Wydanie: PRESS 03/2007
W Służbie Informacji
Działałem dla dobra bezpieczeństwa państwa – wyjaśnia przyczyny współpracy z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi Andrzej Grajewski, szef działu zagranicznego tygodnika „Gość Niedzielny” i były członek kolegium IPN-u. Czy dziennikarz współpracujący ze służbami specjalnymi nie sprzeniewierza się etyce zawodu? Grajewski podkreśla, że nie wszedł w kolizję etyczną. Tłumaczy, że od 1992 roku na prośbę MON-u współpracował z WSI nie jako dziennikarz, lecz analityk ds. międzynarodowych, wykonując ekspertyzy na temat sytuacji w Europie Środkowej i Wschodniej. – To, że byłem dziennikarzem, nie miało dla WSI znaczenia – zapewnia. Zaznacza, że w znacznie większym stopniu czuje się ekspertem od problematyki międzynarodowej oraz służb specjalnych niż dziennikarzem. Doniesieniom autorów raportu o WSI na swój temat zaprzecza: nie typował dziennikarzy do werbunku, nie prowadził w prasie akcji dezinformacyjnej, nie nakłaniał nikogo do publikowania artykułów korzystnych dla WSI, nie przeszedł w służbach przeszkolenia. – Widziałem swoją teczkę w WSI, gdyż dobrowolnie zgłosiłem się do Komisji Weryfikacyjnej. Nie ma w niej żadnych dowodów na to, abym kiedykolwiek pomagał WSI na obszarze mediów. Raport jest daleko posuniętą manipulacją. Nie mówi nic o moich prawdziwych kontaktach z WSI, sugeruje natomiast działania, które nie miały miejsca – ocenia. Służyli niepodległemu państwu Trudno przesądzić, czy Grajewski padł ofiarą manipulacji. Bez względu na ocenę merytorycznej wartości raportu pewne jest jedno: media nie przyjęły wspólnego stanowiska w sprawie współpracy dziennikarzy z wywiadem. Nie ma zgody co do tego, czy podejmujący ją dziennikarze łamią etykę zawodu. Nie wiadomo też, jakie są jej granice, które z jej form są moralnie dopuszczalne, a które nie. Dziennikarz „Gazety Wyborczej” Jarosław Kurski w wywiadzie z marszałkiem Senatu Bogdanem Borusewiczem stwierdził niedawno: „W raporcie wymienia się różnych ludzi. Jerzy Marek Nowakowski, Jarosław Szczepański, Andrzej Grajewski. Wszyscy oni zaprzeczają współpracy. Ale jeśli nawet przyjąć, że służyli jakoś swoją wiedzą, to przecież już po 1989 r., a więc instytucji państwa niepodległego”. Kurski dopuszcza bowiem sytuacje, w których dziennikarzowi wolno bez uszczerbku na honorze współpracować ze służbami. – Wszystko zależy od granic takiej współpracy. Jeśli pracownik redakcji ulega inspiracji WSI w publikacjach lub donosi na kolegów, granica zostaje przekroczona. Trudno jednak piętnować Andrzeja Grajewskiego za pisanie analiz o sytuacji międzynarodowej, zwłaszcza w okresie, kiedy Polska przygotowywała się do wejścia do NATO. W jego przypadku problem sprzeniewierzenia się etyce zawodowej jest wydumany; co wspólnego miały takie ekspertyzy z pracą w „Gościu Niedzielnym”? – pyta Kurski. Także Waldemar Tevnell, prezes Bonnier Business (Polska) (wydawca „Pulsu Biznesu”), nie widzi nic złego w sporządzaniu takich analiz. – Potępienia wymaga świadome pisanie donosów. Pisanie ekspertyz dla legalnie działających służb specjalnych nie jest naganne – uważa. Rozdmuchany problem? Według Mariusza Ziomeckiego, redaktora naczelnego tygodnika „Przekrój”, wszelka współpraca dziennikarza ze służbami specjalnymi jest niezgodna z etyką zawodu. – Pracodawcą dziennikarza jest opinia publiczna. Jeśli służy on innemu panu, łamie zasadę lojalności wobec niej i reguły tego zawodu – mówi. Jego zdaniem nie ma od tej zasady wyjątku: – Dziennikarz nie powinien stwarzać wrażenia, że uczestniczy w konflikcie interesów, nawet jeśli jest to konflikt pozorny. Opinia publiczna nie ma obowiązku dociekać, jak naprawdę wyglądały jego kontakty z wywiadem, tak jak nie ma obowiązku rozstrzygać, co na przykład kierowało szefową firmy, która w przetargu wybrała ofertę swojej córki. Dziennikarz podejmujący taką współpracę stawia się bowiem w dwuznacznej sytuacji. Z jednej strony ma obowiązek domagać się przejrzystości życia publicznego, z drugiej – jest uwikłany w działania niejawne. – Nie wiadomo, jakie są jego zobowiązania wobec służb. Co będzie, jeśli zażądają od niego informacji o sytuacji w redakcji? – pyta Paweł Lisicki, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”. Kurskiego drażni hipokryzja, którą demonstrują media oskarżające Grajewskiego o współpracę: – Większość tekstów i materiałów powstaje dziś z inspiracji służb specjalnych. Media są pełne frazesów o etyce dziennikarskiej, a same służą za słup ogłoszeniowy dla służb – piętnuje. – Istotniejszym problemem jest korupcja wśród dziennikarzy. Sprawa współpracy dziennikarzy z WSI została rozdmuchana przez polityków PiS-u. Nie warto się tym zajmować, bo raport Macierewicza jest oderwany od życia – dodaje Piotr Pacewicz, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. Przyznaje jednak, że niedopuszczalne jest, by dziennikarz był etatowym współpracownikiem służb, bo jedynie opinia publiczna powinna mieć wyłączność na jego pracę. Nie oznacza to, że jakikolwiek kontakt ze służbami jest niemoralny. – Jeśli dziennikarz dowiaduje się o planowanym zamachu terrorystycznym, powinien powiadomić policję – wskazuje. Pacewicz w pełni usprawiedliwia Jarosława J. Szczepańskiego, byłego zastępcę szefa Telewizyjnej Agencji Informacyjnej oraz byłego rzecznika TVP, którego nazwisko znalazło się w raporcie. Według jego autorów miał on informować WSI o zmianach na zagranicznych placówkach TVP, a po odejściu z telewizji zgodził się na infiltrację „Rzeczpospolitej”, „Wprost” bądź „innej związanej z jego profesją instytucji”. Szczepański współpracy z WSI zaprzecza i w obronie dobrego imienia złożył 6 marca pozew przeciwko ministrowi obrony narodowej Aleksandrowi Szczygle. Szczepański domyśla się jednak, w jaki sposób pojawił się na liście agentów. – Kiedyś znajomy oficer poprosił mnie o przywiezienie map z rejonu Bajkału. Oddając mi za nie pieniądze, poprosił o pokwitowanie. Wydawało mi się to oczywiste – gdybym nie pokwitował odbioru należności, poparłbym tezę Macierewicza o nielegalnych operacjach WSI – tłumaczy. Za tę przysługę został wciągnięty na listę. Przypadek Szczepańskiego, o ile mówi prawdę, jest wskazówką, że dziennikarze powinni unikać wszelkich kontaktów ze służbami specjalnymi. – Dziennikarz jest tu stroną słabszą. Łatwo może zostać wykorzystany i zmanipulowany – ostrzega Stanisław Janecki, redaktor naczelny tygodnika „Wprost”. Nie wszyscy są przekonani o potrzebie takiej ostrożności. – Gdyby znajomy oficer WSI poprosił mnie o przywiezienie map, zgodziłbym się. Chodziło przecież o zwykłą przysługę. Z tego, że mamy paranoiczne państwo, nie wynika, że sami mamy zachowywać się paranoicznie – przekonuje Piotr Pacewicz. Skazani na WSI Życzliwość mogła zgubić też Jarosława Kociszewskiego, byłego korespondenta Polskiego Radia w Izraelu. – Na prośbę znajomych z ambasady wyciągnąłem przez Internet pewne dane z izraelskiego odpowiednika polskiego KRS-u. Były całkowicie jawne. Poproszono mnie o tę przysługę ze względu na znajomość hebrajskiego – mówi Kociszewski. Zapewnia, że nigdy nie łamał prawa ani izraelskiego, ani polskiego. Nie oznacza to, że nie utrzymywał bliskich kontaktów z polskim ataszatem wojskowym. – Wielokrotnie rozmawialiśmy o konflikcie bliskowschodnim, ale nie było w tym nic nielegalnego. Była to zwykła wymiana informacji, o jednych sprawach wiedziałem więcej ja, o innych oni. Opinia wojskowych była dla mnie cenna. Nigdy nie było jednak tak, że przekazywałem im informacje, których nie zamieszczałem później w moich materiałach. Byłoby to nieetyczne – dodaje. I przekonuje, że dziennikarz pracujący w strefie konfliktu zbrojnego skazany jest na kontakty z wywiadami wojskowymi. – Utrzymywanie dobrych stosunków z nimi jest niezbędne. Żeby przedostać się przez linię frontu do polskich żołnierzy stacjonujących na Wzgórzach Golan, musiałem zdobyć zaufanie zarówno wywiadu izraelskiego, jak i polskiego. Musiałem z nimi rozmawiać – tłumaczy. Jest rozgoryczony. Uważa, że jego kontakty z WSI opisane w raporcie są nadinterpretacją: – Miałem poczucie, że Polska jest moim krajem, dlatego bez obaw kontaktowałem się z WSI. Teraz nie zbliżyłbym się do polskiej ambasady na milę. Nie ufać diabłu Gdzie przebiega granica, poza którą niezbędne dla pracy dziennikarza kontakty ze służbami specjalnymi zaczynają być postrzegane jako współpraca z nimi? – Dziennikarz ma prawo rozmawiać z każdym, nawet z diabłem. Kontakty z WSI powinny jednak zachodzić tylko w jedną stronę: dziennikarz może pytać, ale nie wolno mu składać w zamian żadnych obietnic i wikłać się w zależności – mówi Janecki. Jest pewien, że takie zależności prędzej lub później i tak wyjdą na jaw. Po opublikowaniu raportu okazało się, że komentator telewizyjny i były zastępca Janeckiego w tygodniku „Wprost” Jerzy Marek Nowakowski współpracował przed laty z WSI. – Plotki o tym zaczęły do nas docierać kilka miesięcy temu. Mimo że Jerzy Marek Nowakowski twierdził, iż współpraca nie wykraczała poza tworzenie ekspertyz o stosunkach międzynarodowych, dla redakcji była to sytuacja niekomfortowa – przyznaje Janecki. „Wprost” zwróciło się po wyjaśnienie do szefa służby kontrwywiadu Antoniego Macierewicza, ale go nie otrzymało. Dla Nowakowskiego pisanie analiz dla WSI to zaszczyt. – W cywilizowanym świecie takie zamówienie od wywiadu jest dowodem profesjonalizmu analityka – mówi. Zaprzecza, że informował służby o spotkaniach PiS-u i PO przed wyborami samorządowymi w 2002 roku: – Moje konsultacje dla WSI dotyczyły wyłącznie kwestii polityki zagranicznej. Cień przeszłości Nowakowski tłumaczy, że kiedy przygotowywał analizy, był pracownikiem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu RP, nie dziennikarzem. Czy dobrze się jednak stało, że mimo kontaktów z wywiadem wrócił do dziennikarstwa? On sam nie ma wątpliwości: – Taka przeszłość byłaby obciążająca dla dziennikarza śledczego. Ja jednak zawsze ograniczałem się do roli komentatora i nigdy nie ukrywałem swoich poglądów – podkreśla. Przychodząc do „Wprost”, nie powiadomił szefów o współpracy z WSI. – Dziennikarstwo jest zawodem zaufania społecznego. Wolałbym, żeby nasi dziennikarze nie mieli kontaktów ze służbami nawet w przeszłości – kwituje Janecki. Podobny problem ma Telewizja Polsat. Autorzy raportu wskazali dwie osoby związane ze stacją: Piotra Nurowskiego, członka rady nadzorczej i współtwórcę stacji, oraz Jerzego Tepliego, byłego korespondenta z Berlina. Tepli miał być organizatorem Grupy Wywiadowczej Grot działającej pod przykryciem jako miesięcznik „Przegląd Międzynarodowy”, Nurowski zaś miał dbać, by na antenie Polsatu nie ukazywały się materiały niekorzystne dla WSI. Nurowski przyznaje, że był współpracownikiem wywiadu wojskowego PRL-u podczas służby dyplomatycznej w Maroku. Twierdzi, że ta współpraca zakończyła się w 1990 roku, a z WSI jej nie kontynuował. Czy jego przeszłość rzuca cień na wiarygodność telewizji? Bogusław Chrabota, dyrektor programowy Polsatu, uważa, że nie: – Piotr Nurowski nigdy nie kształtował programu Polsatu poza sportem ani też nie firmował swoją twarzą stacji. Jego obecność w radzie nadzorczej to kwestia wyłącznej decyzji właściciela. Sam Nurowski twierdzi, że jedyną formą współpracy były raporty na temat regionu z kierowanej przez niego placówki w Rabacie. – Jeśli to prawda, działalność ta nie dyskwalifikuje go jako człowieka czynnego w życiu publicznym RP – uważa Chrabota. W sprawie Tepliego nie chce się wypowiadać, zanim nie uzyska danych o szczegółach jego kontaktów. Dziennikarz zresztą sam zakończył współpracę ze stacją. – Po opublikowaniu raportu zadzwonił do mnie i zrezygnował z realizacji pewnego projektu. Przyjąłem jego decyzję – mówi Chrabota. W kłopotliwej sytuacji znalazł się też Waldemar Tevnell, kiedy dowiedział się, że w raporcie znalazło się nazwisko Andrzeja Nierychły, dyrektora wydawniczego „Pulsu Biznesu”. – Andrzej zaprzeczył, że kiedykolwiek współpracował z WSI. To mi wystarczyło – mówi krótko. Nie ma dla niego znaczenia, czy dziennikarz współpracował ze służbami przed przyjściem do wydawnictwa. Uważa, że każdy może się zmienić. Wśród szefów mediów nie ma zgody, czy taka przeszłość działałaby na niekorzyść dziennikarza przyjmowanego do pracy. – Nie zatrudniłbym takiej osoby. Zaangażowanie we wszelkie niejawne struktury godzi w wiarygodność dziennikarza – mówi Andrzej Mietkowski, do niedawna szef Agencji Informacji TVP. Naczelny „Rzeczpospolitej” nie potrafi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. – Gdyby kandydat udowodnił mi, że pisał jedynie ekspertyzy i nie uczestniczył w działaniach operacyjnych, zastanowiłbym się, czy go nie przyjąć. Musiałby to być jednak naprawdę wybitny dziennikarz – mówi Paweł Lisicki. Dla Mariusza Ziomeckiego agenturalna przeszłość dziennikarza byłaby poważnym obciążeniem. – Patrzyłbym na takiego kandydata sceptycznie, podobnie jak na osoby, które chciałyby przyjść do zawodu z polityki lub agencji public relations. Każda sytuacja jest jednak inna. Sprzątajmy własne podwórka Nic nie wskazuje na to, by media doszły do porozumienia w sprawie granic współpracy dziennikarzy ze służbami specjalnymi. Paweł Lisicki nie spodziewa się, by po opublikowaniu raportu dziennikarze chcieli podtrzymywać tę współpracę. – W tej sytuacji ustalanie wspólnych kryteriów dopuszczalności takiej współpracy nie ma sensu. Ziomecki nie spodziewa się, by mogło to nastąpić: – Pluralistyczne media z natury są przeciwne artykułowaniu wspólnych tez. To zdrowe podejście – sądzi. Szans na to nie widzi również Mietkowski: – Część mediów nie jest tym zainteresowana, bo ma problemy z własnymi dziennikarzami uwikłanymi w taką współpracę. Z samego faktu przyjęcia wspólnego stanowiska nic by nie wyniknęło. Lepiej rozwiązywać takie problemy na własnym podwórku, tak jak zrobiła to telewizja publiczna, apelując do pracowników o składanie wniosków do IPN-u o autolustrację. Małgorzata Wyszyńska
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter