Wydanie: PRESS 04/2009

Największy kłamca

To, czy moje zdjęcie zostanie przez kogoś nagrodzone, czy nie, nie ma nic wspólnego z moim postrzeganiem fotografii

Gdzie się podział Alex Majoli, fotoreporter honorowany prestiżowymi amerykańskimi nagrodami za zdjęcia z Chin, Konga i Iraku? Na pokazie obrazującym swój rozwój zawodowy nie prezentuje Pan tych najgłośniejszych zdjęć prasowych.
Ponieważ tamte fotografie to nie jest moje prawdziwe „ja”. Wiem, że w środowisku fotoreporterów uważa się, że im więcej ktoś zdobył nagród, tym lepsze robi zdjęcia – lecz ja tak nie sądzę. Fotografie z Chin i Konga, o których pani wspomniała, uważam za jedne z najgorszych, które zrobiłem. Powstały na zamówienie amerykańskich magazynów. Edytorzy w redakcjach lubią takie zdjęcia, takie właśnie wysyłają na konkurs World Press Photo. Jednak według mnie nie ma w nich nic szczególnego.
W 2004 roku otrzymał Pan nagrodę Magazine Photographer of the Year, wyprzedzając Jamesa Nachtweya i Yuri Kozyreva – to wyśmienite towarzystwo. Jury tej nagrody nie rozpoznaje dobrej fotografii?
W takich konkursach nie chodzi o to, czy ktoś jest dobrym fotografem, czy nie, tylko o przyznawanie nagród. Zwykle wyróżnia się nie te zdjęcia, którym się to należy. Według mnie wszelkie konkursy i nagrody zabijają prawdziwą fotografię – bo w nich chodzi tylko o kariery uczestników. Większością z nich kieruje chęć pokazania, udowodnienia sobie „jesteśmy najlepsi”. A przecież fotografia to nie wyścig Formuły 1. Słyszałem nawet, że wśród duńskich fotoreporterów panuje zwyczaj, że jeśli któryś nie zdobył jeszcze żadnej nagrody w World Press Photo, nie może grać z innymi, tymi wyróżnionymi, w golfa.
Larsen, Refner, Dago, Grarup – nie uważa Pan duńskich fotoreporterów za dobrych?
Nie chodzi o to, czy są dobrzy, tylko o to, że uprawiają fotografię, by zdobywać nagrody. Choć rzeczywiście nie przepadam za fotografią, jaką uprawiają. Denerwuje mnie ten manieryzm.
To, czy moje zdjęcie zostanie przez kogoś nagrodzone, czy nie, nie ma nic wspólnego z moim postrzeganiem fotografii.
Jakie jest więc Pana rozumienie fotografii?
Fotografowanie to doświadczenie. Najpierw musisz zobaczyć kawałek życia, potem się zastanowić nad tym, rozważyć, co chcesz pokazać, a dopiero na koniec wziąć aparat i spróbować odpowiedzieć na te pytania. Fotografowanie to moment, kiedy spotykasz się ze światem.
By pokazać go innym. Zdjęcia, które uczyniły Pana docenianym fotoreporterem, mocno oddziaływały na ludzi. Może dlatego je chwalono?
Nie wiem, dzięki którym zdjęciom stałem się tak naprawdę rozpoznawalny. Wiem natomiast, że to między innymi fotografie zrobione w szpitalu psychiatrycznym na greckiej wyspie Leros zdecydowały o tym, że przyjęto mnie do agencji Magnum. A zdjęcia z Leros nie mają przecież nic wspólnego z fotodziennikarstwem. To dokumentacja moich przeżyć.
Pana zdaniem nie mają nic wspólnego, ponieważ nie powstały na zamówienie magazynu. Zawierają jednak tak dużo emocji, nastroju oraz informacji o tamtym świecie, że to czyste fotodziennikarstwo.
Tak to rozumiejąc, mogę się zgodzić. Lecz dla mnie fotodziennikarstwo to robienie zdjęć przede wszystkim po to, żeby przekazać jakąś informację. Tymczasem zdjęć w szpitalu na Leros nie robiłem, by poinformować ludzi o jego istnieniu, tylko aby pokazać doświadczenie – jak ja owo życie odebrałem, jak to przeżywałem. Jestem pewny, że tymi zdjęciami nie wygrałbym żadnego konkursu fotograficznego. I bardzo mnie to cieszy. Bo wiem, że umiem robić zdjęcia, które wygrywałyby World Press Photo, tylko nie chcę.
Gdyby Henri Cartier-Bresson startował w World Press Photo, nigdy by nic nie wygrał. Gdyby Nan Goldin startowała w World Press Photo, nigdy by nie wygrała. Gdyby William Eggleston startował, nigdy by nie wygrał. Gdyby Diane Arbus... A kim oni są? Przegranymi? Chyba nie.
Fotografia to narzędzie do zrozumienia świata. Tak jak to robi Jeff Wall, który ją wykorzystuje po to, by coś nam powiedzieć. Albo Cindy Sherman, która poprzez fotografię opowiada nam o ludzkim indywidualizmie. Sherman nigdy by nie wygrała World Press Photo, a przecież jej zdjęcia sprzedają się za ponad 500 tysięcy dolarów!
Opowiadanie to także informowanie. Zresztą jedną z podstaw założenia agencji Magnum było fotodziennikarstwo.
To błędne mniemanie powielane przez wielu fotografów. Proszę spojrzeć na prace Henri Cartier-Bressona: większość jego zdjęć dotyczy jego przyjaciół albo krajobrazów – gdzie tu dziennikarstwo? Zresztą ja nie robię żadnego rozróżnienia na fotografię artystyczną i fotodziennikarstwo – bo to zawsze jest tylko narzędzie do komunikacji. Czy jeśli zdjęcie wydrukowane wcześniej w gazecie powiesimy w galerii w Nowym Jorku, to będzie jeszcze fotodziennikarstwem czy już sztuką? Jeśli zdjęcie opublikujemy w magazynie, a potem rozkleimy je na słupach ogłoszeniowych – to będzie jeszcze fotodziennikarstwo czy już propaganda?
Niektórzy obwiniają dziś Magnum, że niszczy to, z czego wyrosła, czyli etos fotografii prasowej, że idzie w stronę fotografii artystycznej, a określanie członka Magnum fotoreporterem staje się obraźliwe. Rzeczywiście jest taka tendencja?
Tu nie chodzi o tendencję, tylko o nasz indywidualizm. Jeśli przyjmujemy fotografów do Magnum, stawiamy na indywidualistów, którzy mają własną wizję życia. Którzy chcą poznawać ludzkość i świat poprzez fotografię. Co nie przeszkadza w tym, że wciąż wielu fotografów z Magnum obsługuje bieżące wydarzenia. Ja sam również wykonuję zdjęcia na zlecenie magazynów. Dlatego jestem przeciwko szufladkowaniu fotografii. Bo to zawsze jest przede wszystkim moment, w którym człowiek z aparatem spotyka się ze światem oraz z samym sobą.
Dlaczego powtarza Pan na wykładach, że fotografia nie pokazuje prawdy?
Bo fotografia nie jest prawdą. Mam nadzieję, że pani też tak uważa.
Nie, ja oczekuję, że zdjęcie pokazuje mi jakąś prawdziwą sytuację, prawdziwe emocje, coś, czego sama nie umiałam dostrzec.
Ależ fotografia to największy kłamca na świecie.
Jest Pan kłamcą?
Oczywiście. Tak jak inni fotografowie. Staję się nim w momencie, gdy decyduję, co chcę pokazać. Bo wybieram mój punkt widzenia.
To nie jest jeszcze kłamstwo, tylko część prawdy.
Nie, to po prostu nie jest prawda. To moja prawda. Wyobraźmy sobie, że tu, na warszawskiej ulicy, przed drzwiami galerii, w której rozmawiamy, ktoś zostaje zabity. A za rogiem na tej ulicy stoi automat do kawy i ludzie kupują sobie właśnie cappuccino. Robię zdjęcie tego automatu – popełniam błąd? Nie, taka jest po prostu moja prawda o ulicy, na której w innym miejscu kogoś zamordowano. Oczywiście, ludzie uznają, że powinienem sfotografować zabitego. Powiedzą, że kłamię, pokazując, iż na tej ulicy 5 marca 2009 roku przechodnie spokojnie kupowali kawę z automatu, skoro tam przecież zamordowano człowieka. Ale na tym polega siła decyzji podejmowanych przez fotografa.
Jest też coś takiego jak sumienie fotografa. To Pan weźmie odpowiedzialność za to, jaką warszawską ulicę ludzie zobaczą: ze śmiercią czy spokojem przechodniów pijących kawę. W tym drugim wypadku nie miałby Pan wyrzutów sumienia?
Niby dlaczego? Skoro dla mnie ważniejszy będzie automat z kawą niż zabity człowiek.
A jeśli tym zabitym byłaby Pana dziewczyna?
Wtedy nie fotografowałbym tego jako dokumentacji wydarzenia, tylko jako moją osobistą tragedię.
Wierzymy, że widząc zdjęcie, patrzymy na to, co fotograf w danym momencie widział najważniejszego i co chciał nam przekazać jako świadek.
Owszem, tylko ponieważ to ja zdecydowałem, co pokazać, moja prawda nie jest prawdą. To ogromny przywilej móc prezentować swój punkt widzenia. Dlatego właśnie nie należy robić konkursów fotograficznych – no bo jak porównywać tak indywidualne postrzeganie świata? Mówi pani, że doceniano moje fotoreporterskie zdjęcia, ale czy nie można było wykonać ich lepiej? Czy rzeczywiście pokazałem to najważniejsze? Skąd pani wie, że obok nie działo się coś istotniejszego, co powinienem był wam pokazać?
Młodym fotografom powtarza Pan, że w każdej sytuacji muszą być sobą, fotografując. Ostatnia wystawa fotografów Magnum „Nieobojętny świat”, na której część zdjęć jest Pana autorstwa, powstała na zamówienie konkretnej firmy – Fondation Orange. Był Pan sobą, robiąc takie komercyjne zamówienie?
Oczywiście, ponieważ włożyłem w te zdjęcia sto procent siebie. Przeżywałem je, poznawałem te niesłyszące dzieci, rozmawiałem z nimi. Pracowałem, jak mogłem najlepiej – dla siebie, dla nich i dla klienta. W takiej kolejności.
Czy zdjęcia z tej wystawy nazwałby Pan naprawdę wielką fotografią?
Tak. Oczywiście, jeżeli sfotografuję martwego człowieka, ofiarę wojny w jakimś egzotycznym kraju, będzie to dla odbiorców o wiele bardziej fascynujące niż głuchonieme dzieci. (Majoli bierze album ze zdjęciami laureatów Grand Press Photo 2008). Spójrzmy na przykład na te fotografie: rodeo w Meksyku, gimnastyka w Chinach, geje, bezręka kobieta... A gdzie są dobre zdjęcia pokazujące życie na co dzień, bez egzotyki, bez szczególnych bohaterów albo miejsc? Codzienność – to jest prawdziwe wyzwanie dla fotografa.
Trzy lata temu w Warszawie prezentowano również wystawę zdjęć fotografów Magnum – „Euro Visons”. Dziesięciu z Was pojechało do dziesięciu krajów przyjętych w 2004 roku do Unii Europejskiej – Pan na Łotwę – by pokazać swoje doświadczenie z danego kraju. U nas zainteresowanie tymi zdjęciami było ogromne, ale było też lekkie rozczarowanie. Nie tym, że zobaczyliśmy znane nam obrazy, tylko że zobaczyliśmy je tak, jak je znamy, stereotypowo.
Może polscy fotografowie nie zrozumieli całego konceptu wystawy? We francuskim Centrum Pompidou odniosła sukces. Jej ideą była multimedialność, łączyła fotografię z komentarzem. W tym projekcie istotne było to, co fotograf ma do powiedzenia na temat swoich prac. Tam równie ważne jak zdjęcia były słowo i muzyka.
Dziś fotografia nie musi już być na tyle silna, by przemawiała sama do widza?
To jakaś przestarzała sowiecka idea.
Czyżby? Ani Cartier-Bresson, ani Robert Capa nie potrzebowali komentarzy, by ich zdjęcia przemawiały do ludzi.
Capa wykorzystywał aparat fotograficzny do tego, by pokazywać nam wojny. Ponadto on był geniuszem. Sęk w tym, że dziś podobne zdjęcia robią już nawet policjanci na miejscu zdarzenia.
Naprawdę nie widzi Pan różnicy między nimi?
To ten sam rodzaj fotografii.
Gdyby tak było, co drugi policjant pracowałby dla prasy jako fotoreporter.
Absolutnie tak. Najlepsze zdjęcie, które moim zdaniem zrobiono w 2006 roku, to była fotografia z Abu Ghraib pokazująca irackiego więźnia torturowanego przez amerykańskich żołnierzy. Świadectwo, dowody, opowieść, emocje – wszystko w tej fotografii było. Ale że zrobił ją jakiś amerykański żołnierz, nie mógł stanąć do żadnego konkursu.
Zresztą proszę mi pokazać wśród zdjęć nagradzanych na World Press Photo lub innych konkursach choć jedno dokumentujące ważne zdarzenie, będące dowodem wydarzenia. Czy znalazło się wśród nagradzanych zdjęcie dokumentujące zamach w londyńskim metrze z 7 lipca 2005 roku? Albo śmierć Benazir Bhutto? Czyż nie najbardziej znanym zdjęciem wykonanym tuż przed zamachem w Londynie było to zrobione przez kamerę przemysłową na dworcu kolejowym w Luton czterem terrorystom z plecakami udającym się do Londynu? To ono powinno wygrać World Press Photo.
Dla klasycznego fotodziennikarstwa nie widzi Pan już przyszłości?
Na pewno jest przyszłość dla fotografii, a jeśli chodzi o fotodziennikarstwo – czas przedefiniować to pojęcie.

 



Alex Majoli (rocznik 1971) w wieku 15 lat został praktykantem w studiu F45 w Rawennie, pracując u boku Daniele’a Casadio. Podjął studia w Instytucie Sztuki w Rawennie. W 1990 roku zaczął pracować dla agencji fotograficznej Grazia Negri, fotografował m.in. konflikty w ówczesnej Jugosławii, Kosowie i Albanii. W 1991 roku skończył studia. Trzy lata później pojechał na grecką wyspę Leros, by pokazać życie pacjentów tamtejszego szpitala psychiatrycznego. Od połowy lat 90. Majoli dużo podróżował. Wtedy powstały projekty „Requiem in Samba” i „Hotel Marinum”. Po powrocie nie mógł znaleźć pracy, zamierzał rzucić fotografię. Wysłał swoje zdjęcia do kilku agencji, m.in. do Magnum. Jej członkiem został w 2001 roku. Pracował jako fotoreporter w Afganistanie, Iraku, za zdjęcia z Chin i Konga uhonorowano go nagrodą Magazine Photographer of the Year (2004), otrzymał wiele nagród branżowych w USA. Pracuje nad własnymi projektami, ale też na zlecenie, m.in. dla „Newsweeka”, „The New York Times Magazine”, „National Geographic”, „Granta”. Mieszka w Nowym Jorku i Mediolanie. W marcu przyjechał do Polski z okazji wystawy „Nieobojętny świat” prezentowanej w Warszawie w Yours Gallery.

 

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.