Wydanie: PRESS 07/2007
Mam taki luzik bardziej
Niedawno zastanawiała się Pani na blogu: „Gdzie byśmy byli bez Internetu”. Gdzie Pani by była? Na pewno nie tu, gdzie jestem. Parę lat temu umieściłam swoje rysunki w Internecie i to, co się stało dalej, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Zauważono moje prace wśród tysięcy anonimowych blogów. „Zauważono” czy znajomi zauważyli? To oni – środowisko warszawskich artystów – pomogli Pani przenieść się w real. Powiedziałabym, że bardziej mediów niż artystów. Tak czy inaczej, bez Internetu byłabym gdzieś indziej. Gdy została Pani naczelną „Exklusiva”, od jednego z warszawskich stylistów usłyszałam opinię: „Ona się zna na modzie. Ale naczelna? To tak, jak ja bym został naczelnym »Newsweeka«”. Byłam pierwszą osobą, która mówiła tak jak pani znajomy. Nie uważam, że znam się nawet na modzie. Moją kandydaturę zaproponowała Zuza Ziomecka, teraz wydawca „Exklusiva” i „Aktivista”. To ona powiedziała mi, że będę naczelną. Totalnie zaskoczona, oponowałam, tłumaczyłam, że nie mam w tym kierunku wykształcenia, że nie piszę, nie wiem, na czym polega praca naczelnego. W dodatku byłam na urlopie macierzyńskim, nie wyobrażałam sobie, jak to pogodzę. Jednak się zgodziłam, może właśnie dlatego, że miałam czas dobrze się zastanowić. Zaznaczyłam jednak, że przede wszystkim jestem rysownikiem i prawdopodobnie przyjdzie taki moment, kiedy będę musiała zostawić pismo, by zająć się tylko rysowaniem. Zuza Ziomecka, czyli Pani przyjaciółka. Mieszkałyście razem, gdy przyjechała Pani do Warszawy. Trudno nie pomyśleć, że to koleżeńska nominacja. W chwili „nominacji” miałam już półtoraroczny staż w tej redakcji. Przez ten czas, z racji naszej przyjaźni, spędziłam z nią wiele godzin po pracy, dyskutując na temat „Exklusiva”, lifestylu i naszej roli w tym wszystkim. Z chwilą odejścia poprzedniego naczelnego „Exklusiv” został świadomie przekierowany na tor bardziej kobiecy. Wybór mnie na naczelną wynikał więc z tego, że miałam wspólną wizję tytułu z wydawcą i byłam osobą sprawdzoną. Zuza, choć zajmuje stanowisko wydawcy, ma nad sobą dyrektorów i właściciela wydawnictwa, którzy podjęli tę decyzję ostatecznie. Nie redaguje Pani tekstów, nawet nie wszystkie czyta. Czy to nie jest trochę ryzykowne? Moim zdaniem naczelna powinna mieć wizję pisma, wiedzieć, co do niego pasuje, co powinno się w nim znajdować. Gdy zostałam naczelną, zrobiłam porządek w układzie gazety. Teraz rzeczywiście nie siedzę z lupą nad kromalinami, nie zawsze czytam wszystkie teksty. Za to nadzoruję projekty związane z magazynem – portal internetowy, konkurs „GrafEx”. Reprezentuję pismo na zewnątrz, jeżdżę za granicę. Spotykam się z bohaterami okładek. Od spraw technicznych mam fantastyczną zastępczynię Hanię Rydlewską. Ona wszystko ogarnia, jest świetnie zorganizowana, o wszystkim pamięta. Czasem nawet myślę, że ona za bardzo się przejmuje – zupełnie jak ja kiedyś. Teraz mam taki luzik bardziej. Może dlatego, że Hania się tak przejmuje. Ten luzik daje Pani czas na rysowanie okładek dla konkurencyjnej „Lampy”? Trudno powiedzieć, że „Lampa” to konkurencja. To zupełnie inne pismo, niszowe, literackie. Dla mnie jest nobilitacją, że mogę rysować dla nich okładki. A trudno mi zarzucić, że nie zajmuję się okładkami „Exklusiva”. To one wyróżniają nas na rynku. Za okładkę z Katarzyną Figurą – opublikowaną jeszcze za kadencji poprzedniego naczelnego Kamila Antosiewicza – dostaliśmy w tym roku GrandFront, za okładkę z Leszkiem Możdżerem – wyróżnienie. Gdy rok temu zostałam naczelną, nie było łatwo namówić kogoś na wystąpienie na naszej okładce. Teraz gwiazdy zgadzają się bez problemów. My pokazujemy je nietypowo, inaczej niż wszyscy. Figura, zrobiona na Tank Girl (bohaterka znanej serii komiksów Jamiego Hewletta – przyp. red.), w sesji autorstwa Zuzy Krajewskiej miała do ust przyklejonego skręta. Agnieszka Szydłowska, dziennikarka radiowej Trójki, i Novika wystąpiły w zaawansowanej ciąży. Ewa Minge dała się ucharakteryzować na gejszę. I nie obraziła się za pytanie, czy jest polskim Michaelem Jacksonem. Wróciła Pani niedawno z Casablanki, z międzynarodowych warsztatów dla wydawców pism lifestylowych. Nabawiła się tam Pani kompleksów? Nie mamy powodów do kompleksów. Podobnie jak pisma zagraniczne, staramy się wyjść poza sam magazyn, uczestnicząc w akcjach społecznych i artystycznych, wyławiając młode talenty, tworząc społeczność w Internecie. Zuza miała tam wykład o tym, jak magazyny mogą funkcjonować w dobie Web 2.0. Gdy przyszło do głosowania, gdzie zorganizować przyszłoroczne warsztaty, większość uczestników wybrała Warszawę. Już rok temu zresztą znakomity francuski kwartalnik „WAD” poprosił nas o pomoc w przygotowaniu numeru poświęconego Europie Wschodniej. Naprawdę nie mamy się czego wstydzić. „Exklusiv” jest chyba zbyt niszowy, żeby zmieniać medialny świat? Czasem śmiejemy się, że robimy pismo dla reklamodawców i kolegów. Jednak widzę, że mamy coraz szerszy zasięg. Gdy odwiedzam redakcje pism, dla których rysuję, zwykle leży tam „Exklusiv”. Coraz częściej słyszę, że ktoś czytał tekst u nas i ma na jego temat opinię. Podobno dość często chwalą nas w „Maglu towarzyskim” w TVN Style. Jesteśmy więc dostrzegani. I dlatego była Pani na spotkaniu z okazji Dnia Kobiet u prezydentowej Marii Kaczyńskiej? To krok w stronę medialnego establishmentu? Nie. Poszłyśmy tam z Hanią, bo Ewa Junczyk-Ziomecka, podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP ds. społecznych, poprosiła Zuzę, żeby przysłała jakieś fajne dziennikarki. Miałam nie iść, bo nie znoszę takich imprez, ale Hania prosiła mnie o wsparcie psychiczne. To nie jest trochę niepoważne – iść na spotkanie do Pałacu Prezydenckiego, bo prosi o to mama koleżanki? Nie, dlaczego? Gdybym nie była ciekawa, jak wygląda coś takiego, tobym odmówiła. Gdy potem wybuchła afera z ojcem Rydzykiem, byłam zdziwiona, bo pamiętam atmosferę tego spotkania. Panie, które najwyraźniej nie otrząsnęły się jeszcze z patriarchalnej indoktrynacji, mówiły o tym, że kobiety nie nadają się na liderów i chciały wznosić toasty za wynalazców zmywarek i tamponów. Mówiły te same rzeczy, które głoszą faceci z LPR-u albo PiS-u. Aż gotowałam się ze złości. Byłam tak wkurzona, że myślałam, że zemdleję. Zapytałam zresztą głośno: „Co my tu robimy? O czym gadamy, gdzie panie były, gdy była Manifa?”. Ale w sumie jestem zadowolona, że tam poszłam. Poznałam Magdalenę Środę, Monikę Olejnik. No i udało się kolektywnie wkurwić ojca Rydzyka. To duża satysfakcja. Rysuje Pani nie tylko dla innych pism, ale też dla kampanii reklamowych. Kiedyś dla Orange, teraz dla piwa Redd’s. Jak to się ma do bycia naczelną? Wzięto mnie na naczelną z dobrodziejstwem inwentarza. Jak wspomniałam, podpisując umowę, zaznaczyłam, że przede wszystkim jestem rysownikiem. Rysownicy za granicą tak pracują. Robią rysunki do reklam, za które dostają dużo pieniędzy. Rysują do gazet, by budować portfolio, promować swój styl. Wreszcie – uczestniczą w czysto artystycznych projektach. Jeśli doszłam do takiego momentu jako twórca, że mogę robić to wszystko, to sama sobie mogę zazdrościć. Tymczasem oczywiście mam jakieś wątpliwości, bo w Polsce wszystko jest wypaczone jak w gabinecie krzywych luster. Długo się wahałam, zanim przyjęłam pierwsze zlecenie reklamowe, bo uważałam, że to nie wypada. Jednak odkąd jestem samodzielną matką, muszę myśleć też o pieniądzach. Orange albo Kompania Piwowarska to potencjalni klienci wydawcy „Exklusiva”. To dwuznaczna sytuacja. Żadna z tych firm nie weszła do nas z tymi kampaniami. To nie działa w ten sposób, że „O, mamy tu panią naczelną, to przy okazji kupimy u niej reklamę”. Zresztą ja w takie konszachty wolę nie wchodzić. Redakcja od działu reklamy jest dosyć wyraźnie oddzielona. Udział w kampanii Redd’sa wymaga od Pani pewnej aktywności medialnej, choćby wywiadu w „Vivie!”. Dziś nie można już istnieć jako twórca bez wsparcia kolorowych pism? Wywiad dla „Vivy!”, ze względu na charakter pisma, był raczej o stylu życia i byciu matką, a nie o twórczości – to jest moja granica kompromisu. Gdyby nie Redd’s, nie zgodziłabym się na to. „Gali” konsekwentnie odmawiałam. W ogóle wywiady to dla mnie męczarnia. Efekt jest zawsze inny od oczekiwań, a ja zawsze daję się na to nabrać. Ale wiem, że trudno dotrzeć do ludzi przez samą tylko twórczość. Chciałabym potrafić olewać medialne miziania się, nie tłumaczyć się z tego, co robię, ale widocznie jestem jeszcze za mało asertywna i zbyt niecierpliwa. Popularność przyniosło Pani publikowanie fragmentów komiksu w „Wysokich Obcasach”. Spotkałam się z opiniami, że „Projekt: człowiek” zadziałał tak jak „Big Brother” – przyniósł popularność osobie, która pokazała swoje prywatne życie. Nie mogę się zgodzić z tym porównaniem. Jest spora różnica między zainstalowaniem kamery w kiblu a rysunkowym przetworzeniem rzeczywistości, zbudowaniem dość uniwersalnej historii. Jeśli przekroczy się granice Warszawy, grona znajomych, którzy wiedzą, co się naprawdę stało, i którzy osobiście znają bohaterów, autobiografizm przestaje mieć tak silne znaczenie. Oczywiście, zebrałam obowiązkowe w naszym kraju cięgi za „przekraczanie granic ekshibicjonizmu w sztuce”. Tymczasem mnóstwo świetnych komiksów to historie autobiograficzne, wielu twórców czerpie ze swoich doświadczeń. Nie można zapominać, że mój album ukazał się w nakładzie 1200 egzemplarzy. „Wysokie Obcasy” publikowały jego fragmenty. A szczyt popularności, kiedy na moim blogu pojawiały się setki komentarzy, był dawno za mną. Jednak to „Projekt: człowiek” przyniósł popularność Endo. W wywiadach podkreśla Pani, że Endo i Agata Nowicka to dwie różne osoby. Po co więc kreowanie Endo? Co ma powiedzieć twórca, kiedy pytają go, po co wymyślił sobie jakiegoś bohatera? Ja jestem prawdziwa, Endo – rysunkowa. Ja przeżywam, Endo – przedstawia. Kiedyś była główną postacią na moim blogu, potem bohaterką komiksu o doświadczeniach z czasu ciąży. Większość moich prac, kilkaset rysunków, które powstały do tej pory dla prasy i reklamy, nie ma z nią nic wspólnego. Czy „Exklusiv” daje Pani więcej możliwości zaistnienia jako ilustratorce? Trudno to zmierzyć. Myślę, że zatrudniając mnie, brano pod uwagę to, że jestem rozpoznawalną rysowniczką – dzięki temu też promuję pismo na zewnątrz. Mam wyraźną wizję magazynu – bardziej popowego i kobiecego niż dawniej, skupionego głównie na tym, co dzieje się w Polsce – i staram się tę wizję realizować. No i bywam rysownikiem zastępczym – robię dla nas ilustracje tam, gdzie nie starcza czasu i budżetu. „Mam już dość rysowania swojej gęby – ile można?” – powiedziała Pani w jednym z wywiadów. No więc ile? Rysowanie o sobie jest pójściem na łatwiznę – bohatera i scenariusz ma się zawsze w zasięgu ręki. Teraz pracuję nad komiksem o powstaniu warszawskim. To dla mnie duże wyzwanie, nawet nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, ale mam nadzieję, że potem pójdzie z górki. Straciłam ochotę na rysowanie siebie, nie mówię jednak, że nie będę czerpać ze swoich doświadczeń w kolejnych komiksach. A nie boi się Pani, że tylko dzięki rysowaniu siebie istnieje Pani w mediach? Że media chcą Endo, czyli właśnie prawdziwej bohaterki, realnej, niewykreowanej? Ależ moja bohaterka jest wykreowana. To, jaka jestem ja, wiedzą najbliżsi, reszta to wizerunek – komiksowy, medialny. Czasem zdarza się, że ktoś, poznając mnie, mówi: „Jesteś zupełnie inna, niż myślałam/-em”. Mam wtedy satysfakcję, zupełnie jak pokerzysta z udanej gry. Rozmawiała Aleksandra Boćkowska
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter