Wydanie: PRESS 04/2006
Szczur w redakcji
Gdy w 2001 roku w Axel Springer Polska przygotowywano projekt ekonomicznego miesięcznika „Profit” (obecnie „Forbes”), ówczesny wiceprezes wydawnictwa Florian Fels zażądał zasłonięcia szarym papierem okien redakcji na trzecim piętrze, w której pracował zespół projektu. Polecenie zlekceważono, więc Fels osobiście zakleił szyby. – Zrozumiałem wtedy, że sprawy tajności trzeba traktować w tym wydawnictwie bardzo poważnie – mówi Mariusz Ziomecki, kierujący wówczas redakcją projektu. Jak poważnie, okazało się raz jeszcze na początku br., gdy poza firmę wyciekły próbne numery projektu nowego dziennika opiniotwórczego przygotowywanego przez Springera. Kiedy „Press” je opublikował, zarzucono nam, że mamy tam swojego informatora. W redakcji projektu zarządzono więc wielkie śledztwo, sprawdzano komputery. Szukano, kto mógł być tzw. szczurem, a gdy nie udało się nikogo złapać za rękę, zwalono wszystko na Bogu ducha winne osoby, które przez jakiś czas pracowały w redakcji projektu i odeszły. Jednocześnie w tejże redakcji przeglądano bez żenady próbne wydruki innego tajnego projektu – dziennika przygotowywanego przez Michała Sołowowa. Tytuł przyszedł z miasta Szczur, wtyka, kret – tak wydawcy mówią o kimś, kto jest podstawiony przez konkurencję, by dostarczać jej informacji o tajnych projektach. Ze szczurem jest tak jak z potworem z Loch Ness: wszyscy wiedzą, że straszy, ale nikt go nie widział. – Prawie każdy z branży widział zerówki „Nowego Dnia” Agory, a potem nowego dziennika Springera. Krążyły po mieście, zainteresowani mogli do nich dotrzeć – przyznaje Mariusz Ziomecki. Trzy lata temu miał też w rękach próbne wydania „Faktu” długo przed tym, zanim ten wszedł na rynek. Czuł nawet pokusę, by – jako naczelny „Super Expressu” – sparodiować na jego łamach „Fakt” jeszcze przed debiutem, jednak zrezygnował. Zdaniem Ziomeckiego cenne informacje o tajnych projektach można zdobyć w dużo tańszy i łatwiejszy sposób, niż zatrudniając w konkurencji szczura. – Nie wymaga to nawet dużego zachodu. Zawsze w pewnym momencie dzwoni telefon i tajemniczy głos proponuje sprzedaż makiety nowego projektu – mówi Ziomecki. Zaznacza, że nigdy nie skorzystał z takiej oferty. Były dziennikarz „Faktu”, zatrudniony tam w fazie projektowania pisma: – Dostępu do redakcji projektu bronił tylko zamek elektroniczny, ale stale był zepsuty. Wejść mógł właściwie każdy, bo przyjmowano do pracy tyle osób, że sekretarka nie była w stanie zapamiętać naszych twarzy. Jednak zespołu nie wtajemniczano w szczegóły projektu. Zerówki „Faktu” pojawiły się w samej redakcji dopiero kilka dni przed debiutem. Dziennikarz kontynuuje: – Wiadomość o tytule dziennika przyszła do nas z miasta na tydzień przed ukazaniem się pierwszego numeru. Założyłem się z kolegami, że to plotka, bo sprawdziłem, że domena internetowa „fakt” jest już zajęta. Przegrałem. Wiele informacji o nowym opiniotwórczym dzienniku Springera krążyło po Warszawie, niektóre nie było trudno zdobyć. 30 marca br. w „Przekroju” ukazał się tekst „Wojna gazetowych światów”, opisujący nieco pracę w projekcie. Autorka tekstu, Aleksandra Pawlicka, spędziła w redakcji tworzonego pisma prawie cały dzień. Rozmawiali z nią dziennikarze, którzy tam pracują, ona ich informowała, że właśnie przyszła negocjować swoje zatrudnienie. Na drugi dzień już się nie pojawiła, a po jakimś czasie ukazał się jej tekst w „Przekroju”. Pawlicka wszystkiemu zaprzecza. Szef działu krajowego „Przekroju” Wojciech Mazowiecki zaznacza, że kiedy dziennikarka pracowała nad tekstem, nie była jeszcze w tygodniku zatrudniona. Z kolei Piotr Najsztub, redaktor naczelny „Przekroju”, przyznaje, że pomysł na artykuł zaakceptował. – Był w tym jakiś haczyk – wyjaśnia. Zerówki liczone wyciekły Wydawnictwa starają się przede wszystkim, by do nieuchronnego wycieku doszło jak najpóźniej. – Gdy nad projektem pracuje kilkadziesiąt osób, nie ma szans, by nie doszło do wyjścia informacji. Dlatego trzeba pracować szybko, żeby konkurenci nie zdążyli zareagować – uważa Jan Bazyl Lipszyc, który pracował m.in. nad projektami miesięczników ekonomicznych „Capital” (G+J Polska, przełom lat 2000 i 2001, pismo nie ukazało się) i „Manager Magazin” (Wydawnictwo Infor Manager). Ten drugi projekt zaczął powstawać we wrześniu 2004 roku, a w listopadzie ukazał się pierwszy numer. – Konkurencja była zaskoczona, że byliśmy w stanie przygotować pismo tak szybko – mówi z satysfakcją Lipszyc. Jest przekonany, że informacje o kształcie planowanego magazynu nie przedostały się na zewnątrz. Michał Kobosko, redaktor naczelny konkurencyjnego „Forbes Polska”, potwierdza, że nie widział makiety projektu. Lipszyc podkreśla, że pracujący nad „Manager Magazin” zespół był zaledwie kilkuosobowy, a jego lojalność wobec wydawnictwa nie budziła wątpliwości. – Nawet najlepsze zabezpieczenia nie pomogą, jeśli ekipie pracującej nad projektem nie można zaufać. Dlatego największą wagę przykładam do rekrutacji. Nie pracowałabym w projekcie z osobą, której nie znam lub której nie poleciłby mi ktoś ze znajomych – dopowiada Dorota Goliszewska, obecna redaktor naczelna „Manager Magazin”, która pracowała zarówno nad projektem tego pisma, jak i „Capitala”. Na zaufanie do zespołu postawił przed trzema laty przygotowujący się do relaunchu tygodnik „Przekrój” (Edipresse Polska). – Podejmowanie rygorystycznych środków ostrożności byłoby wyrazem braku zaufania do pracowników – mówi Jacek Kowalczyk, sekretarz redakcji „Przekroju”. Ale dodaje: – Dziś byłbym ostrożniejszy, bo konkurencja na rynku zaostrzyła się. Dariusz Rosiak, pierwszy redaktor naczelny tygodnika „Ozon” (Ozon Media), wie, że przed startem zerówki pisma trafiły do konkurencji. – Wszystkie były numerowane i liczone. Dostawali je tylko szefowie działów, którzy musieli je oddać odpowiedzialnej osobie. Nie mam pojęcia, w jaki sposób wypłynęły – zapewnia. Odpowiedź jest prosta. – „Ozon” tworzyli nasi dobrzy znajomi, z którymi pracowaliśmy wcześniej w różnych redakcjach. Opowiadali nam o koncepcji pisma. Tłumaczyłem im nawet, że ich pomysły nie są dobre – wyjawia Kowalczyk. W Agorze jeszcze latem ub.r. dziennikarze zatrudnieni w redakcji tajnego projektu nowego dziennika (późniejszy „Nowy Dzień”) dostawali zerówki do ręki (codziennie drukowano ich ok. 20) i nikt nie kontrolował ich dokładnej liczby. – Wieczorami żartowaliśmy, że została jedna, bo reszta pojechała kurierem do Springera. Ale tak naprawdę nie trzeba było nas pilnować. W tym czasie zespół składał się tylko z kilku dziennikarzy Agory, a zarazem jej akcjonariuszy. Trudno o lepszą motywację do dochowania tajemnicy – tłumaczy były dziennikarz „Nowego Dnia”. Kiedy do projektu zaczęto werbować dziennikarzy spoza wydawnictwa, ochronę wzmocniono. W październiku 2005 roku (miesiąc przed startem dziennika) zerówki zawisły na ścianie w pokoju grafików. Można je było oglądać od 9 do 11.30. – Wieść o wycieku wydruków dotarła do mnie pocztą pantoflową. Podobno naczelny Jerzy Wójcik prosił, by nie wynosić z redakcji żadnych materiałów. W pokoju grafików pojawił się napis, by tego nie robić – mówi była dziennikarka „Nowego Dnia”. Wygadasz – zapłacisz Nawet spore zaufanie do pracowników nie zwalnia wydawców od przestrzegania kilku zasad podczas realizowania projektu. Oddzielone od reszty wydawnictwa pomieszczenia redakcji projektu, studia graficznego i działu reklamy oraz zabezpieczone zamkami elektronicznymi wejścia to standard. Teksty nie mogą być dostępne w ogólnej sieci, a najlepiej, by były utrwalane na dyskach zewnętrznych. Dostęp do sieci powinien być możliwy dopiero po wpisaniu hasła, które dla każdego członka redakcji jest inne. – Pilnowaliśmy także, by żadne ważne papiery nie leżały na wierzchu. Tablica, na której wywieszaliśmy wydruki gotowych kolumn, znajdowała się w pomieszczeniu niedostępnym dla ludzi z zewnątrz. Zerówkę „Capitala” trzymałam pod kluczem w swoim gabinecie, zespół dostał ją tylko do wglądu – opowiada o pracy nad projektami Dorota Goliszewska. Wydawcy próbują zamknąć usta pracownikom projektów, każąc im podpisywać specjalne umowy, które zobowiązują do zachowania tajemnic firmy. Takie klauzule podpisywali m.in. zespół „Nowego Dnia” i pracownicy projektu Springera. Agora za ujawnienie informacji o projekcie nie wyznaczyła kary pieniężnej. Springer owszem – może domagać się odszkodowania w wysokości 100 tys. zł. Jeśli w umowie pracodawca domaga się od pracownika konkretnej sumy odszkodowania, nie musi udowadniać, jak duże szkody finansowe poniósł. – Zastrzeżenie z góry określonej sumy zwalnia z konieczności udowodnienia wysokości faktycznie poniesionej szkody. Pracodawca musi jednak wykazać, że taka szkoda wystąpiła i ma związek z naruszeniem umowy przez pracownika – wyjaśnia Mateusz Duszyński, prawnik z Kancelarii GLN. Zaznacza, że wyegzekwowanie odszkodowania może okazać się trudne. Jeżeli szkoda została wyrządzona przez pracownika nieumyślnie, pracodawca może liczyć na odszkodowanie w granicach rzeczywiście poniesionej straty. Nie może ono jednak przewyższać kwoty trzymiesięcznego wynagrodzenia pracownika. Jeśli pracownik umyślnie wyrządził szkodę pracodawcy, ma obowiązek jej naprawienia w pełnej wysokości – wtedy wyegzekwowanie od niego kary umownej jest bardziej prawdopodobne. – Wydawcy uciekają się do umów dla efektu psychologicznego. Trudno udowodnić pracownikowi, że jest winny przecieku. Nie znam żadnego przypadku dochodzenia przez pracodawcę w sądzie kwoty wymienionej w takiej umowie – mówi mecenas Andrzej Karpowicz. Jacek Rakowiecki, który pracował nad projektami wielu pism, mówi, że wydawcy rzeczywiście nie wyjaśniają, które informacje są tajne, a które nie. – Zwykle polecenie brzmi: „Nie wolno mówić”. Bywa to kłopotliwe. Zewnętrzni autorzy mają przecież prawo wiedzieć, do jakiego pisma będą pisać – stwierdza. Dziennikarzom piszącym do zerówek nie wolno bowiem ujawniać, do którego tytułu zbierają materiały. Ci z przyszłego „Nowego Dnia” swoim rozmówcom mieli mówić, że pracują dla wydawanego przez Agorę bezpłatnego dziennika „Metro”. – Ciągle odbieraliśmy telefony z pretensjami, że tekst się nie ukazał. Po dwóch czy trzech miesiącach byliśmy już tym tak zmęczeni, że zaczęliśmy przyznawać się, dla którego dziennika pracujemy, choć nadal było to zabronione – zdradza dziennikarka. Zmyłka celowa Bronią wydawców przygotowujących projekt bywa też celowa dezinformacja. Takie podejrzenia wzbudził Axel Springer Polska, który przed debiutem „Faktu” utwierdzał odbiorców w przekonaniu, że gazeta będzie dziennikiem bezpośrednio konkurującym z „Gazetą Wyborczą”. Zbigniew Benbenek, przewodniczący rady nadzorczej Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych SA (współwłaściciel Express Media, wydawcy „SE”), nie sądzi jednak, by Springer chciał zmylić konkurentów. Jego zdaniem starał się raczej pozyskać niechętnych wobec tabloidów reklamodawców. Rafał Oracz, dyrektor departamentu prasy w CR Mediach, dostał elektroniczną wersję zerówki „Nowego Dnia” e-mailem od znajomego. – Było to trzy tygodnie przed debiutem dziennika. Podejrzewam, że to sam wydawca spowodował przeciek, żeby poznać opinie branży – przypuszcza. Sądzi, że Agora chciała rozwiać obawy, iż jej nowy tytuł będzie podobny do „Faktu”. Liczenie przy maszynie Nawet najlepiej chroniony projekt musi w końcu opuścić mury redakcji. Słabym punktem mogą być badania fokusowe, podczas których trzeba rozdać przynajmniej kilkaset zerówek. Wprawdzie wydawcy żądają ich zwrotu, ale można przecież sporządzić kopię. Źródłem potencjalnego wycieku może też być prezentacja w domu mediowym. – Po prezentacjach w domach mediowych konkurencyjni wydawcy dzwonią tam po informacje o nowym projekcie. Dlatego media plannerzy nigdy nie dostają od nas całej wiedzy o projekcie. Właściwie oglądają tylko quasi-produkt, wstępną koncepcję i cennik reklamowy – zdradza Michał Brudzyński, dyrektor marketingu ds. korporacyjnych wydawnictwa G+J Polska, wydawcy „Glamour”. To pismo przed wejściem na rynek w marcu 2003 roku nie wydrukowało nawet zerówki. – To marka znana na świecie, więc domowi mediowemu w zasadzie musiała wystarczyć informacja, że robimy polską edycję magazynu – mówi Elżbieta Szawarska, zastępczyni redaktor naczelnej „Glamour”. Trudno mieć pełną kontrolę nad tym, co się dzieje z projektem w obcej drukarni. Wystarczy chwila, by skopiować pliki przygotowane do naświetlania. Dlatego też wszystkie egzemplarze projektu, które schodzą z linii produkcyjnej, są liczone, a makulatura niszczona. Standardem są umowy poprzedzające druk zerówek, w których drukarnie zobowiązują się do pokrycia szkód wydawcy w razie wypłynięcia projektu. – Podpisywaliśmy takie umowy wielokrotnie, choćby przed debiutem magazynu „Viva!” w 1997 roku, a także gdy nasze pisma ruszały z nowymi loteriami. Ostatnio już tego nie robimy, bo nigdy nie zawiedliśmy się na drukarniach – mówi Ewa Redel-Bydłowska, wiceprezes Edipresse Polska. Marquard Media Polska, przygotowując projekt „Joy”, w kontrakcie zobowiązał drukarnię, że nie będzie ona udostępniać zerówek osobom postronnym. Elżbieta Szawarska z „Glamour” jest przekonana, że 90 proc. informacji o projektach wycieka przy okazji przyjacielskich kontaktów między dziennikarzami – bo taka jest polska obyczajowość. – Najtrudniejszy jest etap, na którym redakcja zaczyna współpracę z freelancerami, często związanymi z wieloma pismami – mówi Szawarska. Konkurencja namiesza W jakim stopniu, po wycieku informacji o tajnym projekcie, działania konkurentów mogą mu zaszkodzić? Na pewno warto strzec informacji o cenie pisma. – To ważne zwłaszcza wtedy, gdy jest ona główną siłą napędową promocji pisma. Zwykle ujawnia się ją dopiero na tydzień przed debiutem, kiedy łamana jest okładka. To wystarczający termin, żeby powiadomić kolporterów o cenie – mówi Ewa Redel-Bydłowska. Na spodziewaną niską cenę nowego dziennika Axel Springer Polska zareagowała „Gazeta Wyborcza” – od marca w prenumeracie teczkowej kosztuje złotówkę. Dla wydawców nie jest natomiast oczywiste, czy warto kopiować layout projektu. Powątpiewa w to Zbigniew Benbenek: – Zmiana makiety w chwili, kiedy na rynek wchodzi konkurent, dezinformuje czytelników i osłabia ich lojalność wobec tytułu. Kiedy ukazał się „Fakt”, mieliśmy świadomość, że „Super Express” nie jest najlepszym tabloidem, na co wskazywał spadek jego sprzedaży. Makietę zmieniliśmy jednak dopiero rok później – tłumaczy. Tymczasem „Gazeta Wyborcza” w marcu br. zmieniła niespodziewanie makietę – a ci, którzy widzieli już layout nowego dziennika Springera, oceniali wtedy, że dziennik Agory bardzo go przypomina. Wyciek informacji to zawsze gratka dla konkurencji. Zanim w styczniu 1997 roku na rynek wszedł dziennik „Puls Biznesu” (Bonnier Business Polska), pod koniec poprzedniego roku Wydawnictwo Infor wypuściło gazetę „Twój Biznes” – o podobnym tytule i layoucie (już się nie ukazuje). Michał Kobosko, w tym czasie redaktor „Pulsu Biznesu”, komentuje: – Nie wiem, czy „Twój Biznes” upodobnił się do „Pulsu Biznesu” na skutek przecieku, czy też wzorowania się na jego szwedzkiej gazecie matce „Dagens Industri”. Udało mu się jednak wykorzystać naszą kampanię i wprowadzić zamieszanie na rynku, bo czytelnicy długo mylili oba tytuły. Małgorzata Wyszyńska
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter