Wydanie: PRESS 10/2007
Redaktor online
Pracujesz w Internecie? Nie nudzi cię wrzucanie PAP-u? – usłyszałam od kolegi pracującego w tradycyjnej papierowej gazecie, gdy dowiedział się, że przeniosłam się do sieci. Opowiedziałam mu w skrócie, jak wygląda codzienna praca redaktora w internetowym serwisie informacyjnym – był zaskoczony. Dziennikarz lub redaktor przenoszący się z „papieru” w świat mediów elektronicznych może na początku czuć się nieswojo. Sama praca nie różni się aż tak bardzo od tej w tradycyjnych redakcjach – też czyta się i poprawia teksty, wymyśla tematy, planuje, w jaki sposób zrobić materiał. Jest wydawca, czyli osoba odpowiedzialna za to, co się znajduje na stronie. Jednak istnieje kilka różnic, które determinują styl pracy w Internecie, a co za tym idzie – umiejętności potrzebne do jej wykonywania. Pierwsza rzecz, którą należy sobie uświadomić, zaczynając pracę w Internecie, to brak deadline’u, a z tym łączy się tempo, często szaleńcze. Trzeba się po prostu przestawić na dyżurowy czas pracy od – do i nastawić na przychodzenie do redakcji w weekendy. Ze względu na koszty i niższą oglądalność w nocy niewiele portali decyduje się na wprowadzenie całodobowych dyżurów. Zazwyczaj redaktorzy internetowi pracują od godz. 6–7 do 23–2 w systemie zmianowym. Interfejsy są tak opracowane, aby redaktorzy mieli dostęp do serwisu z domu, a praktycznie z każdego miejsca na świecie – to potęga Internetu! W portalach, które mają zaplecze dziennikarskie, odbywają się kolegia redakcyjne, planowane są tematy, które będą realizowane przez reporterów. Podobnie jak w innych mediach, jeśli redakcja spodziewa się jakichś mocnych wydarzeń, omawiany jest sposób, w jaki się je zaprezentuje. Redaktor, który przychodzi rano, musi „postawić serwis”, czyli ustawić na pierwszej stronie aktualne materiały. Jest to głównie PAP-owski przegląd prasy, czasem zagraniczne depesze agencyjne, jeśli coś ważnego nocą się wydarzyło. Poranni dyżurni słuchają „Sygnałów dnia” w radiowej Jedynce i Radia Tok FM, oglądają TVN 24. W Internecie sprawny redaktor jest na wagę złota. Nie można pozwolić sobie na rzeźbienie tekstu – jeśli coś się dzieje, informacja musi natychmiast trafić na stronę. Odbywa się swoisty wyścig – który serwis pierwszy poda hitową (najlepiej też ekskluzywną) informację, ten dołoży punkciki w żmudnym zadaniu budowania pozycji w sieci i wiarygodności w świecie tradycyjnych mediów. Dopiero wówczas, gdy materiał ukaże się na stronie, można go szlifować, aktualizować, dodawać zdjęcia, filmy, nagrania audio lub linkować z innymi materiałami. Niestety, szybkie tempo pracy sprawia, że zdarzają się błędy, literówki. Na szczęście można je poprawić, ale co się internauci ponabijają w komentarzach, to ich. Jednak nie sama umiejętność szybkiego redagowania jest w cenie. Redaktor musi biegle opanować obsługę interfejsu, czyli mówiąc po ludzku, programu, dzięki któremu materiał trafi na stronie dokładnie tam, gdzie powinien. Często przydaje się znajomość języka HTML. Przewagą Internetu nad innymi mediami jest duża elastyczność. Nie ma szpalt, ramówki, a dostęp do materiałów już kiedyś zamieszczonych jest nieograniczony. Można jednocześnie pokazać tekst, film, nagrania audio i zdjęcia. To ogromny atut, by móc przyciągnąć użytkownika. Ta mnogość rodzajów materiałów wymaga dodatkowych umiejętności. Dziennikarz lub redaktor musi dać sobie radę z obsługą kamery, o aparacie fotograficznym nie wspominając. Nierzadko konieczne jest samodzielne zmontowanie filmu w komputerze lub obrobienie zdjęć. Kilka czołówek dziennie Charakterystyczną cechą internetowej strony informacyjnej jest dynamika – nie wystarczy rano ustalić, co będzie czołówką działu, a co stanie na pierwszej stronie portalu. To zmienia się jak w kalejdoskopie. Tekst na czołówce – w zależności od wagi tematu – stoi dwie–trzy godziny. Na przykład 27 września br. w portalu WP.pl na czołówce był artykuł z przeglądu prasy: „Borusewicz: »premier wspiera lewą nogę«”. Około godz. 11 na tym miejscu pojawiła się depesza z konferencji lidera SLD: „Olejniczak: »Nie zakładamy koalicji PO–LiD«”. Około 14 WP.pl zmieniła czołówkę na relację z konferencji Jarosława Kaczyńskiego „Premier: »Będziemy rozmawiać z każdą partią chcącą budować IV RP»”. Po kilkunastu minutach portal już zaktualizował materiał i zmienił tytuł na „Premier: »Kwaśniewski jest zdolniejszy niż Tusk«”. Tego samego dnia w portalu Gazeta.pl od rana stał tekst o nowym programie Tomasza Lisa. Około godz. 11 został zmieniony na newsa – sąd zadecydował, że Wojciech Olejniczak musi przeprosić Leppera. Około 13 pojawiła się depesza z zamieszek w Birmie. Na czołówce wydawca postawił więc tekst: „Birma: Wojsko strzela z broni automatycznej”. Po godzinie premier oświadczył: „Porozmawiam z Tuskiem, jeśli odrzuci koalicję z LiD” i właśnie ten materiał znalazł się na pierwszym miejscu. Redaktorzy cały czas śledzą serwisy informacyjne – m.in. TVN 24 i radiowe. Na bieżąco wrzucane są ważniejsze depesze agencyjne, przeglądane strony zagranicznych serwisów informacyjnych, takich jak BBC, CNN, Sky News czy Fox News. Zazwyczaj wraz z aktualizacją materiału automatycznie zmienia się tytuł i lead. Wszystkie duże serwisy korzystają z PAP-u, internauta może więc mieć wrażenie, że ich zawartość jest jednakowa – materiały różnią się właściwie tylko tytułami. Dlatego portale podpisują umowy z innymi mediami – gazetami, magazynami, telewizjami – wszystko po to, aby oprócz PAP-ki mieć jeszcze dodatkowy, oryginalny kontent, który przyciągnie użytkowników. Niektóre, np. Gazeta.pl czy Interia.pl, stworzyły redakcje z dziennikarzami, ekipami wideo i mogą pochwalić się własnymi materiałami. Coraz popularniejsze staje się także dziennikarstwo obywatelskie (Wiadomości24.pl, Alert24.pl czy Interia360.pl). Serwisy starają się zachęcić internautów do dostarczania im unikalnych treści. Niektóre płacą za najlepsze newsy – inne uważają, że publikacja w portalu o dużym zasięgu jest wystarczającą nobilitacją. Wszystkie materiały nadesłane przez użytkowników są weryfikowane przez redaktorów. Serwisy zabezpieczają się też, opracowując regulaminy, które osoba chcąca przysłać do portalu materiał powinna zaakceptować. Chodzi o jasne rozstrzygnięcie kwestii praw autorskich i możliwość swobodnego korzystania z materiału przez portal. Portale także embedują filmy, czyli „wszywają” je na swoje strony, choć w rzeczywistości materiały są umieszczone w innym miejscu sieci. Przy każdym materiale wideo jest informacja, czy film można zaembedować. Wówczas jego obejrzenie wlicza się do odsłon serwera, na którym film jest umieszczony. Podczas bardzo ważnych wydarzeń portale korzystają z materiałów wideo zrealizowanych przez telewizję, powołując się na prawo cytatu. Redaktorzy starają się śledzić komentarze pod tekstami – na podstawie wpisów użytkowników mogą zdecydować, czy dany tekst postawić wyżej na stronie, czy też wymienić go. Innym sposobem na przekonanie się, jak czyta się tekst, są np. analizy Megapanel PBI/Gemius – tutaj prawie na bieżąco można sprawdzić, ile dany materiał ma odsłon na godzinę. Jak pisać do portalu? Przede wszystkim krótko. Tekst na monitorze czyta się o 15–20 proc. wolniej niż na papierze. Zdania powinny także być proste. Wielokrotnie złożone są niedopuszczalne. W jednym akapicie powinno się znaleźć cztery, maksymalnie pięć zdań. Ważna jest także długość tekstów. Użytkownik nie powinien być zmuszony do przewijania strony. Jeśli wrzucamy do sieci dłuższy tekst lub reportaż, konieczne jest użycie śródtytułów. Ze względu na to, że komputer jest wyjątkowo zimnym medium – teksty agencyjne trzeba przerobić na język bardziej komunikatywny. Suche, urzędowe sformułowania są wykluczone. Dlatego, podobnie jak w papierowych gazetach, często przeredagowuje się leady depesz, a komunikaty policyjne pisane są w całości od nowa. Lead spełnia podobną funkcję jak w gazecie – ma być ciekawy, a jednocześnie użytkownik powinien się z niego dowiedzieć, co znajdzie w tekście. Dobrze, aby materiał był zilustrowany zdjęciem. Dodanie wideo lub pliku audio jeszcze bardziej zwiększa jego atrakcyjność. Badania Eyetrack 07 amerykańskiego Instytutu Poyntera dało zaskakujące wyniki. Okazuje się, że czytelnik online jest bardziej konsekwentny niż „papierowy”. Jeśli już zacznie czytać materiał, to 77 proc. osób przeczyta go do końca. Z czytelnikami „papierowymi” jest inaczej – 62 proc. czytelników gazet przeczyta tekst do końca, a wśród czytelników tabloidów tylko 57 proc. Jego wysokość tytuł Nie ma w tym ani trochę przesady. W Internecie w 90 proc. to właśnie od tytułu zależy, czy użytkownik kliknie w tekst (dla statystyk nie musi nawet czytać go w całości, aby zaliczyła się odsłona, wystarczy, że strona się wgra). W gazecie materiał można sprzedać poprzez: tytuł, zdjęcie, zaakcentowany cytat, w następnej kolejności jest lead i nadtytuł. Przy internetowych tekstach czołówkowych czasem jest lead lub zdjęcie, co niewątpliwie pomaga, ale takie wypadki layoutu są rzadkie i dotyczą raczej serwisów lifestylowych. Dlatego umiejętne zredagowanie tytułu może spowodować ogromny wzrost liczby odsłon. W Internecie w serwisach z wiadomościami stosuje się tytuły informacyjne. Literackie często nie mówią, o czym będzie materiał, więc szansa, że ktoś kliknie w nie, jest niewielka. Oto kilka tytułów prasowych i internetowych tych samych materiałów lub na ten sam temat. Gazeta.pl (27.09.07) – „Birma: 10 osób zabitych podczas protestów”, a „Gazeta Wyborcza” (28.09.07) – „Birma: Bitwa o Rangun”; Gazeta.pl – „Koparki na Piotrkowskiej – tylko na czas wizyty premiera”, „GW” – „Premier z gospodarską wizytą”. Dziennik.pl (30.09.07) – „ONZ próbuje uspokoić krwawy reżim w Birmie”, a „Dziennik” (1.10.07) – „ONZ próbuje mediować”; Dziennik.pl (1.10.07) – „Tysiące osób zginęły, ciała leżą w dżungli”, „Dziennik” (2.10.07) – „Rewolucja utopiona we krwi”. To samo dotyczy serwisu sportowego. Dziennik.pl (2.10.07) materiał zatytułował: „Listkiewicz chce powtórek wideo dla sędziów”, a „Dziennik” (2.10.07) – „Z sędziami wśród kamer” albo „W hitowym meczu Manchester United zagra z AS Romą” i „Roma żądna zemsty”. Nie znaczy to jednak, że odkładamy na bok pokusę bawienia się słowem, wręcz przeciwnie. Tytuł łopatologiczny – owszem, ale jeszcze większą wartość ma ten, który jest atrakcyjny, a jednocześnie niesie ze sobą informację, np. „Ciacha sauté, czyli rugbyści bez panierki” – to tytuł artykułu ze zdjęciami atrakcyjnych, nie do końca ubranych zawodników (Ciacha.net). Trzeba pamiętać jeszcze o jednym. Tytuł nie może wprowadzać czytelnika w błąd co do zawartości tekstu. Materiał „Prezydent się rozwodzi” z pewnością będzie się świetnie klikał, jednak gdy czytelnik zobaczy w tekście, że chodzi o przywódcę małego afrykańskiego państewka albo o tytuł sztuki teatralnej, poczuje się oszukany. Portal stanie się dla niego mniej wiarygodny. Inaczej jest na serwisach rozrywkowych lub tematycznych – tam można sobie pozwolić na mrugnięcie okiem do użytkownika. Zatrzymać internautę Link to potężne narzędzie. Umiejętnie wstawiony do tekstu sprawi, że użytkownik przeczyta kolejny materiał, a to przekłada się na liczbę odsłon. Tu przydaje się dobra pamięć. Redaktor szybko musi skojarzyć i znaleźć w zasobach swojego portalu materiały, które mogą się łączyć z głównym tematem. Szukając materiałów w serwisie, opiera się na wyszukiwarce systemowej lub tej w interfejsie, wpisując słowa kluczowe. Dobrym przykładem jest poranna czołówka portalu Gazeta.pl (27 września br.) „Lis: »Denerwowałem się bardziej niż w Polsacie«”. Redaktor dołożył do niego linki do innych materiałów na temat odejścia Lisa z Polsatu, które ukazały się w portalu: * Nowy program Lisa w Internecie (26.09.07, 19: 33); * Lis: „Jeśli chciałbym wejść do polityki, to już bym tam był” (24.09.07, 21: 04); * Lis dla „GW”: „Naciski na Polsat zaczęły się w 2006” (22.09.07, 08: 26). Do tego materiał został zilustrowany zdjęciem Lisa, fotografiami z nagrania jego nowego programu „Co z Polską?” oraz filmami wideo zrealizowanymi przez dziennikarzy portalu. Na koniec redaktor podlinkował jeszcze stworzony specjalnie na wybory parlamentarne oddzielny serwis. W ten sposób powstał obszerny, pełny materiał, który ma szansę zatrzymania użytkownika na stronie i sprawienia, że przechodząc z jednego materiału do drugiego, nabije portalowi dużo odsłon. Linki zazwyczaj wstawiane są na końcu tekstu albo w oddzielnej ramce. A to dlatego, że jeśli podlinkujemy coś w środku materiału, istnieje ryzyko, że użytkownik przerwie czytanie i od razu przeniesie się do tego podlinkowanego. Oczywiście materiał podlinkowany też powinien mieć kolejne linki, tak aby internautę w serwisie zatrzymać jak najdłużej. Dynamika Internetu sprawia, że można szybko reagować na ważne wydarzenia, także jeśli chodzi o reklamy. Bywa przecież tak, że media podają wiadomości tragiczne (np. katastrofy, samobójstwa). Wówczas redaktor ma techniczną możliwość zablokowania ukazywania się reklam na danym artykule. Taka decyzja jest podejmowana w porozumieniu z szefem działu lub serwisu. Wychowani na Internecie Łatwiej przestawić się z papieru na Internet redaktorom, którzy są dynamiczni, nie boją się intensywnej pracy, szybko potrafią opanować obsługę interfejsu. Jednak najważniejsze jest przestawienie się psychiczne – z pracy w swoim tempie – bo tekst trzeba oddać za cztery godziny – na rzecz pracy na podwyższonych obrotach przez 7–12 godzin dyżuru. Większość redaktorów internetowych to osoby, które wcześniej pracowały w innych mediach – prasie, telewizji. Jednak powoli wchodzi pokolenie, którego pierwszym miejscem pracy jest właśnie redakcja internetowa. Ci młodzi ludzie, którzy wprawdzie jeszcze muszą się uczyć warsztatu redaktorskiego, mają dodatkowy atut. Dla nich Internet jest środowiskiem naturalnym. Oni go czują, podczas gdy osoby wychowane na papierze lub przy mikrofonie muszą się go dopiero uczyć i starać nadążyć za wciąż zmieniającymi się sieciowymi modami i upodobaniami internautów. Magdalena Tobik, Gazeta.pl
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter