"Żegnaj szeryfie". Kilkaset osób towarzyszyło Piotrowi Pytlakowskiemu w jego ostatniej drodze
– Był jedną z najbarwniejszych postaci w historii naszej gazety, ale i polskiego dziennikarstwa – mówił o Piotrze Pytlakowskim Jerzy Baczyński, redaktor naczelny "Polityki" (fot. Tomasz Gzell/PAP)
Wybitny dziennikarz, autor kilkunastu książek, scenarzysta, Piotr Pytlakowski, który zmarł po długiej chorobie, spoczął na warszawskich Powązkach. W pogrzebie uczestniczyły dziesiątki ludzi mediów i aktywistów. Wieloletniego dziennikarza "Polityki" wspominali długo i przejmująco.
W świeckiej ceremonii na Powązkach Wojskowych, 10 stycznia tłum nie mieścił się w dużej kaplicy. Oprócz rodziny, znajomych i przyjaciół, szczególnie licznie przybyli ludzie mediów – dziennikarze, reporterzy, publicyści, redaktorzy, dokumentaliści. Dużą grupę stanowili też członkowie tzw. opozycji ulicznej, głównie Obywatele RP – Pytlakowski współtworzył ten ruch w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości. Widać było też przedstawicieli policji, a nawet rządzących obecnie polityków.
"Jedna z najbarwniejszych postaci"
W licznych przemowach najbliżsi wspominali Piotra Pytlakowskiego, nie kryjąc swoich emocji. Zanim został dziennikarzem, był człowiekiem wielu profesji. Najpierw jeździł zarabiać "na saksy" na Zachód, potem był konduktorem – co opisał w książce "Wspomnienia konduktora wagonów sypialnych", a także: maszynistą sceny w teatrze, sanitariuszem, instruktorem kulturalno-oświatowym czy "efekciarzem" – człowiekiem od efektów specjalnych w Polskim Radiu. Lubił wspominać swój biznes z początków polskiego kapitalizmu – założył hodowlę dżdżownicy amerykańskiej (inwestycja upadła, zanim osiągnął z niej złotówkę – kury wydziobały hodowlę).
Dopiero w 1997 roku, po przejściu przez kilka tytułów (m.in. "Gazeta Wyborcza", "Życie Warszawy", "Życie"), Piotr Pytlakowski znalazł się w "Polityce" i tam już pracował do końca. Jako dziennikarz, stał się też scenarzystą seriali telewizyjnych, reżyserem dokumentów, narratorem, komentatorem.
– Był jedną z najbarwniejszych postaci w historii naszej gazety, ale i polskiego dziennikarstwa – mówił Jerzy Baczyński, redaktor naczelny "Polityki". We wspomnieniach fotograficznych przewinął się wątek malucha zamienionego "zdolną rączką" w śnieżny spych – Pytlakowski odśnieżał nim drogi do swoich włości na mazowieckiej wsi.
W latach 90. Piotr Pytlakowski jeździł na Bałkany, by relacjonować wojnę. Przywoził z niej nie tylko reportaże, ale też adresy ludzi, którym należało pomóc. – Lubił wkładać głowę do paszczy lwa. Jeździł do samego jądra ciemności, miejsc, w których pozbywano się sąsiadów z pomocą noży, siekier, kłonic i ognia – opisywał Cezary Łazarewicz, reporter i przyjaciel.
Niezwykły warsztat Piotra Pytlakowskiego
Redaktor naczelny „Polityki” podkreślał, że Piotr Pytlakowski był niezrównanym historykiem narodzin III RP. – To, że Polska nie stała się państwem mafijnym, oligarchicznym zawdzięczamy także pisarstwu Piotra. Bo mafii zawsze sprzyja milczenie, omerta i zblatowanie z władzą. A Piotr to ujawniał. (..) Dodawał odwagi prokuratorom i obywatelom – wspominał Jerzy Baczyński.
Cezary Łazarewicz przekonywał: – Nie da się zrozumieć Polski przełomu XX i XXI w. bez lektury jego tekstów o przestępczości zorganizowanej.
Kilka osób mówi o jego "Alfabecie mafii" – najważniejszej książce, która stała się też serialem telewizyjnym.
Jerzy Baczyński tłumaczył, jak Pytlakowski zdobywał te niebywałe historie w policji i wśród przestępców. – Miał niezwykły warsztat łączący cechy dziennikarza śledczego z osobą, która potrafiła słuchać i znajdować drogę do ludzi – opowiadał. Podkreślał, że świat żegna wybitnego dziennikarza śledczego i kryminalnego.
We wspomnieniach przewijał się wątek drużyny piłkarskiej – dla kolegów z redakcji tygodnika i spoza niej Piotr Pytlakowski co tydzień organizował "haratanie w gałę" na sali gimnastycznej w Warszawie. Był kapitanem drużyny tygodnika, napastnikiem, rozgrywającym, bramkarzem, a jednocześnie sędzią z gwizdkiem w ustach. Tak surowym i sprawiedliwym, że raz – opisywał Łazarewicz – za ostry faul sam siebie usunął z boiska.
Łazarewicz: "Uwielbiałem jego zgryźliwe poczucie humoru"
Niektórzy wspominają organizowane przez niego dwa razy do roku wyjazdy na narty w Alpach. W drodze palił papierosy przy otwartym oknie, ale jeśli współpasażerowie prosili, to tego nie robił. Wówczas jednak trzeba było się zatrzymywać co 100 km na kilkanaście minut. Jego legendarne wręcz uzależnienie od nikotyny przewija się przez opowieści na ceremonii. Na miejscu w Alpach pierwszy był na stoku. Demon prędkości. – Biada temu, co szybciej zameldował się na mecie niż on – relacjonował uczestnik tych eskapad.
Ewa Wilk, niegdyś szefowa działu krajowego "Polityki" i jego przyjaciółka, przemawiała do zmarłego w imieniu kolegów i koleżanek z redakcji. – Cześć ci od wszystkich tych, z którymi raczyłeś się piwem do jakiejś kaszanki, wypijałeś kieliszek w Lotosie do karpia w galarecie, koniecznie z chrzanem przed Bożym Narodzeniem, albo do jajeczka przed Wielkanocą. Dziękujemy za te leniwe letnie weekendy, za wspólne grzybobrania, ogniska, za rytuały i zwyczaje, które dla nas stworzyłeś, a które stworzyły przyjaciół –mówiła Wilk. Wspominała go jako "mistrza i mentora", "legendę już za życia", zaznaczając: – Łatwym pracownikiem to on nie był, ale spory z nim były przyjemnością. I rozwijające.
Cezary Łazarewicz, który Piotra Pytlakowskiego nazywa mentorem, wzorem dziennikarstwa, uczciwości i prawdy, relacjonuje, że z początku ich znajomości był on szorstkim, raczej "gburowatym" milczkiem, w którego towarzystwie "dobrze się milczało".
– Uwielbiałem jego zgryźliwe poczucie humoru, żart, anegdoty o Broniewskim, martwych klawiszach, (…) chłopcach z Mokotowa z którym "chodził na grandę". Było tam mnóstwo śmiechu – mówił Łazarewicz. Zaznaczał, że gdy Pytlakowski opowiadał o swojej rodzinie, dziadkach boleśnie doświadczonych w czasie holocaustu, "to w gardle coś więzło".
"Był zawsze, gdy komuś działa się krzywda"
Przemawiający opisywali zmarłego: prostolinijny, szczery, wrażliwy na niesprawiedliwość społeczną, bronił przed krzywdą czy zapomnieniem. I ciągle próbował zmienić świat na lepsze z młodzieńczym zapałem. Nawet gdy po włosy sięgnęła już siwizna. W tłumie żegnających go stały osoby, którym pomagał, w których sprawie interweniował publicznie.
Córka Magda wspominała, jak to najpierw znalazł, a potem ściągnął z Bałkanów córkę kierowcy, z którym tam wyruszył. Innym razem przez rok gościł u siebie osobę, która uciekła przed wojną.
– Gdy gospodyni, u której byliśmy, powiedziała, że ma za słabe okulary i jest krucho, zabrał ją do optyka i je jej kupił. Uważał, że tak trzeba – pomagać, kiedy ludzie potrzebują pomocy – mówiła córka. Kochał i przygarniał psy mieszanej rasy i "wątpliwej urody".
– Był zawsze, gdy komuś działa się krzywda, dotykały go prywatne nieszczęścia, gdy wpadaliśmy w życiowe zaspy – Ewa Błaszczyk z Obywateli RP czytała wspomnienia anonimowego członka tzw opozycji ulicznej. Niektórzy opisywali go tak, jak "Polityka" w artykule pożegnalnym: "człowiek prawy".
W ostatnich latach życia Piotr Pytlakowski wyszedł już poza ramy dziennikarstwa i zaangażował się jako aktywista. Sprzeciwiając się niszczeniu państwa prawa, za rządów Prawa i Sprawiedliwości współtworzył i kilka lat był członkiem Obywateli RP. Demonstracje antyfaszystowskie, blokady marszy brunatnych, manifestacje wsparcia dla kobiet, osób LGBT, pikiety pod komisariatami, w których trzymano demonstrantów.
– Był solidarny, uczynny, uważał, że lepiej zrobić jedną rzecz dobrą choć małą, niż godzinami gadać o rzeczach wielkich – odczytywała wspomnienia innych aktywistów Ewa Błaszczyk. Mocno zaangażował się w pomoc migrantom na granicy polsko-białoruskiej. Tak bardzo, że zamiast kwiatów na grób, rodzina prosiła, by ofiarować datki na rzecz Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego – NGO, który ratuje uchodźców w przygranicznych lasach. Kwestowano na ten cel u wejścia do kaplicy.
Ale kwiaty w rękach wielu przybyłych pojawiły się – białe róże. Historyczny symbol oporu wobec faszyzmu, używany przez Obywateli RP.
"Żegnaj szeryfie"
17 grudnia redakcja "Polityki" zorganizowała spotkanie autorskie z ciężko już chorującym Piotrem Pytlakowskim, które zamieniło się w jego benefis. Było poświęcone jego świeżo nagrodzonej książce "Strefa niepamięci" o miasteczkach, które zapomniały o żydowskich mieszkańcach, kiedyś je zasiedlających. – To nie było pożegnanie. A jeśli było, to w formie i na warunkach wybranych przez Piotra – bez patosu. Długie, serdeczne spotkanie przyjaciół – wspominał Jerzy Baczyński na ceremonii pogrzebowej.
Dzień po benefisie Piotr Pytlakowski dziękował za nie w swoim ostatnim wpisie na Facebooku. "Tym razem bez zdjęcia, bo nie chcę dzieci straszyć" – żartował. Na podpiętych przez komentujących zdjęciach widać, że stracił już włosy, w trakcie leczenia. W komentarzach mnóstwo podziękowań, a na końcu wiele osób żałujących, że na tym spotkaniu nie byli. Bo 13 dni później, w samego sylwestra, otoczony rodziną, po długiej chorobie, Piotr Pytlakowski w wieku 73 lat zmarł.
Jerzy Baczyński: – Miał coś w sobie z szeryfa – małomówny, bez lęku, twardy, zdeterminowany i budzący zaufanie swoją wiarygodnością. (..) Żegnaj szeryfie. Będzie cię bardzo brakowało w naszej mieścinie.
Czytaj też: Piotr Pytlakowski z "Polityki" opowiada, dlaczego nie jest resortowym dzieckiem
(KB, 13.01.2025)