Wydanie: PRESS 10/2007
Mam komfort
z Piotrem Baronem, dziennikarzem Programu III, prowadzącym „Listę przebojów” po Marku Niedźwieckim, rozmawia Krzysztof Głowiński Za poprzedniej dyrekcji Programu III był Pan gwiazdą poranka. Obecne szefostwo przesunęło Pana na przedpołudnie. Odbiera to pan jako degradację? A Pan nie? Zależy od punktu widzenia. Nie do końca się zgadzam, że to była degradacja, choć gdy usłyszałem tę decyzję, byłem wściekły, bo bardzo dobrze mi się pracowało z Marcinem Łukawskim, drugim prowadzącym. Lubimy się też prywatnie, dlatego w pracy iskrzyło. Teraz, gdy Marcin sam prowadzi poranki, iskrzenia już nie ma i program na tym traci. Jednak dziś pracuję w bloku autorskim. Odpowiadam za muzykę i za wszystko, co się w programie dzieje. Dlatego myślę, że to jest awans. Pasmo przedpołudniowe jest atrakcyjne, coraz więcej osób słucha radia właśnie w godzinach przedpołudniowych. Czym się różni mówienie do ludzi, którzy się budzą, od towarzyszenia im w pierwszych godzinach pracy? W poranku czasami operuje się skrótami, rozmowy są zwykle krótkie. Do osób już rozbudzonych można mówić dłużej. Po dziewiątej także słuchacze mają więcej czasu, by ze mną porozmawiać. Odzew jest różny, dostaję e-maile zarówno od osób, które pracują, jak i od tych, które są w domu. Powoli dojrzewa we mnie pomysł, by w moim programie pojawili się politycy. Choć to trudne, bo po dziewiątej są już nieuchwytni – albo organizują konferencje prasowe, albo siedzą w Sejmie lub mają spotkania. Pojekt nie jest gotowy, musimy jeszcze popracować nad koncepcją. Przed południem, tak jak większość rozgłośni, chce Pan przyciągać odbiorców muzyką. Tylko czy muzyką niemasową można pozyskać masowego słuchacza? W programie przedpołudniowym nie można oczywiście zagrać każdej muzyki niszowej. Jeśli się jednak pojawi tak zwany utwór trudny, dwa następne powinny być łatwiejsze w odbiorze. Słuchaczom Trójki nasze muzyczne wynalazki się podobają. Teraz w Programie III jest znów tak jak przed laty – koledzy jeżdżą po świecie, przywożą przedziwną muzykę, ja słucham, puszczam na antenie – a potem wszyscy pytają o ten jeden kawałek. Znów możemy lansować utwory, które się gdzie indziej nie pojawiają. Tak jak to było z piosenką Mory Kante „Yeke Yeke”, którą Paweł Sito przywiózł z Francji. Wpadł do porannej audycji, powiedział: „Zagrajcie to” i nagranie od razu było na pierwszym albo drugim miejscu „Listy przebojów”. Z Trójki odchodzą jednak takie osoby jak Marek Niedźwiecki. Dowiedziałem się o tym na korytarzu, gdy Marek wychodził już od dyrekcji. Rzucił tylko, że odchodzi. Poraziło mnie, bo on to zapowiadał już wiele razy, a tym razem to zrobił. Na początku pomyślałem, że kończy się pewna epoka w Trójce. Było mi przykro. Gdy następnego dnia szedłem do radia, to nie był to już tylko żal, ale też złość. Bo takich rzeczy przyjaciołom jak ci, których Marek ma w Programie III, się nie robi. A już na pewno bez słowa uprzedzenia. Nie ma sensu lamentować, że Marek odszedł. Jest dojrzałym radiowcem. Musiał mieć powód. Nie sądzę, by była to zła atmosfera w pracy, choć nigdy nie zrozumiem, dlaczego przeszedł do radia komercyjnego. Ludzie Trójki są łakomym kąskiem dla stacji komercyjnych? Ja jestem atrakcyjnym pracownikiem dla stacji komercyjnych. Czy w ogóle ludzie z Trójki – nie wiem. Nie chodzi tylko o zmianę pracy – to kwestia mentalnego przestawienia się. Przejście z radia publicznego do komercyjnego jest przejściem do zupełnie innej instytucji. Doświadczyłem tego, bo w latach 90. pracowałem w Radiu Flash na Śląsku. Radio komercyjne to inny rodzaj pracy. Które umiejętności z radia publicznego w Radiu Flash okazały się zbędne? Wszystko, czego się nauczyłem w Polskim Radiu, przydało mi się w komercyjnym. Przy czym to był początek tego radia, od zera założyliśmy dużą stację na Śląsku. Wydawało się nam, że im szybciej, im więcej, im bardziej dynamicznie, im więcej dżingli, tym lepiej. Musiałem się po prostu zachowywać inaczej niż w Programie III. Ale gdy się ma warsztat, sprawdza się on także w prywatnym radiu. Jedyna różnica między tymi stacjami dla prowadzącego program jest taka, że w komercyjnej można trochę mniej zwracać uwagę na to, jak się mówi po polsku. Słuchacze są mniej wymagający? Traktują program jako tło, nie są nastawieni na jego aktywny odbiór. Słuchacz Trójki jest wyczulony na to, jak mówimy, tu liczy się słowo. W radiu komercyjnym ważniejsza jest muzyka. No i w radiu publicznym nie czuje Pan presji słupków słuchalności. Rzeczywiście, nie czuję presji słupków. Czuję natomiast zobowiązanie wobec słuchaczy, że każdego dnia muszę być dobry. Nie analizuję, czy całe radio jest dobrze słuchane. Mam poczucie, że to ja, indywidualnie, jestem rozliczany. I wcale nie mówię tego po to, by kokietować. Naprawdę odczuwam taką presję. Jednak w radiu publicznym ma się dość przyjemne poczucie pewności, że nawet jeśli słuchalność spadnie, nikt tej stacji nie zamknie. Skąd takie przekonanie? Może ktoś to sprywatyzuje, ktoś kupi i nie będzie potrzebował takich pracowników jak my? Choć rzeczywiście chyba nie jest możliwe, by Program III przestał istnieć. Gdyby jednak tak się stało, znalazłbym sobie pracę. Niekoniecznie w radiu. Kiedy w 1983 roku przyjechałem do stolicy, śmiali się ze mnie na moim Śląsku: „Zwariowałeś! Polskie Radio w Warszawie? To jest niemożliwe”. A ja uważam, że trzeba mieć marzenia i one się spełnią. Dlatego jeśli dziś się nad czymś zastanawiam, to nad tym, czy w radiu zrobiłem wszystko i za chwilę zacznę się nudzić? Czy miałbym jakąkolwiek ofertę dla telewizji? Miałem już krótką przygodę z telewizją, prowadząc „Debatę” z Kamilem Durczokiem. Teraz kusi mnie fajna telewizja śniadaniowa. Ale te rozważania nie biorą się z obawy o to, co zrobię, gdy spadnie słuchalność Trójki. Mam ten komfort, że nie muszę. Gdyby przyszło Panu dziś zakładać radio komercyjne, jakie by ono było? Radio komercyjne w dużej swojej części doszło do ściany. Nie da się zagrać więcej złotych lub platynowych przebojów. Dziś jedyną siłą radia jest słowo. Gdybym miał coś zakładać, byłoby to radio poranno-przedpołudniowe, na sześć godzin. Z dużą ilością słowa, publicystyką, interakcją ze słuchaczami. Słuchałem kiedyś w Nowym Jorku rozgłośni, w której poranny program prowadził czynny zawodowo muzyk. Miał ze sobą w studiu band murzyńskich instrumentalistów – rozmawiał ze słuchaczami, zapraszał gości i śpiewał. Ja bym nie śpiewał, ale muzyka na żywo to jest coś, co by mnie kręciło. Krzysztof Skowroński ma dobry pomysł na Trójkę? Jeśli pomysłem Krzysztofa Skowrońskiego na Trójkę jest otwarcie anteny, dopuszczenie różnego sposobu myślenia, różnych gatunków muzyki i nieuznawanie dyktatu playlisty – to uważam to za dobry pomysł. Złym byłoby formatowanie stacji do 140 utworów granych na okrągło. Tylko że gdy Pan wrócił do Trójki w 2002 roku, była ona tak sformatowana. Do powrotu namawiał mnie Marek Niedźwiecki i to przesądziło. Z Warszawy na Śląsk wyjechałem w specyficznej sytuacji – troszkę mi się rozsypywała rodzina, bo przez lata musiałem dojeżdżać stamtąd do pracy 300 kilometrów. Musiałem wracać do żony. A że tam się akurat tworzyło radio, więc przyjąłem posadę dyrektora muzycznego. Z czasem Radio Flash, podobnie jak wiele innych stacji, zaczęło się bardzo formatować. Kiedy rozpoczęło grać inną muzykę, niż sobie wyobrażałem, i straciłem wpływ na jej wybór, wystawiłem się na sprzedaż. Dostałem dwie propozycje: z RMF-u i z Programu III. Wybrałem Trójkę. Dlaczego nie RMF? Wybrałem Program III, mimo że grał playlistę, bo wróciłem do porannej audycji „Zapraszamy do Trójki”, w której muzyka nie ma takiego znaczenia jak w audycjach autorskich. Witka Laskowskiego znałem tylko telefonicznie, bo jako moskiewski korespondent Telewizji Polskiej czasem dawał relacje do „Zapraszamy”. W przeciwieństwie do wielu ludzi nie uważam, że wszystkie jego decyzje były złe. Dobrze, że przewietrzono niektóre audycje. Czuć było naftalinę. Przewietrzono, czyli zlikwidowano. W niektórych wypadkach – tak. Ówcześni dyrektorzy Trójki, Witold Laskowski i Adam Fijałkowski, popełnili też wiele kardynalnych błędów, na przykład zlikwidowali dżingiel Programu III. Jak można było zlikwidować kukułkę? Jak można było zlikwidować harfy? Jeśli brzmiały nienowocześnie, trzeba było napisać do Vollenweidera, żeby nagrał nowe. Błędem było też ograniczenie muzyki do kilkuset utworów. Dlaczego więc przez pięć lat firmował Pan swoim głosem tę Trójkę? Sądzę, że specjalnej krzywdy porannemu „Zapraszamy do Trójki” nie zrobiłem. Myślę, że uratowałem ten program, udało mi się zachować charakter poranka mimo tak dużych zmian w radiu. Poranki przejął Pan po Marku Wałkuskim, który wyjechał do Stanów. Przedpołudnia – po Mariuszu Rokosie, który odszedł do Radia Bis. Ostatnio „Listę przebojów” po Marku Niedźwieckim. Nie ma Pan wrażenia, że ciągle wchodzi w cudze buty? W buty „Niedźwiedzia” nie wszedłem teraz, bo już wcześniej, gdy trzeba było, prowadziłem „Listę” za Marka. Jeżeli chodzi o Mariusza Rokosa – co z tego, że prowadził tę audycję przede mną? Porannego „Zapraszamy” też nie przejąłem po Wałkuskim. Po prostu przejąłem prowadzenie audycji. Tak jak on kiedyś przejął ją po kimś. Formuła „Zapraszamy do Trójki” właściwie się nie zmieniła od 1983 roku. Zmieniły się trochę poranki, bo w latach 80. graliśmy je tak, że był tylko prowadzący i telefonista. Później pojawiły się relacje, łączenia, konkursy i tak dalej. Formuła jest stała – to każdy prowadzący wskakuje w buty „Zapraszamy do Trójki”. Pierwsze „Listy” po odejściu Niedźwieckiego były jego wielkim wspomnieniem. Trzeba było aż tak rozpamiętywać ze słuchaczami jego odejście? Marek ogłosił swoją decyzję w poniedziałek, we wtorek u mnie pożegnał się ze słuchaczami, powiedział, że mam zrobić „Listę” w piątek. Słuchacze nie mieli czasu, żeby to skomentować. Naturalne było, że skoro przychodzi osiemset lub tysiąc listów, coś trzeba było z tym zrobić. Więc gadaliśmy. Co trudnego jest w prowadzeniu „Listy”, że niełatwo znaleźć następcę? Chodzi o legendę „Niedźwiedzia”? Gdy Marek kiedyś po raz pierwszy zaproponował mi, bym go zastąpił, odmówiłem. Taki program trzeba umieć dźwignąć. To była „Lista przebojów” Marka Niedźwieckiego. Bez tego autora program wydawał się pusty. Ktoś, kto decydował się wtedy na zastępstwo, skazywał się na pożarcie. Do takiej decyzji trzeba dojrzeć, by wystawić się na porównania słuchaczy. I trzeba mieć pomysł, by „Listę” zrobić w nie-Markowy sposób, lecz by nadal to była marka Trójki. Ponadto trudno jest w ogóle robić taki program, bo to jest tylko 50 utworów do emisji, a program nie może się w połowie znudzić. Nie wystarczy zapowiadanie piosenek i podawanie numeru telefonu. Trzeba „słyszeć” piosenki, bo cała poczekalnia opiera się na tym, że te utwory wchodzą jeden za drugim we fragmentach i tylko prowadzący wie, ile jest rozbiegu przed wejściem wokalu. Trzeba się wtedy zmieścić z jakąś informacją, listem od słuchacza, dowcipem. Tu jest potrzebna wartka narracja. Wszystko się dzieje na żywo. Mimo że najważniejsza jest muzyka, prowadzący musi zaistnieć, by zapowiedzi nie sprowadzały się do przedstawiania piosenek. Marek Niedźwiecki nadał Panu ksywkę „Balonik”. Nie myślał Pan, by zrobić w Trójce taki program jak w Radiu Flash: „Balonik pełen muzyki”? To był program na tamtą rozgłośnię, na tamten czas. Mam 45 lat i ten „Balonik” już do mnie niespecjalnie pasuje.
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter