Wydanie: PRESS 12/2005
Media nadpoprawne
Francuskie media nie nadawały relacji na żywo z zamieszek na przedmieściach Paryża. Nie informowały o liczbie zniszczonych samochodów. Dlaczego poddały się autocenzurze? Zachowanie mediów znad Sekwany rozpaliło specjalistów od telewizyjnych informacji podczas największego światowego forum „News X-Change” (Amsterdam, 10–11 listopada br.). W ustalonym kilka miesięcy wcześniej programie nikt nie przewidział, że bohaterem debaty staną się właśnie media francuskie. Tradycji stało się zadość i pierwsi uderzyli Anglicy. Jeden z redaktorów naczelnych Sky News, John Ryley, stwierdził wprost, że gdyby w Wielkiej Brytanii „zapłonęły przedmieścia”, to Sky wysłałaby kilkanaście wozów satelitarnych, by przez 24 godziny relacjonować wydarzenia na żywo. Tymczasem francuskie telewizje ograniczyły się do emisji zmontowanych reportaży. Na żywo można było zobaczyć jedynie komentujących sytuację reporterów i zaproszonych gości. Francuzi odbijają piłeczkę Francuskiej telewizji bronił dyrektor generalny prywatnego informacyjnego kanału LCI Jean-Claude Dassier. Nie tylko odrzucił zarzut o autocenzurę w jego stacji, ale również zaatakował część zagranicznych mediów za zbyt dramatyczne przedstawianie zamieszek na francuskich przedmieściach. Przytoczył przykład amerykańskiej telewizji Fox, która relacje poprzedzała animowanym zdjęciem palącej się wieży Eiffla z podpisem „Paryż płonie!”. Nie mniej dramatycznie zachowała się korespondentka CNN, mówiąca z centrum Paryża, że „tu jeszcze ogień nie dotarł”. Natomiast rosyjska telewizja RTR wykorzystała w reportażu zdjęcia z ubiegłego roku, pokazujące, jak policja zajmuje składy broni i narkotyków. Przesłanie było oczywiste: Francuzi też mają swoją Czeczenię! Dassier próbował udowodnić, że to, co stało się we Francji, nie miało znamion zorganizowanego buntu, a chodziło wyłącznie o chuligańskie wybryki. Opowiadał, jak na widok telewizyjnej ekipy młodzi ludzie proponowali, że specjalnie dla niej podpalą kilka samochodów. W podobnym tonie wypowiadał się Patrick Lecocq, były dyrektor francuskiej publicznej telewizji France 2. Pytania, które stawiają sobie francuskie media, sprowadził do dylematu: czy telewizje filmują, ponieważ płoną auta, czy też auta podpala się, bo przyjechała telewizja? O tym, że takie pytanie stawiano we Francji powszechnie, świadczy decyzja publicznej France 3, która już trzeciego dnia zamieszek przestała informować o liczbie spalonych samochodów. U podstaw takiej polityki, za którą opowiedziało się też kilka dzienników i stacji radiowych, leżała obawa, by podpalacze nie wykorzystywali mediów do krajowej rywalizacji. Francuzi bronią się też twierdzeniem, że palenie aut to u nich swoisty sport narodowy. Codziennie w kraju płonie średnio około 90 samochodów, co oznacza ponad 30 tysięcy rocznie. Tyle że trzeba było czekać na ostatnie zamieszki, aby o tym powiedzieć publicznie. Według policyjnych raportów tym razem w niespełna trzy tygodnie spalono ponad 9 tys. pojazdów. Obrona modelu integracji W dyskusji o tym, czy media bagatelizowały zamieszki, symptomatyczny jest jednak zarzut, że zbyt późno (podobnie jak władza) zainteresowały się problemami kolorowych przedmieść. Inaczej mówiąc: broniły do końca tego, z czego Francuzi byli zawsze dumni – modelu integracji. Nad francuskimi dziennikarzami zaciążyło podejrzenie o współpracę z władzą. Telewizję publiczną pognębił także incydent z „ocenzurowanym” reportażem. 7 listopada br. ekipa France 2 nakręciła scenę, w której kilku policjantów kopie leżącego. Dopiero trzy dni później pokazano to w głównym wydaniu wiadomości o 20. Tego samego wieczoru poproszony o reakcję minister spraw wewnętrznych powiedział, że w stosunku do policjantów już zostały wyciągnięte konsekwencje służbowe, co dowodziło, że policja zapoznała się ze zdjęciami dużo wcześniej. Następnego dnia w południowym wydaniu dziennika pokazano tylko kilkanaście sekund zajścia, a ze strony internetowej zniknęło całe wydanie z poprzedniego wieczoru. Dyrekcja France 2 uzasadniała to obawą o podsycanie nienawiści wobec policji. Poprawność? Dyskusje, czy informując o wydarzeniu, nadaje mu się dodatkową ważność, nie są nowe. Większość telewizji staje przed tym dylematem, emitując np. postulaty terrorystów, komunikaty Al-Kaidy czy oświadczenia Bin Ladena. We Francji dotyczy to także zamachów na Korsyce, których autorów częściej nazywa się tu działaczami niż terrorystami. W czasie gorących trzech tygodni rzadko można było we Francji usłyszeć, że autorami zamieszek są Arabowie lub Francuzi pochodzenia afrykańskiego. Przyczyny są dwie. Po pierwsze, we Francji obowiązuje polityczna poprawność, zgodnie z którą nikomu nie wypomina się jego pochodzenia. Hipokryzja posunięta jest tak daleko, że zabronione jest przeprowadzanie spisów czy nawet sondaży, w których pojawiłoby się pytanie o pochodzenie lub religię rodziców. Media co do joty respektują ten zakaz. Drugi powód to obawa, aby buntu kolorowych przedmieść nie wykorzystały partie skrajnie prawicowe. Francuskie media publicznie się do tego przyznawały. Wspomniany Dassier, dyrektor LCI, mówił w Amsterdamie wprost, że doświadczenie z 2002 roku, gdy Le Pen znalazł się w drugiej turze wyborów, nakazuje mu pewnego rodzaju ostrożność w relacjonowaniu obecnych wydarzeń. Ale politycy, którzy jeszcze kilka tygodni temu przestrzegali przed szerzeniem stereotypów i szukaniem kozłów ofiarnych, dziś prześcigają się w propozycjach przepisów mających ograniczyć emigrację. O stosunku do francuskich mediów może świadczyć wywiad, którego pod koniec listopada udzielił tutejszy filozof Alain Finkelkraut izraelskiemu dziennikowi „Haaretz”. Powiedział m.in., że jeżeli szkołę podpali Arab, to nazywa się go buntownikiem, ale jeżeli zrobi to biały – mówi się o nim faszysta. Wyraził też opinię, że część buntowników po prostu Francji nienawidzi. Nikt we Francji nie zadał sobie pytania, dlaczego tak oryginalną wypowiedź znany filozof zarezerwował dla mediów zagranicznych. Wbrew obawom niektórych zagranicznych korespondentów nigdy podczas zamieszek nie było niebezpieczeństwa, że przeniosą się one do centrum miast. Wichrzyciele mieszkają w podmiejskich blokowiskach. I tu pojawia się drażliwy problem polityki społecznej. Otóż prawo pod groźbą kary zobowiązuje miasta do przeznaczania 20 proc. mieszkań na lokale socjalne. Po raz pierwszy opublikowano listę miast, które tego warunku nie spełniają. Otwiera ją eleganckie podparyskie Neuilly (tylko nieco ponad 2 proc. mieszkań), którego merem był przez wiele lat obecny minister spraw wewnętrznych Nicolas Sarkozy. Mieszkańcy Neuilly wolą płacić wyższe podatki lokalne, by wystarczyło na grzywnę, niż godzić się na towarzystwo mniej zamożnych. Tak oto bunt tych, którzy nie mają nic do stracenia, poruszył Republikę, szczycącą się dewizą: wolność, równość, braterstwo. Swoistą puentę całej sprawy może stanowić to, że 30 listopada powstała CFII (Chaine Francaise d’Information Internationale), czyli głos Francji na zagranicę, zwana francuską CNN. Rozpocznie emisję pod koniec przyszłego roku, a w jej misji będą uczestniczyły stacje publiczne i prywatna TF1, bo każda z nich jest równoprawnym udziałowcem CFII. Jej ambicją jest nadawanie po francusku, angielsku, hiszpańsku i arabsku. Jak powiedział minister kultury, jej rolą będzie m.in. prostowanie obrazu Francji, karykaturowanej przez media zagraniczne. Mariusz Kowalczyk Paryż, France 2
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter