Wydanie: PRESS 02/2007
Rząd dusz
Zaczęło się od tego, że „Rzeczpospolita” jako pierwsza skrytykowała zmonopolizowanie przez „Dziennik” wieczorów wyborczych w TVP jesienią ub.r. Potem zarzuciła „Dziennikowi” przedstawianie seksafery w Samoobronie w konwencji tabloidowej. Z kolei Robert Krasowski, redaktor naczelny „Dziennika”, napisał, że Zdzisław Krasnodębski, który wcześniej publikował w jego tytule, teraz ostro dyskutuje tylko z „własnym wizerunkiem w lusterku do golenia przystawianym mu do twarzy przez redaktorów »Rzeczpospolitej«”. Krasnodębski bowiem przeniósł się pod koniec roku z „Dziennika” do „Rz” właśnie. Już na jej łamach odpowiedział ostro Krasowskiemu. Na to Igor Zalewski poskarżył się w „Dzienniku”, że „Rz” prześcignęła „Gazetę Wyborczą” w podszczypywaniu „Dziennika”... Rzeczywiście, to wzajemne podszczypywanie trwa, odkąd naczelnym „Rz” został Paweł Lisicki, a gazeta stała się bardziej przychylna IV Rzeczypospolitej. Wcześniej za taki tytuł uchodził „Dziennik”. – Teraz oba dzienniki starają się zająć jak najwięcej miejsca po prawej stronie i pokazać, który z nich jest bardziej prawomyślny – ocenia dr Zbigniew Bajka z Ośrodka Badań Prasoznawczych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego zdaniem to walka o rząd dusz prawicowych i konserwatywnych czytelników. Na słowa „Zapewniam, że z chwilą rezygnacji ze współpracy z »Dziennikiem« nie straciłem zmysłów. (…) Przekonanie zatem, że jeśli coś nie odbywa się pod patronatem »Dziennika«, to nie jest debatą publiczną, nie wydaje mi się zasadne. Poza tym redaktorzy »Dziennika« posługują się zbyt szerokim jak na mój gust pojęciem dyskusji. Zaliczają do tego gatunku także takie formy ludzkiego komunikowania, w których w ogóle nie padają argumenty ani nawet żarty, lecz same złośliwości, i to tanie” – napisał w „Rz” Krasnodębski. – Zdzisław Krasnodębski zrezygnował ze współpracy z nami po felietonie Jerzego Pilcha, który z nim polemizował – komentuje Robert Krasowski. – Chyba nie odpowiadało mu, że na łamach jednej gazety pojawiają się odmienne opinie. W „Rzeczpospolitej” tego problemu nie ma, bo opinie są tam bardziej jednorodne – ironizuje. Pilch w „Dz” we wrześniu ub.r. skrytykował chwalący prezydenta Lecha Kaczyńskiego felieton Krasnodębskiego. – W istocie bezpośrednim impulsem decyzji, by zmienić łamy, był felieton Pilcha. Decydujący nie był jednak mój stosunek do tego dość obrzydliwego felietonu lub do „Dziennika”, lecz do siebie. Nie bardzo miałem ochotę uczestniczyć w bijatykach na coraz mocniejsze słowa – wyjaśnia Zdzisław Krasnodębski. – Mój kontakt z „Dziennikiem” rozpoczął się od współpracy z „Europą”, która była dodatkiem do „Faktu”. Bardzo ją sobie ceniłem, podobnie jak bardzo cenię Roberta Krasowskiego, Cezarego Michalskiego i Jana Wróbla jako intelektualistów i komentatorów. Nie znaczy to jednak, że chcę brać udział w codziennym polskim maglu politycznym. Styl „Rzeczpospolitej” odpowiada mi bardziej niż styl „Dziennika” – tłumaczy. Złośliwości wymieniane między obu tytułami ujawniają się na różnych poziomach. „Rzeczpospolita” wydrukowała w połowie stycznia br. tekst Macieja Strzembosza, który został odrzucony przez „Dziennik”. Strzembosz chwalił prezydenta Lecha Kaczyńskiego za nowelizację ustawy lustracyjnej. Postulował też, by IPN, oprócz śledzenia konfidentów i tajnych współpracowników, zajmował się też odszukiwaniem chwalebnych kart z najnowszej historii Polski. – Autor przysłał tekst e-mailem i poprosił, by w przypadku jego publikacji dodać informację, że ten materiał został odrzucony przez redakcję „Dziennika”. Uznaliśmy, że to wartościowy tekst – mówi Paweł Lisicki. Tego samego dnia „Rz” opublikowała też tekst odrzucony przez „GW”. Na nazwiska „Rz” i „Dziennik” wymieniają się nie tylko złośliwościami, ale też dziennikarzami – co wskazuje na ambicjonalny charakter sporu. Gdyby dzienniki reprezentowały różne opcje, trudno byłoby prze- konać dziennikarzy do zmiany redakcji. W połowie stycznia br. „Dziennik” na drugiej stronie opublikował zdjęcia swoich dziennikarzy śledczych, przedstawiając ich jako najlepszych w Polsce tropicieli afer. Tylko że połowa tego składu, wraz z szefem Pawłem Reszką, odeszła z „Rz”. – Opublikowanie zdjęć tych dziennikarzy jako najlepszych dziennikarzy śledczych w Polsce było tanim sposobem pochwalenia się – ocenia Paweł Lisicki z „Rz”. „Dziennik”, który pozyskał także innych dziennikarzy z „Rz”, teraz traci ich na rzecz konkurenta. W lutym np. do „Rz” wracają dwie dziennikarki działu politycznego: Eliza Olczyk i Bernadetta Waszkielewicz. Jednak naczelni obu tytułów protestują przeciwko opinii, że walczą o rząd dusz wśród prawicowych czytelników. – To klasyczny błąd prasoznawców. Przecież czytelnik nie kupuje obu gazet, by sprawdzić, która bardziej pasuje do jego przekonań – mówi Robert Krasowski. Paweł Lisicki zapewnia, że nie interesuje go, która gazeta co przedstawia, tylko najważniejsze są wydarzenia, na które jego dziennik reaguje. Krasowski zaś woli takie, nawet czasami ostre podszczypywanie niż przemilczanie. – Do tej pory gazety udawały, że są same na rynku. Teraz siebie zauważamy – mówi. Mariusz Kowalczyk
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter