na tym, by media tam były. I by świadczyły o prawidłowych reakcjach polskich władz bądź prowokacjach Łukaszenki.
Być może powodem wprowadzenia stanu wyjątkowego są nasilające się prowokacje ze strony Białorusi lub kolejne transporty uchodźców kierujące się wprost pod naszą granicę. A być może są to rosyjsko-białoruskie manewry Zapad-21 i obawy przed naruszeniem naszych granic. Problem polega na tym, że nie dowiemy się tego z rozporządzenia prezydenta RP, gdzie czytamy jedynie o „szczególnym zagrożeniu bezpieczeństwa obywateli oraz porządku publicznego, związanym z obecną sytuacją na granicy”. Na takiej podstawie wprowadza się szereg ograniczeń swobód obywatelskich, w tym „zakaz utrwalania za pomocą środków technicznych wyglądu lub innych cech określonych miejsc, obiektów lub obszarów, położonych na obszarze objętym stanem wyjątkowym” albo „ograniczenie dostępu do informacji publicznej dotyczącej czynności prowadzonych na obszarze objętym stanem wyjątkowym w związku z ochroną granicy państwowej oraz zapobieganiem i przeciwdziałaniem nielegalnej migracji".
Media nie mogą więc relacjonować sytuacji na granicy, a władza nie zamierza tłumaczyć szerzej swoich poczynań. Szczególnie dociekliwi dziennikarze dostają zarzuty, ewentualnie wypuszcza się na nich propagandystów, którzy cynicznie zarzucają im brak rozumienia polskiej racji stanu.
To jasne, że wszyscy, którym na sercu leży prawo do informacji i wolność słowa, powinni domagać się lepszego uzasadnienia dla tak głębokiego ograniczenia swobód obywatelskich. Nie musimy wierzyć władzy na słowo, a przyczynę naszej rezerwy wobec rządzących zgrabnie wytłumaczyła prof. Ewa Łętowska w „Gazecie Wyborczej” (w rozmowie z Dorotą Wysocką – Schnepf):, „Podstawową rzeczą przy posługiwaniu się stanem wyjątkowym jest poziom zaufania do rządzących. Jeżeli ten poziom zaufania jest tak niski, jak w tej chwili, to nawet osobie, która rozumie problemy związane np. z koniecznością ochrony granic (…), czerwona lampka się zapala. Przepraszam, tyle razy nam – tak jak z tym pastuszkiem i wilkiem – wołano wilk, że po prostu nie mam zaufania”.
Media, organizacje pozarządowe, RPO muszą więc naciskać na rząd. I jeśli rząd ten ma czyste intencje, powinno mu zależeć na społecznej kontroli zarówno swoich działań, jak i – przyjmijmy, że to znacznie ważniejsze – działań Łukaszenki. W podbramkowych momentach to właśnie niezależne media, a nie politycy, będą świadczyć o sytuacji. I to niezależne media będą gwarantować, że komunikaty wysyłane w świat są prawdziwe.
Jeśli rząd nie zechce zrozumieć racji tych, którzy walczą o dostęp do informacji, musi godzić się z zarzutami o nieczyste intencje. Już przy Pegasusie rząd pouczał nas, że „Jak ktoś nie ma nic do ukrycia, to nie ma się czego obawiać". Rozumiem, że dziś tę mądrość ministra Sasina można zaserwować prezydentowi i rządowi.
Marek Twaróg, Press.pl
Marek Twaróg