Wydanie: PRESS 02/2008
Urok wizji
Nie możemy robić programu wyłącznie dla widzów wymagających Kiedyś prowadziła Pani w TVN 24 magazyn europejski – a dziś program, w którym zagranica schodzi na drugi plan. Mam wrażenie, że i Pani dała się zepchnąć na drugi plan. Ależ odwrotnie. „Studio Europa”, które prowadziłam, miało pokazywać, jak prawo Unii Europejskiej zmieniło naszą polską rzeczywistość. Dziś żyjemy już innymi problemami. A magazyn „Polska i świat” jest teraz pieszczochem stacji. Angażuje wiele osób, i to tych ważnych dla TVN 24. Choćby reporterów, których materiały mają u nas premierę. To jedyny program informacyjny na antenie, który kumuluje wszystkie newsy dnia. Tylko że wcześniej widz ogląda mnóstwo serwisów, a po Państwa programie – kolejne podsumowanie w „Dzień po dniu”. Trudno mówić o wyjątkowości. Cóż, TVN 24 nadaje newsy przez całą dobę. Jednak każdy serwis informacyjny prezentuje tylko aktualny wycinek dnia. Natomiast „Polska i świat” to 27 minut przemyślanego, spójnego programu. Na przykład nie informujemy, że Mariusz Kamiński pozostaje szefem CBA, bo to już wszyscy wiedzą, tylko rozpatrujemy ten news pod kątem Julii Pitery – jaka w tej sytuacji będzie jej funkcja w rządzie. Newsy są te same. Ale kontekst jest inny. Może widz się nie zastanawiał, jakie dylematy ma nauczycielka, która w trakcie protestów zostawia uczniów i przyjeżdża do Warszawy? Co mówi klasie dzień wcześniej? Jak wygląda ten dzień, w którym nie ma jej w szkole? Nasz magazyn cały czas ewoluuje. Na starcie okazało się, że jest za mało wyrazisty, by konkurować z innymi, więc zmieniliśmy podejście do znanych już informacji. Obecnie pracujemy nad stworzeniem stałego zespołu reporterów. Program istnieje od września, a jeszcze kompletuje się zespół? Wygląda, jakby stacja nie miała pomysłu, co dać między Monikę Olejnik a Bogdana Rymanowskiego. Absolutnie nie. „Kropka nad i” i „Magazyn 24 godziny” to czysta publicystyka, a nasz program jest informacyjny. I ukazuje się w prime time. Ogląda go średnio 260 tysięcy widzów, ale raz było ich już pół miliona. Szefowie nie żądają, żeby tak było częściej? Rzeczywiście, wynik 260 tysięcy już nas nie satysfakcjonuje, a szefowie oczekują dużej oglądalności. Mamy więc wysoko postawioną poprzeczkę. Może nie na pół miliona, ale jakieś 300–400 tysięcy. Analizujemy oglądalność minuta po minucie, żeby wiedzieć, kiedy widz nas opuścił. Okazuje się, że przyczyny są bardzo różne. Wystarczy, że zaczyna się atrakcyjny program w innej stacji, głośny film albo reklamowana audycja rozrywkowa. Każdego dnia jest inaczej. Co mogą zrobić prowadzący, żeby przytrzymać widza o tak konkurencyjnej porze? Pisać interesujące startówki, zgrabnie je puentować. Wykresy pokazują, że przy niektórych zapowiedziach oglądalność rośnie. Pamiętam na przykład wymianę zdań między mną a Łukaszem Grassem o polityce lewicy – do materiału o problemach, którymi zajmuje się dziś SLD. To było dłuższe podprowadzenie i zainteresowało widzów. Łukasz i ja mamy realny wpływ na program, jesteśmy jego autorami, konstruujemy całość zgodnie z oczekiwaniami widza. Te same wykresy pokazują, że widzowie odchodzą, gdy zaczyna się część zagraniczna. Różnie bywa. Wiele miesięcy pracy nad programem nauczyło nas, że tematy z zagranicy muszą być podane atrakcyjnie. Najlepiej przez pryzmat polskich relacji. Jeżeli mówimy o stosunkach Rosji z Wielką Brytanią, interesujące jest, jakie to rodzi konsekwencje dla przeciętnego Polaka, jaki ma wpływ na jego zagraniczne podróże lub opłaty za gaz. Są też materiały, które ludzie będą oglądać niezależnie od polskiego kontekstu. Informacje o prezydencie Sarkozym miały doskonałą oglądalność. Skandal obyczajowy. Coś w tym jest i nie nam oceniać. Widz chce to oglądać. Do nas należy nadanie temu interesującego kontekstu, stworzenie odpowiedniej oprawy, dynamiki. Tylko że to Pani była kiedyś zdeterminowana, by wejść do TVN 24 właśnie z tematyką zagraniczną. Dziś, gdy w magazynie brakuje czasu i muszą Państwo usunąć jakiś materiał, jest to często zagranica. Zagranicę usuwamy często – ale nie najczęściej. Czy mam się obrażać na widza tylko dlatego, że nie interesują go informacje z zagranicy? Jeżeli jest bardziej zainteresowany naszym polskim grajdołem, trzeba mu dostarczać informacji z Polski. Do nas należy zachowanie zdrowych proporcji. Nie możemy postawić na program wyłącznie dla widzów wymagających. Potem na forum fanów TVN-u ukazują się recenzje typu: „Pani Ania była dziś ładnie ubrana”. Tyle starań o jakość programu, a widz zapamiętał jedynie Pani bluzeczkę. Nie mam złudzeń – ludzie oglądają telewizję także po to, żeby oceniać, jak wyglądam, czy jestem dobrze ubrana i umalowana. Prowadzę blog na portalu TVN24.pl, lecz ostatnio miałam przerwę – także ze względu na owe komentarze. Na początku bowiem miałam nadzieję na konstruktywną krytykę, ciekawe uwagi. To była chyba duża naiwność. Zastanawiam się, czy warto się podkładać, żeby ktoś mógł uzewnętrznić swoje frustracje, niezadowolenie albo brak akceptacji. Jeśli ktoś pisze, że lubi oglądać program, gdy Pani go prowadzi, to chyba właśnie o to chodzi – o oglądalność. No tak. Przyznaję to z dużą satysfakcją. Lata studiów, języki, tyle pracy – a widz docenia ładną bluzeczkę. Ten rozdźwięk jest bolesny? To urok telewizji. Przychodząc tutaj, miałam tego świadomość. Na szczęście praca sprawia mi satysfakcję, bo gdybym miała ją czerpać tylko z ocen widzów na blogu, byłoby marnie. Rodzice aktorzy mieli uwagi co do Pani występów przed kamerą? Wychwytują każdą sztuczność, każdą pozę, każdą próbę zamaskowania wpadki. Wiedzą nawet, w którym momencie stanął prompter. Mama uważała, że na zakończenie uśmiecham się zbyt zalotnie, podczas gdy mnie się zdawało, że to uśmiech sympatii. Radziła mi z tego zrezygnować, żeby nie uwodzić widza. Teraz uśmiecham się mniej. Początki były trudne? Gdy zaczynałam, przyszedł do mnie ówczesny prezes TVN 24 Maciej Sojka i powiedział: „Aniu, bardzo ładnie, ale może spróbowałabyś jogi? Jesteś strasznie zdenerwowana”. Na jogę nie poszłam, pomogła mi codzienna rutyna. Uczyłam się na własnych błędach. Niektórzy uważają, że to narcyzm, ale ja wiem, że trzeba oglądać swoje nagrania, wyciągać wnioski. Bywają dni, kiedy dostrzegam, że za bardzo grałam ciałem. Być może powinnam się uspokoić, niektóre informacje przekazać bardziej statycznie. Wyhamować siebie i współprowadzącego. No właśnie, jaki jest sens duetu prezenterów? Daje możliwość wyboru – widz ma dwóch bohaterów i każdy mówi o informacji ze swojego punktu widzenia. Dla widza program jest atrakcyjniejszy, gdy prowadzi go duet. Mężczyźni chcą oglądać ładne twarze, kobiety – przystojnych mężczyzn. Wracamy do ładnej bluzeczki. To prawda. Ale zarówno kobieta w ładnej bluzeczce, jak i przystojny mężczyzna od rana pracują nad tym, żeby opakowanie nie stanowiło jedynej wartości. Początkowo formuła programu „Polska i świat” była bardziej dialogowa. Była wymiana zdań, często pojawiały się delikatnie złośliwe puenty. Teraz postawiliśmy na szybkie, dynamiczne przekazywanie informacji. Mniej eksponujemy naszą osobowość, co nie do końca mnie zadowala. Wolałabym sprawdzać się w formułach, które dają mi większą swobodę. Przeszkadza mi też trochę, że jestem uwięziona za tym studyjnym stołem. Żałuje Pani, że rzuciła pracę reportera? Przyszedł taki moment, kiedy doszliśmy z szefami do wniosku, że trzeba iść naprzód. Byłam jednocześnie reporterką i prowadzącą program – tego się nie dało już dłużej godzić. To, co robię, nie jest jeszcze spełnieniem moich ambicji i marzeń, ale tworzę rzetelnie realizowany program, na który mam wpływ i którego nie muszę się wstydzić. Kiedy w 2001 roku była Pani na stażu w dziale prasy i komunikacji w Komisji Europejskiej, stała Pani po drugiej stronie – z rzecznikami prasowymi, przygotowując się na pytania prasy. Poduczyła się Pani od dziennikarzy w Brukseli, jak celnie pytać? Wiedzieliśmy dokładnie, którzy dziennikarze o co zapytają, czym się zajmują. Wystarczyło, że dziennikarz zadzwonił i rzucił jedno pytanie. Reszty można się było domyślić. Jak się zbywa dziennikarza? Mówi mu się na przykład, że raport w tej sprawie będzie wkrótce. Albo że Komisja nie może zabrać głosu na jakiś temat, bo to nie leży w jej kompetencjach. Kłamie się? Raczej omija pewne fakty albo kieruje się zainteresowanie dziennikarza na inne tory, odsyła do innych osób, gra na czas – odpowiemy jutro, dostarczymy na piśmie, spytaj mnie na piśmie, skontaktuj się z moim sekretariatem. Te same chwyty co u nas. Działają wszędzie. Jak Pani trafiła potem do France 24? Któregoś dnia zadzwonił do mnie szef reporterów France 24, który szukał korespondenta w Warszawie, i zapytał, czy nie chciałabym dla nich pracować. Rok z nimi bardzo mnie rozwinął. O tym, co się działo w kraju podczas wyborów, mówiłam z perspektywy zewnętrznej – dla kogoś, kto kompletnie nie rozumie, na czym polega tarcie między PO a PiS-em. France 24 powstał, by przedstawiać francuski punkt widzenia. Polska dziennikarka go miała? Skoro France 24 uważał, że sytuację w Polsce najlepiej wyjaśni polska dziennikarka, która zna kontekst, dlaczego miałabym oponować? Czemu przypisałaby Pani marny koniec France 24? Prezydent Sarkozy uznał, że francuski podatnik nie ma powodu płacić za kanał nadający po angielsku i arabsku. Mogła to być też zemsta polityczna – obecny prezydent nie miał serca do projektu, który był idée fixe Jacques’a Chiraca. Jakie pytanie zadałaby Pani Nicolasowi Sarkozy’emu, a Lechowi Kaczyńskiemu nie? Nie widzę różnicy. Za to z rosnącym zdziwieniem obserwuję przepaść między mediami w Polsce i we Francji, jeśli chodzi o patrzenie władzy na ręce. Prezydent Nicolas Sarkozy wybiera się na Wyspy Kanaryjskie prywatnym samolotem znajomego i nikt o tym nie wie. U nas to byłoby nie do pomyślenia. Politycy się tam lepiej maskują czy media są gorsze? My w Polsce jesteśmy – jako dziennikarze – bardziej wyczuleni na władzę. Poza tym prezydent Sarkozy jest otoczony przyjaciółmi w mediach. Premier Kaczyński też miał przyjaciół w mediach. Wątpię. Miał media. Myślę, że premier Donald Tusk może się pochwalić większym ciepłem ze strony dziennikarzy niż Jarosław Kaczyński. Traktuje Pani cieplej premiera Tuska niż jego poprzednika? Nie. Nawet irytowało mnie, gdy Donald Tusk mówił do dziennikarzy „kochani” i widzę, że jest teraz zaskoczony ochłodzeniem relacji. Tymczasem tak powinno być. „Kochani” mówi się w rodzinie. A propos, Pani mąż kieruje TVN Warszawa, brat jest dziennikarzem kanału nSport. Cała rodzina zaprzedana ITI? Bardzo zdolna rodzina. Żałuję, że ITI tak mało z niej korzysta. Mam przecież jeszcze siostrę... A poważnie, brat pasjonuje się sportem od zawsze. Ani go nie zachęcałam do nSportu, ani nie zniechęcałam. Jedyne, co zrobiłam, to zapytałam szefa kanału, gdzie będzie casting. Męża poznałam, kiedy już zaczynał tu karierę. Przed ślubem nie rozmawialiście o tym, że może któreś z Państwa powinno zmienić pracę? Takie rozmowy mamy na porządku dziennym. I mąż, i ja otrzymywaliśmy oferty z konkurencyjnych stacji. Kto Panią kusił? Główne stacje działające na polskim rynku. Ale dopóki TVN 24 będzie się rozwijać, mam szansę rozwijać się wraz z nim. Kiedy przestanę, będę rozważać inne propozycje. Tomasz Zubilewicz, Kinga Rusin, Omena Mensah, Hubert Urbański... Kiedy Panią zobaczymy w reklamie? Nigdy. Dziennikarze newsowi nie powinni występować w reklamach. Promowanie na swoim blogu nboksu nie było reklamą? To nie było ani promowanie, ani reklama. Byłam naprawdę zafascynowana tym urządzeniem (dekoder nbox HDTV Recorder – przyp. red.). Pisałam o narzędziu, na które trafiłam pierwszy raz w życiu i o ile wiem, wtedy takiego nie było na rynku. Miałam poprzestać na określeniu „magiczna czarna skrzyneczka”? Moją intencją nie było zachwalanie produktu, podzieliłam się jedynie – być może zbyt pochopnie – swoją opinią. Internauci komentowali: „trąci reklamą”, „krypciocha”, „czy to blog reklamowy?” To nie była reklama. Żeby mówić o reklamie – musi istnieć zależność finansowa, a tu ona nie występuje. Poza tym chyba ani razu nie użyłam pełnej nazwy. Padła nazwa. Zrobiłam to nieświadomie. Po pięciu latach pracy w TVN 24 nie zdawała sobie Pani sprawy z tego, że musi uważać na to, co publikuje? Nie popadajmy w paranoję – pisałam o tym w aspekcie użyteczności. Dziś bym tego nie zrobiła. A gdyby przyszedł prezes platformy N i poprosił: „Powiedz do kamery, jaki fajny jest nbox”? Nie zgodziłabym się.
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter