Eksperci o debacie TVP, Polsatu i TVN. "To nie była debata godna wzorca demokracji"

Debatę można było oglądać na kanałach TVP, TVN i Polsat (fot. Facebook/TVP1)
Eksperci przyznają, że debatę prezydencką TVP, Polsatu i TVN w Końskich charakteryzował chaos i "nie była dobrym doświadczeniem z perspektywy demokracji". – Nie może dochodzić do sytuacji, w której kandydat jedzie na debatę i nie wie, czy w ogóle weźmie w niej udział – mówi "Presserwisowi" dr Sergiusz Trzeciak, ekspert ds. marketingu politycznego. – To była parodia prezydenckiego starcia – dodaje prof. Dariusz Tworzydło.
Sergiusz Trzeciak uważa, że większość uczestników była zmęczona "debatą w debacie", która trwała tuż przed wydarzeniem. W jego opinii cała sytuacja została źle rozegrana. – Na miejscu kandydatów, którzy nie pojawili się w telewizji, miałbym wielkie pretensje do organizatorów. I byłyby to pretensje uzasadnione – podkreśla. Mianem absurdu określa fakt, że Rafał Trzaskowski, którego sztab był organizatorem debaty, na 90 minut przed startem wydarzenia stwierdził, iż wszyscy kandydaci mogą przyjechać do Końskich.
Profesor Tworzydło zwraca uwagę na chaos organizacyjny, zakulisowe przepychanki i zamieszanie z udziałem kandydatów. – Zamieniły wieczór w spektakl, który nie przyniósł rozstrzygnięć – komentuje.
"Organizacja większym żartem niż start Stanowskiego"
Rafał Mrowicki, dziennikarz Xyz.pl stwierdza, że debata była "przygotowywana na wariackich papierach" i zwraca uwagę na zamieszanie związane nawet z tym, kto ją organizował. – Jeżeli było to kampanijne zagranie Rafała Trzaskowskiego, odpowiedź na wcześniejsze wezwanie do debaty jeden na jednego ze strony Karola Nawrockiego, to moim zdaniem TVP nie powinna w to się angażować – stwierdza.
Zgadza się z nim prof. Tworzydło, który podkreśla, że odpowiedzialność za brak kontroli nad przebiegiem debaty ponosi sztab Rafała Trzaskowskiego, który był gospodarzem wieczoru.
Czytaj też: Dwie debaty prezydenckie w Końskich. Chaos i zmiany do ostatniej chwili
Dr Mirosław Oczkoś, ekspert ds. marketingu politycznego i właściciel firmy doradczej Oczkoś Perfect Image: – Jedyne emocje, jakie otrzymaliśmy z tej debaty, były sztucznie podkręcone. I cała otoczka była zdecydowanie ciekawsza niż same wystąpienia.
W opinii Oczkosia debaty w Polsce mają niewielkie znaczenie. Dyskusje nabrały trochę kolorów, gdy pojawiły się pytania wzajemne. – Jest takie powiedzenie, że każdy kompromituje się na własną rękę, ale nie było w debacie żadnego gamechangera – uważa.
Według Sergiusza Trzeciaka całość debaty sprawiała wrażenie prowizorki. – Telewizje komercyjne mogą działać według własnych reguł, ale jeśli telewizja publiczna organizuje debatę, to powinna zaprosić wszystkich kandydatów. Może z tym po prostu się pospieszyli, może powinni byli odczekać i zrobić to porządnie – mówi Trzeciak. – To nie było wydarzenie godne wzorca demokracji – ocenia jednoznacznie. Przyznaje, że zabrakło kompromitujących incydentów, ale zwraca uwagę na obecność Krzysztofa Stanowskiego, którą określa mianem happeningu. – Wcielił się w rolę kogoś, kto właśnie w taki sposób chce wykorzystać demokrację: nie po to, żeby wygrać. Ale żeby się pokazać i obnażyć słabości systemu – opisuje.
Rafał Mrowicki nie do końca zgadza się z tą oceną. – Chciał być kandydatem żartu, a większym żartem niż jego start wyborczy okazała się organizacja pierwszych debat – mówi.
Trzaskowski niewiele stracił, ale też niewiele zyskał
Dziennikarz Xyz.pl uważa, że telewizja publiczna powinna przygotowywać lub współorganizować debaty z udziałem wszystkich kandydatów, którzy biorą udział w wyborach, a do pierwszej tury 18 maja ma być ich 13. Dziennikarz zwraca jednak uwagę, że zamieszanie logistyczne ostatecznie nie musi mieć wielkiego znaczenia dla masowego wyborcy. – Wyborca dostał to, na co liczy kilka tygodni przed wyborami prezydenckimi: możliwość zderzenia ze sobą wizji różnych kandydatów – stwierdza.
Czytaj też: Publikacje o Rafale Trzaskowskim z największym zasięgiem. Raport IMM i Demagoga
Mirosław Oczkoś zwraca uwagę na fakt, że debata trwała trzy godziny. – Nie wyobrażam sobie, ile trwać będzie wydarzenie ze wszystkimi kandydatami – przyznaje.
– Zamysł organizatorów był zapewne zupełnie inny niż to, co ostatecznie zobaczyliśmy. Nie było spójności między intencją a realizacją. I to z pewnością spore zaskoczenie dla Rafała Trzaskowskiego, który musiał dostosować się do konwencji niemalże "7 na 1" – zauważa prof. Ewa Marciniak, politolożka i szefowa CBOS. Zwraca uwagę, że widać to również po zachowaniu kandydata Koalicji Obywatelskiej, który intensywnie tłumaczy przebieg debaty. – Wszedł w energię objaśniania i usprawiedliwiania swojego występu przed odbiorcami – mówi. Jej zdaniem, to pokazuje, że prezydent Warszawy ma poczucie, iż powinien na nowo zinterpretować i wyjaśnić w szerszym kontekście to wydarzenie.
W opinii prof. Ewy Marciniak główny faworyt prezydenckiego wyścigu być może niewiele stracił, ale też niewiele zyskał. Publiczność skupiała się na kandydatach z dalszych miejsc w sondażach. – Część wykorzystała okazję i dała się poznać jako osoby potrafiące odnaleźć się w trudnych, nietypowych warunkach – stwierdza.
Szymon Hołownia zwycięzcą debaty?
Dr Mirosław Oczkoś uważa, że po obejrzeniu debaty żaden Polak nie dowiedział się niczego nowego o kandydatach. – Poza Maciejem Maciakiem, ale o nim nie warto nawet rozmawiać – mówi. Oczkoś przyznaje, że nie uważa, aby warto było nazywać to wydarzenie mianem "debaty". – To były wystąpienia i prezentacje – kwituje.
Czytaj też: Trzy główne narracje w dezinformacji przed wyborami prezydenckimi w Polsce
Sergiusz Trzeciak uważa, że w większości kandydaci mówili do swoich wyborców. – Było kilka znaczących gestów – podkreśla i podaje przykład tęczowej flagi, którą Magdalena Biejat wzięła od Rafała Trzaskowskiego. – Dla niego strata głosów LGBT to być może jedynie symboliczna sprawa, ale dla Biejat to duża zmiana – mówi.
Ewa Marciniak jako zwycięzcę debaty wskazuje natomiast Szymona Hołownię. – On jest osobą, która świetnie odnajduje się na scenie. Bardzo dobrze mówi, doskonale kontroluje sposób wypowiedzi. Wie, jak akcentować, jak budować napięcie, jak utrzymać uwagę widza – wyjaśnia.
Zgadza się z nią dziennikarz Xyz.pl. – Hołownia pokazał Rafałowi Trzaskowskiemu, że można grać na trudnym boisku, a nawet strzelić gola – ocenia. W opinii Mrowickiego nie tylko Hołownia przyćmił "gwiazdy wieczoru", czyli Nawrockiego i Trzaskowkiego. Ale przyćmiły ich również Magdalena Biejat i Joanna Senyszyn.
Prof. Dariusz Tworzydło: – Hołownia wykorzystał moment, a swoją elastycznością wyraźnie się wyróżnił. Stanowski, choć sprawiał wrażenie zaskoczonego, pokazał, że doświadczenie dziennikarskie daje mu przewagę. Mentzen i Zandberg mogą tylko żałować zasięgów, jakie w social mediach debata osiągnęła.
Skutki nieobecności Mentzena i Zandberga
Dr Mirosław Oczkoś nie zgadza się z zachwytem nad Szymonem Hołownią. – Dla mnie wpychanie się na spotkanie organizowane przez sztab Trzaskowskiego to takie polskie warcholstwo – mówi. Dodaje, że według niego Nawrocki jest słabym kandydatem. – Nie znaczy, że prezydentem nie zostanie, ale po prostu nie radzi sobie przed kamerami.
Tworzydło wyraża się o Nawrockim trochę cieplej. Przyznaje, że kandydat wspierany przez PiS wykazał się politycznym refleksem, ale zarazem nie jest pewien, czy przełoży się to na realne zyski.
Czytaj też: Rusza nowe studio TVN 24 i "Faktów" – budowa trwała ponad pół roku. Mamy zdjęcia
Oczkoś, pytany o ocenę działań sztabu prezydenta Warszawy, ocenia go negatywnie. W opinii specjalisty od wizerunku brakuje mu reaktywności. – Nie rozumiem, czemu Trzaskowski nie pojawił się na wydarzeniu organizowanym przez Republikę. Jest merytorycznie przygotowany perfekcyjnie. Nawet więc, gdyby był przesadnie atakowany, to mógłby zyskać sympatię.
W opinii Trzeciaka kandydaci, którzy nie pojawili się na debacie, mogą mówić o straconej szansie. Wymienia Sławomira Mentzena, Adriana Zandberga, ale też zwraca uwagę na Artura Bartoszewicza. Nie wymienia Grzegorza Brauna. – Bartoszewicz jest dobrym mówcą i to na pewno była okazja, aby pokazać się głosującym – mówi. Jego zdaniem na pewno Adrian Zandberg może żałować, że go zabrakło, ponieważ pozostałe kandydatki lewicowe były w Końskich. – Biejat wykorzystała swoją okazję. Nie jest może wybitna w wystąpieniach publicznych, ale poradziła sobie – ocenia.
Pytana o nieobecnych – Sławomiza Mentzena i Adriana Zandberga – prof. Ewa Marciniak stwierdza, że ten pierwszy raczej może być zadowolony, że nie pojawił się na tak chaotycznej debacie. Debata w takim układzie to sytuacja stresująca, prowadzona pod dużą presją, z koniecznością szybkiego reagowania. – Mentzen jest sprawny, gdy mówi samodzielnie, gdy kontroluje tempo i kierunek wypowiedzi. Natomiast w sytuacji, kiedy pojawiają się pytania od innych uczestników, jego odpowiedzi często nie przynoszą mu korzyści – mówi szefowa CBOS i jako przykład podaje wywiad Mentzena z Krzysztofem Stanowskim w Kanale Zero.
Oczkoś: "Antyreklama polskiej polityki"
Rafał Mrowicki: – Mentzen tłumaczy nieobecność niechlujną organizacją wydarzenia oraz ustalonymi wcześniej planami kampanijnymi, choć trzeba też przyznać, że konfrontacje z rywalami mu nie służą. Zadeklarował jednak, że weźmie udział w poniedziałkowej, zaplanowanej wcześniej debacie telewizji Republika. Zandberg po spotkaniu z prezydentem Dudą dystansował się od wydarzenia w Końskich, nazywając je cyrkiem.
Czytaj też: Program Tomasza Sekielskiego w TVP 1 zostanie przeniesiony na piątki
Mrowicki stwierdza, że gdyby nie wizyta w Pałacu Prezydenckim i ważny dla Zandberga temat ochrony zdrowia, to ten podniósłby rękawicę. Zwłaszcza, że dobrze radzi sobie w bezpośrednich starciach, a dwie lewicowe kandydatki są oceniane pozytywnie. – Zandberg mógłby zyskać wiele – ocenia.
Prof. Ewa Marciniak jest zdania, że przedstawiciel Razem jest świetnym mówcą, który radzi sobie w trudnych i dynamicznych sytuacjach. – Nie da się oczywiście tego ocenić, ale sądzę, że dla niego to mimo wszystko większa strata niż dla Mentzena – dodaje.
Dr Mirosław Oczkoś: – Dla ludzi, którzy na co dzień polityką się nie interesują, a wręcz ich ona brzydzi, to wszystko jest kompletnie niezrozumiałe. Jeśli to miała być reklama polskiej polityki i pokazanie, że debaty są ważne – to była raczej antyreklama.
– Przegraną pozostaje idea publicznej debaty, którą sprowadzono do poziomu politycznego happeningu – kończy Dariusz Tworzydło.
Czytaj też: Jeśli ktoś ma newsa, to ma go skądś. Rzecz o działalności public affairs
(KAP, 14.04.2025)
