Wydanie: PRESS 12/2007
Ręce opadają
Zaoranie terenów przy ulicy Woronicza i placu Powstańców Warszawy nie wchodzi w grę. Pod gruzami zostałyby nie tylko „Wiadomości” i „Gwiazdy tańczą na lodzie” (co wielu przyjęłoby z ulgą), ale też połowa polskiej kinematografii oraz resztki wartościowej oferty programowej (dokumenty, reportaże, Teatr Telewizji). Zamiast budować od zera, przyszłe kierownictwo TVP będzie musiało uzdrawiać to, co z prawdziwej telewizji publicznej jeszcze zostało po latach politycznych zarządów, niekompetentnych dyrektorów, służalczego dziennikarstwa. Ale niewątpliwie chętni się znajdą. Przed nimi wyzwanie zmiany systemu zarządzania i tworzących ten system ludzi. Problem nr 1 Tylko dobre wiadomości Opinia publiczna powinna być wdzięczna Patrycji Koteckiej, bo dzięki niej dostała jak na tacy opis obyczajów panujących w Agencji Informacji TVP i redakcji „Wiadomości”. Blisko 30-letnia redaktorka, wicedyrektor AI, stała się uosobieniem patologii zżerających dziennikarstwo informacyjne TVP – upolitycznienia i amatorszczyzny. Młodzi reporterzy są uczeni, jak rozumieć wydarzenia polityczne. – Kotecka wołała: „Z oligarchami trzeba skończyć!”, „To się wpisuje w scenariusz napisany przez opozycję!” – opowiadają redaktorzy „Wiadomości”. „Czy to jest telewizja lifestylowa, że tyle łez?” – kpiła z relacji z konferencji prasowej posłanki Beaty Sawickiej, która szlochała przed kamerami, że wzięła łapówkę, bo uwiódł ją agent CBA. Więc dziennikarze relacjonują tak, jak chce szefostwo. Gdy reporterzy nie dość dobrze odgadują intencje kierowników, Kotecka pisze teksty razem z nimi lub za nich. Codziennie o 15 odbywa się kolegium zwane przez dziennikarzy „komisariatem”. Teraz najczęściej biorą w nim udział Kotecka, dyrektor AI Jarosław Grzelak, szefowa „Wiadomości” Dorota Macieja oraz dyżurny wydawca. – Kotecka każe opowiedzieć, co jest w materiałach, jacy są rozmówcy. Pyta o tezę. Nawet jeśli wydawca ośmieli się mieć własne zdanie, nie ma szans się z nim przebić – opowiada jeden z pracowników TVP. Takich, którzy to jeszcze robią, zostało w „Wiadomościach” niewielu. Odsuwa się ich, jak Grzegorza Kozaka i Monikę Sieradzką, zwalnia jak Marcina Leśkiewicza lub sami odchodzą jak Tomasz Lipko. Nielojalnym reporterom otwarcie nie przedłuża się już umów, jak ostatnio Piotrowi Glicnerowi z „Panoramy”, który w materiale o IPN-ie ośmielił się wspomnieć, że wśród akt Instytutu jest lojalka prezesa TVP Andrzeja Urbańskiego. Miał obiecany kontrakt, a stracił pracę. Pod koniec listopada głośno było o reporterze Łukaszu Słapku, który został zwolniony z redakcji „Wiadomości”. Tłumaczył, że odmawiał realizacji materiałów na zlecenie Koteckiej, które miały na celu oczernienie polityków PO. Według Słapka za takie materiały lepiej płacono. Funkcję dziennikarza sprowadzono do podstawki pod mikrofon. – Zdarza się, że Kotecka sama przynosi informację, umawia dziennikarzowi wizytę u prokuratora, który opowie o sprawie, oraz ludzi, których wypowiedzi trzeba nagrać – tłumaczy pracownik telewizji. Świeżo przyjęci do pracy natychmiast stają się reporterami politycznymi bądź wydawcami największego serwisu w Polsce. Mimo że niektórzy mówią Stasi jako „stasi”. Przy czym wiceszefowa AI jest tylko trybikiem w tej maszynie. Gdy władze TVP uznają, że kogoś trzeba poświęcić, najpierw usuną właśnie ją. Problem nr 2 Każdą władzę przeczekamy – Za Wildsteina i Mietkowskiego to była bajka w porównaniu z tym, co się dzieje teraz – mówi dziennikarz „Wiadomości”. – Podobnie za Grzywaczewskiego, który chyba dwa razy prosił o pokazanie Tuska: raz na wiecu w górach, raz, gdy wydawał książkę. Buntowaliśmy się wtedy przeciw temu, z dzisiejszej perspektywy to drobiazgi. Dlaczego więc dziś się nie zbuntują? – Był bunt, kiedy kierownictwo kazało wyrzucić wypowiedź Kazimierza Kutza z pogrzebu Barbary Blidy i wtedy, kiedy szefowie nie chcieli dać na jedynkę pielęgniarek zepchniętych przez policję, także wtedy, kiedy Kotecka kazała wyrzucić wypowiedź arcybiskupa, który krytykował PiS. Napisaliśmy list do prezesa. Doszło do spotkania. Urbański strofował dziennikarzy. Uznaliśmy, że jesteśmy na straconej pozycji, że trzeba przeczekać. Po tym spotkaniu został wyrzucony Marcin Leśkiewicz i odsunięty Grzegorz Kozak. Dziś wstydzę się, że nie protestowaliśmy przeciw pozbyciu się ich – przyznaje Łukasz Słapek. Słapek zaczął głośno opowiadać o tym, jak się w TVP pracuje, dopiero gdy stracił posadę. Wcześniej, jak mówi, był lojalny wobec firmy. Jego koledzy z dumą stwierdzają, że przecież zawsze można usunąć swoje nazwisko przy materiale. To, co za czasów Roberta Kwiatkowskiego było wielką manifestacją, dziś jest na porządku dziennym. Stara gwardia stosowała inny sposób walki z okupantem – partyzantkę. Na przykład przemycanie niekonsultowanych z szefami krótkich wypowiedzi (tzw. setek), które obiektywizowały relacje, pod nazwą „efekt” – sugerującą, że w tym miejscu materiału jest np. dźwięk przejeżdżającej lokomotywy. Proceder szybko został przejrzany i zablokowany. – „Wiadomości” są pro-PiS-owskie i słabe, ale bez nas byłyby jeszcze gorsze – tłumaczy sens trwania na placu Powstańców jeden z dziennikarzy. Nic więc dziwnego, że gdy dziennikarze innych mediów organizują w listopadzie protest pod hasłem „Wolna TVP” przeciwko upolitycznieniu telewizji i praktykom takim jak wyżej opisane, dziennikarze TVP do protestu nie dołączają. Pojawia się wielu reporterów z innych gazet i stacji – ale po to, by zrelacjonować wydarzenie. Ot, kolejny news. Tymczasem Patrycja Kotecka dzwoni do działu technicznego i pyta, czy można zakłócić sygnał wozu satelitarnego konkurencji, w razie gdyby ta chciała transmitować protest. Problem nr 3 Szybka ścieżka dla wybrańców Karierę w TVP robią ostatnio tacy dziennikarze jak Piotr Czyszkowski, który do „Wiadomości” przyszedł z „Misji specjalnej”. W swych materiałach zachował właściwy „Misji” entourage: w ostatni piątek przed wyborami w przebraniu szpiega dociekał, co się stało z łapówką, którą CBA wręczyło posłance Sawickiej. Na koniec, zerkając zza drzewa, zasugerował, że tropienie łapówki to nie jest sprawa, którą zajęłaby się „Gazeta Wyborcza”. – To był żenujący materiał. Po serwisie rozpętała się gorąca dyskusja, ale Dorota Macieja stanęła po stronie Czyszkowskiego – opowiada jeden z dziennikarzy. Sprawy zagraniczne w AI powierzono dwóm dziennikarzom, którzy przyszli z „Wprost” – Krzysztofowi Rakowi i Juliuszowi Urbanowiczowi. Urbanowicz od razu dostał główne dyżury. Kiedy się okazało, że nie ma dobrego głosu i nie jest w stanie szybko pisać tekstów, został kierownikiem zajmującym się korespondentami. Nowi w „Wiadomościach” mają konkurenta w publicystyce – tu na gwiazdę wyrasta Maciej Zdziarski, wicedyrektor publicznego Radia Kraków z namaszczenia poprzedniej koalicji. Z dnia na dzień trafił do prime time TVP, po tym jak jeden z prowadzących „Kwadrans po ósmej” zaprotestował przeciw ręcznemu sterowaniu programem przez szefową publicystyki Jedynki Anitę Gargas. Zdziarski zrobił karierę, mimo że nie radzi sobie z występami przed kamerą i nie potrafi ukryć swych poglądów. Ale jest silnie promowany przez Gargas. Otrzymuje intratne zlecenia, np. przywilej rozmowy z prezydentem. Swoje przekonania polityczne Zdziarski zdefiniował w SMS-ie, który wysłał przez pomyłkę do krakowskiego poety i redaktora Marcina Barana. Baran kilka miesięcy temu był kandydatem na szefa publicystyki TVP 3. „To on był głównym bojownikiem w walce z Horodyskim. Walił w nas jak w bęben. Kompletna Unia Wolności, były szef »Przekroju«, kompletny dramat” – napisał w SMS-ie Zdziarski. Wspomniany Horodyski był dziennikarzem Radia Kraków. Został zwolniony, po tym jak wyszło na jaw, że na radiowym sprzęcie nagrywał reklamówki PiS-u. Zdziarski, będąc wiceszefem radia, bronił go jak lew. Dziś Horodyski pracuje w „Misji specjalnej” TVP 1. – Nawet za Kwiatkowskiego Piotr Gembarowski, który przeprowadził skandaliczną rozmowę z Marianem Krzaklewskim, został odsunięty. Dziś dziennikarz taki jak Zdziarski w debacie przedwyborczej może zadawać tendencyjne pytania, stawać się stroną w sporze i nikt nie wyciąga wobec niego żadnych konsekwencji – ocenia prof. Tadeusz Kowalski, członek rady programowej TVP. – Obiektywizmu i profesjonalizmu żadnymi przepisami się nie nakaże, to tak zwane miękkie normy. One już są, choćby w uchwałach zarządu. Trzeba ich tylko przestrzegać – dodaje. Problem nr 4 Brak pojęcia o telewizji – Kierownikami redakcji zostają ludzie, którzy o telewizji nie mają pojęcia. Nawet jeśli zajmowali się daną tematyką w gazetach, to w telewizji trzeba jeszcze wiedzieć, jaka jest technika realizacji materiałów – opowiada długoletnia dziennikarka TVP. – Potem taki szef upiera się, by przesłać materiał w QuickTime, podczas gdy my mamy łącza analogowe. Dyrektorzy, którzy chodzili na kursy reporterskie, podczas oglądania materiałów popisują się: „O, plan amerykański tu zastosowałaś”. Ręce opadają – kwituje reporterka. Brak doświadczenia telewizyjnego kierownictwa widać w trakcie kolaudacji. Autor programu nie dowie się, które fragmenty są dobre, które złe, co zmienić, by było lepiej. – Słyszę najwyżej: „Materiał jest jakiś taki przygnębiający”. Albo: „wieśniacki” – opowiada zbulwersowana dziennikarka, pracująca w TVP od kilku lat. W Jedynce doświadczonych dziennikarzy trzeba szukać ze świecą. Większość zatrudnionych tam to redaktorzy (ci, którzy kolaudują, są często martwi zawodowo, nie zrobili programu od kilku–kilkunastu lat), kierownicy i administracja. – Można odnieść wrażenie, że program jest najmniej ważny. Trzeba ciągle walczyć o swoje, użerać się. Ludziom zabiera się entuzjazm. W dodatku co pół roku musisz udowadniać, że nie jesteś wielbłądem, bo przychodzi nowy szef ze swoimi pupilkami – denerwuje się jeden z dziennikarzy. Autorów programów coraz rzadziej stać na to, by robić programy w studiach TVP. Koszt studia potrafi sięgnąć połowy kosztorysu programu. A montaż, honoraria, zdjęcia? Dlatego coraz częściej do nagrań wynajmuje się pomieszczenia na mieście. Wychodzi czasem trzy razy taniej niż w TVP. Na Woronicza agencje stosują tzw. narzuty – wyceniając usługi między sobą, doliczają nawet 30–50 proc. ich wartości. System wzajemnego rozliczania się agencji wymyślono po to, by sprawdzić, jaka jest ich rzeczywista efektywność. Dziś służy głównie temu, by pokryć gigantyczne koszty stałe. Dziennikarz na Woronicza nie ma wpływu na to, kto montuje jego materiał – montażystę dostaje z przydziału. Jeśli trafi się praktykant, montaż wlecze się godzinami, więc dziennikarze sklejają materiały w domu na własnych komputerach. – Nowi montażyści nie byli w stanie nauczyć się Avidu (program do obróbki obrazu i dźwięku – przyp. red.). Zdarzało się, że w nocy przychodzili ich koledzy z TVN-u i udzielali płatnych korepetycji – opowiada dziennikarz TVP. Dziennikarze TVP musieli ostatnio przejść obowiązkowe szkolenia z prawa autorskiego. Specjalista zaproszony przez Akademię Telewizyjną wbijał im do głowy np., że chcąc nakręcić budynek w mieście, trzeba zapytać o zgodę architekta i że lepiej nie publikować informacji zdobytych przez siebie, bo to grozi procesem. Dziennikarze dowiedzieli się, że podlegają przede wszystkim prawu pracowniczemu. A co jeśli polecenia szefów są sprzeczne z prawem prasowym, standardami dziennikarskimi? – dopytywali reporterzy. „Pracujecie dla TVP, macie realizować polecenia szefów” – usłyszeli. – Taki był sens tych szkoleń. Nikt wcześniej nie formułował tego tak dosłownie – opowiada dziennikarz. I przypomina, że w razie sporów sądowych szefowie umywają ręce. Dziennikarz musi prosić, by stacja wynajęła mu adwokata. Biuro prawne TVP reprezentuje tylko spółkę. Problem nr 5 Zdolność do schrzanienia hitu – TVP ma zdolność do schrzanienia wszystkiego. Nawet tego, co jest samograjem – ubolewa jeden z kierowników telewizji. – Ostatni pomysł z Nataszą Urbańską nie był zły: zostaje twarzą Jedynki, śpiewa w „Przebojowej nocy”, potem te piosenki trafiają na płytę, z najlepszych robimy wieczór sylwestrowy. No ale jak wypuszcza się na antenę program kompletnie nieprzygotowany, to nic dziwnego, że jest klapa – dodaje. W momencie startu tak wielkiego przedsięwzięcia nie były gotowe scenariusze nawet trzech pierwszych odcinków. W pierwszym Janusz Józefowicz po prostu improwizował. Program, który miał konkurować z „Tańcem z gwiazdami” w TVN-ie (5,3 mln widzów szóstej edycji), oglądało średnio 2,2 mln Polaków (dane AGB Nielsen Media Research). W „Przebojową noc”, która miała być jesiennym hitem stacji, publiczny nadawca zainwestował 16 mln zł. Według krążących po telewizji informacji na programie zarobił jedynie 5 mln zł. Mimo wpadki dyrektor TVP 1 podpisała z Urbańską kontrakt gwiazdorski. Ma dostawać ok. 20 tys. zł miesięcznie niezależnie od tego, czy będzie występować na wizji. – Teraz TVP wyrzuci pieniądze na nowy program, by była podkładka do płacenia Nataszy – przewiduje cytowany wyżej kierownik. Nowy show Nataszy nazywa się „Podróż w czasie”. Wchodzi na antenę mimo protestów biura programowego. Kontrakt piosenkarki jest ważny co najmniej do maja 2008 roku. Wielkie telewizyjne hity ostatnich lat, takie jak „Taniec z gwiazdami” lub „Gotowe na wszystko”, zanim trafiły do TVN-u i Polsatu, leżały na biurkach dyrektorów i kierowników TVP. Machina biurokratyczna na Woronicza nie była w stanie podjąć w ich sprawie decyzji. – Dwie ekipy jadą na targi – komercyjna i my. Tamci widzą dobry film albo serial, biorą. Nasi proszą o przysłanie materiałów promocyjnych. Film oglądają redakcje filmowe Jedynki, Dwójki. Jeśli go nie zgubią, pytają biuro marketingu i biuro reklamy o potencjalną przychodowość itp. Jeden film może wędrować pół roku, zanim ktoś zdecyduje się namówić dyrektora anteny na podpisanie się pod wnioskiem do biura handlu, by ono wystosowało prośbę o zgodę na zakup do zarządu – opowiada jeden z pracowników TVP. Niekompetentne osoby na stanowiskach kierowniczych opóźniają albo wręcz blokują proces decyzyjny, bojąc się odpowiedzialności. – Prośby o podjęcie decyzji są utożsamiane z korupcją. Myślenie jest takie: „Jaki on ma powód, żeby uruchomić daną produkcję? Nie popchnę tego, bo ktoś mi zarzuci, że mam w tym jakiś interes” – wyjawia jeden z dyrektorów. Jeżeli już uda się kupić pakiet filmów albo licencję na program, Jedynka i Dwójka kłócą się o najlepsze pozycje. Teoretycznie o kształcie ramówki powinno decydować biuro programowe, dbając o to, by oferta anten była komplementarna, ale to teoria. Decydują dyrektorzy TVP 1 i TVP 2. Kiedy szefowa Jedynki Małgorzata Raczyńska przegrała z Dwójką bój o „Gwiazdy tańczą na lodzie”, w trakcie emisji ich trzech ostatnich odcinków zaplanowała w TVP 1 trylogię o Kargulu i Pawlaku. Dopiero interwencja prezesa zmusiła ją do zaniechania odwetu. Jest jednak pewien rodzaj decyzji, które zapadają błyskawicznie, bez zbędnych procedur. To decyzje polityczne. Podejmowała je np. Raczyńska przed wyborami, łamiąc – przy sprzeciwie biura programowego – ramówkę, by jak najczęściej pokazywać relację z konferencji CBA o Beacie Sawickiej. Pisemnej decyzji z podpisem Raczyńskiej w tej sprawie nie ma. Podobnie jak decyzji Jana Polkowskiego, dyrektora biura zarządu, dotyczącej zdjęcia z anteny w przedwyborczą sobotę klipu „Zmień kraj. Idź na wybory” (PiS uznało, że to hasło zachęca wyborców do zmiany rządu). Polkowski to bliski znajomy Antoniego Macierewicza i były rzecznik rządu Jana Olszewskiego. W TVP zwany jest Pol-Potem, uchodzi za szarą eminencję. Podejmuje działania wykraczające poza jego kompetencje. To on usiłował nie dopuścić do wygłoszenia telewizyjnego orędzia przez marszałka Senatu Bogdana Borusewicza w prime time TVP 1. Był przeciwny transmisji w TVP Info z posiedzenia sejmowej komisji kultury, na którym prezes Urbański tłumaczył się z upolitycznienia telewizji. To Polkowski wydzwania nieustannie do osób odpowiedzialnych w TVP za programy, przekazując swoje uwagi i polecenia. Problem nr 6 Każdy prezes tonie Na początku 2007 roku zarząd TVP przyjął uchwałę o docelowej liczbie pracowników pod koniec roku – miała spaść o tysiąc, do ok. 3,7 tys. osób. Zaprotestowały związki zawodowe. Stan załogi pozostał bez zmian. Co więcej, związki wystąpiły o podwyżki i dostały je. I nie chodziło o system motywacyjny, który pozwoliłby lepiej zarabiać najciężej pracującym, tylko o 200 zł po równo dla wszystkich mało zarabiających. Protestów związkowców przeciwko upolitycznieniu Agencji Informacji jakoś nie słychać. Nawet jeśli nowe władze TVP wyrzucą osoby, które przez ostatnie miesiące zamieniały telewizję w partyjną maszynę agitacyjną, nie pozbędą się problemu z dnia na dzień. Zwolnionym trzeba będzie przez wiele miesięcy wypłacać odprawy. Bronisław Wildstein swym dyrektorom zapewnił nawet kilkusettysięczne odprawy na osłodę za rozstanie z TVP. Wysokie odprawy trzeba będzie wypłacić m.in. dyrektor Raczyńskiej i wicedyrektor Koteckiej, bo zapewniły już sobie odpowiednie kontrakty. Po przegłosowaniu kontraktu Koteckiej członkowie zarządu i dyrektor biura zarządu dostali od niej kosze czerwonych róż. Zapłaciła za nie telewizja. – Każdy, kto tam wejdzie, utonie. Telewizja Polska wykopała sobie grobowiec – nie pozostawia złudzeń Jacek Snopkiewicz, były szef Telewizyjnej Agencji Informacyjnej i Akademii Telewizyjnej TVP. – Żeby odbudować dziennikarstwo, potrzeba dwóch–trzech lat – dodaje. – Jeżeli telewizja publiczna będzie zarządzana profesjonalnie, przyjdą tu dobrzy pracownicy. Sam znam pięciu dziennikarzy z TVN 24, którzy by to zrobili, bo słabo zarabiają, czują się niedowartościowani – mówi jeden z kierowników TVP. Dziennikarz „Wiadomości” dodaje: – Telewizja Puls nie chwyciła, a tu jednak wciąż jest widownia. Pozostaje ona zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem każdej nowej władzy TVP. Jarosław Murawski
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter