Prokremlowska propaganda zalała media społecznościowe po ataku dronów
– Skala ruskiej dezinformacji jest przerażająca. Oraz to, że ludzie w nią wierzą – mówi Mateusz Lachowski, korespondent TVP w Kijowie
Media społecznościowe zalała prokremlowska propaganda winiąca Ukrainę za naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony.
Po tym, gdy w nocy z wtorku na środę ok. 20 rosyjskich dronów naruszyło polską przestrzeń powietrzną, Anna Mierzyńska – dziennikarka OKO.press specjalizująca się w dezinformacji rosyjskiej – już o poranku alarmowała: "W sieci teraz wzmożona aktywność kont, które próbują obwinić za drony Ukrainę. Typowe zdejmowanie odpowiedzialności z Rosji jako próba narzucenia Polakom poglądów na temat tego, co zdarzyło się w nocy. Konieczna moderacja komentarzy pod postami dużych mediów".
Organizacja Disinfo Digest na platformie X przekazywała, że rosyjskie kanały propagandowe "intensyfikują przekazy mające podważyć wiarygodność polskich instytucji, wywołać niepokój społeczny oraz dyskredytować sojuszników". Podała też zestaw stosowanych dziś powtarzalnych ram narracyjnych. To m.in.: minimalizacja zjawiska ("rzekomo"), zacieranie sprawstwa ("nieznane obiekty"), przerzucanie winy na Ukrainę, ośmieszanie reakcji Polski ("nic nadzwyczajnego").
Czytaj też: Pod koniec października do TVP Kultura wróci "Tygodnik kulturalny"
Mateusz Lachowski, korespondent TVP w Kijowie, od 2 w nocy informował o rosyjskich dronach nad Polską i obserwował kampanię dezinformacji. – Skala ruskiej dezinformacji jest przerażająca. Oraz to, że ludzie w nią wierzą – mówi Lachowski. Dodaje, że od pewnego czasu zauważa silne wzmożenie ataków antyukraińskich w polskim internecie. – Celem głównym tego ataku dronów było podburzenie społeczeństwa przeciwko Ukraińcom – uważa korespondent TVP.
O zalewie wpisów obciążających winą Ukrainę opowiada też Konrad Dulkowski z Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. – W ciągu trzech minut od publikacji informacji o dronach, mieliśmy aż 200 takich komentarzy. Administrator nie nadążał kasować. Ruskie służby już najwyraźniej były przygotowane na tę akcję – uważa.
W ciągu dnia na profilach dużych mediów na Facebooku pod ich publikacjami znajdowaliśmy nadal setki wpisów rosyjskich trolli pod materiałami o nocnym nalocie. Znacznie mniej takich wpisów było na YouTubie i platformie X, bo – jak tłumaczy Mierzyńska – Facebook jest najbardziej masowym medium społecznościowym.
Anna Mierzyńska twierdzi, że moderowanie komentarzy na korporacyjnych stronach na Facebooku jest proste. – Wystarczy tylko, że moderatorzy wpiszą blokowane frazy np. "ukraińska prowokacja" i już komentarze z nimi nie będą się ukazywać. To prosta i znana moderatorom metoda – przekonuje ekspertka.
Wicenaczelny "Gazety Wyborczej" Roman Imielski deklaruje, że redakcja w swoich mediach społecznościowych stosuje narzędzie, które blokuje pewne frazy. – Ale i tak mamy problemy, by wszystko wyłapać. Rosyjskie trolle wykupują u nas subskrypcje, by pisać też komentarze pod naszymi tekstami – twierdzi. Dodaje, że Wyborcza.pl w ciągu kilku godzin opublikowała dwa teksty o nowej odsłonie wojny dezinformacyjnej, by ich czytelnicy byli jej świadomi.
Na portalu Trójmiasto.pl, który zachował możliwość komentowania pod artykułami, nie widać było wpisów z proklemowskimi tezami. Michał Stąporek z redakcji portalu ujawnia, że wpisy niewiarygodne i siejące chaos blokowane były od rana. – Ewentualnie możemy je uczynić mniej widocznymi w komentarzach – dodaje.
Michał Oblizajek, dyrektor social media & news operations w Wirtualnej Polsce, zapewnia, że moderacja pod treściami WP jest prowadzona na bieżąco "z wykorzystaniem narzędzi i systemów udostępnianych przez globalne platformy". Ale też kieruje uwagę w inną stronę: – Liczymy również na odpowiedzialność właścicieli tych platform za bezpieczeństwo informacji w Polsce i aktywne blokowanie przez nich kont prowadzonych przez rosyjskie farmy trolli.
Michał Siegieda, rzecznik Wirtualnej Polski, pyta wprost: co Facebook w Polsce robi w tym zakresie? – Bo mógłby rozwiązać problem jednym algorytmem – uważa.
Biuro prasowe Mety, właściciela Facebooka, przekonuje, że w przeciwdziałaniu dezinformacji firma współpracuje z niezależnymi weryfikatorami – fact-checkerami, w Polsce z Demagogiem i AFP. "Gdy treść zostanie zweryfikowana przez fact-checkerów jako fałszywa, dodajemy do niej odpowiednie powiadomienie zawierające dodatkowy kontekst dotyczący prawdziwości informacji" – twierdzi Meta.
Kontrowersje wywołały komentarze dziennikarzy wpisujące się w prorosyjską kampanię. Z ostrą krytyką spotkał się np. wpis publicysty Łukasza Warzechy. Podając depeszę PAP, która cytowała prezydenta Ukrainy Wołodimira Zełeńskiego o ośmiu dronach wymierzonych w Polskę, Warzecha pisał: "Kijów jedzie swoim standardowym propagandowym przekazem. Celem jest wciągnięcie Polski do działań na terytorium Ukrainy".
Kilka godzin później Warzecha w rozmowie z "Presserwisem" podtrzymuje to, co napisał. Nie przejmuje się faktem, że w social mediach na masową skalę prowadzona jest akcja dezinformacji z podobnym, prokremlowskim przekazem. – A co mnie to obchodzi, że piszą też o tym trolle? Ja piszę w swoim imieniu. To, co w Polsce nazywane jest "putinowską narracją", jest od początku wojny normalnym elementem debaty strategicznej na Zachodzie – w USA, Niemczech czy Francji. A ja już tysiące razy już byłem oskarżany, że w ten sposób powielam narrację Kremla, bez śladu merytorycznej krytyki – tłumaczy.
"Jednym z pilnych działań po stronie Polski o charakterze niewojskowym powinno być pilne opracowanie i wdrożenie narodowej strategii walki z dezinformacją oraz przywrócenie działalności komisji do spraw rosyjskich wpływów" – zaapelował Grzegorz Rzeczkowski.
(KB, 11.09.2025)










