Temat: film

Dział: PRASA

Dodano: Grudzień 24, 2025

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Prawda ekranu. Wieloletni pracownik Agory nad filmem o Kuroniu pracuje jak nowicjusz

„Robert Kijak zaskoczył mnie pytaniem, czy chcę, aby ten film powstał. Kiedy powiedziałem, że oczywiście, zapytał: »To dlaczego tam nie ma Helenki?«” (fot. Tytus Żmijewski/PAP)

Staż pracy w Agorze Robert Kijak ma prawie taki jak Adam Michnik, ale nad filmem o jego przyjacielu Jacku Kuroniu pracuje jak nowicjusz.

Zdjęcia do „Bez Ciebie mnie nie będzie. Historia życia Jacka i Gajki Kuroniów” ruszyły na początku sierpnia.

– Telefony w najwyższym kierownictwie Agory rozgrzały się do czerwoności – mówi mi pracownik „Gazety Wyborczej”, prosząc o zachowanie anonimowości. – Chodzi o scenariusz do filmu o Jacku i Gajce Kuroniach. Sprawa nie wyszła poza Agorę, ale wewnątrz niej rozbudziła wielkie emocje – dodaje.

Relatywnie wysoki budżet fabularnej opowieści o Jacku i Grażynie Kuroniach oraz wsparcie środowiska „Gazety Wyborczej”, należących do Agory Next Filmu i sieci kin Helios, miały zapewnić tej filmowej produkcji najwyższą jakość oraz rentowność.

Tymczasem rozpoczęciu zdjęć towarzyszy atmosfera skandalu.

CZY HELENA SIĘ ZGODZI?

Obraz produkuje Next Film, spółka należąca do Grupy Agora, która jest również właścicielem sieci kin Helios. Robert Kijak, prezes Next Filmu, zaznacza, że film wejdzie na ekrany w roku wyjątkowym z punktu widzenia środowiska tworzącego Komitet Obrony Robotników, bo w 2026 roku będzie ono obchodziło jubileusz 50-lecia.

W legendarnego przywódcę opozycji w czasach PRL wcieli się Arkadiusz Jakubik, aktor z doskonałymi kreacjami w filmach Wojciecha Smarzowskiego, a żonę Kuronia Gajkę, czyli Grażynę Borucką-Kuroń, zagra Magdalena Popławska, nagradzana aktorka z zespołu Krzysztofa Warlikowskiego. Reżyserem jest Piotr Domalewski, który zdobył Złote Lwy w Gdyni za swój debiut „Cicha noc”. Nie wiadomo jednak, kto jest autorem scenariusza. Pierwszą jego wersję napisał Maciej Pisuk, scenarzysta i fotograf, autor scenariusza do filmu „Jesteś Bogiem” i współautor scenariusza „Zielonej granicy”. – Do napisania scenariusza do filmu opowiadającego o życiu Jacka Kuronia namawiał mnie już w 2004 roku Andrzej Wajda – wspomina Maciej Pisuk. – Byłem zachwycony. Zawsze chciałem napisać scenariusz do filmu o polskich rewolucjonistach, a Kuroń był jednym z bohaterów mojej młodości. Niestety, po kilku miesiącach Wajda stwierdził, że zajrzał w głąb swojej duszy i uznał, że najpierw musi zrobić film o Katyniu – dodaje Pisuk.

W 2017 roku Maciej Pisuk zaproponował Agorze projekt filmu o Jacku i Grażynie Kuroniach. Współpraca z Robertem Kijakiem układała się dobrze. – Robert wydawał się popierać mój pogląd, że wobec kompletnego upadku klasy politycznej i zagrożenia rządami autorytarnymi trzeba przypominać o ludziach, którzy politykę traktowali jako służbę ojczyźnie. Dla których – tak jak dla Kuronia i jego żony – bycie docenionym przez władzę oznaczało wieloletnią odsiadkę, a nie posadę w spółce skarbu państwa – opowiada Maciej Pisuk. I dodaje: – Będąc działaczem opozycji, ryzykowało się wtedy zdrowie i życie, a nie utratę dobrego miejsca na partyjnej liście. Chciałem robić kino odważne, zaangażowane, z czytelnymi odniesieniami do współczesności i wydawało mi się, że Robert myśli podobnie.

Scenarzystę dziwiło tylko jedno: – Kiedy rozmawialiśmy o „Kuroniach”, Robert Kijak rzucał raz po raz: „Tylko czy Helenka się zgodzi?”. Kiedyś – wspomina Maciej Pisuk – Kijak dał mi znać, że mam się dobrze ubrać i pojechać do niej do domu, porozmawiać o projekcie. Pani Helena Łuczywo [założycielka, była wieloletnia wiceszefowa „Gazety Wyborczej” – red.] przyjęła mnie bardzo ciepło. Rozmawialiśmy o mojej koncepcji filmu i, rzecz jasna, o samych bohaterach. Dostałem od niej roboczą kopię jej książki „Jacek”, która miała się wkrótce ukazać. Mówiliśmy też chwilę o bieżącej polityce i moim zaangażowaniu w działania Obywateli RP.

Po kilku dniach zadzwonił do mnie rozentuzjazmowany Robert Kijak z newsem: – Jest zgoda Heleny, robimy Kuroniów.

DODATKOWA POSTAĆ

W 2019 roku Maciej Pisuk podpisuje umowę na napisanie scenariusza filmu fabularnego o Jacku i Grażynie Kuroniach. – Rozmawiałem z dziesiątkami osób, które znały Jacka i Grażynę, przestudiowałem chyba wszystko, co o nich napisano, spędziłem wiele dni w archiwach IPN. O konsultację historyczną poprosiłem Joannę Szczęsną [dziennikarkę, reporterkę i pisarkę, działaczkę opozycji demokratycznej w okresie PRL – red.], która doskonałe znała Jacka i Gajkę, a przez kilka lat podczas studiów była stałą lokatorką w ich mieszkaniu przy ul. Mickiewicza w Warszawie – dodaje.

Maciej Pisuk zaznacza, że scenariusz oddał kilka miesięcy po terminie, we wrześniu 2021 roku. – Tekst został bardzo dobrze przyjęty. Robert Kijak wspomniał jedynie, że trzeba będzie skrócić niektóre sekwencje z powodu ograniczeń budżetowych. Potem jednak zaskoczył mnie pytaniem, czy naprawdę chcę, aby ten film powstał. Kiedy powiedziałem, że oczywiście, zapytał znowu: „To dlaczego tam nie ma Helenki?”. Dopisanie jednej postaci nie stanowiło problemu. Tym bardziej że protoplastka rzeczywiście współpracowała z Kuroniami – zaznacza Maciej Pisuk, który w listopadzie 2021 roku wprowadza do scenariusza postać o imieniu Helena.

PRZECZYTAJ UMOWĘ

Miesiąc później Robert Kijak zaskakuje Pisuka poleceniem dokonania radykalnych zmian w scenariuszu. – Rozmawialiśmy przez Zoom. Robert Kijak polecił mi przenieść cały ciężar historii na Jacka Kuronia i zminimalizować postać Grażyny. To mi rozwalało całą strukturę opowieści, ale co ważniejsze, według mnie, po prostu fałszowało historię. Uważałem, że w czasach masowych protestów kobiet należy raczej przypominać o ich roli w odzyskaniu niepodległości, a nie spychać je w zapomnienie – dodaje.

Drugim poleceniem było schowanie dość ważnej, drugoplanowej postaci – Joanny. – Były nawet sugestie, bym zmienił jej imię tak, żeby nie kojarzyła się z Joanną Szczęsną.

Na każdą próbę dyskusji Kijak reagował krzykiem: „Przeczytaj umowę!”, i straszył mnie karami finansowymi. Byłem w szoku – wspomina scenarzysta.

Po kilku miesiącach Robert Kijak zaprosił Macieja Pisuka na spotkanie z udziałem Bartosza Kruhlika, reżysera i scenarzysty, laureata nagrody za debiut reżyserski na 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za reżyserię filmu „Supernova”. Prezes Next Filmu powierzył mu reżyserowanie produkcji poświęconej Kuroniom.

– Pewnego dnia zadzwonił do mnie Robert Kijak z propozycją, bym reżyserował film opowiadający historię Jacka i Grażyny Kuroniów według scenariusza Macieja Pisuka. Scenariusz był tak znakomity, że nie mogłem odmówić – wspomina Bartosz Kruhlik. – Z Maćkiem Pisukiem szlifowaliśmy ten scenariusz przez kilka miesięcy. To w naszej branży norma: reżyser patrzy na scenariusz z innej perspektywy i ściśle współpracuje ze scenarzystą – dodaje.

W styczniu 2023 roku Robert Kijak niespodziewanie zwalnia Bartosza Kruhlika.

– Robert zaprosił mnie na spotkanie i oznajmił, że chciałby zmienić reżysera – wspomina Kruhlik. – Rozstania w branży w takiej formie zdarzają się dość rzadko. Tak po ludzku było mi przykro, czułem zawód, bo włożyłem w ten projekt kawał pracy i serca. Może z jakiegoś powodu to był jedyny sposób, żeby film powstał? Dodam jako ciekawostkę, że tytuł filmu jest mojego autorstwa. Zaczerpnąłem go z jednego z listów Jacka do Grażyny. To mój mikroskopijny wkład, który wniosłem do tego obrazu, a który powinien powstać i za który trzymam kciuki – dodaje reżyser.

DOTACJA W CZASACH PIS

Rolę reżysera Robert Kijak powierza Piotrowi Domalewskiemu. Next Film stara się o dofinansowanie produkcji z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Z powodzeniem. W kwietniu 2023 roku Next Film składa wniosek o dofinansowanie obrazu o Kuroniach, w lipcu tego samego roku dostaje dofinansowanie w kwocie 5 mln zł, później PISF dokłada jeszcze 1 mln zł. Budżet filmu wynosi ok. 17 mln. Pozostała kwota pochodzi w dużej mierze od koproducentów, których Next Film obecnie nie ujawnia. – Byłem zdumiony, że Kijak stara się o wsparcie w PISF, którym rządził wtedy Radosław Śmigulski – mówi Maciej Pisuk. Śmigulski to prawnik, przedsiębiorca, szef PISF uważany za osobę ściśle powiązaną ze Zjednoczoną Prawicą.

W branży pojawiły się głosy, że odsunięcie Bartosza Kruhlika od reżyserowania filmu o Kuroniach było warunkiem ewentualnego wsparcia PISF dla tej produkcji, bo w PiS panowało przekonanie, że negatywny bohater jego filmu „Supernova” jest właśnie działaczem PiS.

Robert Kijak stanowczo zaprzecza tej wersji zdarzeń. Zrezygnował z Bartosza Kruhlika, bo ten miał inną od oczekiwanej koncepcję opowieści o Jacku i Gajce, a obraz powinien mieć odpowiednią dramaturgię.

SERIA KOMPROMITUJĄCYCH BŁĘDÓW

Kolejny zwrot akcji następuje w marcu 2025 roku. Do gmachu Agory przy ul. Czerskiej w Warszawie Robert Kijak zaprasza Macieja Pisuka i wręcza mu scenariusz ze zmianami, których miał dokonać nowy reżyser Piotr Domalewski.

Z pierwotnej wersji scenariusza tandem Kijak-Domalewski całkowicie usunął postać Ewy Dobrowolskiej, siostry Gajki Kuroń, która pełniła funkcję pośrednika między uwięzionymi Jackiem i Gajką. – Ewa wnosiła do scenariusza energię i dramatyzm – mówi Joanna Szczęsna. – To ona w stanie wojennym pojawia się na widzeniu u Jacka, informuje go o internowaniu Gajki, przejmuje obowiązek szykowania dla nich paczek, a gdy się dowiaduje o chorobie Gai, idzie do gen. Czesława Kiszczaka i wymusza na nim przepustkę z internowania na badania lekarskie dla siostry – opowiada Szczęsna.

W nowej wersji scenariusza zadania Ewy Dobrowolskiej otrzymuje łódzki lekarz, jeden z przywódców powstania w getcie warszawskim i przyjaciel Kuronia Marek Edelman. To on teraz pojawia się na widzeniu u Jacka z informacją o internowaniu Gajki, a później idzie do gen. Czesława Kiszczaka prosić o przepustkę na jej leczenie. – Tych zmian dokonano siekierą, bez znajomości czy to faktów historycznych, czy osobowości bohaterów – mówi Szczęsna. – Nie pojmuję, dlaczego bardzo dobry scenariusz z przemyślaną konstrukcją i świetnymi dialogami został, nie boję się użyć tego słowa, zmasakrowany i przerobiony na mdły, płaski melodramat, w wielu miejscach kompromitujący nie tylko autorów, ale i całe środowisko założycieli „Gazety Wyborczej” – irytuje się Szczęsna. I wymienia długą listę błędów. – Każdy, kto zabiera się do pisania o stanie wojennym, powinien wiedzieć, że na początku telefony były wyłączone, Gajka nie mogła więc nigdzie zadzwonić. Marek Edelman też był internowany, a kiedy wrócił, to do swego mieszkania w Łodzi, do pracy w szpitalu im. Pirogowa.

Joanna Szczęsna nie maskuje swego zdenerwowania: – W zmienionej wersji Edelman wchodzi z Kiszczakiem w jakieś układy, deklaruje, że Kuroń chce współpracować, sam gotów jest namawiać Kuroniów na emigrację, a odbierając Gajkę z obozu internowania, chwali się – jakby jej nie znał – że poręczył za nią samemu Kiszczakowi. Marek Edelman, według filmu o jego przyjacielu Kuroniu, bierze udział w czymś, co wygląda jak kolaboracja z ówczesną władzą. Kłamstwo i absurd.

Szczęsna zauważa, że wprowadzone zmiany rzutują na charakterystykę kluczowych postaci. – Tandem producent–reżyser poszedł za daleko w wybranym przez siebie kierunku, umieszczając Marka Edelmana w mieszkaniu Kuroniów na Żoliborzu, by dorzucić mu rolę opiekuna schorowanego ojca Jacka, co wywołuje lawinę niekonsekwencji w scenariuszu. I dodaje, że Robert Kijak, gdy mu się podobne nieścisłości wytykało, zwykł mawiać: „To nie dokument, to fabuła”.

Zdaniem Joanny Szczęsnej Grażyna Kuroń czuła, że jej choroba jest śmiertelna, ale ukrywała to przed Jackiem, żeby właśnie z powodu jej poważnego stanu nie poszedł na żadne układy z władzą. – Jej poświęcenie, „udaję, że nie wiem, iż umieram”, robione było dla Jacka, żeby nie chciał emigrować. Choć przecież jest oczywiste, że wolałaby z nim spędzić ostatnie miesiące życia. Delikatnie i z uznaniem jej heroizm oddał w swoim scenariuszu Maciej Pisuk. Scenariusz Kijaka z Domalewskim wyrąbuje to siekierą – ocenia Szczęsna.

I ubolewa: – Co z tego, że najbardziej rażące błędy usunięto. Nawiasem mówiąc, dopiero wtedy, gdy oboje z Maćkiem Pisukiem podnieśliśmy alarm, iż nakręcenie takiej wersji filmu skończy się wielką kompromitacją. Jednak rany po usuniętych scenach wypełniono watą. Ten scenariusz według mnie jest nie do naprawienia.

Dlatego zdecydowała, że cofa swoją zgodę na umieszczenie jej nazwiska jako konsultantki filmu.

CZY TEN OBRAZ POWINIEN ZARABIAĆ?

Wycofanie swojego nazwiska zapowiedział również Maciej Pisuk, który poprosił o interwencję założycieli „Gazety Wyborczej”: Helenę Łuczywo, Adama Michnika i Seweryna Blumsztajna.

– Adam Michnik zaznaczył, że jako redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” nie ma wpływu na działanie Agory, Seweryn Blumsztajn w ogóle nie odpowiedział – relacjonuje Pisuk.

Helena Łuczywo w krótkiej rozmowie z „Press” podkreśliła, że jest już na emeryturze, nie chce ani nie może ingerować w działalność spółek takich jak Next Film, należących do grupy Agora. Przyznała, że kontrowersyjne zmiany w scenariuszu filmu o Jacku i Grażynie Kuroniach bardzo ją zirytowały. – Powstaje pytanie, jak bardzo ważną rolę w ich historii odgrywała siostra Gajki Ewa Dobrowolska – mówi Helena Łuczywo. – Kolejne pytanie, czy ten obraz powinien na siebie zarabiać. Jeśli tak, skróty i pewna doza uproszczeń są konieczne. Nie mam podstaw, by nie ufać reżyserowi Piotrowi Domalewskiemu. Nie mam kompetencji w zakresie pisania scenariuszy ani produkcji filmowej – dodaje.

NIELICZNE GRONO

Robert Kijak pracę w Agorze zaczął w lutym 1990 roku jako przedstawiciel dystrybucji „Gazety Wyborczej” w Bydgoszczy. Był studentem trzeciego roku pedagogiki.

Należy do najstarszych stażem pracowników Agory. Wspomina, że gdy z okazji 30-lecia „GW” prezes Bartosz Hojka zaprosił ich na spotkanie, okazało się, że jest to niewielka grupa osób.

Szybko został odpowiedzialny za dystrybucję „Gazety” na terenie obecnego województwa kujawsko-pomorskiego. Monopol na dystrybucję prasy miał Ruch, Kijak nie miał samochodu, więc jeździł po regionie PKS-ami. Decydował, ile egzemplarzy „Gazety” wysłać do np. Rypina, a ile do Włocławka. Raporty do centrali zdawał telefonicznie. Nie miał telefonu, więc musiał korzystać z uprzejmości redakcji.

W 1994 roku przyjechał do pracy w centrali Agory w Warszawie. Został dyrektorem kolportażu w „Gazecie Wyborczej”. Podlegał Piotrowi Niemczyckiemu, prezesowi Agory w latach 2008–2013, a przedtem organizatorowi sieci druku i kolportażu podziemnego „Tygodnika Mazowsze”, oraz Stanisławowi Turnauowi, który pracował w Agorze m.in. jako dyrektor segmentu Prasa Codzienna. – O Robercie Kijaku nie mogę powiedzieć nic ani szczególnie dobrego, ani złego. To były czasy rekordowych nakładów „Gazety” – opowiada Stanisław Turnau. – W 2004 roku pojawili się Hiszpanie i Włosi, którzy na podstawie projektów realizowanych w „El Pais” i „La Repubblica” zaproponowali nam zakup licencji na wydawanie kolekcji książkowych. Robert Kijak jako szef kolportażu był za ten projekt współodpowiedzialny.

Kijak zwraca mi uwagę na datę 1 czerwca 2004 roku. Tego dnia do „Gazety Wyborczej” została dołączona książka „Imię Róży” Umberto Eco w formie bezpłatnego dodatku. Nakład – 600 tys. egz. „Wyborcza” tego dnia rozeszła się do godz. 8 rano.

„Imię Róży” zainaugurowało kolekcję „Klasyki Literatury XX wieku”. Kolejne pozycje były dołączane do nakładu „Gazety” jako dodatki płatne, w przystępnej cenie 15 zł.

Prezes Next Filmu wspomina, że był to ogromny sukces Agory. Nakłady książek sięgały 200-300 tys. egz. Druk odbywał się poza granicami kraju. Co tydzień do Polski przyjeżdżało kilkadziesiąt TIR-ów z książkami.

Kolejna kolekcja, „Literatura XIX wieku”, nie miała już takiego powodzenia. Jednak sukcesem okazała się Encyklopedia PWN w 20 tomach, która też ukazała się w formie dodatku w nakładzie przekraczającym 200 tys. egzemplarzy. W ocenie Kijaka w kategorii wysokości przychodów i zysku właśnie encyklopedia była największym sukcesem kolportażu Agory.

Dołączone do gazety kolekcje stały się zaczynem późniejszego Wydawnictwa Agora. Aby sprawnie zarządzać projektami, utworzono dział projektów specjalnych, na którego czele stanął Robert Kijak.

Po kolekcjach książkowych dołączanych do „Gazety” przyszła kolej na serię przewodników „Podróże marzeń”, klasykę z archiwum Polskiego Radia, w których można było znaleźć m.in. „Moskwę Pietuszki”, czytaną przez Romana Wilhelmiego, czy „Pana Wołodyjowskiego” w interpretacji Janusza Gajosa.

Prezes Next Filmu przypomina, że Agora wydawała też serie muzyczne. Na przykład do nieudanego nowego dziennika Agory, jakim był „Nowy Dzień”, dołączono leksykon „Budki Suflera”, który sprzedał się znakomicie. Do „Wyborczej” dołączano też filmy w ramach kolekcji filmów wszech czasów. Wprowadzono tzw. zasadę półki Ikei. Chodziło o to, aby wszystkie dzieła danej kolekcji postawione na półce w kolejności wydawania ułożyły się w napis na grzbietach, który był nazwą konkretnej kolekcji.

Była podwładna Kijaka w dziale kolportażu mówi: – Robert zreorganizował i rozwinął dział kolportażu. Potrafił być zdecydowany, ale dbał o ludzi, umiał wzbudzić w sobie empatię.

TRAKTOWANI JAK BOGOWIE

– Kolekcje wydawnicze Agory przynosiły ogromne dochody, a nadzorujący je menedżerowie byli traktowani jak bogowie – wspomina były wysoki rangą menedżer Agory, proszący o zachowanie anonimowości. – Robert Kijak dobrze realizował pomysły przynoszone do Agory przez różne osoby. Na przykład koncepcję serii klasyki literatury zaproponował Grzegorz Piechota, dziś ekspert Międzynarodowego Stowarzyszenia Mediów Informacyjnych (INMA), były szef akcji społecznych „Gazety Wyborczej”. Ale tego, po rynkowym sukcesie tego przedsięwzięcia, nikt już nie pamiętał. Efekt kojarzono raczej z Robertem Kijakiem, bo to on prezentował wyniki i omawiał kolejne projekty – opowiada pracownik Agory.

– Robert Kijak był szefem pionu wydawniczego, ale wydawnictwo prowadziła de facto jego zastępczyni Małgorzata Skowrońska, obecna szefowa Wydawnictwa Agora. Robert nie rozumiał kultury wysokiej, potrzeby szukania kompromisu między wartością utworu i możliwościami jego monetyzacji – mówi była pracownica Agory.

SPÓR O BLANKĘ

Po zakupie sieci kin Helios Agora postanowiła wydzielić spółkę, która będzie się zajmowała dystrybucją i produkcją filmów. Tak w 2012 roku powstał Next Film, którego prezesem został Robert Kijak, choć nadal był też odpowiedzialny za projekty wydawnicze Agory.

W 2019 roku postanowił wydawać kolejny tom powieści o seksie autorstwa Blanki Lipińskiej pt. „365 dni”. Tak o tym pisał Krzysztof Varga na łamach „Dużego Formatu”: „Po tym, gdy dotarło do mnie, że mój znakomity kolega Paweł Goźliński [wtedy redaktor naczelny Wydawnictwa Agora – red.], wielbiciel i badacz dzieł Juliusza Słowackiego, wyrafinowany prozaik, wysublimowany humanista, zdecydował się wydawać Blankę, nic nie będzie już takie samo”. – „Zrozumiałem, że nie zasnę, nie obudzę się, a nawet nie umrę, dopóki nie przeczytam obu powieści nowej gwiazdy Wydawnictwa Agora. I po ich przeczytaniu – razem 900 stron, i nawet jeśli przeczytałem pobieżnie, to jednak przeczytałem – przeraziłem się, że ja sam już niczego nigdy nie napiszę. Bo nie da się pisać, przeczytać książki Blanki, a potem znów pisać, jakby nic się nie zdarzyło. Dziś jeszcze nie jest najgorzej, teraz jeszcze się jakoś trzymam, ale wiem, że jutro obudzę się jako wtórny analfabeta. Ostatni raz coś takiego przeżyłem, gdy legendarny doktor Rancewicz wyrywał mi krzywo rosnącą ósemkę” – ironizował Krzysztof Varga.

Na spotkaniu kolegium dyrektorów w Agorze Robert Kijak skrytykował kierowników „Gazety Wyborczej” za publikację krytyki działań wydawnictwa, należącego do tej samej grupy co „Gazeta”.

Do dzisiaj Kijak nie zmienił zdania. Mówi, że tekst Krzysztofa Vargi zasługiwał na ostrą krytykę, bo atakował personalnie Pawła Goźlińskiego. Prezes Next Filmu uważa, że dla czytelników taki spór, wewnątrz jednej firmy, jest niezrozumiały. Uważa, że trudno sobie wyobrazić, żeby np. autor „Newsweek Polska” czy Onetu pozwolił sobie na krytykę autora piszącego do „Faktu” za publikację tekstów niskiej jakości.

– Robercik, bo tak o nim w Agorze mówiono, chciał być intelektualistą, znawcą kultury wysokiej, ale jego spojrzenie na sztukę było dość proste – mówi mi była menedżerka Agory. – Naturalnie, komercyjne wydawnictwo musi zarabiać, ale nie powinno przekraczać pewnej granicy. Jeśli swoją markę buduje, opierając się na dziełach kultury wysokiej lub do niej aspirujących, nie powinno sięgać po miękką pornografię najgorszego sortu, bo to psuje markę i powoduje trudne do odrobienia straty wizerunkowe – dodaje.

Robert Kijak broni się, że książka Blanki Lipińskiej odniosła ogromy sukces rynkowy. Dlatego następnie podjął decyzję o jej ekranizacji.

W pierwszym kwartale 2020 roku, tuż przed pandemią, na ekrany weszła ekranizacja „365 dni”, której współproducentem był Next Film, a dystrybutorem – kina sieci Helios.

Prezes Next Filmu przypomina, że w kinach film miał 1,8 mln widzów. W jego ocenie bez tego sukcesu frekwencyjnego Next Film najpewniej nie przetrwałby pandemicznych restrykcji.

Zuzanna Król, w latach 2018–2022 dyrektorka ds. produkcji w Next Filmie, obecnie menedżerka ds. filmów oryginalnych w Netflixie, podkreśla, że sukces frekwencyjny „365 dni” to zasługa Roberta Kijaka, który przyjaźnił się z Maciejem Kawulskim, przedsiębiorcą, reżyserem i producentem filmowym, współzałożycielem polskiej federacji Konfrontacja Sztuk Walki. Kawulski zna dobrze Blankę Lipińską, był współproducentem „365 dni”. Po sukcesie frekwencyjnym w kinach i ogłoszeniu restrykcji pandemicznych Next Film sprzedał „365 dni” Netflixowi, gdzie obraz ponownie stał się hitem.

OSTATNI GASIŁ ŚWIATŁO

Zuzanna Król trafiła do Next Filmu w nietypowy sposób. Po godzinach zajmowała się DJ-ką. Pewnego razu Robert Kijak poprosił ją, aby zagrała na jednej z imprez Next Filmu. Wtedy pracowała jeszcze w szkole i studiu Andrzeja Wajdy.

Po imprezie Robert Kijak zaproponował Zuzannie Król pracę w Next Filmie. Zgodziła się, chciała się rozwijać.

Król zapamiętała Roberta Kijaka jako szefa wymagającego i uczciwego, angażującego się w pracę, z której wychodził zawsze jako ostatni, gasząc światło.

Król podkreśla, że Robert Kijak nie koncentruje się wyłącznie na produkcjach stricte komercyjnych. Wprowadza do dystrybucji także kino artystyczne, np. filmy Macieja Pieprzycy, ale z pełną świadomością, że tego typu produkcje przeważnie nie mają dużej widowni.

W ocenie Król kluczem do zrozumienia sukcesu Roberta Kijaka jest jego umiejętność dopasowywania się do zaistniałych sytuacji. Gdy należy słuchać, zdobywać informacje, prezes Next Filmu uważnie słucha, jest miły. Gdy należy negocjować, podejmować trudne decyzje, potrafi być wymagający, a nawet ostry.

Menedżerka Netflixu podkreśla, że atutem towarzyskim Roberta Kijaka są jego umiejętności muzyczne. Zdarzało się, że podczas imprez firmowych grał na pianinie. Pierwszą rzeczą po jego przeprowadzce do Warszawy było przywiezienie właśnie tego instrumentu. W Bydgoszczy Kijak organizuje festiwal muzyki filmowej.

Adam Zadworny, dziennikarz „Gazety Wyborczej” w Szczecinie, reportażysta i autor książek, jest jednym z nielicznych pracowników Agory, który może mierzyć się stażem przepracowanych w niej lat z Robertem Kijakiem.

– Poznałem go bliżej, gdy przygotowywaliśmy projekt produkcji serialu, którego akcja dzieje się w latach 70. ubiegłego wieku – opowiada Adam Zadworny. – Robert Kijak przygotował bardzo profesjonalną prezentację, dał się poznać jako rzutki menedżer, z wyczuciem gatunku, skoncentrowany na zarabianiu pieniędzy – ocenia.

WARTO DODAĆ ORDERY

Z Robertem Kijakiem rozmawiam w gmachu Agory przy ul. Czerskiej w Warszawie. Redakcyjne newsroomy świecą pustkami. Zajmowane kiedyś przez redakcję piętra są obecnie wynajmowane innym firmom. Siedziba Next Filmu znajduje się na pierwszym piętrze. Niedawno została wyposażona w wyizolowaną akustycznie salę do prezentacji wideo.

Przy recepcji wiszą plakaty filmów, których Next Film był producentem, m.in. „Król życia” w reżyserii Jerzego Zielińskiego.

Kijak zwraca mi uwagę na wyprodukowany przez Next Film film „Johnny” o księdzu Janie Kaczkowskim. Obraz zdobył nagrody na festiwalu w Gdyni oraz cztery Orły.

Mogłoby się wydawać, że film, którego bohaterem jest ksiądz chory na glejaka i wychowujący kryminalistę, nie będzie się cieszył powodzeniem. Tymczasem, dzięki dobremu scenariuszowi i znakomitym aktorom, miał w Polsce milionową widownię. A po sprzedaniu do Netflixa stał się hitem światowym, bijącym rekordy oglądalności np. w Ameryce Łacińskiej.

Gdy pytam o film o Jacku i Grażynie Kuroniach, Robert Kijak odpowiada spokojnie i rzeczowo. Zapewnia, że błędne zmiany w scenariuszu zostały już z niego wykreślone. Jego zdaniem scenariusze ulegają poprawkom i przeróbkom, a to producent bierze odpowiedzialność za produkcję i to on decyduje o tym, kto ją reżyseruje. Podkreśla, że zmiana reżysera w trakcie pracy nad scenariuszem to naturalna rzecz. Wspomina, że Bartosz Kruhlik chciał opowiedzieć historię Jacka i Grażyny Kuroniów bardzo wiernie. A Next Film chce, aby obraz był zrozumiały dla wszystkich, w tym młodych, którzy nie pamiętają PRL. A także widzów na całym świecie.

Według prezesa Next Film Maciej Pisuk przejaskrawia w swoich relacjach wątki związane z Heleną Łuczywo. Tłumaczy, że Łuczywo była współautorką, wraz z Anną Bikont, biografii Jacka Kuronia, za jego życia współpracowała z nim, więc naturalne było, że doszedł do wniosku, iż musi jej przesłać do oceny scenariusz napisany przez Pisuka. Wyjaśnia, że Łuczywo odesłała scenariusz z dwiema drobnymi uwagami i ogólnie dobrą oceną.

Kijak wysłał też scenariusz Adamowi Michnikowi i Sewerynowi Blumsztajnowi, którzy do sprawy się nie odnieśli. Obaj wystąpią jednak, wraz z Heleną Łuczywo, w filmie dokumentalnym o Jacku Kuroniu, również produkowanym przez Next Film, pt. „Nie palcie komitetów”. Reżyseruje go dwoje dokumentalistów: Maria Zmarz-Koczanowicz oraz Jacek Petrycki. Premiera tego filmu poprzedzi film fabularny.

UTWÓR ZASTRZEŻONY

Kijak twierdzi, że udało mu się osiągnąć porozumienie z Maciejem Pisukiem: scenarzysta pomaga podobno Piotrowi Domalewskiemu w produkcji i być może nie wycofa swojego nazwiska, gdy obejrzy finalną wersję obrazu. Zdaniem Kijaka filmy ostatecznie powstają dopiero na stole montażowym.

Maciej Pisuk ripostuje: – Zgodziłem się tylko na przeczytanie ostatniej, zmienionej bez mojego udziału, wersji scenariusza i przedstawienie swoich uwag. Podtrzymuję decyzję o wycofaniu swojego nazwiska. Scenariusz filmu o Jacku i Grażynie Kuroniach był najważniejszą rzeczą, jaką dotąd napisałem. Niestety, wersja skierowana do produkcji ma z moim tekstem niewiele wspólnego. Moim zdaniem jest o kilka poziomów gorsza. Oczywiście dopóki trwają zdjęcia, teoretycznie wciąż możliwe są korekty, dlatego ostateczną decyzję podejmę po kolaudacji.

Gdy poinformowałem Roberta Kijaka, że przygotowuję jego sylwetkę, nalegał na bezpośrednią rozmowę. Zaprosił mnie do swojego biura. Znaliśmy się z widzenia z pracy w Agorze, gdzie wszyscy byli „na ty”, więc używaliśmy tej formy. Kijak uprzejmie odpowiadał na wszystkie moje pytania. Odprowadzając mnie do wyjścia, poprosił o autoryzację, pytał, czy nie potrzebuję jeszcze dodatkowych materiałów.

Nazajutrz po przesłaniu mu spisanych z dyktafonu wypowiedzi dostałem oficjalne pismo, w którym zwrócił się do mnie jako do „Szanownego Pana Redaktora”, przedstawiając zaskakującą – jak na długoletniego pracownika wydawnictwa – tezę, jakoby udzielone mi wypowiedzi są jego utworem, do którego on ma prawa autorskie.

„Po lekturze przedstawionego mi projektu materiału prasowego nie wyrażam zgody na włączanie do niego jakichkolwiek moich wypowiedzi oraz jakichkolwiek informacji pozyskanych w trakcie udzielonego Panu przeze mnie wywiadu” – napisał.

I pogroził: „Zastrzegam, że wypowiedzi jako utrwalony przez Pana utwór nie mogą być wykorzystane bez mojej zgody jako autora, zaś dane udzielone w toku rozmowy nie mogą być ujawniane jako tajemnica przedsiębiorstwa spółki Next Film Sp. z o.o., którą kieruję. Jednocześnie zastrzegam, że publikowanie treści opisujących zażegnany już spór pomiędzy mną a p. Maciejem Pisukiem jako rzekomo naruszający Jego prawa na dobrach osobistych, prawa autorskie lub dobre obyczaje (w tym praktyki branżowe) zostanie potraktowane jako naruszające dobra osobiste niżej podpisanego oraz spółki Next Film w postaci dobrego imienia i renomy rzetelnego producenta audiowizualnego ze wszelkimi tego konsekwencjami”.

Gdy pod koniec rozmowy z Robertem Kijakiem spytałem, czy warto coś jeszcze dodać, prezes Next Filmu odpowiedział, że może to, iż został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi przez prezydenta Bronisława Komorowskiego i medalem Gloria Artis przez byłą minister kultury Małgorzatę Omilianowską. Dodaję zatem.

***

Ten tekst Jana Fusieckiego pochodzi z magazynu Press  wydanie nr 9-10/2025. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.

„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.

Czytaj też: Nowy "Press": Antoni Słodkowski, bracia Karnowscy, Szymon Hołownia i AI

Press

Jan Fusiecki

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.