Wydanie: PRESS 05/2009
Niech kąsają
Obserwuję rynek telewizyjny i widzę, jak ważne są układy z życia prywatnego: najpierw beztalencie dostaje program w telewizji, a potem wychodzi na jaw, że jest w związku z kimś ważnym
„Happy Hour” w TV 4 miał być sprytnym pomysłem na to, jak odebrać widzów Durczokowi lub Kraśce?
Pora, kiedy nadawany jest nasz program, od wielu lat jest zarezerwowana dla serwisów informacyjnych i nie sądzę, żebyśmy zabierali im stałych widzów. Za to nam dużą widownię zabiera „Dobranocka” – dopiero po niej nasza oglądalność skacze. Gdyby to ode mnie zależało, zmieniłabym godzinę nadawania „Happy Hour” i nie walczyłabym z wiatrakami.
Ale odbiorców Wam przybywa, mimo że tematyka programu jest przecież mielona non stop w portalach plotkarskich.
Sami również te portale wykorzystujemy. Przekazujemy widzom, co napisał np. Plotek, Kozaczek albo Pomponik. Śmiejemy się z tego i staramy dociec prawdy. Ponieważ sama znam wielu bohaterów tych plotek, wiem, jak wiele informacji na portalach jest wyssanych z palca.
Panią też w tych portalach kąsają.
Niech sobie kąsają. Może dzięki temu ludzie oglądają „Happy Hour”? Zresztą ten, kto się interesuje moją osobą, może się sporo o mnie dowiedzieć z mojej strony i bloga. Pewnie połowa czytelników portali plotkarskich nawet nie wie, kto to ta Kosik.
Chyba kojarzą z erotyczną „Różową landrynką” w Polsacie, gimnastyką w „Kawie czy herbacie”, informacyjno-rozrywkowym „Porannym espresso” w Superstacji albo podróżniczym „Krossem przez świat” w TV 4. Strasznie Pani skacze po tych telewizjach.
Zbieram doświadczenia. Zwłaszcza dobrze się czułam w serwisach sportowych, bo jako zawodowa gimnastyczka długo byłam związana ze sportem. Na pewno nie mogłabym być z kolei pogodynką, bo nie umiem tak szyć z niczego jak prezenterzy, których oglądam. Zresztą ich podziwiam – serwis pogodowy to teraz istny cyrk. Trzeba mieć niesamowity talent, żeby taki program prowadzić.
Tylko że Pani zdaniem „dobrze mieć duże znajomości, a wtedy talentu nie trzeba mieć”.
Bo to jest prawda o naszym show-biznesie. Obserwuję rynek telewizyjny i widzę, jak ważne są układy z życia prywatnego: najpierw beztalencie dostaje program w telewizji, a potem wychodzi na jaw, że jest w związku z kimś ważnym.
To może o tym powinniście mówić w „Happy Hour”. Ale jakoś własnej branży nie ruszacie.
No, rzeczywiście, na antenie się o tym nie mówi. Ale to przecież chyba widać, że chociaż prezenterka sobie nie radzi, ciągle ktoś ją promuje… Nie wiem, po co są te castingi.
Panią wybrano z castingu.
Ogłoszenie o naborze znalazłam w Internecie: szukali prowadzącej w wieku 25–35 lat. Wymagania – znajomość show--biznesu. Poszłam, a po dwóch tygodniach zadzwonili, że wygrałam. Z tego, co wiem, na początku miałam być w programie sama, ale później zrobiono jeszcze jeden casting i dobrali mi prowadzącego. Dlatego teraz stale oglądam programy z duetami prowadzących. Przerzucam się z „Pytania na śniadanie” na „Dzień dobry TVN”, żeby porównywać i uczyć się, jak prowadzić program w duecie.
Wojciech Jermakow jako Pani partner wyraźnie dominuje. Odpowiada Pani rola seksownego ozdobnika?
Na początku tak nie było. Zostałam odsunięta od wywiadów, bo podobno za szybko mówię. Wojtek jest spokojniejszy i – jak mi powiedziano – dogłębnie przeprowadza rozmowy. Startując w castingu, słyszałam, że idę do programu, który się będzie nabijać z plotek. Tymczasem stacja stwierdziła, że chce robić poważny program, a w tej konwencji chyba się nie do końca sprawdzam.
Może po prostu dlatego, że Jermakow jest dziennikarzem, a Pani nie ma takiego przygotowania?
Możliwe, ale nikt mi tego nie powiedział wprost. Robię wywiady w telewizji od kilkunastu lat i – szczerze mówiąc – nie czuję się gorsza. I nikomu to do tej pory nie przeszkadzało. Papiery o niczym nie świadczą. Czy Marcin Prokop, Dorota Wellman albo Maciej Kurzajewski mają jakieś papiery? Obserwuję tych, którzy przychodzą do telewizji świeżo po szkole dziennikarskiej – człowiek pięć lat studiował dziennikarstwo, a przed kamerą ani be, ani me. W dziennikarstwie telewizyjnym ważna jest osobowość. I czasem przydaje się uroda, która przyciąga widza. Choć nie zawsze.
Lepiej chyba przyciągać osobowością niż tylko urodą?
Oczywiście, ale kiedyś nie zatrudniało się ładnych kobiet do czytania serwisów informacyjnych, żeby nie rozpraszały widzów. Dziś już nie jest to regułą. Gdy Hanna Lis debiutowała w „Wydarzeniach”, sama złapałam się na tym, że nie skupiam się na tym, co mówi, tylko gapię się na nią, urzeczona jej urodą. Wojtek Jermakow jako radiowiec ma świadomość tego, że ludzie go głównie słuchają i mało ważne jest dla niego to, jak wygląda. Ja z kolei wolę być na wizji po prostu żywiołowa. Ludzi przyciąga do ekranu uśmiech.
Łagodność wobec rozmówców w „Happy Hour” jest wręcz uderzająca.
W „Happy Hour” nigdy nie będzie chamstwa – to domena portali. Na castingu od razu powiedziałam, że jeśli będzie to program à la „Magiel towarzyski” z TVN Style, to ja się wypisuję. My traktujemy ploteczki z przymrużeniem oka. Denerwuje mnie, że w „Maglu towarzyskim” krytykuje się sesję zdjęciową jakiejś aktorki według własnego gustu. Albo że się komuś otwarcie okazuje niechęć. Od razu widać na przykład, że Karolina Korwin Piotrowska nie lubi Katarzyny Skrzyneckiej.
Pani z kolei wręcz unika ostrych pytań.
Jeśli kąsam, to delikatnie, potrafię być nieprzyjemna, tylko po co? Mogę zadać niewygodne pytanie, ale z uśmiechem na ustach. Taki łagodny sposób prowadzenia przyjęła też Agnieszka Frykowska w programie Tele 5 „Lub czasopisma”. Nie są tak profesjonalni, nie mają redakcji, opierają się głównie na tym, co piszą tabloidy. Ale Agnieszka jest dość wygadana i pewnie swobodnie zastąpiłaby mnie w „Happy Hour”.
Tak jak Pani zastąpiła Martynę Wojciechowską w Czwórkowej odsłonie „Big Brother”. Tylko że wtedy akurat większą gwiazdą okazała się Jola Rutowicz.
Ja w „Big Brother” w TV 4 zastąpiłam Karinę Kunkiewicz i nie zrobiłam tego dla popularności. Prawdziwą gwiazdą programu byli Kuba Klawiter i oczywiście Jolanta. Natomiast Martyna Wojciechowska prowadziła „Big Brother” jeszcze w TVN-ie – a nie ma co porównywać popularności prowadzących programy w TVN-ie i w TV 4. Bo ta pierwsza stacja wie, jak wylansować osobę dopiero raczkującą na wizji, a budżet na promocję też robi swoje.
Ubolewa Pani nad brakiem promocji w TV 4?
Nie, stwierdzam tylko, że TVN i TVP najlepiej promują swoje programy. Otrzymałam propozycję prowadzenia dużego programu o modzie. Producent, który mnie na to od pół roku namawia, chce, żebym zmieniła telewizję, bo TV 4 jest za mała na taki format. Ja od sześciu miesięcy powtarzam „nie” – przede wszystkim dlatego, że się na modzie nie znam. Ale też odmawiam trochę z sentymentu, bo lubię Czwórkę. Tu nie ma wyścigu szczurów.
Niszowa stacja nie osiągnie takich wyników oglądalności jak duża telewizja, a chyba o widownię w tej grze chodzi?
Prowadząc w Polsacie program „Przytul mnie”, byłam na antenie co noc – kiedy ludzie, zmęczeni po pracy, nie chcieli oglądać premiera albo prezydenta i szukali czegoś lightowego. Ci nocni widzowie zapamiętali mnie do tego stopnia, że dziś, po dziesięciu latach, widząc mnie w „Happy Hour”, mówią: „To ta Kosik z Polsatu”. Bo „Happy Hour” też jest zdecydowanie chętniej oglądany w nocy. Pokażemy parę obrazków, Jermakow zdejmie okulary i puści oczko, Kosik się uśmiechnie – to się ogląda. Ludzie rozpoznają mnie, gdy gram koncerty na Wybrzeżu. Ostatnio odwiedziłam więźniów w areszcie śledczym w Białołęce – i co? Wszyscy oglądają, tysiąc osiemset osób. Jak to się ma do wyników oglądalności?
„Różowa landrynka”, „Przytul mnie”, sesja dla „Playboya” – ciągnie się za Panią ten wizerunek z programów erotycznych.
„Przytul mnie” kojarzono z rozrywką erotyczną pewnie dlatego, że były trzy dziewczyny, łóżko i noc. Choć te trzy lata w „Przytul mnie” dużo mi dały. Tam czerpałam wiedzę od profesjonalistów. Pokazali mi, jak się ustawiać do kamery, jak mówić, w jaki sposób nie mówić, czego nie robić. Zanim nas wypuścili na antenę, naprawdę dużo nad nami pracowali.
Ale rzeczywiście z powodu tego programu wszyscy mi mówili, że dałam się zaszufladkować.
Kolejne Pani aktywności telewizyjne były próbą zatarcia tego wizerunku?
Po prostu trzeba iść dalej. Gdzież 36-letnia dziewczyna do programu erotycznego! Dziesięć lat temu mogłam się pindrzyć i mizdrzyć, teraz niech osiemnastki to robią.
Kolejny niezły poligon przeszłam – choć może to dziwne – prowadząc poranny program w Superstacji. Wstawałam o czwartej rano, od piątej byłam w studiu i przeglądałam prasę, od szóstej do dziesiątej byłam na wizji. Te kilka miesięcy dało mi mocno w kość i stwierdziłam, że prowadząc taki program, człowiek się tylko szybciej starzeje. Brak snu robi swoje.
No, bo kto uczy się zawodu w nieprofesjonalnej telewizji.
To prawda, tam jest 90 procent amatorów. Wchodzisz na wizję i radź sobie. Żadnych uwag, że coś było źle. Szczytem wszystkiego było, gdy przeprowadzałam wywiad, a w uchu słyszałam, jak w reżyserce kawały sobie opowiadają. Lecz mimo to trochę warsztatu się łapie, sporo osób stamtąd poszło do telewizji publicznej na przykład. W tym sensie to niezły poligon.
Jednak steruje Pani raczej w kierunku show-biznesu?
Zdecydowanie tak. Bardziej pochłania mnie scena i muzyka. Telewizja tylko dlatego, że wciąga jak narkotyk. Zwłaszcza że kamera mnie kocha, a ja kocham kamerę. Poza tym: co to jest kariera telewizyjna? Prezenter albo prowadzący program dzisiaj jest, a jutro go nie ma.
Kontrakt z TV 4 mam do końca maja. Ponadto dopinam edukacyjny projekt dla dzieci. Szczegółów nie zdradzę, ale nagrane są już wszystkie piosenki, teraz robię animacje. Dzisiaj dzieci oglądają japońskie bajki pełne przemocy i myślą, że mają czwarte życie. Mam dla nich inną propozycję. Projekty dla dzieci to być może moja przyszłość.
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter