„Był sobie chłopczyk”
Ewa Winnicka
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2017
Jak to możliwe, że przez ponad dwa lata dwóm rodzinom, dziadkom, lekarzom, pracownikom socjalnym i sąsiadom nie brakowało obecności dwulatka, którego kiedyś poznali, widywali, odwiedzali? Ewa Winnicka, jak przystało na reportera, zabrała się za temat wtedy, gdy tabloidy się już nim nasyciły, ludzie obgadali, urzędnicy wydali oświadczenia i właściwie wszystko było już dla opinii publicznej jasne. Wszystko?
Historia bezimiennego chłopca z Cieszyna, do którego nikt się nie przyznawał i na którego pogrzeb przybyły tłumy, poruszyła całą Polskę. Książka Winnickiej to rekonstrukcja wydarzeń: tych przed wrzuceniem ciała dwuletniego Szymona do stawu rybnego koło Cieszyna i tych po odkryciu ciała chłopca, który Szymonem mógł się stać z powrotem dopiero długo potem. Po dwóch latach śledztwa okazało się, że mieszkał w Będzinie, a śmierci są winni jego rodzice. Winnicka krok po kroku, jakby bez emocji opisuje, jak doszło do tej tragedii i co się działo przez wiele miesięcy po niej. Książkę czyta się więc niczym powieść akcji. Ta sucha reporterska relacja może jednak czytelnika zmylić, bo za faktami – obnażającymi nieraz ludzką bezduszność i zwykłą głupotę – jest ukryty głęboki problem. Ciąg zdarzeń pokazuje, że w Polsce dziecko nie jest specjalnie chronione, a podejście dorosłych do dzieci często chłodne i beztroskie. Donosy pisane przez obywateli do policji, która szukała jakichkolwiek punktów zaczepienia w poszukiwaniu rodziny martwego chłopca, są porażającym świadectwem patologii polskich rodzin. Śmierć Szymona była może przypadkiem, ale to, jak do niej doszło, przypadkiem nie jest. Bo nie przez przypadek matka Szymona trafiła do tego samego aresztu śledczego w Katowicach, co inna znana dzieciobójczyni – matka Madzi z Sosnowca. Książka Winnickiej to kawał porządnej reporterskiej roboty i dobijająca lektura, obawiam się, bez happy endu.
(RG, 08.03.2018)